Rozmowa z Kazimierzem Marcinkiewiczem, kandydatem PiS na premiera
WPROST: Po naszym artykule o pana związkach z biznesmenem Janem Łuczakiem liderzy pana partii potraktowali nas niczym Aleksander Kwaśniewski. Czy "Wprost" będzie "karany" za to, że wytyka błędy politykom?
Kazimierz Marcinkiewicz: Nie, wręcz przeciwnie. Proszę mi wskazać polityków, którzy częściej zachęcają do krytykowania i wskazywania różnych błędów i potknięć niż politycy PiS. Nie znajdziecie panowie polityków, którzy częściej niż ci z PiS przepraszają nawet za drobne błędy i wyciągają z nich najdalej idące konsekwencje.
- Na pana konferencji prasowej w ubiegły poniedziałek uniemożliwiono nam zadanie panu choćby jednego pytania czy skomentowanie pana słów.
- Wy macie tygodnik, macie siłę, wielki nakład i setki tysięcy czytelników, a my mamy konferencję prasową. Na tym to polega.
- Po naszym artykule "Premier w SMS-ie" nie było przyznania się do błędów, tylko zrzucenie winy na dziennikarzy.
- Bo w tym tekście, w moim przekonaniu, nastąpiła manipulacja faktami. Wiele faktów było podanych zgodnie z prawdą, ale jeden nie. I to wywołało taką, a nie inną reakcję.
- Jaki fakt? Mamy zapis tej rozmowy i wyraźnie słychać, jak pan mówi, że razem z braćmi zbieraliście pieniądze, które trzeba było oddać Janowi Łuczakowi. Trzeba było oddać, więc była pożyczka.
- Ja też mam zapis tej rozmowy i przesłuchałem swoją kasetę kilkakrotnie. Po pierwsze, czyniłem przypuszczenia, mówiąc od razu, że to jest sprawa mojego brata Arkadiusza. Po drugie, nigdy nie padło słowo pożyczka, dlatego że ja nigdy nie pożyczam pieniędzy w inny sposób niż z banku.
- To chyba rozmawiamy o dwóch różnych nagraniach. Ale skoro pan twierdzi, że to pana bracia pożyczali pieniądze Łuczakowi, to poprosimy o umowy pożyczki zarejestrowane w urzędzie skarbowym.
- O to proszę pytać moich braci. Ja nie pożyczałem, więc nie mam czego pokazywać.
- Zwróciliśmy się o to do pana braci oraz do Jana Łuczaka i dotychczas nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
- To są dorośli ludzie. Ja nie jestem mafiosem, który rządzi swoją rodziną i wyznacza, co kto ma robić.
- Czy podobnie jak Lech Kaczyński, który po naszym artykule odmówił udziału w debacie z Donaldem Tuskiem w naszej redakcji, uważa pan, że krytyczne artykuły na pana temat to efekt czarnego PR konkurencji?
- Jeśli dziennikarze różnych redakcji pokazują mi grube pliki dokumentów na temat mój i innych polityków PiS, które codziennie przychodzą do ich gazet, to musi coś w tym być. Słyszałem, że przeciwko PiS wynajęto dwie agencje PR-owskie, co zresztą chyba paradoksalnie dobrze o nas świadczy.
- Ma pan dowody, że to robota konkurencji?
- Podam przykład: byłem cały czas pytany o swoje oświadczenie majątkowe. Jednak w momencie, gdy podzieliłem się informacją, że dostałem materiały świadczące o tym, iż Donald Tusk dopiero 2 czerwca tego roku został wykreślony z rady nadzorczej Instytutu Liberałów, a w swojej deklaracji majątkowej we wcześniejszych latach tego nie wykazywał, te pytania ustały. To daje do myślenia.
- A dlaczego pan korektę do swojego oświadczenia o tym, że był współwłaścicielem Instytutu Środkowoeuropejskiego, złożył dopiero po publikacji "Wprost"?
- Artykuł ukazał się w poniedziałek, a ja brak wpisu o instytucie zauważyłem w piątek, czyli trzy dni wcześniej.
- Jednak na piśmie jest data poniedziałkowa.
- To prawda, w Sejmie dokument złożyłem w poniedziałek, ale ustalenia musiałem zrobić wcześniej.
- Czy informacje o pana spotkaniach w warszawskich restauracjach z Mirosławem Styczniem, któremu postawiono zarzuty karne i wyszedł z aresztu za kaucją, to też czarny PR?
- Nie był aresztowany, tylko zatrzymany na przesłuchanie, a po dziewięciu miesiącach nic się w tej sprawie nie wydarzyło. Zdaję sobie sprawę, że teraz, kiedy jestem kandydatem na premiera, muszę szczególnie uważać, z kim się spotykam. Ale jestem absolutnie normalnym człowiekiem i dopóki nie byłem premierem, mogłem się spotykać z każdym. Z Mirosławem Styczniem łączy mnie koleżeństwo i nic tego nie zmieni.
- A pana biesiadowanie z Janem Łuczakiem?
- Co to znaczy biesiadowanie? Idę do restauracji, jem posiłek, nie upijam się, bo się w ogóle prawie nie upijam. Kiedyś to się zdarzało, ale od wielu lat nie. I to ma być biesiadowanie?
- Krążą plotki, że to nie pan wyjaśnia Janowi Rokicie, jak będzie wyglądał i funkcjonował rząd PO-PiS, tylko odwrotnie.
- Nic podobnego. Rokita jest merytorycznie bardzo dobrze do tych rozmów przygotowany, bo w końcu dwa lata szykował się do objęcia posady premiera. Ale to ja rozdaję karty.
- Skoro Rokita jest tak dobrze przygotowany, to zarzuty PiS, że platforma nie ma programu, były niesłuszne?
- Jakbym był złośliwy, tobym powiedział, że program ma Rokita, a nie platforma.
Ale, jak panowie widzą, złośliwy nie jestem...
- Rozmawiacie w domu Rokity?
- A skąd! Umawiamy się w Sejmie i specjalnie się z tym nie kryjemy. Nie wiem, dlaczego dziennikarze nie mogą nas namierzyć.
- Nie przesadza pan z liczbą zadań swojego rządu? Rząd powinien mieć 3-5 priorytetów, a nie 44 i wiele pomniejszych.
- Ważny jest precyzyjny plan rządzenia. Na razie chcemy opracować listę 30 pierwszych decyzji rządu na pierwsze 100 dni. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu ją przedstawimy.
- A jaka będzie pierwsza decyzja?
- Ustawa o dożywianiu dzieci w szkołach. Niektórzy z tego ironizują, a my naprawdę uważamy, że to bardzo ważna sprawa.
- A druga?
- Powołanie urzędu antykorupcyjnego. To będzie taka specjalna policja powołana do ścigania przestępstw popełnianych przez polityków i urzędników. Bez tego nie zwalczymy plagi korupcji.
- Krąży dowcip, że po utworzeniu tego urzędu trzeba będzie płacić wyższe łapówki.
- Bzdura. W ten sposób można skompromitować każdą, nawet najlepszą ideę. Już sam fakt istnienia takiej instytucji będzie w świadomości polityków przełomem. A kiedy jeszcze posadzimy jednego posła z drugim ministrem, mam nadzieję, że coś się wreszcie naprawdę zmieni.
- Kto stanie na czele tego urzędu?
- Koncepcję jego działania przygotowuje Mariusz Kamiński. Dobrze sobie radzi, więc jest naturalnym kandydatem na szefa.
- Jeszcze jakieś personalia uzgodnił pan z Janem Rokitą?
- To źle postawione pytanie, bo my w ogóle nie rozmawiamy o personaliach. Pierwsze negocjacje dotyczące nazwisk przyszłych ministrów zaplanowałem na środę po wyborach prezydenckich.
- I w środę uda się załatwić personalia?
- Uda się do piątku lub soboty. A w poniedziałek 31 października zaprzysięgamy rząd.
- W którym Jan Rokita będzie wicepremierem i...?
- Jednym z ministrów.
- Już zdecydował którym?
- Nie rozmawiamy o tym. Już mówiłem, że podział ministrów będzie trudny, dlatego zabierzemy się do tego po wyborach.
- W sprawie struktury rządu jest już kompromis?
- Jeszcze nie. PiS chce, żeby rząd składał się z większej liczby ministrów, niż proponuje platforma. Nie godzimy się na przykład na likwidację ministerstw skarbu i infrastruktury. Nie wyobrażamy też sobie włączenia resortu zdrowia do pracy i polityki społecznej. Zdrowie jest zbyt chore, żeby nie miało swojego ministerstwa.
- Czyli z Rokitą więcej pana dzieli, niż łączy?
- Zdecydowanie więcej łączy. Rozbieżności to jakieś 15-20 proc.
- Czy Rokita jest najbardziej PiS-owski w platformie?
- Jeśli uznać, że ja jestem najbardziej platformerski w PiS, to chyba tak.
Fot. Z. Furman
Kazimierz Marcinkiewicz: Nie, wręcz przeciwnie. Proszę mi wskazać polityków, którzy częściej zachęcają do krytykowania i wskazywania różnych błędów i potknięć niż politycy PiS. Nie znajdziecie panowie polityków, którzy częściej niż ci z PiS przepraszają nawet za drobne błędy i wyciągają z nich najdalej idące konsekwencje.
- Na pana konferencji prasowej w ubiegły poniedziałek uniemożliwiono nam zadanie panu choćby jednego pytania czy skomentowanie pana słów.
- Wy macie tygodnik, macie siłę, wielki nakład i setki tysięcy czytelników, a my mamy konferencję prasową. Na tym to polega.
- Po naszym artykule "Premier w SMS-ie" nie było przyznania się do błędów, tylko zrzucenie winy na dziennikarzy.
- Bo w tym tekście, w moim przekonaniu, nastąpiła manipulacja faktami. Wiele faktów było podanych zgodnie z prawdą, ale jeden nie. I to wywołało taką, a nie inną reakcję.
- Jaki fakt? Mamy zapis tej rozmowy i wyraźnie słychać, jak pan mówi, że razem z braćmi zbieraliście pieniądze, które trzeba było oddać Janowi Łuczakowi. Trzeba było oddać, więc była pożyczka.
- Ja też mam zapis tej rozmowy i przesłuchałem swoją kasetę kilkakrotnie. Po pierwsze, czyniłem przypuszczenia, mówiąc od razu, że to jest sprawa mojego brata Arkadiusza. Po drugie, nigdy nie padło słowo pożyczka, dlatego że ja nigdy nie pożyczam pieniędzy w inny sposób niż z banku.
- To chyba rozmawiamy o dwóch różnych nagraniach. Ale skoro pan twierdzi, że to pana bracia pożyczali pieniądze Łuczakowi, to poprosimy o umowy pożyczki zarejestrowane w urzędzie skarbowym.
- O to proszę pytać moich braci. Ja nie pożyczałem, więc nie mam czego pokazywać.
- Zwróciliśmy się o to do pana braci oraz do Jana Łuczaka i dotychczas nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
- To są dorośli ludzie. Ja nie jestem mafiosem, który rządzi swoją rodziną i wyznacza, co kto ma robić.
- Czy podobnie jak Lech Kaczyński, który po naszym artykule odmówił udziału w debacie z Donaldem Tuskiem w naszej redakcji, uważa pan, że krytyczne artykuły na pana temat to efekt czarnego PR konkurencji?
- Jeśli dziennikarze różnych redakcji pokazują mi grube pliki dokumentów na temat mój i innych polityków PiS, które codziennie przychodzą do ich gazet, to musi coś w tym być. Słyszałem, że przeciwko PiS wynajęto dwie agencje PR-owskie, co zresztą chyba paradoksalnie dobrze o nas świadczy.
- Ma pan dowody, że to robota konkurencji?
- Podam przykład: byłem cały czas pytany o swoje oświadczenie majątkowe. Jednak w momencie, gdy podzieliłem się informacją, że dostałem materiały świadczące o tym, iż Donald Tusk dopiero 2 czerwca tego roku został wykreślony z rady nadzorczej Instytutu Liberałów, a w swojej deklaracji majątkowej we wcześniejszych latach tego nie wykazywał, te pytania ustały. To daje do myślenia.
- A dlaczego pan korektę do swojego oświadczenia o tym, że był współwłaścicielem Instytutu Środkowoeuropejskiego, złożył dopiero po publikacji "Wprost"?
- Artykuł ukazał się w poniedziałek, a ja brak wpisu o instytucie zauważyłem w piątek, czyli trzy dni wcześniej.
- Jednak na piśmie jest data poniedziałkowa.
- To prawda, w Sejmie dokument złożyłem w poniedziałek, ale ustalenia musiałem zrobić wcześniej.
- Czy informacje o pana spotkaniach w warszawskich restauracjach z Mirosławem Styczniem, któremu postawiono zarzuty karne i wyszedł z aresztu za kaucją, to też czarny PR?
- Nie był aresztowany, tylko zatrzymany na przesłuchanie, a po dziewięciu miesiącach nic się w tej sprawie nie wydarzyło. Zdaję sobie sprawę, że teraz, kiedy jestem kandydatem na premiera, muszę szczególnie uważać, z kim się spotykam. Ale jestem absolutnie normalnym człowiekiem i dopóki nie byłem premierem, mogłem się spotykać z każdym. Z Mirosławem Styczniem łączy mnie koleżeństwo i nic tego nie zmieni.
- A pana biesiadowanie z Janem Łuczakiem?
- Co to znaczy biesiadowanie? Idę do restauracji, jem posiłek, nie upijam się, bo się w ogóle prawie nie upijam. Kiedyś to się zdarzało, ale od wielu lat nie. I to ma być biesiadowanie?
- Krążą plotki, że to nie pan wyjaśnia Janowi Rokicie, jak będzie wyglądał i funkcjonował rząd PO-PiS, tylko odwrotnie.
- Nic podobnego. Rokita jest merytorycznie bardzo dobrze do tych rozmów przygotowany, bo w końcu dwa lata szykował się do objęcia posady premiera. Ale to ja rozdaję karty.
- Skoro Rokita jest tak dobrze przygotowany, to zarzuty PiS, że platforma nie ma programu, były niesłuszne?
- Jakbym był złośliwy, tobym powiedział, że program ma Rokita, a nie platforma.
Ale, jak panowie widzą, złośliwy nie jestem...
- Rozmawiacie w domu Rokity?
- A skąd! Umawiamy się w Sejmie i specjalnie się z tym nie kryjemy. Nie wiem, dlaczego dziennikarze nie mogą nas namierzyć.
- Nie przesadza pan z liczbą zadań swojego rządu? Rząd powinien mieć 3-5 priorytetów, a nie 44 i wiele pomniejszych.
- Ważny jest precyzyjny plan rządzenia. Na razie chcemy opracować listę 30 pierwszych decyzji rządu na pierwsze 100 dni. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu ją przedstawimy.
- A jaka będzie pierwsza decyzja?
- Ustawa o dożywianiu dzieci w szkołach. Niektórzy z tego ironizują, a my naprawdę uważamy, że to bardzo ważna sprawa.
- A druga?
- Powołanie urzędu antykorupcyjnego. To będzie taka specjalna policja powołana do ścigania przestępstw popełnianych przez polityków i urzędników. Bez tego nie zwalczymy plagi korupcji.
- Krąży dowcip, że po utworzeniu tego urzędu trzeba będzie płacić wyższe łapówki.
- Bzdura. W ten sposób można skompromitować każdą, nawet najlepszą ideę. Już sam fakt istnienia takiej instytucji będzie w świadomości polityków przełomem. A kiedy jeszcze posadzimy jednego posła z drugim ministrem, mam nadzieję, że coś się wreszcie naprawdę zmieni.
- Kto stanie na czele tego urzędu?
- Koncepcję jego działania przygotowuje Mariusz Kamiński. Dobrze sobie radzi, więc jest naturalnym kandydatem na szefa.
- Jeszcze jakieś personalia uzgodnił pan z Janem Rokitą?
- To źle postawione pytanie, bo my w ogóle nie rozmawiamy o personaliach. Pierwsze negocjacje dotyczące nazwisk przyszłych ministrów zaplanowałem na środę po wyborach prezydenckich.
- I w środę uda się załatwić personalia?
- Uda się do piątku lub soboty. A w poniedziałek 31 października zaprzysięgamy rząd.
- W którym Jan Rokita będzie wicepremierem i...?
- Jednym z ministrów.
- Już zdecydował którym?
- Nie rozmawiamy o tym. Już mówiłem, że podział ministrów będzie trudny, dlatego zabierzemy się do tego po wyborach.
- W sprawie struktury rządu jest już kompromis?
- Jeszcze nie. PiS chce, żeby rząd składał się z większej liczby ministrów, niż proponuje platforma. Nie godzimy się na przykład na likwidację ministerstw skarbu i infrastruktury. Nie wyobrażamy też sobie włączenia resortu zdrowia do pracy i polityki społecznej. Zdrowie jest zbyt chore, żeby nie miało swojego ministerstwa.
- Czyli z Rokitą więcej pana dzieli, niż łączy?
- Zdecydowanie więcej łączy. Rozbieżności to jakieś 15-20 proc.
- Czy Rokita jest najbardziej PiS-owski w platformie?
- Jeśli uznać, że ja jestem najbardziej platformerski w PiS, to chyba tak.
Fot. Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 42/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.