Im bardziej budujemy kapitalizm, tym bardziej wychodzi nam coś podobnego do PRL
To będzie felieton o rzeczach przyziemnych. Przy ziemi - jak wiadomo - najbliżej są ziemniaki i chłopi, co to ich zawsze do ziemi przywiązywano (głównie w literaturze). Pod ziemią to już tylko dżdżownice, krety i Ikonowicz. Skoro o przyziemiu, to i o chłopstwie być musi. "On ze wsi wyszedł, ale wieś z niego nie wyszła" to stare złośliwe powiedzonko o wszystkich tych, którzy uciekli ze wsi do miasta w poszukiwaniu szczęścia, wykształcenia i pieniędzy. Dawniej tego rodzaju metamorfozy nazywano szumnie awansem społecznym. Z czasem wszystko się pomieszało, bo wieś zrobiła się na siłę bardzo miejska, sztuczna i plastikowa, a w miastach zapanowała moda na wiejskość, swojskość, naturę i ucieczkę z miasta. Umiejętnie wykpiwał to swego czasu w swych powieściach Redliński.
Złośliwe powiedzonko o tym, że komuś udało się uciec ze wsi, ale - niestety - wsi nie udało się uciec z niego, można by zastosować śmiało także do resztek po PRL, które mimo egzorcyzmów nijak z nas wyjść nie chcą. Zaobserwowałem ostatnio interesujące zjawisko, które nazwałem syndromem głupiego Jasia. Głupi Jaś polega na tym, że im bardziej - w pocie czoła, zbiorowym wysiłkiem miast i wsi - budujemy kapitalizm, tym bardziej wychodzi nam coś podobnego do PRL. Zjawisko recydywy mentalności i zachowań rodem z PRL jest powszechne i wszechogarniające jak katar i grypa. Można się nawet pokusić o równanie godne wyższej matematyki. PRL obecna równa się PRL gierkowska plus telefony komórkowe i szynka w sklepach.
Kapitalizm to podobno taki system, w którym każdy chce zarobić. Nic bardziej mylnego. Przynajmniej u nas. Na pewno nie chcą zarobić producenci łyżew. Jest zima, ferie i nie trzeba być geniuszem wolnego rynku, aby przewidzieć, że dzieciarnia oraz ich rodzice będą chcieli kupić sobie nowe łyżwy. Tymczasem kupienie nowych łyżew okazuje się wyczynem na miarę zdobycia Mount Everestu w szpilkach i z pełnym makijażu dyskotekowym. Łyżew brakuje i trzeba je zamawiać w czerwcu, to może na luty dotrą. Rozumiem przejściowe kłopoty z łyżwami w sierpniu, ale obecny brak łyżew przypomina mi sklep z nartami w Zakopanem za Gierka, który w grudniu oferował miłośnikom białego szaleństwa narty wodne.
Już przestaliśmy się zachwycać pełnymi półkami, już nie dziwi nas obfitość towarów w każdym sklepie, już uśpiliśmy swoją czujność konsumentów, a mięsny z gołymi hakami zamiast mięsa wydaje nam się tylko koszmarem z odległej epoki. Co więcej, już nawet znaleźli się tacy idioci, którym hipermarkety zabierają wolność, którzy skarżą się na "wszechogarniającą kulturę konsumpcji". Nowocześni lewacy urządzają happeningi i akcje artystyczne, gdyż czują się zniewoleni przez dwadzieścia gatunków kawy i sto kilkadziesiąt rodzajów rodzynek. Nadmiar towarów ogranicza ich wolność. No cóż, nowocześni lewacy z pewnością nie jeżdżą na łyżwach, bo w pierwszym lepszym sklepie sportowym usłyszeliby znane z PRL zaklęcie "nie ma, nie będzie, a w ogóle to nie zawracaj pan gitary".
Już powoli przyzwyczailiśmy się do miłego traktowania petentów. Już uwierzyliśmy w bajkę, że pani w okienku załatwiająca naszą sprawę może być nawet sympatyczna. A tymczasem wystarczy wejść do jakiegokolwiek oddziału banku PKO BP, a poczujemy się jak w PRL. Bank działa oficjalnie do godziny 19.00, ale już od 17.00 większość stanowisk nie jest czynna (np. stanowiska obsługujące podmioty gospodarcze). Od 18.00 wszyscy, którzy znajdują się na terenie banku, traktowani są jak intruzi. Między lekko przestraszonymi klientami pojawiają się baby z odkurzaczami i ścierami do wycierania kurzu. Ich zacięte twarze mówią jedno: "wynocha stąd, bo zamykamy!".
I tak się dzieje na każdym kroku. Podobnie jak za PRL nie ma już w III RP takich fachowców, jak elektryk, stolarz, murarz czy hydraulik. Wszyscy dali drapaka do Londynu, a zostały same ciapy lub tacy, co znowu trzeba ich po rączkach całować, kawkę stawiać i latać wokół dupy jak koło pieska Shakiry czy kota królowej Elżbiety. Nowa władza zapowiadała bezwzględną walkę z resztkami komunizmu. Obawiam się, że wywalić paru starych generałów, wytropić paru ubeków i ukatrupić kilku sowieckich szpiegów będzie łatwiej, niż wytrzepać PRL z nas samych i z naszej mentalności.
Mistrz Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że Polska przed odnową jest jak zepsute auto, a Polska po szumnych odnowach to jest to samo zepsute auto, w którym naprawiono tylko klakson. Pod rządami PiS and Love jak na razie świetnie działa tylko klakson będący ciekawą kompozycją geometryczną złożoną głównie z połowy Ziobry, ćwierci Dorna i półćwierci premiera Marcinkiewicza. Polska Ludowa okazuje się ciągle zdrowa.
Złośliwe powiedzonko o tym, że komuś udało się uciec ze wsi, ale - niestety - wsi nie udało się uciec z niego, można by zastosować śmiało także do resztek po PRL, które mimo egzorcyzmów nijak z nas wyjść nie chcą. Zaobserwowałem ostatnio interesujące zjawisko, które nazwałem syndromem głupiego Jasia. Głupi Jaś polega na tym, że im bardziej - w pocie czoła, zbiorowym wysiłkiem miast i wsi - budujemy kapitalizm, tym bardziej wychodzi nam coś podobnego do PRL. Zjawisko recydywy mentalności i zachowań rodem z PRL jest powszechne i wszechogarniające jak katar i grypa. Można się nawet pokusić o równanie godne wyższej matematyki. PRL obecna równa się PRL gierkowska plus telefony komórkowe i szynka w sklepach.
Kapitalizm to podobno taki system, w którym każdy chce zarobić. Nic bardziej mylnego. Przynajmniej u nas. Na pewno nie chcą zarobić producenci łyżew. Jest zima, ferie i nie trzeba być geniuszem wolnego rynku, aby przewidzieć, że dzieciarnia oraz ich rodzice będą chcieli kupić sobie nowe łyżwy. Tymczasem kupienie nowych łyżew okazuje się wyczynem na miarę zdobycia Mount Everestu w szpilkach i z pełnym makijażu dyskotekowym. Łyżew brakuje i trzeba je zamawiać w czerwcu, to może na luty dotrą. Rozumiem przejściowe kłopoty z łyżwami w sierpniu, ale obecny brak łyżew przypomina mi sklep z nartami w Zakopanem za Gierka, który w grudniu oferował miłośnikom białego szaleństwa narty wodne.
Już przestaliśmy się zachwycać pełnymi półkami, już nie dziwi nas obfitość towarów w każdym sklepie, już uśpiliśmy swoją czujność konsumentów, a mięsny z gołymi hakami zamiast mięsa wydaje nam się tylko koszmarem z odległej epoki. Co więcej, już nawet znaleźli się tacy idioci, którym hipermarkety zabierają wolność, którzy skarżą się na "wszechogarniającą kulturę konsumpcji". Nowocześni lewacy urządzają happeningi i akcje artystyczne, gdyż czują się zniewoleni przez dwadzieścia gatunków kawy i sto kilkadziesiąt rodzajów rodzynek. Nadmiar towarów ogranicza ich wolność. No cóż, nowocześni lewacy z pewnością nie jeżdżą na łyżwach, bo w pierwszym lepszym sklepie sportowym usłyszeliby znane z PRL zaklęcie "nie ma, nie będzie, a w ogóle to nie zawracaj pan gitary".
Już powoli przyzwyczailiśmy się do miłego traktowania petentów. Już uwierzyliśmy w bajkę, że pani w okienku załatwiająca naszą sprawę może być nawet sympatyczna. A tymczasem wystarczy wejść do jakiegokolwiek oddziału banku PKO BP, a poczujemy się jak w PRL. Bank działa oficjalnie do godziny 19.00, ale już od 17.00 większość stanowisk nie jest czynna (np. stanowiska obsługujące podmioty gospodarcze). Od 18.00 wszyscy, którzy znajdują się na terenie banku, traktowani są jak intruzi. Między lekko przestraszonymi klientami pojawiają się baby z odkurzaczami i ścierami do wycierania kurzu. Ich zacięte twarze mówią jedno: "wynocha stąd, bo zamykamy!".
I tak się dzieje na każdym kroku. Podobnie jak za PRL nie ma już w III RP takich fachowców, jak elektryk, stolarz, murarz czy hydraulik. Wszyscy dali drapaka do Londynu, a zostały same ciapy lub tacy, co znowu trzeba ich po rączkach całować, kawkę stawiać i latać wokół dupy jak koło pieska Shakiry czy kota królowej Elżbiety. Nowa władza zapowiadała bezwzględną walkę z resztkami komunizmu. Obawiam się, że wywalić paru starych generałów, wytropić paru ubeków i ukatrupić kilku sowieckich szpiegów będzie łatwiej, niż wytrzepać PRL z nas samych i z naszej mentalności.
Mistrz Stefan Kisielewski zwykł mawiać, że Polska przed odnową jest jak zepsute auto, a Polska po szumnych odnowach to jest to samo zepsute auto, w którym naprawiono tylko klakson. Pod rządami PiS and Love jak na razie świetnie działa tylko klakson będący ciekawą kompozycją geometryczną złożoną głównie z połowy Ziobry, ćwierci Dorna i półćwierci premiera Marcinkiewicza. Polska Ludowa okazuje się ciągle zdrowa.
Więcej możesz przeczytać w 6/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.