Po premierze "Otella" publiczność oszalała na punkcie Dominga na prawie półtorej godziny, a kurtynę podnoszono sto jeden razy!
W styczniu skończy 65 lat, ale zamiast myśleć o emeryturze, podnosi sobie poprzeczkę. Placido Domingo nagrał właśnie na płyty Wagnerowskiego Tristana - bodaj najtrudniejszą z tenorowych ról. I to tak, że mógłby mu pozazdrościć każdy młody tenor. Jako Izolda towarzyszy mu fenomenalna Nina Stemme, która mogłaby być jego wnuczką. Młoda Szwedka to już piąte pokolenie gwiazd, z jakimi w swej prawie 50-letniej karierze wystąpił hiszpański mistrz. I nic nie wskazuje, że to już pokolenie ostatnie. 22 października arcymistrz zagości - po latach pertraktacji - w stołecznym Teatrze Wielkim. W Warszawie wystąpi jako Zygmund w "Walkirii" - z najtrudniejszą partią dla tenora w całej historii muzyki.
Motyl, opera i piłka
Nie wiadomo, czy udałoby się doprowadzić do warszawskiego występu, gdyby nie Mariusz Treliński, filmowiec przeobrażony w reżysera operowego. To dzięki niemu nasza Opera Narodowa przestała być postrzegana na Zachodzie jako jeden z wielu prowincjonalnych, nic nie znaczących teatrów. Stało się tak za sprawą sławnej "Madame Butterfly", wyreżyserowanej przez Trelińskiego przed kilku laty. Domingo zobaczył kilka zdjęć z tego spektaklu i tak się zachwycił, że natychmiast zaproponował Trelińskiemu współpracę z operą w Waszyngtonie, gdzie jest dyrektorem artystycznym. Na pierwszy ogień poszła oczywiście "Butterfly", a potem - przygotowany we współpracy Waszyngtonu z Warszawą - "Don Giovanni" Mozarta. Są szanse, że współpraca i przyjaźń obu dyrektorów, ważniejsza niż działalność najzdolniejszego nawet menedżera, przyniesie kolejne rezultaty i sprawi, że Warszawa utrzyma się jako ważny punkt na operowej mapie.
Domingo to wielka instytucja. Najważniejsze są oczywiście jego występy sceniczne, ale od lat świetnie sobie radzi jako dyrektor, dyrygent i łowca nowych talentów, patronujący konkursowi wokalnemu Operalia. I choć wnuczka artysty niedawno z przekąsem wyraziła się o nie mającym dla niej czasu dziadku, Domingo nie raz pokazał światu swoje ludzkie oblicze. Gdy w 1985 r. wielkie trzęsienie ziemi dotknęło Meksyk, gdzie się wychował, na cały sezon zawiesił swoje artystyczne zobowiązania, by dać serię charytatywnych koncertów. Podobny gest uczynił wobec prof. Zbigniewa Religi, występując na rzecz jego kliniki kardiologicznej w Zabrzu. Ale miliardom miłośników śpiewu na świecie jest znany przede wszystkim jako inicjator występów trzech tenorów, których popularność można porównać jedynie z Beatlesami.
Pierwszy raz Domingo, Pavarotti i Carreras zaśpiewali wspólnie w 1990 r. na zakończenie piłkarskich mistrzostw świata. Ortodoksyjni melomani krzywią się na myśl o mieszance arii, pieśni i piosenek, z jakimi dwóch Hiszpanów i Włoch kilkakrotnie objechali glob, ale nikt przed nimi nie zrobił tyle dla popularyzacji Verdiego czy Pucciniego. - Opera i piłka mają naprawdę wiele wspólnego. Obie przemawiają najwspanialszym językiem świata: językiem emocji - żartuje mistrz. Emocje towarzyszą zresztą występom Dominga od zawsze, a zenitu sięgnęły w Operze Wiedeńskiej w 1991 r. Po premierze "Otella" (to jedna z największych ról mistrza) publiczność oszalała na prawie półtorej godziny, a kurtynę podnoszono sto jeden razy!
Więcej niż Caruso
Polak Jan Reszke, Caruso, Melchior, Gigli, Corelli, del Monaco, a w naszych czasach Pavarotti - przez dzieje wokalistyki przewinęło się wielu wybitnych tenorów, ale żaden z nich nie może się równać z Domingiem. Możliwości wokalne i świetnie rozplanowana kariera pozwoliły mu wykonywać niemal cały tenorowy repertuar: od wirtuozowskich partii w dziełach włoskiego belcanta, przez opery francuskie i niemieckie, po klasykę rosyjską - przez lata nie do ugryzienia dla artysty spoza tamtego kręgu kulturowego. Domingo jako pierwszy tenor w historii zasłynął talentem aktorskim, czego mógłby mu pozazdrościć nie tylko Pavarotti, stojący w dekoracjach jak ćwierkająca szafa. Kilka operowych filmów (i dziesiątki zarejestrowanych przedstawień) pozwalają podziwiać prezencję i inteligencję, spożytkowane też na niwie operetki, musicalu i piosenki. Setki płyt, w tym prawie 50 z lżejszym repertuarem, przyniosły artyście aż jedenaście nagród Grammy. Nic dziwnego, że nawet na dalekim horyzoncie godnych następców nie widać. "Nowy Domingo?" - pytają gazety od lat po co bardziej błyskotliwym debiucie, zastąpiwszy w nagłówkach legendarnego Carusa. I choć dla każdego z artystów jest to najbardziej wymarzona recenzja, mistrz Placido nie ma konkurencji. Zwłaszcza że wciąż zaskakuje i wciąż chce być lepszy.
Motyl, opera i piłka
Nie wiadomo, czy udałoby się doprowadzić do warszawskiego występu, gdyby nie Mariusz Treliński, filmowiec przeobrażony w reżysera operowego. To dzięki niemu nasza Opera Narodowa przestała być postrzegana na Zachodzie jako jeden z wielu prowincjonalnych, nic nie znaczących teatrów. Stało się tak za sprawą sławnej "Madame Butterfly", wyreżyserowanej przez Trelińskiego przed kilku laty. Domingo zobaczył kilka zdjęć z tego spektaklu i tak się zachwycił, że natychmiast zaproponował Trelińskiemu współpracę z operą w Waszyngtonie, gdzie jest dyrektorem artystycznym. Na pierwszy ogień poszła oczywiście "Butterfly", a potem - przygotowany we współpracy Waszyngtonu z Warszawą - "Don Giovanni" Mozarta. Są szanse, że współpraca i przyjaźń obu dyrektorów, ważniejsza niż działalność najzdolniejszego nawet menedżera, przyniesie kolejne rezultaty i sprawi, że Warszawa utrzyma się jako ważny punkt na operowej mapie.
Domingo to wielka instytucja. Najważniejsze są oczywiście jego występy sceniczne, ale od lat świetnie sobie radzi jako dyrektor, dyrygent i łowca nowych talentów, patronujący konkursowi wokalnemu Operalia. I choć wnuczka artysty niedawno z przekąsem wyraziła się o nie mającym dla niej czasu dziadku, Domingo nie raz pokazał światu swoje ludzkie oblicze. Gdy w 1985 r. wielkie trzęsienie ziemi dotknęło Meksyk, gdzie się wychował, na cały sezon zawiesił swoje artystyczne zobowiązania, by dać serię charytatywnych koncertów. Podobny gest uczynił wobec prof. Zbigniewa Religi, występując na rzecz jego kliniki kardiologicznej w Zabrzu. Ale miliardom miłośników śpiewu na świecie jest znany przede wszystkim jako inicjator występów trzech tenorów, których popularność można porównać jedynie z Beatlesami.
Pierwszy raz Domingo, Pavarotti i Carreras zaśpiewali wspólnie w 1990 r. na zakończenie piłkarskich mistrzostw świata. Ortodoksyjni melomani krzywią się na myśl o mieszance arii, pieśni i piosenek, z jakimi dwóch Hiszpanów i Włoch kilkakrotnie objechali glob, ale nikt przed nimi nie zrobił tyle dla popularyzacji Verdiego czy Pucciniego. - Opera i piłka mają naprawdę wiele wspólnego. Obie przemawiają najwspanialszym językiem świata: językiem emocji - żartuje mistrz. Emocje towarzyszą zresztą występom Dominga od zawsze, a zenitu sięgnęły w Operze Wiedeńskiej w 1991 r. Po premierze "Otella" (to jedna z największych ról mistrza) publiczność oszalała na prawie półtorej godziny, a kurtynę podnoszono sto jeden razy!
Więcej niż Caruso
Polak Jan Reszke, Caruso, Melchior, Gigli, Corelli, del Monaco, a w naszych czasach Pavarotti - przez dzieje wokalistyki przewinęło się wielu wybitnych tenorów, ale żaden z nich nie może się równać z Domingiem. Możliwości wokalne i świetnie rozplanowana kariera pozwoliły mu wykonywać niemal cały tenorowy repertuar: od wirtuozowskich partii w dziełach włoskiego belcanta, przez opery francuskie i niemieckie, po klasykę rosyjską - przez lata nie do ugryzienia dla artysty spoza tamtego kręgu kulturowego. Domingo jako pierwszy tenor w historii zasłynął talentem aktorskim, czego mógłby mu pozazdrościć nie tylko Pavarotti, stojący w dekoracjach jak ćwierkająca szafa. Kilka operowych filmów (i dziesiątki zarejestrowanych przedstawień) pozwalają podziwiać prezencję i inteligencję, spożytkowane też na niwie operetki, musicalu i piosenki. Setki płyt, w tym prawie 50 z lżejszym repertuarem, przyniosły artyście aż jedenaście nagród Grammy. Nic dziwnego, że nawet na dalekim horyzoncie godnych następców nie widać. "Nowy Domingo?" - pytają gazety od lat po co bardziej błyskotliwym debiucie, zastąpiwszy w nagłówkach legendarnego Carusa. I choć dla każdego z artystów jest to najbardziej wymarzona recenzja, mistrz Placido nie ma konkurencji. Zwłaszcza że wciąż zaskakuje i wciąż chce być lepszy.
Więcej możesz przeczytać w 42/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.