Islandia, Norwegia i Szwajcaria- europejski sukces poza UE
Czy 4,5 mln ludzi może stawić czoło 455 mln? Może, nawet długo - uważa były konserwatywny premier Norwegii Jan Petersen. Ów zwolennik wejścia kraju wikingów do Unii Europejskiej po przegranych we wrześniu wyborach oddał fotel socjaldemokracie Jensowi Stoltenbergowi, który do euroentuzjastów raczej się nie zalicza.
Norwegia, Szwajcaria, Islandia i Liechtenstein jako ostatnie na kontynencie wznoszą sztandar eurosceptycyzmu. Ich obywatele są jednocześnie realistami. We wrześniowym referendum 56 proc. Szwajcarów głosowało za otwarciem krajowego rynku dla siły roboczej z nowych państw UE. Dla państwa, którego obywatele należą do najlepiej zarabiających w Europie, decyzja nie była łatwa. Głosowano "tak", bo negatywny werdykt zaszkodziłby kontaktom gospodarczym z UE, która żądała od Szwajcarii zrównania w prawach pracowników ze "starych" i "nowych" państw wspólnoty.
Integracja w lodówce
Wynik referendum nie oznacza jednak, że Szwajcaria zbliżyła się do UE. - Jesteśmy dalsi od integracji z unią niż w 1992 r. - uważa Pascal Sciarini z uniwersytetu w Genewie. Czternaście lat temu społeczeństwo szwajcarskie wypowiedziało się przeciw przystąpieniu do Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG). W 2001 r. kolejna próba zbliżenia do UE została odrzucona przez 77 proc. Szwajcarów. Od tego czasu rząd w Bernie wstawił do lodówki plany integracji. Micheline Calmy-Rey, szefowa tamtejszej dyplomacji, zapowiada, że dopiero pod koniec 2007 r. Rada Federalna przedstawi raport na temat "różnych opcji europejskiej polityki Szwajcarii, w tym plusów i minusów przynależności do UE".
Zamożność i wysoki standard życia europejskich autsajderów są raczej przyczyną niż skutkiem ich "nie" dla członkostwa w unii. Te państwa udowodniły jednak, że można pozostawać na zewnątrz UE, a mimo to dobrze prosperować, ba, wykazywać się wskaźnikami wyższymi od unijnej przeciętnej. Od lat dowodzi tego Norwegia. Trzeci, po Arabii Saudyjskiej i Rosji, eksporter ropy i gazu w świecie, dwukrotnie odrzucał w referendach (w roku 1971 i 1994) członkostwo w UE. Większość Norwegów postrzegała Brukselę jako zagrożenie dla tożsamości małego, wychowanego w odrębnej tradycji społeczeństwa. Jeden z argumentów przeciwników UE dotyczył tego, że "brukselski centralizm" zniszczy rozwijany od XIX wieku samorządowy model norweskiej demokracji, oparty na cieszących się dużą niezależnością wspólnotach lokalnych. Jeszcze poważniejszym argumentem na "nie" były energetyczne i rybne bogactwa Morza Północnego, nad którymi Norwegia pragnęła sprawować pełną kontrolę. Zwolennikami wejścia do UE byli tu konserwatyści, podkreślający dynamizujący wpływ obecności w UE na gospodarkę, podczas gdy lewica w "czterech wolnościach" unii (przepływu kapitału, towarów, usług i osób) widziała zamach na norweskie państwo harmonii i opieki socjalnej.
Norwegia - inaczej niż Szwajcaria - zdecydowała się jednak w 1994 r. wejść do EOG. Ma pełny dostęp do rynku wewnętrznego UE, wnosi nawet wkład do unijnego budżetu. Formalnie nie jest związana powinnościami wynikającymi ze wspólnej polityki gospodarczej, ale musi dostosowywać ustawodawstwo do przepisów UE, od ekologicznych po socjalne i dotyczące konkurencji. Jako outsider nie ma wszakże prawa głosu, co próbuje wykorzystać obóz prounijny, twierdząc, że Norwegii bardziej niż siedzenie okrakiem opłaci się pełna obecność w UE. Do społeczeństwa nad fiordami wciąż mocniej jednak przemawiają argumenty przeciwników integracji, takie jak swoboda decyzji w kwestii przyjęcia euro, niezależna polityka zagraniczna, a także polityka w dziedzinie rybołówstwa. Oslo zdołało stawić czoło presjom sąsiadów i utrzymać 200-milową strefę połowów na przyległych wodach.
Północny tygrys
Niedawny raport ONZ przyznał Norwegii prymat pod względem zamożności i standardu życia społeczeństwa. Na drugim miejscu znalazła się Islandia, jeszcze dalej wysunięta na północ wyspa z 280-tysięczną ludnością. W dodatku także spoza UE. W 2004 r. szwajcarski Institute for Management Development uznał Islandię za najbardziej konkurencyjną gospodarkę roku. Pokryta w dużej części lodem i wulkaniczną lawą, pozbawiona bogactw wyspa zdobyła opinię nowego tygrysa Europy. W latach 90. islandzka gospodarka - przez wieki uzależniona od połowu ryb - zaczęła się szybko zmieniać, rozwijać usługi i przemysł, szczególnie technologię informatyczną, biotechnologię i usługi finansowe. Islandia należy dziś do krajów o najwyższych wydatkach na badania i rozwój (3 proc. PKB wobec średniej unijnej poniżej 2 proc.), do końca tego roku ma też być państwem bez długów zagranicznych. Centroprawicowy rząd wprowadził wolnorynkowe reformy, sprywatyzował banki i ograniczył podatki. - Islandzki sekret polega na zastosowaniu do naszych niewielu tysięcy kilometrów kwadratowych takich samych praw ekonomicznych, jakie obowiązują w dużych krajach - mówi islandzki minister finansów Geir Haarde.
Islandzki wzlot bywa porównywany do osiągnięć Irlandii. Tyle że północny tygrys odniósł sukces bez dotacji z UE. Przez pewien czas wyspa pozostawała nawet w konflikcie z EWG, w latach 70. poszerzając swoją strefę połowów z 4 do 200 mil morskich. Od 1994 r. Islandia należy do EOG, korzystając z przywilejów wolnego handlu z unią bez zobowiązań członkowskich. Politycy w Reykjaviku i Oslo nie ukrywają, że wejście do UE "w dającej się przewidzieć przyszłości jest nieprawdopodobne".
Relacje Szwajcarii z UE są luźniejsze, ale pozostając nawet poza EOG, Berno musi negocjować z unią wszelkie umowy, sektor po sektorze. Głosując na "nie" w kolejnych referendach, Szwajcarzy potwierdzili, że nad te niedogodności przedkładają zalety demokracji bezpośredniej, która pozwala im ignorować 80 tys. stron przepisów UE. Międzynarodowych realiów gospodarczych na dłuższą metę nie da się jednak ignorować. I nie chodzi tylko o stawianie czoła 455 mln przez 4,7 mln czy 11 mln. Norwegom doskwiera to, że mimo silnych gospodarczych związków z UE nie mogą wpływać na jej decyzje. W Szwajcarii, gdzie towary są często znacznie droższe niż w UE, rosną obawy, że nadmierny protekcjonizm będzie negatywnie wpływał na konkurencyjność krajowej gospodarki.
Z marginesu na scenę
Rola ekscentryka na dłuższą metę kojarzy się z pozostawaniem na marginesie. Jak na ironię, argumenty europejskich outsiderów często są dziś jednak echem głosów podnoszonych w UE. Norweskie zastrzeżenia do "scentralizowanej, elitarnej natury UE", jej "nieprzenikalności dla zwykłego obywatela" czy do "demokracji faksowej" (czyli biernego czekania przez rządy na decyzje z Brukseli) nie wydają się całkiem egzotyczne, gdy w UE słychać wezwania do przewartościowania niektórych fundamentów wspólnej polityki. Nie są też całkiem wyjęte z kontekstu uwagi szwajcarskich eurosceptyków o "potrzebie większego federalizmu w UE, zdominowanej przez pięć największych państw". Czy Norwegia i Szwajcaria staną się bardziej unijne, czy też może będzie odwrotnie? To pytanie nie brzmi dziś ekscentrycznie.
Norwegia, Szwajcaria, Islandia i Liechtenstein jako ostatnie na kontynencie wznoszą sztandar eurosceptycyzmu. Ich obywatele są jednocześnie realistami. We wrześniowym referendum 56 proc. Szwajcarów głosowało za otwarciem krajowego rynku dla siły roboczej z nowych państw UE. Dla państwa, którego obywatele należą do najlepiej zarabiających w Europie, decyzja nie była łatwa. Głosowano "tak", bo negatywny werdykt zaszkodziłby kontaktom gospodarczym z UE, która żądała od Szwajcarii zrównania w prawach pracowników ze "starych" i "nowych" państw wspólnoty.
Integracja w lodówce
Wynik referendum nie oznacza jednak, że Szwajcaria zbliżyła się do UE. - Jesteśmy dalsi od integracji z unią niż w 1992 r. - uważa Pascal Sciarini z uniwersytetu w Genewie. Czternaście lat temu społeczeństwo szwajcarskie wypowiedziało się przeciw przystąpieniu do Europejskiego Obszaru Gospodarczego (EOG). W 2001 r. kolejna próba zbliżenia do UE została odrzucona przez 77 proc. Szwajcarów. Od tego czasu rząd w Bernie wstawił do lodówki plany integracji. Micheline Calmy-Rey, szefowa tamtejszej dyplomacji, zapowiada, że dopiero pod koniec 2007 r. Rada Federalna przedstawi raport na temat "różnych opcji europejskiej polityki Szwajcarii, w tym plusów i minusów przynależności do UE".
Zamożność i wysoki standard życia europejskich autsajderów są raczej przyczyną niż skutkiem ich "nie" dla członkostwa w unii. Te państwa udowodniły jednak, że można pozostawać na zewnątrz UE, a mimo to dobrze prosperować, ba, wykazywać się wskaźnikami wyższymi od unijnej przeciętnej. Od lat dowodzi tego Norwegia. Trzeci, po Arabii Saudyjskiej i Rosji, eksporter ropy i gazu w świecie, dwukrotnie odrzucał w referendach (w roku 1971 i 1994) członkostwo w UE. Większość Norwegów postrzegała Brukselę jako zagrożenie dla tożsamości małego, wychowanego w odrębnej tradycji społeczeństwa. Jeden z argumentów przeciwników UE dotyczył tego, że "brukselski centralizm" zniszczy rozwijany od XIX wieku samorządowy model norweskiej demokracji, oparty na cieszących się dużą niezależnością wspólnotach lokalnych. Jeszcze poważniejszym argumentem na "nie" były energetyczne i rybne bogactwa Morza Północnego, nad którymi Norwegia pragnęła sprawować pełną kontrolę. Zwolennikami wejścia do UE byli tu konserwatyści, podkreślający dynamizujący wpływ obecności w UE na gospodarkę, podczas gdy lewica w "czterech wolnościach" unii (przepływu kapitału, towarów, usług i osób) widziała zamach na norweskie państwo harmonii i opieki socjalnej.
Norwegia - inaczej niż Szwajcaria - zdecydowała się jednak w 1994 r. wejść do EOG. Ma pełny dostęp do rynku wewnętrznego UE, wnosi nawet wkład do unijnego budżetu. Formalnie nie jest związana powinnościami wynikającymi ze wspólnej polityki gospodarczej, ale musi dostosowywać ustawodawstwo do przepisów UE, od ekologicznych po socjalne i dotyczące konkurencji. Jako outsider nie ma wszakże prawa głosu, co próbuje wykorzystać obóz prounijny, twierdząc, że Norwegii bardziej niż siedzenie okrakiem opłaci się pełna obecność w UE. Do społeczeństwa nad fiordami wciąż mocniej jednak przemawiają argumenty przeciwników integracji, takie jak swoboda decyzji w kwestii przyjęcia euro, niezależna polityka zagraniczna, a także polityka w dziedzinie rybołówstwa. Oslo zdołało stawić czoło presjom sąsiadów i utrzymać 200-milową strefę połowów na przyległych wodach.
Północny tygrys
Niedawny raport ONZ przyznał Norwegii prymat pod względem zamożności i standardu życia społeczeństwa. Na drugim miejscu znalazła się Islandia, jeszcze dalej wysunięta na północ wyspa z 280-tysięczną ludnością. W dodatku także spoza UE. W 2004 r. szwajcarski Institute for Management Development uznał Islandię za najbardziej konkurencyjną gospodarkę roku. Pokryta w dużej części lodem i wulkaniczną lawą, pozbawiona bogactw wyspa zdobyła opinię nowego tygrysa Europy. W latach 90. islandzka gospodarka - przez wieki uzależniona od połowu ryb - zaczęła się szybko zmieniać, rozwijać usługi i przemysł, szczególnie technologię informatyczną, biotechnologię i usługi finansowe. Islandia należy dziś do krajów o najwyższych wydatkach na badania i rozwój (3 proc. PKB wobec średniej unijnej poniżej 2 proc.), do końca tego roku ma też być państwem bez długów zagranicznych. Centroprawicowy rząd wprowadził wolnorynkowe reformy, sprywatyzował banki i ograniczył podatki. - Islandzki sekret polega na zastosowaniu do naszych niewielu tysięcy kilometrów kwadratowych takich samych praw ekonomicznych, jakie obowiązują w dużych krajach - mówi islandzki minister finansów Geir Haarde.
Islandzki wzlot bywa porównywany do osiągnięć Irlandii. Tyle że północny tygrys odniósł sukces bez dotacji z UE. Przez pewien czas wyspa pozostawała nawet w konflikcie z EWG, w latach 70. poszerzając swoją strefę połowów z 4 do 200 mil morskich. Od 1994 r. Islandia należy do EOG, korzystając z przywilejów wolnego handlu z unią bez zobowiązań członkowskich. Politycy w Reykjaviku i Oslo nie ukrywają, że wejście do UE "w dającej się przewidzieć przyszłości jest nieprawdopodobne".
Relacje Szwajcarii z UE są luźniejsze, ale pozostając nawet poza EOG, Berno musi negocjować z unią wszelkie umowy, sektor po sektorze. Głosując na "nie" w kolejnych referendach, Szwajcarzy potwierdzili, że nad te niedogodności przedkładają zalety demokracji bezpośredniej, która pozwala im ignorować 80 tys. stron przepisów UE. Międzynarodowych realiów gospodarczych na dłuższą metę nie da się jednak ignorować. I nie chodzi tylko o stawianie czoła 455 mln przez 4,7 mln czy 11 mln. Norwegom doskwiera to, że mimo silnych gospodarczych związków z UE nie mogą wpływać na jej decyzje. W Szwajcarii, gdzie towary są często znacznie droższe niż w UE, rosną obawy, że nadmierny protekcjonizm będzie negatywnie wpływał na konkurencyjność krajowej gospodarki.
Z marginesu na scenę
Rola ekscentryka na dłuższą metę kojarzy się z pozostawaniem na marginesie. Jak na ironię, argumenty europejskich outsiderów często są dziś jednak echem głosów podnoszonych w UE. Norweskie zastrzeżenia do "scentralizowanej, elitarnej natury UE", jej "nieprzenikalności dla zwykłego obywatela" czy do "demokracji faksowej" (czyli biernego czekania przez rządy na decyzje z Brukseli) nie wydają się całkiem egzotyczne, gdy w UE słychać wezwania do przewartościowania niektórych fundamentów wspólnej polityki. Nie są też całkiem wyjęte z kontekstu uwagi szwajcarskich eurosceptyków o "potrzebie większego federalizmu w UE, zdominowanej przez pięć największych państw". Czy Norwegia i Szwajcaria staną się bardziej unijne, czy też może będzie odwrotnie? To pytanie nie brzmi dziś ekscentrycznie.
Więcej możesz przeczytać w 6/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.