Prawdziwy podatek liniowy uwolniłby nas od horroru wypełniania PIT-ów Międzynarodowy Fundusz Walutowy udowodnił, że nie jest krową, która nie zmienia poglądów - na początku maja pochwalił pomysł wprowadzenia w Polsce podatku liniowego. Szkoda, że nie zrobił tego jedenaście lat temu, gdy podatek został po raz pierwszy zaprezentowany. W samej Polsce podatku liniowego również chcą już wszyscy: rząd Marka Belki, a dokładniej minister finansów Mirosław Gronicki, opracował koncepcję 3 x 18 (stawka 18 proc. dla PIT, CIT i VAT); Platforma Obywatelska chce 3 x 15; Stronnictwo Gospodarcze (partia Romana Jagielińskiego) też jest za liniowym i nawet Partia Demokratyczna chce, żeby podatek był liniowy, ale nie ujawnia na razie, w jakiej wysokości. Tyle że dziś jest już za późno i samo wprowadzenie podatku liniowego, zwłaszcza w takiej postaci, jak to jest powszechnie postulowane, nie rozwiąże problemów polskiej gospodarki.
Podatek w krzywym zwierciadle
Szczególnie dialektyczna jest postawa premiera Marka Belki. Nie mógł znaleźć w sobie współczucia dla podatników, których miała objąć 50-procentowa stawka PIT i wypowiadał się przeciwko pomysłom wprowadzenia podatku liniowego. Teraz jest w połowie w rządzie i w połowie w opozycji, jednakowo popierających podatek liniowy. To może oznaczać, że Belka popiera podatek liniowy łącznie już w 100 proc., osobiście wciąż go nie popierając.
Problem polega tylko na tym, że dzisiejsi zwolennicy podatku liniowego popierają tak naprawdę podatek progresywny z dwoma stawkami (0 proc. i na przykład 15 proc.) oraz z jakimiś ulgami prorodzinnymi. W każdej z przedstawionych wersji podatnicy dalej będą się musieli borykać z PIT-ami, a głównym zmartwieniem przedsiębiorców pozostanie ustalenie, co jest kosztem uzyskania przychodu i czy nie stosują cen transferowych.
W projekcie PO nawet rolnicy mają zostać objęci tym podatkiem, chyba w myśl zasady, że cierpienie uszlachetnia. Do ustawy trzeba więc będzie wprowadzić przepisy określające zasady amortyzacji koni jako szczególnego środka pracy albo produkcji (nigdy nie pamiętam, co było czym w marksistowskiej ekonomii politycznej). W ten sposób bardzo szybko politycy zohydzą wyborcom podatek liniowy, tak jak Kongres Liberalno-Demokratyczny zohydził liberalizm, wprowadzając pod jego sztandarem nie mające z liberalną polityką gospodarczą nic wspólnego podwyżki podatków, ceł i składek ubezpieczeniowych. Rozważania, czy stawka podatku liniowego powinna wynieść 19 proc., czy może 13 proc. albo 18 proc., żeby się budżet jakoś zbilansował, to już zwykła "numerologia".
Stracona dekada
Podatkiem liniowym można się było zachwycać w połowie lat 90. Wśród przedsiębiorców jeszcze nie opadł entuzjazm pierwszych lat transformacji, ograniczanie wolności gospodarczej dopiero się zaczynało, tempo wzrostu PKB sięgało 7 proc. rocznie, bezrobocie stopniowo malało, a eksperymenty z podatkiem liniowym dopiero rozpoczynały państwa nadbałtyckie. Wówczas można było zakładać, że wprowadzenie takiego podatku przyczyni się do utrzymania wysokiego tempa wzrostu gospodarczego i konkurencyjności Polski.
Obecnie, gdy trudno mówić o wolności gospodarczej, kiedy tempo wzrostu gospodarczego dramatycznie spadło, bezrobocie sięga niemal 20 proc., podatek liniowy zdążyły z sukcesem wprowadzić Rosja, Ukraina i Słowacja (na dodatek w Czechach i na Węgrzech systemy podatkowe są bardziej przyjazne dla biznesu niż w Polsce), nie można się ograniczyć do promowania samego podatku liniowego, i to jeszcze w jakiejś ograniczonej postaci, jako remedium na wszelkie bolączki gospodarki. Rozwiązanie takie oznacza, że pozostaną wciąż 24 mln podatników, których trzeba będzie skrupulatnie kontrolować, bo będą zdani na różne pokusy kombinowania z PIT-ami, które trzeba będzie wypełniać, wprowadzać do komputerów, przekładać z kupki na kupkę, co stanowi pracę - całkowicie zbędną - setek tysięcy ludzi, zarówno w przedsiębiorstwach, ZUS, jak i w urzędach skarbowych.
Jeżeli samo obniżenie efektywnej stawki podatkowej dla kilku procent podatników przekraczających dziś pierwszy próg skali podatkowej rozwiązywałoby wszelkie nasze kłopoty, to polska gospodarka żadnych kłopotów by nie miała. Dziś potrzebny nam jest taki system podatkowy, który uwolni nas od biurokratycznego koszmaru, czyli podatek od wynagrodzeń bez żadnych ulg i kwot wolnych, pobierany bezpośrednio u źródła, tak jak obecnie przez banki pobierany jest podatek od odsetek od lokat. Będą wówczas niecałe dwa miliony podatników - do ich kontrolowania wezmą się ci wszyscy urzędnicy, którzy bezproduktywnie archiwizują zeznania podatkowe dziesięciokrotnie większej rzeszy podatników. Zobowiązania podatkowe będą się wówczas mogły przedawniać po 18 miesiącach, a nie po pięciu latach. Pozwoli to w ogóle zlikwidować podatek dochodowy i zastąpić go podatkiem od funduszu płac i uwolni obywateli od horroru wypełniania PIT-ów.
ZUS na celowniku
Nawet skrajnie prosty podatek liniowy to jednak nadal za mało. Pokazuje to przykład Słowacji, gdzie wprowadzono neutralną stawkę podatkową 19 proc. dla wszystkich dochodów osób fizycznych oraz osób prawnych. Taka sama stawka podstawowa została zastosowana w podatku VAT. By pozyskać poparcie najbiedniejszych, nie tylko pozostawiono kwotę wolną od podatku, ale nawet ją podwyższono ponaddwukrotnie. Spodziewano się, że w wyniku takich zmian zmniejszą się wpływy z PIT do budżetu, i tak się stało. W 2004 r. były one mniej więcej o 20 proc. niższe niż rok wcześniej, choć i tak wyższe, niż pierwotnie zakładano. Wymyślono więc, by niższe wpływy z podatków bezpośrednich zrekompensować zwiększonymi wpływami z podatków pośrednich. Podstawowa stawka VAT została wprawdzie obniżona z 20 proc. do 19 proc., ale automatycznie objęła także te towary, dla których obowiązywała wcześniej preferencyjna stawka 14 proc. W ten sposób efektywne opodatkowanie VAT faktycznie wzrosło, co zaowocowało zwiększeniem wpływów do słowackiego budżetu z tego tytułu prawie o 20 proc. Łącznie przeprowadzone reformy zwiększyły per saldo dochody budżetu w I kwartale 2004 r. aż o 44,4 proc. w skali roku, w tym o 41,8 proc. wzrosły wpływy ze wszystkich podatków.
W Polsce głównym celem reformy musi być obniżenie kosztów pracy, a więc składek ubezpieczeniowych i sposobu ich naliczania. Dziś algorytm liczenia składek jest tak skomplikowany, że skutecznie zniechęca wiele osób do rozpoczęcia działalności gospodarczej albo zatrudnienia kogokolwiek, przynajmniej oficjalnie. Na początku lat 90. przegapiliśmy szansę powielenia pionierskich doświadczeń Estonii, która wówczas wprowadziła podatek liniowy. Teraz stoimy przed innymi wyzwaniami, z których najważniejszym jest konieczność radykalnych zmian w systemie ubezpieczeniowym, aby możliwe było ograniczenie parapodatkowych kosztów pracy.
Szczególnie dialektyczna jest postawa premiera Marka Belki. Nie mógł znaleźć w sobie współczucia dla podatników, których miała objąć 50-procentowa stawka PIT i wypowiadał się przeciwko pomysłom wprowadzenia podatku liniowego. Teraz jest w połowie w rządzie i w połowie w opozycji, jednakowo popierających podatek liniowy. To może oznaczać, że Belka popiera podatek liniowy łącznie już w 100 proc., osobiście wciąż go nie popierając.
Problem polega tylko na tym, że dzisiejsi zwolennicy podatku liniowego popierają tak naprawdę podatek progresywny z dwoma stawkami (0 proc. i na przykład 15 proc.) oraz z jakimiś ulgami prorodzinnymi. W każdej z przedstawionych wersji podatnicy dalej będą się musieli borykać z PIT-ami, a głównym zmartwieniem przedsiębiorców pozostanie ustalenie, co jest kosztem uzyskania przychodu i czy nie stosują cen transferowych.
W projekcie PO nawet rolnicy mają zostać objęci tym podatkiem, chyba w myśl zasady, że cierpienie uszlachetnia. Do ustawy trzeba więc będzie wprowadzić przepisy określające zasady amortyzacji koni jako szczególnego środka pracy albo produkcji (nigdy nie pamiętam, co było czym w marksistowskiej ekonomii politycznej). W ten sposób bardzo szybko politycy zohydzą wyborcom podatek liniowy, tak jak Kongres Liberalno-Demokratyczny zohydził liberalizm, wprowadzając pod jego sztandarem nie mające z liberalną polityką gospodarczą nic wspólnego podwyżki podatków, ceł i składek ubezpieczeniowych. Rozważania, czy stawka podatku liniowego powinna wynieść 19 proc., czy może 13 proc. albo 18 proc., żeby się budżet jakoś zbilansował, to już zwykła "numerologia".
Stracona dekada
Podatkiem liniowym można się było zachwycać w połowie lat 90. Wśród przedsiębiorców jeszcze nie opadł entuzjazm pierwszych lat transformacji, ograniczanie wolności gospodarczej dopiero się zaczynało, tempo wzrostu PKB sięgało 7 proc. rocznie, bezrobocie stopniowo malało, a eksperymenty z podatkiem liniowym dopiero rozpoczynały państwa nadbałtyckie. Wówczas można było zakładać, że wprowadzenie takiego podatku przyczyni się do utrzymania wysokiego tempa wzrostu gospodarczego i konkurencyjności Polski.
Obecnie, gdy trudno mówić o wolności gospodarczej, kiedy tempo wzrostu gospodarczego dramatycznie spadło, bezrobocie sięga niemal 20 proc., podatek liniowy zdążyły z sukcesem wprowadzić Rosja, Ukraina i Słowacja (na dodatek w Czechach i na Węgrzech systemy podatkowe są bardziej przyjazne dla biznesu niż w Polsce), nie można się ograniczyć do promowania samego podatku liniowego, i to jeszcze w jakiejś ograniczonej postaci, jako remedium na wszelkie bolączki gospodarki. Rozwiązanie takie oznacza, że pozostaną wciąż 24 mln podatników, których trzeba będzie skrupulatnie kontrolować, bo będą zdani na różne pokusy kombinowania z PIT-ami, które trzeba będzie wypełniać, wprowadzać do komputerów, przekładać z kupki na kupkę, co stanowi pracę - całkowicie zbędną - setek tysięcy ludzi, zarówno w przedsiębiorstwach, ZUS, jak i w urzędach skarbowych.
Jeżeli samo obniżenie efektywnej stawki podatkowej dla kilku procent podatników przekraczających dziś pierwszy próg skali podatkowej rozwiązywałoby wszelkie nasze kłopoty, to polska gospodarka żadnych kłopotów by nie miała. Dziś potrzebny nam jest taki system podatkowy, który uwolni nas od biurokratycznego koszmaru, czyli podatek od wynagrodzeń bez żadnych ulg i kwot wolnych, pobierany bezpośrednio u źródła, tak jak obecnie przez banki pobierany jest podatek od odsetek od lokat. Będą wówczas niecałe dwa miliony podatników - do ich kontrolowania wezmą się ci wszyscy urzędnicy, którzy bezproduktywnie archiwizują zeznania podatkowe dziesięciokrotnie większej rzeszy podatników. Zobowiązania podatkowe będą się wówczas mogły przedawniać po 18 miesiącach, a nie po pięciu latach. Pozwoli to w ogóle zlikwidować podatek dochodowy i zastąpić go podatkiem od funduszu płac i uwolni obywateli od horroru wypełniania PIT-ów.
ZUS na celowniku
Nawet skrajnie prosty podatek liniowy to jednak nadal za mało. Pokazuje to przykład Słowacji, gdzie wprowadzono neutralną stawkę podatkową 19 proc. dla wszystkich dochodów osób fizycznych oraz osób prawnych. Taka sama stawka podstawowa została zastosowana w podatku VAT. By pozyskać poparcie najbiedniejszych, nie tylko pozostawiono kwotę wolną od podatku, ale nawet ją podwyższono ponaddwukrotnie. Spodziewano się, że w wyniku takich zmian zmniejszą się wpływy z PIT do budżetu, i tak się stało. W 2004 r. były one mniej więcej o 20 proc. niższe niż rok wcześniej, choć i tak wyższe, niż pierwotnie zakładano. Wymyślono więc, by niższe wpływy z podatków bezpośrednich zrekompensować zwiększonymi wpływami z podatków pośrednich. Podstawowa stawka VAT została wprawdzie obniżona z 20 proc. do 19 proc., ale automatycznie objęła także te towary, dla których obowiązywała wcześniej preferencyjna stawka 14 proc. W ten sposób efektywne opodatkowanie VAT faktycznie wzrosło, co zaowocowało zwiększeniem wpływów do słowackiego budżetu z tego tytułu prawie o 20 proc. Łącznie przeprowadzone reformy zwiększyły per saldo dochody budżetu w I kwartale 2004 r. aż o 44,4 proc. w skali roku, w tym o 41,8 proc. wzrosły wpływy ze wszystkich podatków.
W Polsce głównym celem reformy musi być obniżenie kosztów pracy, a więc składek ubezpieczeniowych i sposobu ich naliczania. Dziś algorytm liczenia składek jest tak skomplikowany, że skutecznie zniechęca wiele osób do rozpoczęcia działalności gospodarczej albo zatrudnienia kogokolwiek, przynajmniej oficjalnie. Na początku lat 90. przegapiliśmy szansę powielenia pionierskich doświadczeń Estonii, która wówczas wprowadziła podatek liniowy. Teraz stoimy przed innymi wyzwaniami, z których najważniejszym jest konieczność radykalnych zmian w systemie ubezpieczeniowym, aby możliwe było ograniczenie parapodatkowych kosztów pracy.
Więcej możesz przeczytać w 22/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.