Schroederowi w roli kanclerza nic się nie udało
Gerhardowi Schroederowi przydałaby się wojna - zauważył złośliwie jeden z niemieckich komentatorów. Zapowiedź interwencji USA w Iraku była dla kanclerza przed poprzednimi wyborami gwiazdką z nieba. Schroeder powiedział "nie" wojnie w Iraku, pokazał Ameryce niemiecką figę i wygrał wybory do Bundestagu w 2002 r. Teraz nie pomoże mu już nic - potknął się o własne reformy i musi odejść.
Wybory do parlamentu krajowego Nadrenii Północnej-Westfalii były gwoździem do trumny koalicji Schroedera i Joschki Fischera. Choć porażkę prognozowano, takiej przegranej nikt się nie spodziewał. W bastionie lewicy SPD uzyskała 37,3 proc. głosów, najmniej w historii landu. Mieszkańcy najbardziej uprzemysłowionego regionu Europy uznali, że ich partia nie przeprowadzi reform, które mogłyby obniżyć poziom bezrobocia i wprowadzić Niemcy na drogę globalnego rozwoju. A był to ostatni land, gdzie lewica rządziła samodzielnie.
1 czerwca Bundestag - na życzenie Schroedera i kierownictwa SPD - zagłosuje nad wotum zaufania dla kanclerza. Jeśli kanclerz go nie uzyska, we wrześniu odbędą się wybory do parlamentu. Wyborcy są za, aż 92 proc. badanych uważa, że lewica te wybory przegra. Można sądzić, że Schroeder tego właśnie pragnie. Czerwono-zielona koalicja nie powinna była wygrać w 2002 r., bo jej notowania już wtedy były niskie. Pokonała o włos chadecję dzięki rozpętaniu przez ekipę Schroedera niespotykanej w kampanii antyamerykańskiej, do której można porównać tylko histerię antywojenną wywołaną przez hiszpańską lewicę po zamachu w Madrycie w ubiegłym roku.
Antyamerykanizmu nie starczyło jednak na długo, nie był też w stanie przesłonić prawdziwych problemów Niemiec, z którymi lewica sobie nie poradziła. W sondażach obywatele niezmiennie wątpią w kompetencje socjaldemokratów w ekonomii i gospodarce i wyżej oceniają umiejętności chadecji. Tak myślą dziś, bo widzą to gołym okiem - najmniejsze bezrobocie i największy rozwój gospodarczy notują landy rządzone przez prawicę.
Pan Klapa
Kanclerzowi Schroederowi nic się nie udało. Szumnie ogłoszony pakiet reform Agenda 2010 okazał się zlepkiem niekonsekwentnych posunięć nieśmiało zmierzających do ożywienia gospodarki i rynku pracy przy zachowaniu najbardziej rujnujących instytucji państwa opiekuńczego.
Reforma rynku pracy Hartz IV, filar Agendy 2010, opiera się na statystycznych trikach, dzieleniu bezrobotnych na kategorie, skłanianiu ich do przyjęcia każdej pracy i zrzucaniu odpowiedzialności finansowej za zasiłki z federacji na landy. Nie ma to nic wspólnego z wyprowadzaniem kraju z kryzysu gospodarczego, czwartego w historii RFN.
Rząd Schroedera, zamiast obniżać koszty pracy, walczy o sztywne i wyższe płace minimalne, by zniechęcić zagraniczne firmy do świadczenia usług w Niemczech. Mimo obietnic nie obniżył podatków od przedsiębiorstw do 19 proc., tłumacząc, że nie ma na to środków. Podjął natomiast próbę narzucenia obciążeń duszących gospodarkę sąsiadom Niemiec. Tymczasem w Niemczech wpływy z najwyższych podatków w Europie ciągle spadają. Już po raz czwarty Niemcy nie sprostają w tym roku wymogom paktu stabilizacyjnego.
Rynek pracy stał się grobem dla ponad 20 mld euro - alarmuje lewicowy "Der Spiegel" - tyle kosztuje reforma Hartz IV, bez żadnych skutków, jeśli nie liczyć pęczniejącej biurokracji. Konserwatywna gazeta "Die Welt" zwraca uwagę na chaos w państwowych agendach i brak propozycji dla bezrobotnych. Jaki sens ma rozbudowany system pośrednictwa pracy, skoro pracy jest coraz mniej, a firmy wciąż redukują zatrudnienie lub przenoszą produkcję za granicę? - zastanawiają się komentatorzy.
Bez złudzeń
Strach przed utratą władzy przy każdej próbie uwolnienia rynku, zmniejszenia ingerencji państwa i wspierania przedsiębiorczości jednostek paraliżuje odważniejsze inicjatywy elit politycznych.
Kiedy w 1998 r. Gerhard Schroeder zastąpił Helmuta Kohla, mało kto wierzył w jego kompetencje. Hasło "Kohl musi odejść" stało się czymś w rodzaju przykazania. Znudzeni szesnastoletnimi rządami Kohla ludzie chcieli kogoś nowego. A SPD nie wychowała charyzmatycznego przywódcy. Padło na Schroedera, a media zrobiły resztę. Medialny kanclerz zapowiadał, że pójdzie w ślady Tony'ego Blaira. Blair realizował "trzecią drogę", Schroeder wymyślił "nowy środek". I znalazł się w środku problemów, które go przerosły. Stał się zakładnikiem silnego lobby związkowego stanowiącego większość w rządzie i parlamencie. Aby się od niego uwolnić, zrezygnował z funkcji przewodniczenia SPD. Na niewiele się to zdało. Franz Muentefering, nowy szef partii, nazwany przez "Frankfurter Allgemeine Zeitung" neosocjalistą, winą za bezrobocie obarcza kapitalistów. Żąda ograniczenia dochodów menedżerów, wymuszenia na nich nowych inwestycji i zakazu inwestowania za granicą. Rozpoczęło się polowanie na zagranicznych pracowników, głównie na Polaków. To rozdrażniło przedsiębiorców. Nie pomagają apele do ich poczucia patriotyzmu, bo w gospodarce rynkowej firma musi przynosić dochód, a nie ofiarować się na ołtarzu ojczyzny.
Walka z kapitalizmem i zagranicznymi usługami nie dała efektów wyborczych w Nadrenii Północnej-Westfalii. Hasła sprawiedliwości społecznej już nie działają. Socjalizm wychował egoistów, których obchodzi własna miska, a nie dobro ogółu. Poza tym w tym landzie, jak i reszcie kraju, nie ma już prawdziwych robotników. Zamknięto kopalnie i huty, ludzie przestawili się na usługi. Tworzą małe i średnie przedsiębiorstwa, które zwiększyłyby zatrudnienie, gdyby nie najwyższe w UE podatki. Dlatego wybrali chadecję, która obiecuje obniżenie podatku od przedsiębiorstw.
Jeśli we wrześniowych wyborach wygra chadecja, kanclerzem federalnym zostanie pierwszy raz kobieta - Angela Merkel. Nie łudźmy się jednak, że CDU i CSU dokonają cudów albo poważą się na radykalne reformy. To by oznaczało kolejny kryzys rządowy. Minimalne cięcia socjalne, skromne obniżki podatków, krok po kroczku. Wiadomo, że chadecja sprzeciwi się przystąpieniu Turcji do UE, poprawią się stosunki RFN z USA. Odejście Schroedera osieroci Putina, którego już nikt nie pokocha tak jak Gerdi. I Chiraca, który, choć gaullista, rozumiał się z socjalistą Schroederem bez słów, bo odchodzący kanclerz nie zna języków obcych.
Gerhardowi Schroederowi przydałaby się wojna - zauważył złośliwie jeden z niemieckich komentatorów. Zapowiedź interwencji USA w Iraku była dla kanclerza przed poprzednimi wyborami gwiazdką z nieba. Schroeder powiedział "nie" wojnie w Iraku, pokazał Ameryce niemiecką figę i wygrał wybory do Bundestagu w 2002 r. Teraz nie pomoże mu już nic - potknął się o własne reformy i musi odejść.
Wybory do parlamentu krajowego Nadrenii Północnej-Westfalii były gwoździem do trumny koalicji Schroedera i Joschki Fischera. Choć porażkę prognozowano, takiej przegranej nikt się nie spodziewał. W bastionie lewicy SPD uzyskała 37,3 proc. głosów, najmniej w historii landu. Mieszkańcy najbardziej uprzemysłowionego regionu Europy uznali, że ich partia nie przeprowadzi reform, które mogłyby obniżyć poziom bezrobocia i wprowadzić Niemcy na drogę globalnego rozwoju. A był to ostatni land, gdzie lewica rządziła samodzielnie.
1 czerwca Bundestag - na życzenie Schroedera i kierownictwa SPD - zagłosuje nad wotum zaufania dla kanclerza. Jeśli kanclerz go nie uzyska, we wrześniu odbędą się wybory do parlamentu. Wyborcy są za, aż 92 proc. badanych uważa, że lewica te wybory przegra. Można sądzić, że Schroeder tego właśnie pragnie. Czerwono-zielona koalicja nie powinna była wygrać w 2002 r., bo jej notowania już wtedy były niskie. Pokonała o włos chadecję dzięki rozpętaniu przez ekipę Schroedera niespotykanej w kampanii antyamerykańskiej, do której można porównać tylko histerię antywojenną wywołaną przez hiszpańską lewicę po zamachu w Madrycie w ubiegłym roku.
Antyamerykanizmu nie starczyło jednak na długo, nie był też w stanie przesłonić prawdziwych problemów Niemiec, z którymi lewica sobie nie poradziła. W sondażach obywatele niezmiennie wątpią w kompetencje socjaldemokratów w ekonomii i gospodarce i wyżej oceniają umiejętności chadecji. Tak myślą dziś, bo widzą to gołym okiem - najmniejsze bezrobocie i największy rozwój gospodarczy notują landy rządzone przez prawicę.
Pan Klapa
Kanclerzowi Schroederowi nic się nie udało. Szumnie ogłoszony pakiet reform Agenda 2010 okazał się zlepkiem niekonsekwentnych posunięć nieśmiało zmierzających do ożywienia gospodarki i rynku pracy przy zachowaniu najbardziej rujnujących instytucji państwa opiekuńczego.
Reforma rynku pracy Hartz IV, filar Agendy 2010, opiera się na statystycznych trikach, dzieleniu bezrobotnych na kategorie, skłanianiu ich do przyjęcia każdej pracy i zrzucaniu odpowiedzialności finansowej za zasiłki z federacji na landy. Nie ma to nic wspólnego z wyprowadzaniem kraju z kryzysu gospodarczego, czwartego w historii RFN.
Rząd Schroedera, zamiast obniżać koszty pracy, walczy o sztywne i wyższe płace minimalne, by zniechęcić zagraniczne firmy do świadczenia usług w Niemczech. Mimo obietnic nie obniżył podatków od przedsiębiorstw do 19 proc., tłumacząc, że nie ma na to środków. Podjął natomiast próbę narzucenia obciążeń duszących gospodarkę sąsiadom Niemiec. Tymczasem w Niemczech wpływy z najwyższych podatków w Europie ciągle spadają. Już po raz czwarty Niemcy nie sprostają w tym roku wymogom paktu stabilizacyjnego.
Rynek pracy stał się grobem dla ponad 20 mld euro - alarmuje lewicowy "Der Spiegel" - tyle kosztuje reforma Hartz IV, bez żadnych skutków, jeśli nie liczyć pęczniejącej biurokracji. Konserwatywna gazeta "Die Welt" zwraca uwagę na chaos w państwowych agendach i brak propozycji dla bezrobotnych. Jaki sens ma rozbudowany system pośrednictwa pracy, skoro pracy jest coraz mniej, a firmy wciąż redukują zatrudnienie lub przenoszą produkcję za granicę? - zastanawiają się komentatorzy.
Bez złudzeń
Strach przed utratą władzy przy każdej próbie uwolnienia rynku, zmniejszenia ingerencji państwa i wspierania przedsiębiorczości jednostek paraliżuje odważniejsze inicjatywy elit politycznych.
Kiedy w 1998 r. Gerhard Schroeder zastąpił Helmuta Kohla, mało kto wierzył w jego kompetencje. Hasło "Kohl musi odejść" stało się czymś w rodzaju przykazania. Znudzeni szesnastoletnimi rządami Kohla ludzie chcieli kogoś nowego. A SPD nie wychowała charyzmatycznego przywódcy. Padło na Schroedera, a media zrobiły resztę. Medialny kanclerz zapowiadał, że pójdzie w ślady Tony'ego Blaira. Blair realizował "trzecią drogę", Schroeder wymyślił "nowy środek". I znalazł się w środku problemów, które go przerosły. Stał się zakładnikiem silnego lobby związkowego stanowiącego większość w rządzie i parlamencie. Aby się od niego uwolnić, zrezygnował z funkcji przewodniczenia SPD. Na niewiele się to zdało. Franz Muentefering, nowy szef partii, nazwany przez "Frankfurter Allgemeine Zeitung" neosocjalistą, winą za bezrobocie obarcza kapitalistów. Żąda ograniczenia dochodów menedżerów, wymuszenia na nich nowych inwestycji i zakazu inwestowania za granicą. Rozpoczęło się polowanie na zagranicznych pracowników, głównie na Polaków. To rozdrażniło przedsiębiorców. Nie pomagają apele do ich poczucia patriotyzmu, bo w gospodarce rynkowej firma musi przynosić dochód, a nie ofiarować się na ołtarzu ojczyzny.
Walka z kapitalizmem i zagranicznymi usługami nie dała efektów wyborczych w Nadrenii Północnej-Westfalii. Hasła sprawiedliwości społecznej już nie działają. Socjalizm wychował egoistów, których obchodzi własna miska, a nie dobro ogółu. Poza tym w tym landzie, jak i reszcie kraju, nie ma już prawdziwych robotników. Zamknięto kopalnie i huty, ludzie przestawili się na usługi. Tworzą małe i średnie przedsiębiorstwa, które zwiększyłyby zatrudnienie, gdyby nie najwyższe w UE podatki. Dlatego wybrali chadecję, która obiecuje obniżenie podatku od przedsiębiorstw.
Jeśli we wrześniowych wyborach wygra chadecja, kanclerzem federalnym zostanie pierwszy raz kobieta - Angela Merkel. Nie łudźmy się jednak, że CDU i CSU dokonają cudów albo poważą się na radykalne reformy. To by oznaczało kolejny kryzys rządowy. Minimalne cięcia socjalne, skromne obniżki podatków, krok po kroczku. Wiadomo, że chadecja sprzeciwi się przystąpieniu Turcji do UE, poprawią się stosunki RFN z USA. Odejście Schroedera osieroci Putina, którego już nikt nie pokocha tak jak Gerdi. I Chiraca, który, choć gaullista, rozumiał się z socjalistą Schroederem bez słów, bo odchodzący kanclerz nie zna języków obcych.
Błędy Schroedera |
---|
Nie potrafił pobudzić gospodarki (w 2003 r. wzrost gospodarczy w Niemczech był wręcz ujemny, w tym roku prognozy mówią zaledwie o 1-procentowym wzroście). Nie zmniejszył bezrobocia: bez pracy jest 5,2 mln osób (12,5 proc.) - to największy poziom bezrobocia w Niemczech od lat 30. ubiegłego wieku; Nie zdołał ograniczyć rozdętego państwa dobrobytu - w tym ograniczyć zasiłków i wprowadzić cięć podatkowych. Podważył wiarygodność wspólnej europejskiej waluty, łamiąc reguły tzw. paktu stabilizacyjnego. Zepsuł stosunki ze Stanami Zjednoczonymi - był pierwszym powojennym przywódcą Niemiec, który publicznie rzucił wyzwanie amerykańskiej polityce bezpieczeństwa (w sprawie Iraku). Osłabił Unię Europejską, wchodząc w szkodliwe dla niej konszachty z Paryżem, Moskwą i Pekinem. (JU) |
Więcej możesz przeczytać w 22/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.