Polska nie przypomina gospodarczego tygrysa, ale wyliniałego kota dachowca Właśnie tak - "Trading Places" - był zatytułowany jeden z amerykańskich filmów. Tymczasem zupełnie niepostrzeżenie nie w filmie, a w życiu, dokonała się prawie nie zauważona zmiana miejsc między Polską a Słowacją. W Meciarowskich czasach Słowacja była swego rodzaju pariasem Europy Środkowej, podczas gdy nas nazywano gospodarczym tygrysem. Dzisiaj zmiana miejsc jest już zakończona. My swoimi reformatorskimi inicjatywami przypominamy raczej nieco już wyliniałego kota dachowca, podczas gdy Słowacja dzięki reformom wolnorynkowym jest na ustach wszystkich.
Wprawdzie panowie Chirac, Schroeder et consortes ostro krytykują słowackie reformy, ale to jest w porządku. Słowacy mogliby się wstydzić, gdyby wymienieni liderzy eurosklerotycznej części naszego kontynentu chwalili Słowację za jej strategię gospodarczą.
Gdzie nam do Słowacji!
Podatek liniowy PIT, CIT i VAT wprowadzono na Słowacji dopiero od 2004 r. Już po pierwszym roku jego funkcjonowania gospodarka słowacka jednak przyspieszyła (zazwyczaj efektów oczekujemy po dwóch, trzech latach). Sam wzrost gospodarczy był całkiem dobry, ale nie wyższy od polskiego: 5,5 proc. wzrostu PKB na Słowacji i 5,4 proc. u nas. Ale jakie efekty w sferze, która najbardziej się liczy, to znaczy w sferze zatrudnienia! W lutym 2005 r. rejestrowane bezrobocie było tam mniejsze niż przed rokiem o prawie 70 tys. osób. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niewiele, bo w Polsce zmniejszyło się o prawie 200 tys. osób. Tylko biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców i osób w wieku produkcyjnym w Polsce, spadek ten musiałby być wyższy niż pół miliona, aby można było go porównać z efektem osiągniętym u słowackich sąsiadów.
Nie ma ważniejszego wskaźnika rozwoju społecznego niż spadek bezrobocia i wzrost zatrudnienia. W Polsce, według danych GUS, odsetek gospodarstw domowych poniżej oficjalnego minimum socjalnego rośnie powoli od roku 1998. Niespodzianka? Bynajmniej! Przecież przez sześć lat, właśnie od 1998 r. do 2003 r., równolegle spadało zatrudnienie w polskiej gospodarce. Wzrost niezamożnych gospodarstw i spadek liczby zatrudnionych wykazują silną negatywną korelację. Głównym źródłem dźwigania się gospodarstw są bowiem dochody z pracy, a nie socjal: emerytury pomostowe, zasiłki, dopłaty bezpośrednie i Bóg wie, co jeszcze. Im więcej pracy, tym mniej biednych.
Tego jednak nie potrafią, a częściej jeszcze nie chcą zrozumieć nasi politycy. Do szybkiego wzrostu zatrudnienia potrzebny jest bowiem trwały wysoki wzrost gospodarczy. A do wysokiego wzrostu PKB potrzeba niskich podatków, małych wydatków publicznych, niewielu - ale sensownych - przepisów oraz uczciwych urzędników. Jeśli politycy obniżą podatki, to skorzystają na tym wszyscy. Jedni od razu, gdy zapłacą mniej niż poprzednio; inni później, gdy gospodarka przyspieszy i będzie więcej dochodów, więcej oszczędności, więcej inwestycji - i w efekcie więcej pracy.
O wiele łatwiej zdobyć wdzięczność jakiegoś konkretnego elektoratu - kombinują nasze polityczne cwaniaczki za dychę. I dlatego uchwalają na przykład przed ostatnim dzwonkiem dodatki emerytalne dla najbiedniejszych. Albo robią tak jak były wicepremier Kołodko, który, głośno reklamując to przed wyborami samorządowymi, obniżył akcyzę na wódkę. To też jest konkretny elektorat! Tyle że mniej pewny. Radość tegoż elektoratu z powodu niższych cen "wody ognistej" mogła bowiem utrudnić mu dotarcie do urn wyborczych...
W kraju byłego tygrysa
Na pierwszym roku ekonomii studenci poznają podstawowy cel przedsiębiorstwa - jest nim maksymalizacja zysku w długim okresie. Ale podręczniki to tylko teoria, a praktyka w kraju byłego tygrysa uczy czegoś zupełnie innego. Na pytanie, kto najbardziej dba o wysokość zysku, odpowiedź brzmi - według podręcznika - "właściciel przedsiębiorca" lub "menedżer reprezentujący właściciela bądź właścicieli". I jest to w naszym kraju odpowiedź błędna! O maksymalizację zysku - tyle że nie w długim okresie, a w danym roku - najbardziej dba Ministerstwo Finansów! I to tak dba, że zalicza przedsiębiorcy do zysków jego firmy to, co zyskiem nie jest.
Na niedawnej konferencji w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN pewien znany warszawski przedsiębiorca przedstawił diagram, na którym widniały dwie krzywe. Pierwsza odzwierciedlała wyrażoną w procentach oficjalną stopę podatku CIT w latach 1997-2004. I ta krzywa szła cały czas w dół, czyli podatki (formalnie!) malały. Druga krzywa pokazywała w procentach efektywną stopę CIT, to znaczy, jaki procent zysku ów przedsiębiorca płacił rzeczywiście. I ta krzywa szła w większej części w górę!
Skąd ta rozbieżność między regulacjami a realiami? Właśnie z maksymalizacji zysku przedsiębiorcy, realizowanej przez Ministerstwo Finansów. Otóż stawki podatkowe to jedno, a to, co Jego Pazerność minister finansów określa jako zysk, to drugie. Rok po roku przybywa nam wydatków, których Ministerstwo Finansów nie zalicza do kategorii kosztów. Jeśli nie zaliczyć jakichś rzeczywistych wydatków do kosztów, to fikcyjny - bo przecież nie rzeczywisty! - zysk wzrośnie. I od tego fikcyjnego zysku fiskus każe przedsiębiorcy płacić podatki. Im więcej pozycji rzeczywiście poniesionych kosztów nie zaliczy do kosztów, tym większy fikcyjny zysk, od którego przedsiębiorca płaci bynajmniej nie fikcyjny podatek. Proste jak konstrukcja cepa!
Na szczeblu wielkiej polityki obserwujemy więc rozmaite "kroki w dobrym kierunku", takie jak obniżka CIT do 19 proc. Na szczeblu fiskalnej praktyki Ministerstwo Finansów przepycha jednak z roku na rok kolejne poprawki do ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych. Najnowsza lista tego, czego nie uważa się za koszty uzyskania przychodów, liczy już w art. 16 ustawy aż 64 pozycje plus inaczej numerowane (a, b, c) pozycje dodatkowe. W tych warunkach, dorzucając nowe wynalazki tego rodzaju, Ministerstwo Finansów zwiększa dochody budżetu, mimo formalnie malejącej stawki podatku CIT. Przedsiębiorcę można jednak w ten sposób "doić" bezkarnie do czasu, bo sztuczki regulacyjne wraz z innymi uciążliwościami wychodzą po pewnym czasie bokiem.
Nie jest przypadkiem, że z ankiety przeprowadzonej w 2003 r. na zlecenie ówczesnej Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych wynikało, iż prawie 90 proc. zagranicznych przedsiębiorców w naszym kraju było niezadowolonych z wysokości podatków, a prawie 80 proc. z postępowania urzędów skarbowych w sprawach podatkowych. I traci się inwestorów; najpierw zagranicznych, a potem także własnych.
Słowacka linia
Wracajmy do naszych sąsiadów, którzy zamienili się z nami miejscami nie tylko w sprawach podatkowych. Również pod względem skali i zakresu regulacji w gospodarce Słowacja obecnie jest o wiele bardziej liberalna. Jeszcze w 1998 r. Słowacja nie była nawet brana pod uwagę w analizach państw OECD, ponieważ nie była nawet członkiem tej organizacji. Polska zaś już wtedy zajmowała mało zaszczytne ostatnie miejsce pod względem przeregulowania rynków towarowych wśród krajów członkowskich.
W niedawnym raporcie Polska zajmowała nadal ostatnie miejsce, tyle że zwiększył się dystans do wyprzedzających ją krajów. Z kolei Słowacja była najlepsza z krajów postkomunistycznych. To nie wszystko! Słowacja znalazła się bowiem na czele grupy krajów o zbliżonym do średniego poziomie regulacji, wyprzedzając m.in. Szwecję, Japonię, Finlandię, Holandię, także kraje eurosklerotycznego centrum: Niemcy, Austrię, Belgię, Francję i inne. I nasi politycy dziwią się, że inwestorzy wolą Słowację, mimo kolejnych "kroków w dobrym kierunku"...
Gdzie nam do Słowacji!
Podatek liniowy PIT, CIT i VAT wprowadzono na Słowacji dopiero od 2004 r. Już po pierwszym roku jego funkcjonowania gospodarka słowacka jednak przyspieszyła (zazwyczaj efektów oczekujemy po dwóch, trzech latach). Sam wzrost gospodarczy był całkiem dobry, ale nie wyższy od polskiego: 5,5 proc. wzrostu PKB na Słowacji i 5,4 proc. u nas. Ale jakie efekty w sferze, która najbardziej się liczy, to znaczy w sferze zatrudnienia! W lutym 2005 r. rejestrowane bezrobocie było tam mniejsze niż przed rokiem o prawie 70 tys. osób. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niewiele, bo w Polsce zmniejszyło się o prawie 200 tys. osób. Tylko biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców i osób w wieku produkcyjnym w Polsce, spadek ten musiałby być wyższy niż pół miliona, aby można było go porównać z efektem osiągniętym u słowackich sąsiadów.
Nie ma ważniejszego wskaźnika rozwoju społecznego niż spadek bezrobocia i wzrost zatrudnienia. W Polsce, według danych GUS, odsetek gospodarstw domowych poniżej oficjalnego minimum socjalnego rośnie powoli od roku 1998. Niespodzianka? Bynajmniej! Przecież przez sześć lat, właśnie od 1998 r. do 2003 r., równolegle spadało zatrudnienie w polskiej gospodarce. Wzrost niezamożnych gospodarstw i spadek liczby zatrudnionych wykazują silną negatywną korelację. Głównym źródłem dźwigania się gospodarstw są bowiem dochody z pracy, a nie socjal: emerytury pomostowe, zasiłki, dopłaty bezpośrednie i Bóg wie, co jeszcze. Im więcej pracy, tym mniej biednych.
Tego jednak nie potrafią, a częściej jeszcze nie chcą zrozumieć nasi politycy. Do szybkiego wzrostu zatrudnienia potrzebny jest bowiem trwały wysoki wzrost gospodarczy. A do wysokiego wzrostu PKB potrzeba niskich podatków, małych wydatków publicznych, niewielu - ale sensownych - przepisów oraz uczciwych urzędników. Jeśli politycy obniżą podatki, to skorzystają na tym wszyscy. Jedni od razu, gdy zapłacą mniej niż poprzednio; inni później, gdy gospodarka przyspieszy i będzie więcej dochodów, więcej oszczędności, więcej inwestycji - i w efekcie więcej pracy.
O wiele łatwiej zdobyć wdzięczność jakiegoś konkretnego elektoratu - kombinują nasze polityczne cwaniaczki za dychę. I dlatego uchwalają na przykład przed ostatnim dzwonkiem dodatki emerytalne dla najbiedniejszych. Albo robią tak jak były wicepremier Kołodko, który, głośno reklamując to przed wyborami samorządowymi, obniżył akcyzę na wódkę. To też jest konkretny elektorat! Tyle że mniej pewny. Radość tegoż elektoratu z powodu niższych cen "wody ognistej" mogła bowiem utrudnić mu dotarcie do urn wyborczych...
W kraju byłego tygrysa
Na pierwszym roku ekonomii studenci poznają podstawowy cel przedsiębiorstwa - jest nim maksymalizacja zysku w długim okresie. Ale podręczniki to tylko teoria, a praktyka w kraju byłego tygrysa uczy czegoś zupełnie innego. Na pytanie, kto najbardziej dba o wysokość zysku, odpowiedź brzmi - według podręcznika - "właściciel przedsiębiorca" lub "menedżer reprezentujący właściciela bądź właścicieli". I jest to w naszym kraju odpowiedź błędna! O maksymalizację zysku - tyle że nie w długim okresie, a w danym roku - najbardziej dba Ministerstwo Finansów! I to tak dba, że zalicza przedsiębiorcy do zysków jego firmy to, co zyskiem nie jest.
Na niedawnej konferencji w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN pewien znany warszawski przedsiębiorca przedstawił diagram, na którym widniały dwie krzywe. Pierwsza odzwierciedlała wyrażoną w procentach oficjalną stopę podatku CIT w latach 1997-2004. I ta krzywa szła cały czas w dół, czyli podatki (formalnie!) malały. Druga krzywa pokazywała w procentach efektywną stopę CIT, to znaczy, jaki procent zysku ów przedsiębiorca płacił rzeczywiście. I ta krzywa szła w większej części w górę!
Skąd ta rozbieżność między regulacjami a realiami? Właśnie z maksymalizacji zysku przedsiębiorcy, realizowanej przez Ministerstwo Finansów. Otóż stawki podatkowe to jedno, a to, co Jego Pazerność minister finansów określa jako zysk, to drugie. Rok po roku przybywa nam wydatków, których Ministerstwo Finansów nie zalicza do kategorii kosztów. Jeśli nie zaliczyć jakichś rzeczywistych wydatków do kosztów, to fikcyjny - bo przecież nie rzeczywisty! - zysk wzrośnie. I od tego fikcyjnego zysku fiskus każe przedsiębiorcy płacić podatki. Im więcej pozycji rzeczywiście poniesionych kosztów nie zaliczy do kosztów, tym większy fikcyjny zysk, od którego przedsiębiorca płaci bynajmniej nie fikcyjny podatek. Proste jak konstrukcja cepa!
Na szczeblu wielkiej polityki obserwujemy więc rozmaite "kroki w dobrym kierunku", takie jak obniżka CIT do 19 proc. Na szczeblu fiskalnej praktyki Ministerstwo Finansów przepycha jednak z roku na rok kolejne poprawki do ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych. Najnowsza lista tego, czego nie uważa się za koszty uzyskania przychodów, liczy już w art. 16 ustawy aż 64 pozycje plus inaczej numerowane (a, b, c) pozycje dodatkowe. W tych warunkach, dorzucając nowe wynalazki tego rodzaju, Ministerstwo Finansów zwiększa dochody budżetu, mimo formalnie malejącej stawki podatku CIT. Przedsiębiorcę można jednak w ten sposób "doić" bezkarnie do czasu, bo sztuczki regulacyjne wraz z innymi uciążliwościami wychodzą po pewnym czasie bokiem.
Nie jest przypadkiem, że z ankiety przeprowadzonej w 2003 r. na zlecenie ówczesnej Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych wynikało, iż prawie 90 proc. zagranicznych przedsiębiorców w naszym kraju było niezadowolonych z wysokości podatków, a prawie 80 proc. z postępowania urzędów skarbowych w sprawach podatkowych. I traci się inwestorów; najpierw zagranicznych, a potem także własnych.
Słowacka linia
Wracajmy do naszych sąsiadów, którzy zamienili się z nami miejscami nie tylko w sprawach podatkowych. Również pod względem skali i zakresu regulacji w gospodarce Słowacja obecnie jest o wiele bardziej liberalna. Jeszcze w 1998 r. Słowacja nie była nawet brana pod uwagę w analizach państw OECD, ponieważ nie była nawet członkiem tej organizacji. Polska zaś już wtedy zajmowała mało zaszczytne ostatnie miejsce pod względem przeregulowania rynków towarowych wśród krajów członkowskich.
W niedawnym raporcie Polska zajmowała nadal ostatnie miejsce, tyle że zwiększył się dystans do wyprzedzających ją krajów. Z kolei Słowacja była najlepsza z krajów postkomunistycznych. To nie wszystko! Słowacja znalazła się bowiem na czele grupy krajów o zbliżonym do średniego poziomie regulacji, wyprzedzając m.in. Szwecję, Japonię, Finlandię, Holandię, także kraje eurosklerotycznego centrum: Niemcy, Austrię, Belgię, Francję i inne. I nasi politycy dziwią się, że inwestorzy wolą Słowację, mimo kolejnych "kroków w dobrym kierunku"...
Więcej możesz przeczytać w 22/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.