W samym środku zasobnego Zachodu wyrośli eleganccy Hunowie, którzy w radosnym przekonaniu, że torują drogę postępowi, niszczą fundamenty zachodniej cywilizacji
W ostatnich latach zewsząd słychać głosy, jakoby najpoważniejszym wyzwaniem dzisiejszej epoki miało być zderzenie naszej cywilizacji z innymi kulturami, przede wszystkim z cywilizacją islamu. Ataki terrorystyczne czy też kłopoty, jakie napotykają w krajach europejskich programy integracji imigrantów z państw muzułmańskich, wydają się potwierdzać taką diagnozę. Czy nie jest to jednak tylko pozór? Czy nie jest raczej tak, że istnieje wyzwanie o wiele głębsze, które wprawdzie rzutuje również na stosunki z innymi kulturami, ale stanowi przede wszystkim wewnętrzny problem Zachodu?
Reformacja - wyzwanie dla islamu
Oczywiście, napięcie na linii: islam - cywilizacja zachodnia istnieje realnie. Ale każda ze stron spogląda na ów konflikt z innej perspektywy. Problem, przed którym stoją dziś muzułmanie, Zachód zna doskonale, bo tę lekcję już kiedyś przerabiał. Jest to kwestia zmiany pełnego obaw o własną tożsamość stosunku do odmiennych religijnie społeczności, a tym samym porzucenia wizji świata postrzeganego jako miejsce krucjat czy dżihadu, które może zakończyć jedynie ostateczne zwycięstwo nad niewiernymi. Innymi słowy, najważniejszym wyzwaniem dla samego islamu jest dzisiaj jego "reformacja" - kwestia uznania prawa każdego człowieka do swobodnego publicznego wyznawania swojej wiary. Bez zaakceptowania zasady wolności religijnej jako zgodnej z islamem muzułmanie będą stanowić nieustanne zagrożenie dla sąsiadów i nie powinni się dziwić, jeśli stosownie do tego zostaną potraktowani. Warto w związku z tym przypomnieć, w jaki sposób zasada wolności religijnej rozpowszechniła się w Europie. Otóż, została ona narzucona przemocą przez władców, którzy chcąc położyć kres wyniszczającym wojnom domowym, zmusili do jej przestrzegania nadgorliwych wyznawców zwalczających się wyznań.
Wolność - fundament Zachodu
Problem, przed którym stoi "postreformacyjny" Zachód, jest zupełnie inny. Cywilizacja zachodnia ma bowiem kłopot sama z sobą, a głównie z najważniejszą ideą, która legła u jej źródeł. W kręgu naszej kultury toczy się walka o to, jak rozumieć wolność, a tym samym o to, kto ostatecznie będzie określał tożsamość zachodniego świata.
Trudno zaprzeczyć, że podstawową wartością cywilizacji, która wyrosła na podłożu filozofii greckiej, rzymskiej kultury prawnej i religii chrześcijańskiej, jest człowiek. Wielkie dzieła kultury, sztuki i nauki zachodniego świata przez stulecia składały tej wartości hołd. Najważniejszym jednak świadectwem tego, że nasza cywilizacja opiera się na fundamencie poszanowania jednostki i jej wolności, okazały się struktury nowoczesnego państwa. W jego ramach każdy człowiek może się czuć bezpieczny, a w sytuacji zagrożenia liczyć na skuteczne wsparcie. Państwo prawa zapewnia ochronę życia, nienaruszalność cielesną jednostki i bezpieczeństwo jej sfery prywatnej. Osłania rodzinę jako miejsce, w którym dojrzewa do samodzielności ludzka wolność, oraz zapewnia harmonijne współistnienie rozlicznym stowarzyszeniom, w których twórcze przedsięwzięcia człowieka znajdują wsparcie w inicjatywach innych jednostek. W ten sposób państwo prawa roztacza przyjazną przestrzeń, gdzie każdy człowiek może swobodnie - sam lub wspólnie z innymi - realizować swój pomysł na dobre życie, pod warunkiem że nie narusza swym działaniem wolności innych ludzi. Tak rozumiane państwo prawa może się rozwinąć w pełni dopiero wtedy, gdy oczywista i powszechnie uznana staje się zasada wolności religijnej, która ostatecznie nie jest niczym innym, niż najwyższym przejawem wolności działania.
Caritas - miłość bliźniego
Oprócz wolności kultura zachodnia niesie w sobie jeszcze jedną fundamentalną wartość, która nie cieszyła się uznaniem ani w Grecji, ani w Rzymie, lecz stanowiła specyficzny wkład tradycji judeochrześcijańskiej. Jest to niezrozumiała dla kultur pogańskich wrażliwość na los ludzi najsłabszych. Ta wartość, nazywana po prostu miłością - caritas, stoi u podstaw wielkich dzieł charytatywnych, które towarzyszyły naszej cywilizacji od jej zarania. Co więcej, istotną cechą Zachodu jest to, że w jego ramach miłość okazuje się w pewnym sensie ważniejsza od wolności, że niejako ogarnia sobą wolność i ją warunkuje. Widać to nie tylko w wymiarze indywidualnego dorastania jednostek, ale też w wymiarze dziejowego rozwoju naszej cywilizacji. Stopniowe pogłębianie w świadomości Zachodu szczególnej wagi i znaczenia wolności dokonywało się w etycznej przestrzeni chrześcijaństwa, gdzie konieczność troski o ludzi znajdujących się w potrzebie była rzeczą oczywistą, a jej zaniedbanie traktowano jak grzech. Ujmując to we współczesnym języku: kultura zachodnia wyrosła w przekonaniu, że solidarność poprzedza wolność, że postawa służebna wobec ludzi znajdujących się w potrzebie stanowi cel wolności i jej wypełnienie.
Inwazja barbarzyństwa
Oczywiście, od samego początku, pojawiali się ludzie, którzy kontestowali etyczny fundament Zachodu, ale dopóki były to tylko wystąpienia pojedynczych outsiderów, nie miały większego znaczenia. Od pewnego wszakże czasu we wnętrzu cywilizacji zachodniej coraz mocniej czuło się narastający dysonans, który rozległ się z wielką mocą wraz z wybuchem rewolucji we Francji - matki wszystkich przyszłych rewolucji. To one wywracały do góry nogami istniejący porządek i na jego miejsce aplikowały wzorzec kulturowy oparty na nowym fundamencie wartości. I jeśli nawet stara cywilizacja po takich ekscesach potrafiła częściowo dojść do siebie, to wprowadzone w formie nowych instytucji rewolucyjne komponenty stopniowo wypierały i likwidowały kulturowe i instytucjonalne pozostałości dawnego ładu.
W ostatnich latach dynamika rewolucyjnych przemian nabrała przyspieszenia. Spustoszeniu ulega etyczny kapitał, na którym wyrosła Europa, i który przez wieki mogła prezentować reszcie świata jako uniwersalny wzorzec cywilizacyjny. Dobitnym wyrazem tego zjawiska są innowacje prawne, których nie sposób pogodzić z oczywistymi dawniej wartościami. Pozornie wszystko odbywa się w imię tej samej idei wolności. Dzięki temu protagoniści nowej cywilizacji mogą się uważać za najbardziej postępowych przedstawicieli cywilizacji Zachodu. Ale sens, jaki nadają słowu "wolność", a zwłaszcza całkowite zerwanie z postawą miłości - troski o bliźniego, każe ich działalność postrzegać jako współczesną inwazję barbarzyństwa. Tym razem nie jest to najazd hord z odległych stepów. W samym środku zasobnego świata Zachodu wyrośli eleganccy Hunowie, którzy w radosnym przekonaniu, że torują drogę postępowi, niszczą fundamenty zachodniej cywilizacji.
Licencja na zabijanie
Ilustracji owego barbarzyństwa dostarczają najbardziej kontrowersyjne akty prawne ostatnich lat: legalizacja doświadczeń na ludzkich zarodkach, ich klonowania, aborcji, eutanazji, "małżeństw" homoseksualnych, adopcji dzieci przez takież związki. Nie jest przecież tak, że owe akty ustawodawcze łączy tylko przypadkowa zbieżność w czasie. Przeciwnie, stanowią one instytucjonalny wyraz tej samej wizji świata i tego samego fundamentu wartości: wszystkie wychodzą z założenia, że w imię interesu ludzi silnych i zdrowych nie tylko można, ale wręcz należy zawiesić osłonę prawną osób słabych. Do tej pory naczelnym zadaniem państwa prawa było zapewnienie jednostkom obrony przed zakusami tych, których przed krzywdzeniem innych nie powstrzymują żadne wewnętrzne hamulce. Gwarancji państwa w sposób oczywisty najbardziej potrzebowali ci, którzy nie mieli dosyć sił, by samemu się obronić przed agresją. Rewolucyjny charakter nowego ustawodawstwa polega na tym, że ochronie prawnej podlegać będzie od tej pory agresor, nie zaś jego ofiara. Zasada równości prawnej zostaje wprawdzie zachowana, ale za podmiot prawa ma być uznawany tylko ten, z którym inni i tak muszą się liczyć. O takiej równości pisał proroczo Thomas Hobbes: "Równi są ci, którzy mogą uczynić sobie takie same rzeczy. I również równą mają moc ci, którzy mogą najwięcej, a mianowicie zabijać innych. Tak więc wszyscy ludzie z natury swej są sobie równi". Dokładnie w duchu tak pojętej równości prawo jako gwarant osobistego bezpieczeństwa każdej jednostki zamienione zostaje w przywilej silniejszego: swoistą licence to kill, określającą warunki, kiedy i komu wolno zabijać bez lęku przed karą, jak to jest w wypadku aborcji czy eutanazji, albo też licence to abuse - w wypadku prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne.
Małżeńskie stado
Ważnym polem ataku współczesnych Hunów stała się instytucja rodziny. Za postulowaną przez nich legalizacją "małżeństw" homoseksualnych stoi zasada, której konsekwentne przyjęcie oznaczałoby regres ludzkości do poziomu zwierząt. Wedle nowej wykładni, małżeństwo miałoby być po prostu związkiem dorosłych osób płci obojętnej. Ale jeśli u podstaw instytucji rodziny nie leży zróżnicowanie na dwie płcie, lecz wyłącznie wolna decyzja zainteresowanych osób, to nie widać powodów, by nie zaakceptować też "małżeństw" wieloosobowych. W ten sposób w miejsce małżeńskiego stadła - wspólnoty wzajemnej troski, wsparcia i poświęcenia - proponuje się nam docelowo "małżeńskie stado", gdzie, jak można przypuszczać, rządzić będzie oparty na sile hierarchiczny porządek z "samcem alfa" na czele, jeśli tylko feministki nie przeforsują w jego miejsce dominującej samicy. Nie trzeba dodawać, że przy takiej definicji małżeństwa z legalizacją związków kazirodczych też nie powinno być najmniejszych problemów.
Ale rodzina to przecież nie tylko miejsce zaspokajania potrzeb seksualnych. To przede wszystkim przyjazna przestrzeń troski, która osłania i wspiera dzieci, pozwalając im bezpiecznie dorastać do odpowiedzialnej wolności. Pod hasłem walki z przemocą też i ten wymiar rodziny stał się przedmiotem ataku kreatorów nowego świata. Prezentując kryminalne wyjątki jako regułę, przedstawia się rodzinę w karykaturalny sposób jako miejsce gwałtów i przemocy, po to tylko, aby najważniejszą enklawę chroniącą niedojrzałą jeszcze wolność poddać kurateli państwowych urzędników.
Wolność od religii
Innym znaczącym przejawem rewolucyjnej przemiany, jaka dokonuje się w ramach cywilizacji zachodniej, jest szczególna reinterpretacja zasady wolności religijnej. Zasada ta stanowi dla Zachodu słuszny powód do dumy. Niesie ona w sobie projekt zgodnego współżycia w ramach jednego organizmu politycznego ludzi i wspólnot różniących się etycznie, religijnie i światopoglądowo - projekt, który mógłby posłużyć za uniwersalny wzorzec pokojowej koegzystencji odmiennych społeczności i kultur. Zasada wolności religijnej jest o tyle istotna, że wstrząsających światem konfliktów nie da się zrozumieć bez ich kontekstu religijnego. Każda cywilizacja opiera się bowiem na jakiejś religii, jakimś zespole absolutnych wartości jako najgłębszym źródle swojej tożsamości. Religie te nie muszą być jednak formą jakiegoś historycznego wyznania, mogą przyjmować kształt quasi-religijny, taki, jaki miały choćby totalitarne ideologie. Jedno wydaje się niewątpliwe: społeczności zbudowane na fundamencie religii (czy też ideologii), w której godność i wolność człowieka nie cieszą się szczególnym szacunkiem, pozostają ze swej istoty w nieprzezwyciężalnym konflikcie z wartościami kultury zachodniej.
Prezentując siebie jako najwierniejszą kontynuatorkę tradycji zachodniego świata, cywilizacja współczesnych Hunów nie może bezpośrednio zanegować zasady swobodnego wyboru religii. Zamiast tego dokonuje tak radykalnej zmiany jej znaczenia, że w jej faktycznym odrzuceniu bije na głowę nawet najbardziej zaciekłych religijnych fundamentalistów. Zasada wolności, która miała oznaczać pozytywną swobodę publicznego wyrażania najgłębszych, religijnych i światopoglądowych przekonań, przyjmuje w tym ujęciu sens negatywny - wolności od religii, za którą kryje się program wyrugowania z przestrzeni publicznej wszelkich znaków i symboli odnoszących się do transcendentnego wymiaru ludzkiego istnienia. Pociąga to za sobą konkretne skutki. Jeśli rozumiemy religię szeroko jako otwarcie człowieka na najwyższe wartości i budowanie dzięki nim wspólnotowych więzi, to postulat wolności od religii stanowi próbę realizacji ideału "człowieka" pozbawionego odniesienia do wyższych wartości oraz wcielanie ideału "wspólnoty", pozbawionej etycznego elementu wspólnotowego. Zakaz otwartego wyrażania w świecie wartości wyższych czyni z niego arenę, na której zaczynają dominować najniższe pożądania, przede wszystkim "stałe i nie dające się ugasić pragnienie coraz to większej mocy", stanowiące podstawę zaspokojenia wszelkich innych pragnień. Z kolei utrata poczucia wspólnoty opartej na wyższych wartościach przynosi atomizację społeczną i w konsekwencji coraz bardziej intensywną "walkę wszystkich ze wszystkimi" o dobra niższego rzędu, w których- w przeciwieństwie do dóbr wyższych - nie można wspólnie uczestniczyć.
Co więcej, trudno nie dostrzec, że za przewrotnym hasłem wolności od religii, kryje się szczególna postać "religii" i szczególna wspólnota, zabiegająca o to, by w ten sposób za jednym zamachem pozbyć się wszystkich swoich konkurentów. Jest to wspólnota wyznawców "religii pustki" - ideologii ubóstwienia egoizmu i siły, która pod sztandarem "wolności od tego, co najbardziej wartościowe", prowadzi krucjatę "totalnego wyzwalania", niszcząc obszary rzeczywistej wolności i solidarności. Jej sposobem działania w sferze publicznej jest właśnie pustoszenie: kwestionowanie i eliminacja wszystkiego, co trwałe i co w oczach wyznawców takiej ideologii jawić się musi jako niczym nie uzasadnione ograniczenie ich swobody.
Wyzwoleni od prawdy
Zanim "liberatorzy" - jak wypadałoby nazwać owych rycerzy wyzwalania - zabiorą się do naprawiania świata, zaczynają zazwyczaj swoją misję od spustoszenia własnego rozumu, wyzwalając się od najbardziej "zniewalającej" wartości - prawdy, czyli tego, że istnieje coś, co jest po prostu dane i od nas niezależne, co każdy winien zawsze uwzględniać w swym postępowaniu. Prawda domaga się tylko jednego: by nasze sądy były zgodne z rzeczywistością. Jeśli zlekceważymy to wymaganie, nasze myślenie, mowa, działanie z niczym nie muszą się już liczyć. Stają się całkowicie wyzwolone.
Trzeba przyznać, że tylko niektórzy z piewców nowego świata mają odwagę głosić otwarcie, że prawda nie istnieje. Zazwyczaj usunięcie perspektywy prawdy dokonuje się niezauważalnie. Na przykład wtedy, gdy jako warunek wstępny publicznej debaty przyjęte zostaje, że każdy wypowiedziany pogląd zasługuje na równy szacunek. Oczywiście, gdy każda przedstawiona opinia ma być tyle samo warta, bo żadna z definicji nie może być prawdziwa, trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek racjonalną dyskusję. Mimo to debata, w której nie liczy się już wartość prawdy, wcale nie musi pozostać nierozstrzygnięta. Ostatecznie tam, gdzie znika konieczność prezentowania rzeczywistych racji, z zasady plus ratio quam vis (rozum czymś większym niż siła) pozostaje jeszcze vis. Jeśli więc zgodzimy się traktować wszystkie poglądy jako równoprawne, jedynym kryterium, które pozwala nam wyróżnić jakiś pogląd i przyjąć go za powszechnie miarodajny, będzie stojąca za nim siła, choćby to miała być uwodzicielska siła słów. Nic dziwnego, że ulubionym określeniem tych, którzy tak właśnie wyobrażają sobie debatę, stał się termin "strategia retoryczna". Dla owych strategów dyskursu publicznego nie będzie problemem stosowanie podwójnej miary, głoszenie sprzecznych z sobą twierdzeń czy przekręcanie faktów. Przecież wraz z kategorią prawdy znika ze świata też pojęcie kłamstwa i fałszu. Z tego właśnie względu normalny dialog z cywilizacją Hunów jest z gruntu niemożliwy. Nie warto rozmawiać z kimś, dla kogo prawda nic nie znaczy. Tych, co uznają jedynie siłę, może przekonać jedynie argument siły.
Podejrzliwość liberatorów
Kto wyzwoli się od prawdy, bez większego trudu będzie w stanie podważyć wszystko. Odwrotną stroną takiej decyzji jest pozbawienie własnego życia trwałej podstawy. Nieuchronną konsekwencją porzucenia perspektywy prawdy okazuje się zniszczenie horyzontu elementarnego zaufania. Świat jawi się wtedy jako arena walki o dominację, gdzie drugi człowiek to wróg. Nic dziwnego, że istotną cechą zarówno samych "liberatorów", jak i budowanej przez nich cywilizacji jest wszechobecna i stale pogłębiająca się podejrzliwość.
Życie dostarcza coraz to nowych przykładów. Feministki posądzają mężczyzn, że są z natury łajdakami i unikają z nimi związków. Oznaki sympatii wobec koleżanki z pracy odbierane bywają jako molestowanie. Podejrzana staje się instytucja rodziny jako gniazdo ukrytej przemocy. Podobnie ma się rzecz ze wspólnotami religijnymi, uznawanymi za ośrodki zniewolenia i nietolerancji. Mechanizm wzbudzania podejrzeń jest wszędzie taki sam: pojedyncze negatywne przykłady przedstawia się jako ogólną zasadę.
Współczesne przejawy nieufności wobec tego wszystkiego, co skądinąd samo w sobie dobre, mają zresztą swój historyczny precedens. Powielają tylko znany od dawna schemat rewolucyjnego myślenia, który w czystej postaci odnajdziemy w słynnej tezie Proudhona "własność to kradzież". Podejrzliwość wobec prawa własności, najważniejszej instytucji gwarantującej ludzką wolność, z pewnością mogła się karmić przykładami konkretnych nadużyć. Wyrażona jako ogólna zasada stała się wszakże sztandarowym hasłem szaleńczej i zbrodniczej ideologii.
Działalność współczesnych Hunów pustoszących podstawowe instytucje zachodniej cywilizacji uderza również w jej polityczny fundament - państwo prawa, wprowadzając do niego elementy, które stopniowo prowadzą do jego rozkładu. Wprawdzie po upadku komunistycznego imperium zasada "własność to kradzież" przestała być otwarcie głoszona, ale nadal pozostaje częścią składową socjalizujących projektów politycznych. Projekty te, naruszając (np. przez dystrybutywną politykę podatkową) święte prawo własności, podkopują zasadniczą funkcję państwa jako strażnika zewnętrznego bezpieczeństwa obywateli i ich sprawiedliwego traktowania. Służebna wobec jednostek rola państwa nie ma jednak dla Hunów większego znaczenia. To, co faktycznie cenią w państwie, to czysta władza.
Totalitaryzm - bliźniak demokracji
Jak wiadomo, wraz z rewolucją we Francji zaczyna się na Zachodzie epoka ekspansji nowożytnej demokracji. To wcale nie przypadek, że już pierwsza realizacja idei demokratycznych przyniosła z sobą, wraz z rewolucyjnym terrorem, pierwszy powiew nadchodzącego totalitaryzmu. Totalitaryzm nie jest bowiem przeciwieństwem demokracji, lecz jej jednojajowym bratem bliźniakiem, zaś różnice między nimi polegają tylko na wyrastaniu w odmiennych warunkach. Demokrację łączy z totalitaryzmem wspólna wizja człowieka i wspólne rozumienie wolności. Różni to, że ten drugi nie musi się liczyć z ograniczeniami państwa prawa. Wewnętrzny konflikt cywilizacyjny, który rozgrywa się dziś w zachodnim świecie, znajduje swój polityczny wyraz w stałym napięciu i walce między organami państwa stojącymi na straży osobistej wolności człowieka a demokracją rozumianą jako zinstytucjonalizowana sfera, w której najbardziej dynamiczne jednostki mogą zaspokajać swe pragnienie siły i władzy. Im bardziej dynamika demokratycznej gry o władzę narusza fundament państwa prawa, tym wyraźniej objawia się demokracja jako "pełzający totalitaryzm". Dlatego ci, co uważają, że eksport demokracji do krajów Trzeciego Świata to najlepszy sposób rozwiązywania wszelkich problemów dzisiejszej epoki, będą musieli przeżyć jeszcze niejedno rozczarowanie.
Rozdwojenie Zachodu
Kto zatem poszukuje najgłębszych źródeł współczesnego konfliktu cywilizacji, ten nie może pominąć wewnętrznego rozdwojenia, którego doświadcza Zachód. Ta jego część, która pozostaje wierna chrześcijańskim korzeniom, niewiele różni się od świata muzułmańskiego w sprawach podstawowych: poszanowaniu rodziny, trosce o dzieci, stosunku do ludzi potrzebujących pomocy. To właśnie ona ma do zaoferowania odmiennym społecznościom uniwersalny model pokojowego współżycia różnych kultur i światów, oparty na fundamencie wolności publicznego wyznawania własnej wiary. Ale ponieważ ów model przesłaniany jest przez jego karykaturę - ideę wolności od religii, świat islamu postrzega zachodni świat głównie przez pryzmat cywilizacji Hunów i nie potrafi w nim dostrzec rozwiązania własnego dylematu. O ile chrześcijański Zachód może być otwarty wobec ludzi z innych kręgów kulturowych, jeśli tylko będą oni w stanie zaakceptować zasadę wolności religijnej, o tyle ten drugi Zachód, który wyzwolił się ze swoich korzeni, nie tylko społecznościom islamskim musi się jawić jako dzieło szatana. Czy to, że dzisiaj utożsamiają one cywilizację zachodnią głównie z tym drugim światem, jest wyłącznie winą ich własnej niedojrzałości, fundamentalizmu i zaślepienia?
Reformacja - wyzwanie dla islamu
Oczywiście, napięcie na linii: islam - cywilizacja zachodnia istnieje realnie. Ale każda ze stron spogląda na ów konflikt z innej perspektywy. Problem, przed którym stoją dziś muzułmanie, Zachód zna doskonale, bo tę lekcję już kiedyś przerabiał. Jest to kwestia zmiany pełnego obaw o własną tożsamość stosunku do odmiennych religijnie społeczności, a tym samym porzucenia wizji świata postrzeganego jako miejsce krucjat czy dżihadu, które może zakończyć jedynie ostateczne zwycięstwo nad niewiernymi. Innymi słowy, najważniejszym wyzwaniem dla samego islamu jest dzisiaj jego "reformacja" - kwestia uznania prawa każdego człowieka do swobodnego publicznego wyznawania swojej wiary. Bez zaakceptowania zasady wolności religijnej jako zgodnej z islamem muzułmanie będą stanowić nieustanne zagrożenie dla sąsiadów i nie powinni się dziwić, jeśli stosownie do tego zostaną potraktowani. Warto w związku z tym przypomnieć, w jaki sposób zasada wolności religijnej rozpowszechniła się w Europie. Otóż, została ona narzucona przemocą przez władców, którzy chcąc położyć kres wyniszczającym wojnom domowym, zmusili do jej przestrzegania nadgorliwych wyznawców zwalczających się wyznań.
Wolność - fundament Zachodu
Problem, przed którym stoi "postreformacyjny" Zachód, jest zupełnie inny. Cywilizacja zachodnia ma bowiem kłopot sama z sobą, a głównie z najważniejszą ideą, która legła u jej źródeł. W kręgu naszej kultury toczy się walka o to, jak rozumieć wolność, a tym samym o to, kto ostatecznie będzie określał tożsamość zachodniego świata.
Trudno zaprzeczyć, że podstawową wartością cywilizacji, która wyrosła na podłożu filozofii greckiej, rzymskiej kultury prawnej i religii chrześcijańskiej, jest człowiek. Wielkie dzieła kultury, sztuki i nauki zachodniego świata przez stulecia składały tej wartości hołd. Najważniejszym jednak świadectwem tego, że nasza cywilizacja opiera się na fundamencie poszanowania jednostki i jej wolności, okazały się struktury nowoczesnego państwa. W jego ramach każdy człowiek może się czuć bezpieczny, a w sytuacji zagrożenia liczyć na skuteczne wsparcie. Państwo prawa zapewnia ochronę życia, nienaruszalność cielesną jednostki i bezpieczeństwo jej sfery prywatnej. Osłania rodzinę jako miejsce, w którym dojrzewa do samodzielności ludzka wolność, oraz zapewnia harmonijne współistnienie rozlicznym stowarzyszeniom, w których twórcze przedsięwzięcia człowieka znajdują wsparcie w inicjatywach innych jednostek. W ten sposób państwo prawa roztacza przyjazną przestrzeń, gdzie każdy człowiek może swobodnie - sam lub wspólnie z innymi - realizować swój pomysł na dobre życie, pod warunkiem że nie narusza swym działaniem wolności innych ludzi. Tak rozumiane państwo prawa może się rozwinąć w pełni dopiero wtedy, gdy oczywista i powszechnie uznana staje się zasada wolności religijnej, która ostatecznie nie jest niczym innym, niż najwyższym przejawem wolności działania.
Caritas - miłość bliźniego
Oprócz wolności kultura zachodnia niesie w sobie jeszcze jedną fundamentalną wartość, która nie cieszyła się uznaniem ani w Grecji, ani w Rzymie, lecz stanowiła specyficzny wkład tradycji judeochrześcijańskiej. Jest to niezrozumiała dla kultur pogańskich wrażliwość na los ludzi najsłabszych. Ta wartość, nazywana po prostu miłością - caritas, stoi u podstaw wielkich dzieł charytatywnych, które towarzyszyły naszej cywilizacji od jej zarania. Co więcej, istotną cechą Zachodu jest to, że w jego ramach miłość okazuje się w pewnym sensie ważniejsza od wolności, że niejako ogarnia sobą wolność i ją warunkuje. Widać to nie tylko w wymiarze indywidualnego dorastania jednostek, ale też w wymiarze dziejowego rozwoju naszej cywilizacji. Stopniowe pogłębianie w świadomości Zachodu szczególnej wagi i znaczenia wolności dokonywało się w etycznej przestrzeni chrześcijaństwa, gdzie konieczność troski o ludzi znajdujących się w potrzebie była rzeczą oczywistą, a jej zaniedbanie traktowano jak grzech. Ujmując to we współczesnym języku: kultura zachodnia wyrosła w przekonaniu, że solidarność poprzedza wolność, że postawa służebna wobec ludzi znajdujących się w potrzebie stanowi cel wolności i jej wypełnienie.
Inwazja barbarzyństwa
Oczywiście, od samego początku, pojawiali się ludzie, którzy kontestowali etyczny fundament Zachodu, ale dopóki były to tylko wystąpienia pojedynczych outsiderów, nie miały większego znaczenia. Od pewnego wszakże czasu we wnętrzu cywilizacji zachodniej coraz mocniej czuło się narastający dysonans, który rozległ się z wielką mocą wraz z wybuchem rewolucji we Francji - matki wszystkich przyszłych rewolucji. To one wywracały do góry nogami istniejący porządek i na jego miejsce aplikowały wzorzec kulturowy oparty na nowym fundamencie wartości. I jeśli nawet stara cywilizacja po takich ekscesach potrafiła częściowo dojść do siebie, to wprowadzone w formie nowych instytucji rewolucyjne komponenty stopniowo wypierały i likwidowały kulturowe i instytucjonalne pozostałości dawnego ładu.
W ostatnich latach dynamika rewolucyjnych przemian nabrała przyspieszenia. Spustoszeniu ulega etyczny kapitał, na którym wyrosła Europa, i który przez wieki mogła prezentować reszcie świata jako uniwersalny wzorzec cywilizacyjny. Dobitnym wyrazem tego zjawiska są innowacje prawne, których nie sposób pogodzić z oczywistymi dawniej wartościami. Pozornie wszystko odbywa się w imię tej samej idei wolności. Dzięki temu protagoniści nowej cywilizacji mogą się uważać za najbardziej postępowych przedstawicieli cywilizacji Zachodu. Ale sens, jaki nadają słowu "wolność", a zwłaszcza całkowite zerwanie z postawą miłości - troski o bliźniego, każe ich działalność postrzegać jako współczesną inwazję barbarzyństwa. Tym razem nie jest to najazd hord z odległych stepów. W samym środku zasobnego świata Zachodu wyrośli eleganccy Hunowie, którzy w radosnym przekonaniu, że torują drogę postępowi, niszczą fundamenty zachodniej cywilizacji.
Licencja na zabijanie
Ilustracji owego barbarzyństwa dostarczają najbardziej kontrowersyjne akty prawne ostatnich lat: legalizacja doświadczeń na ludzkich zarodkach, ich klonowania, aborcji, eutanazji, "małżeństw" homoseksualnych, adopcji dzieci przez takież związki. Nie jest przecież tak, że owe akty ustawodawcze łączy tylko przypadkowa zbieżność w czasie. Przeciwnie, stanowią one instytucjonalny wyraz tej samej wizji świata i tego samego fundamentu wartości: wszystkie wychodzą z założenia, że w imię interesu ludzi silnych i zdrowych nie tylko można, ale wręcz należy zawiesić osłonę prawną osób słabych. Do tej pory naczelnym zadaniem państwa prawa było zapewnienie jednostkom obrony przed zakusami tych, których przed krzywdzeniem innych nie powstrzymują żadne wewnętrzne hamulce. Gwarancji państwa w sposób oczywisty najbardziej potrzebowali ci, którzy nie mieli dosyć sił, by samemu się obronić przed agresją. Rewolucyjny charakter nowego ustawodawstwa polega na tym, że ochronie prawnej podlegać będzie od tej pory agresor, nie zaś jego ofiara. Zasada równości prawnej zostaje wprawdzie zachowana, ale za podmiot prawa ma być uznawany tylko ten, z którym inni i tak muszą się liczyć. O takiej równości pisał proroczo Thomas Hobbes: "Równi są ci, którzy mogą uczynić sobie takie same rzeczy. I również równą mają moc ci, którzy mogą najwięcej, a mianowicie zabijać innych. Tak więc wszyscy ludzie z natury swej są sobie równi". Dokładnie w duchu tak pojętej równości prawo jako gwarant osobistego bezpieczeństwa każdej jednostki zamienione zostaje w przywilej silniejszego: swoistą licence to kill, określającą warunki, kiedy i komu wolno zabijać bez lęku przed karą, jak to jest w wypadku aborcji czy eutanazji, albo też licence to abuse - w wypadku prawa do adopcji dzieci przez pary homoseksualne.
Małżeńskie stado
Ważnym polem ataku współczesnych Hunów stała się instytucja rodziny. Za postulowaną przez nich legalizacją "małżeństw" homoseksualnych stoi zasada, której konsekwentne przyjęcie oznaczałoby regres ludzkości do poziomu zwierząt. Wedle nowej wykładni, małżeństwo miałoby być po prostu związkiem dorosłych osób płci obojętnej. Ale jeśli u podstaw instytucji rodziny nie leży zróżnicowanie na dwie płcie, lecz wyłącznie wolna decyzja zainteresowanych osób, to nie widać powodów, by nie zaakceptować też "małżeństw" wieloosobowych. W ten sposób w miejsce małżeńskiego stadła - wspólnoty wzajemnej troski, wsparcia i poświęcenia - proponuje się nam docelowo "małżeńskie stado", gdzie, jak można przypuszczać, rządzić będzie oparty na sile hierarchiczny porządek z "samcem alfa" na czele, jeśli tylko feministki nie przeforsują w jego miejsce dominującej samicy. Nie trzeba dodawać, że przy takiej definicji małżeństwa z legalizacją związków kazirodczych też nie powinno być najmniejszych problemów.
Ale rodzina to przecież nie tylko miejsce zaspokajania potrzeb seksualnych. To przede wszystkim przyjazna przestrzeń troski, która osłania i wspiera dzieci, pozwalając im bezpiecznie dorastać do odpowiedzialnej wolności. Pod hasłem walki z przemocą też i ten wymiar rodziny stał się przedmiotem ataku kreatorów nowego świata. Prezentując kryminalne wyjątki jako regułę, przedstawia się rodzinę w karykaturalny sposób jako miejsce gwałtów i przemocy, po to tylko, aby najważniejszą enklawę chroniącą niedojrzałą jeszcze wolność poddać kurateli państwowych urzędników.
Wolność od religii
Innym znaczącym przejawem rewolucyjnej przemiany, jaka dokonuje się w ramach cywilizacji zachodniej, jest szczególna reinterpretacja zasady wolności religijnej. Zasada ta stanowi dla Zachodu słuszny powód do dumy. Niesie ona w sobie projekt zgodnego współżycia w ramach jednego organizmu politycznego ludzi i wspólnot różniących się etycznie, religijnie i światopoglądowo - projekt, który mógłby posłużyć za uniwersalny wzorzec pokojowej koegzystencji odmiennych społeczności i kultur. Zasada wolności religijnej jest o tyle istotna, że wstrząsających światem konfliktów nie da się zrozumieć bez ich kontekstu religijnego. Każda cywilizacja opiera się bowiem na jakiejś religii, jakimś zespole absolutnych wartości jako najgłębszym źródle swojej tożsamości. Religie te nie muszą być jednak formą jakiegoś historycznego wyznania, mogą przyjmować kształt quasi-religijny, taki, jaki miały choćby totalitarne ideologie. Jedno wydaje się niewątpliwe: społeczności zbudowane na fundamencie religii (czy też ideologii), w której godność i wolność człowieka nie cieszą się szczególnym szacunkiem, pozostają ze swej istoty w nieprzezwyciężalnym konflikcie z wartościami kultury zachodniej.
Prezentując siebie jako najwierniejszą kontynuatorkę tradycji zachodniego świata, cywilizacja współczesnych Hunów nie może bezpośrednio zanegować zasady swobodnego wyboru religii. Zamiast tego dokonuje tak radykalnej zmiany jej znaczenia, że w jej faktycznym odrzuceniu bije na głowę nawet najbardziej zaciekłych religijnych fundamentalistów. Zasada wolności, która miała oznaczać pozytywną swobodę publicznego wyrażania najgłębszych, religijnych i światopoglądowych przekonań, przyjmuje w tym ujęciu sens negatywny - wolności od religii, za którą kryje się program wyrugowania z przestrzeni publicznej wszelkich znaków i symboli odnoszących się do transcendentnego wymiaru ludzkiego istnienia. Pociąga to za sobą konkretne skutki. Jeśli rozumiemy religię szeroko jako otwarcie człowieka na najwyższe wartości i budowanie dzięki nim wspólnotowych więzi, to postulat wolności od religii stanowi próbę realizacji ideału "człowieka" pozbawionego odniesienia do wyższych wartości oraz wcielanie ideału "wspólnoty", pozbawionej etycznego elementu wspólnotowego. Zakaz otwartego wyrażania w świecie wartości wyższych czyni z niego arenę, na której zaczynają dominować najniższe pożądania, przede wszystkim "stałe i nie dające się ugasić pragnienie coraz to większej mocy", stanowiące podstawę zaspokojenia wszelkich innych pragnień. Z kolei utrata poczucia wspólnoty opartej na wyższych wartościach przynosi atomizację społeczną i w konsekwencji coraz bardziej intensywną "walkę wszystkich ze wszystkimi" o dobra niższego rzędu, w których- w przeciwieństwie do dóbr wyższych - nie można wspólnie uczestniczyć.
Co więcej, trudno nie dostrzec, że za przewrotnym hasłem wolności od religii, kryje się szczególna postać "religii" i szczególna wspólnota, zabiegająca o to, by w ten sposób za jednym zamachem pozbyć się wszystkich swoich konkurentów. Jest to wspólnota wyznawców "religii pustki" - ideologii ubóstwienia egoizmu i siły, która pod sztandarem "wolności od tego, co najbardziej wartościowe", prowadzi krucjatę "totalnego wyzwalania", niszcząc obszary rzeczywistej wolności i solidarności. Jej sposobem działania w sferze publicznej jest właśnie pustoszenie: kwestionowanie i eliminacja wszystkiego, co trwałe i co w oczach wyznawców takiej ideologii jawić się musi jako niczym nie uzasadnione ograniczenie ich swobody.
Wyzwoleni od prawdy
Zanim "liberatorzy" - jak wypadałoby nazwać owych rycerzy wyzwalania - zabiorą się do naprawiania świata, zaczynają zazwyczaj swoją misję od spustoszenia własnego rozumu, wyzwalając się od najbardziej "zniewalającej" wartości - prawdy, czyli tego, że istnieje coś, co jest po prostu dane i od nas niezależne, co każdy winien zawsze uwzględniać w swym postępowaniu. Prawda domaga się tylko jednego: by nasze sądy były zgodne z rzeczywistością. Jeśli zlekceważymy to wymaganie, nasze myślenie, mowa, działanie z niczym nie muszą się już liczyć. Stają się całkowicie wyzwolone.
Trzeba przyznać, że tylko niektórzy z piewców nowego świata mają odwagę głosić otwarcie, że prawda nie istnieje. Zazwyczaj usunięcie perspektywy prawdy dokonuje się niezauważalnie. Na przykład wtedy, gdy jako warunek wstępny publicznej debaty przyjęte zostaje, że każdy wypowiedziany pogląd zasługuje na równy szacunek. Oczywiście, gdy każda przedstawiona opinia ma być tyle samo warta, bo żadna z definicji nie może być prawdziwa, trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek racjonalną dyskusję. Mimo to debata, w której nie liczy się już wartość prawdy, wcale nie musi pozostać nierozstrzygnięta. Ostatecznie tam, gdzie znika konieczność prezentowania rzeczywistych racji, z zasady plus ratio quam vis (rozum czymś większym niż siła) pozostaje jeszcze vis. Jeśli więc zgodzimy się traktować wszystkie poglądy jako równoprawne, jedynym kryterium, które pozwala nam wyróżnić jakiś pogląd i przyjąć go za powszechnie miarodajny, będzie stojąca za nim siła, choćby to miała być uwodzicielska siła słów. Nic dziwnego, że ulubionym określeniem tych, którzy tak właśnie wyobrażają sobie debatę, stał się termin "strategia retoryczna". Dla owych strategów dyskursu publicznego nie będzie problemem stosowanie podwójnej miary, głoszenie sprzecznych z sobą twierdzeń czy przekręcanie faktów. Przecież wraz z kategorią prawdy znika ze świata też pojęcie kłamstwa i fałszu. Z tego właśnie względu normalny dialog z cywilizacją Hunów jest z gruntu niemożliwy. Nie warto rozmawiać z kimś, dla kogo prawda nic nie znaczy. Tych, co uznają jedynie siłę, może przekonać jedynie argument siły.
Podejrzliwość liberatorów
Kto wyzwoli się od prawdy, bez większego trudu będzie w stanie podważyć wszystko. Odwrotną stroną takiej decyzji jest pozbawienie własnego życia trwałej podstawy. Nieuchronną konsekwencją porzucenia perspektywy prawdy okazuje się zniszczenie horyzontu elementarnego zaufania. Świat jawi się wtedy jako arena walki o dominację, gdzie drugi człowiek to wróg. Nic dziwnego, że istotną cechą zarówno samych "liberatorów", jak i budowanej przez nich cywilizacji jest wszechobecna i stale pogłębiająca się podejrzliwość.
Życie dostarcza coraz to nowych przykładów. Feministki posądzają mężczyzn, że są z natury łajdakami i unikają z nimi związków. Oznaki sympatii wobec koleżanki z pracy odbierane bywają jako molestowanie. Podejrzana staje się instytucja rodziny jako gniazdo ukrytej przemocy. Podobnie ma się rzecz ze wspólnotami religijnymi, uznawanymi za ośrodki zniewolenia i nietolerancji. Mechanizm wzbudzania podejrzeń jest wszędzie taki sam: pojedyncze negatywne przykłady przedstawia się jako ogólną zasadę.
Współczesne przejawy nieufności wobec tego wszystkiego, co skądinąd samo w sobie dobre, mają zresztą swój historyczny precedens. Powielają tylko znany od dawna schemat rewolucyjnego myślenia, który w czystej postaci odnajdziemy w słynnej tezie Proudhona "własność to kradzież". Podejrzliwość wobec prawa własności, najważniejszej instytucji gwarantującej ludzką wolność, z pewnością mogła się karmić przykładami konkretnych nadużyć. Wyrażona jako ogólna zasada stała się wszakże sztandarowym hasłem szaleńczej i zbrodniczej ideologii.
Działalność współczesnych Hunów pustoszących podstawowe instytucje zachodniej cywilizacji uderza również w jej polityczny fundament - państwo prawa, wprowadzając do niego elementy, które stopniowo prowadzą do jego rozkładu. Wprawdzie po upadku komunistycznego imperium zasada "własność to kradzież" przestała być otwarcie głoszona, ale nadal pozostaje częścią składową socjalizujących projektów politycznych. Projekty te, naruszając (np. przez dystrybutywną politykę podatkową) święte prawo własności, podkopują zasadniczą funkcję państwa jako strażnika zewnętrznego bezpieczeństwa obywateli i ich sprawiedliwego traktowania. Służebna wobec jednostek rola państwa nie ma jednak dla Hunów większego znaczenia. To, co faktycznie cenią w państwie, to czysta władza.
Totalitaryzm - bliźniak demokracji
Jak wiadomo, wraz z rewolucją we Francji zaczyna się na Zachodzie epoka ekspansji nowożytnej demokracji. To wcale nie przypadek, że już pierwsza realizacja idei demokratycznych przyniosła z sobą, wraz z rewolucyjnym terrorem, pierwszy powiew nadchodzącego totalitaryzmu. Totalitaryzm nie jest bowiem przeciwieństwem demokracji, lecz jej jednojajowym bratem bliźniakiem, zaś różnice między nimi polegają tylko na wyrastaniu w odmiennych warunkach. Demokrację łączy z totalitaryzmem wspólna wizja człowieka i wspólne rozumienie wolności. Różni to, że ten drugi nie musi się liczyć z ograniczeniami państwa prawa. Wewnętrzny konflikt cywilizacyjny, który rozgrywa się dziś w zachodnim świecie, znajduje swój polityczny wyraz w stałym napięciu i walce między organami państwa stojącymi na straży osobistej wolności człowieka a demokracją rozumianą jako zinstytucjonalizowana sfera, w której najbardziej dynamiczne jednostki mogą zaspokajać swe pragnienie siły i władzy. Im bardziej dynamika demokratycznej gry o władzę narusza fundament państwa prawa, tym wyraźniej objawia się demokracja jako "pełzający totalitaryzm". Dlatego ci, co uważają, że eksport demokracji do krajów Trzeciego Świata to najlepszy sposób rozwiązywania wszelkich problemów dzisiejszej epoki, będą musieli przeżyć jeszcze niejedno rozczarowanie.
Rozdwojenie Zachodu
Kto zatem poszukuje najgłębszych źródeł współczesnego konfliktu cywilizacji, ten nie może pominąć wewnętrznego rozdwojenia, którego doświadcza Zachód. Ta jego część, która pozostaje wierna chrześcijańskim korzeniom, niewiele różni się od świata muzułmańskiego w sprawach podstawowych: poszanowaniu rodziny, trosce o dzieci, stosunku do ludzi potrzebujących pomocy. To właśnie ona ma do zaoferowania odmiennym społecznościom uniwersalny model pokojowego współżycia różnych kultur i światów, oparty na fundamencie wolności publicznego wyznawania własnej wiary. Ale ponieważ ów model przesłaniany jest przez jego karykaturę - ideę wolności od religii, świat islamu postrzega zachodni świat głównie przez pryzmat cywilizacji Hunów i nie potrafi w nim dostrzec rozwiązania własnego dylematu. O ile chrześcijański Zachód może być otwarty wobec ludzi z innych kręgów kulturowych, jeśli tylko będą oni w stanie zaakceptować zasadę wolności religijnej, o tyle ten drugi Zachód, który wyzwolił się ze swoich korzeni, nie tylko społecznościom islamskim musi się jawić jako dzieło szatana. Czy to, że dzisiaj utożsamiają one cywilizację zachodnią głównie z tym drugim światem, jest wyłącznie winą ich własnej niedojrzałości, fundamentalizmu i zaślepienia?
Więcej możesz przeczytać w 6/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.