Szefowa gabinetu prezydenta i doradca premiera trafieni odłamkami wojenki na górze
Prezydent przejmuje inicjatywę i pokazuje premierowi, gdzie jego miejsce. Po kilku miesiącach krytyk za nadmierne skoncentrowanie na polityce zagranicznej Lech Kaczyński postanowił wziąć odpowiedzialność za to, co się dzieje w kraju. Rozpoczął od udowodnienia Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, kto w Polsce naprawdę rządzi. Na kilka zadanych ciosów premier nie odpowiedział ani razu. Czy zrozumiał lekcję, czy szykuje się do kontrofensywy?
Wewnątrz prezydenckiego obozu rozgrywki o wpływy u szarżującego Lecha Kaczyńskiego przeistoczyły się w otwartą wojnę. Na razie zwyciężają w niej młodzi ambitni doradcy głowy państwa - Adam Bielan i Michał Kamiński. Szefowa prezydenckiego gabinetu Elżbieta Jakubiak zapowiedziała dymisję, a następni w kolejce do odstrzału mają być szef kancelarii Andrzej Urbański i prezydencki minister Maciej Łopiński. Na razie odchodzi doradca premiera do spraw międzynarodowych Ryszard Schnepf.
Kierunek media
Dzień po telewizyjnym orędziu prezydenta odbywało się spotkanie Lecha Kaczyńskiego ze współpracownikami. Szefowa gabinetu głowy państwa Elżbieta Jakubiak wybuchła: "Bielan i Kamiński pracowaliby dla Donalda Tuska, ale widocznie tam nie było już miejsc!". Michał Kamiński z trudem pohamował złość.
Wielkie emocje są spowodowane wymyśloną przez dwójkę eurodeputowanych majową ofensywą prezydenta. Rozpoczęła się ona prezydenckim orędziem, które - jak założyli Bielan z Kamińskim - miało być zupełnie inne niż poprzednie. Kręcone przez profesjonalną, wynajętą ekipę w Belwederze, na tle rozświetlonego parku, z flagami polską i unijną (co od razu miało odeprzeć zarzuty PO o antyeuropejskość władzy), miało pokazać prezydenta stonowanego, ale stanowczego. Łagodnego, namawiającego do optymizmu, ale silnego, a przede wszystkim wypoczętego i uśmiechniętego - takiego, jakiego Polacy wybrali w wyborach.
Cel kampanii jest prosty: odzyskanie straconego poparcia społecznego i utarcie nosa ambitnemu premierowi. Środki są różne. W najbliższych dniach ukazało się i jeszcze się ukaże więcej wywiadów z prezydentem niż przez całe poprzednie pięć miesięcy. Lech Kaczyński wystąpi w kilku programach telewizyjnych, będzie często zabierał głos - po prostu ma być obecny niemal tak często jak premier. I o obecność w mediach nie ma w kancelarii sporu. Ten rozgorzał na dobre wraz z wejściem do grona najbliższych doradców głowy państwa Bielana i Kamińskiego, którzy chcą podporządkować sobie prezydenckich urzędników. Na pierwszy ogień miał pójść znienawidzony szef kancelarii Andrzej Urbański. To właśnie Bielana z Kamińskim oskarża on o puszczenie do mediów przecieku, jakoby Lech Kaczyński obiecał kard. Dziwiszowi głowę swojego ministra. - Nie mam z tym nic wspólnego! - zarzeka się Adam Bielan. Jego relacje z Urbańskim są jednak tak złe, że to on jest uważany w kancelarii za głównego podejrzanego. A kolejny prasowy atak na Urbańskiego paradoksalnie wzmocnił jego pozycję, bo prezydent nie wyrzuca ludzi pod wpływem krytyki mediów.
Jakubiak musi odejść?
Zupełnie nieoczekiwanie dla Bielana jego pierwszym triumfem może być pozbycie się bardzo wpływowej dotychczas szefowej gabinetu głowy państwa. Jak potwierdziliśmy w dwóch niezależnych, bardzo wpływowych źródłach w kancelarii, Elżbieta Jakubiak już zapowiedziała najbliższym współpracownikom, że poda się do dymisji. Miałaby ona nastąpić na początku czerwca, po papieskiej pielgrzymce do Polski. Kluczowa dla Jakubiak ma być jednak zasadnicza rozmowa z prezydentem, do której ma dojść na początku tego tygodnia i która może zmienić jej plany. - Bez komentarza - ucina nasze pytania prezydencka minister.
I choć niebagatelną, a może i zasadniczą rolę w tym sporze odgrywają urażone ambicje obu stron (Jakubiak odsunięto od przygotowywania orędzia), to pojawiają się też różnice polityczne. Zdaniem Jakubiak, prezydentowi nie służy angażowanie się w bieżące konflikty i drobne spory. Według niej, Kaczyński może wtedy podzielić los Wałęsy, odrzuconego przez wyborców jako polityka skłóconego z całym światem. Bielan i Kamiński odpierają te zarzuty. Powołują się na sondaże i badania fokusowe. Wynika z nich, że po dziesięciu latach prezydenta nieobecnego Polacy zatęsknili za zdecydowanym przywódcą.
Mamy jednak do czynienia nie ze zwykłą różnicą zdań, ale z krwawą wojenką. Otoczenie Jakubiak oskarża eurodeputowanych niemal o sabotaż. - Jak osłabią swymi pomysłami prezydenta, to wrócą do Marcinkiewicza i założą z nim nową partię - usłyszeliśmy w Pałacu Prezydenckim. Opinię te formułuje zresztą kilka innych osób z Prawa i Sprawiedliwości, deklarując przy tym swą lojalność wobec braci Kaczyńskich. - To jawne brednie i absolutnie wroga kampania wobec nas. Nie po to służymy prezydentowi, by ponieść klęskę - oburza się Bielan i dodaje, że nigdy nie przeszedłby do jakiejkolwiek formacji budowanej na gruzach PiS. - I z tego, co wiem, Kazimierz Marcinkiewicz również nie ma na to ochoty - dodaje.
Potknięcie na rurze
Zwaśnionych stron nie jednoczy wspólny wróg, którym stał się Kazimierz Marcinkiewicz. Bracia Kaczyńscy nie chcą go odwołać, ale uważają, że powinien bezwarunkowo uznać zwierzchnictwo prezydenta. Oliwy do ognia dolała ostatnia nominacja Anny Streżyńskiej na szefową Urzędu Kontroli Elektronicznej. Pytany, dlaczego mianował ją, wiedząc o sprzeciwie Jarosława Kaczyńskiego, premier miał odpowiedzieć półżartem: "80 procent Polaków uważa, że jestem miły, 70 procent, że przystojny, ale tylko 50 procent, że samodzielny". I szybko rodacy się przekonali, że nie jest. Najpierw do rządu wciśnięto mu Annę Fotygę na szefa MSZ. Kilka dni później, wykorzystując gadatliwość doradcy premiera Ryszarda Schnepfa, który powiedział, że Polska może się przyłączyć do niemiecko-rosyjskiego rurociągu, przeciw budowie którego ostro protestował Lech Kaczyński, zażądano jego dymisji. - To skandaliczna wypowiedź, wbrew polskim interesom - kwituje ją Bielan. Schnepf chciał zostać ambasadorem w Madrycie, ale Kaczyński nie chce się teraz nawet na to zgodzić.
Upokarzająca dla premiera musiała być wizyta w Pałacu Prezydenckim ministra i wiceministra zdrowia. Oto Marcinkiewicz nie potrafi przez miesiąc rozwikłać konfliktu Religi i Piechy, a prezydent po godzinnej rozmowie skłania obu panów do pozostania w rządzie i podania sobie rąk przed kamerami. Współpracownicy prezydenta zapewniają, że nie chcą wojny z premierem. - Myślę, że zrozumie, gdzie jego miejsce i na czym ma się skupić - dodaje butnie jeden z doradców głowy państwa.
Konflikty między prezydentem i premierem to w Polsce norma. Winna jest konstytucja, która - choć ster rządów oddaje w ręce premiera - daje głowie państwa wystarczająco wiele władzy, by mógł on szefowi rządu zaszkodzić. Stąd brała się "cierpka, męska przyjaźń" Kwaśniewskiego i Millera, stąd obecny kryzys na linii Kaczyński - Marcinkiewicz. A pewnie gdyby wyniki zeszłorocznych wyborów były inne, czytalibyśmy o napięciach między Tuskiem a Rokitą.
Wewnątrz prezydenckiego obozu rozgrywki o wpływy u szarżującego Lecha Kaczyńskiego przeistoczyły się w otwartą wojnę. Na razie zwyciężają w niej młodzi ambitni doradcy głowy państwa - Adam Bielan i Michał Kamiński. Szefowa prezydenckiego gabinetu Elżbieta Jakubiak zapowiedziała dymisję, a następni w kolejce do odstrzału mają być szef kancelarii Andrzej Urbański i prezydencki minister Maciej Łopiński. Na razie odchodzi doradca premiera do spraw międzynarodowych Ryszard Schnepf.
Kierunek media
Dzień po telewizyjnym orędziu prezydenta odbywało się spotkanie Lecha Kaczyńskiego ze współpracownikami. Szefowa gabinetu głowy państwa Elżbieta Jakubiak wybuchła: "Bielan i Kamiński pracowaliby dla Donalda Tuska, ale widocznie tam nie było już miejsc!". Michał Kamiński z trudem pohamował złość.
Wielkie emocje są spowodowane wymyśloną przez dwójkę eurodeputowanych majową ofensywą prezydenta. Rozpoczęła się ona prezydenckim orędziem, które - jak założyli Bielan z Kamińskim - miało być zupełnie inne niż poprzednie. Kręcone przez profesjonalną, wynajętą ekipę w Belwederze, na tle rozświetlonego parku, z flagami polską i unijną (co od razu miało odeprzeć zarzuty PO o antyeuropejskość władzy), miało pokazać prezydenta stonowanego, ale stanowczego. Łagodnego, namawiającego do optymizmu, ale silnego, a przede wszystkim wypoczętego i uśmiechniętego - takiego, jakiego Polacy wybrali w wyborach.
Cel kampanii jest prosty: odzyskanie straconego poparcia społecznego i utarcie nosa ambitnemu premierowi. Środki są różne. W najbliższych dniach ukazało się i jeszcze się ukaże więcej wywiadów z prezydentem niż przez całe poprzednie pięć miesięcy. Lech Kaczyński wystąpi w kilku programach telewizyjnych, będzie często zabierał głos - po prostu ma być obecny niemal tak często jak premier. I o obecność w mediach nie ma w kancelarii sporu. Ten rozgorzał na dobre wraz z wejściem do grona najbliższych doradców głowy państwa Bielana i Kamińskiego, którzy chcą podporządkować sobie prezydenckich urzędników. Na pierwszy ogień miał pójść znienawidzony szef kancelarii Andrzej Urbański. To właśnie Bielana z Kamińskim oskarża on o puszczenie do mediów przecieku, jakoby Lech Kaczyński obiecał kard. Dziwiszowi głowę swojego ministra. - Nie mam z tym nic wspólnego! - zarzeka się Adam Bielan. Jego relacje z Urbańskim są jednak tak złe, że to on jest uważany w kancelarii za głównego podejrzanego. A kolejny prasowy atak na Urbańskiego paradoksalnie wzmocnił jego pozycję, bo prezydent nie wyrzuca ludzi pod wpływem krytyki mediów.
Jakubiak musi odejść?
Zupełnie nieoczekiwanie dla Bielana jego pierwszym triumfem może być pozbycie się bardzo wpływowej dotychczas szefowej gabinetu głowy państwa. Jak potwierdziliśmy w dwóch niezależnych, bardzo wpływowych źródłach w kancelarii, Elżbieta Jakubiak już zapowiedziała najbliższym współpracownikom, że poda się do dymisji. Miałaby ona nastąpić na początku czerwca, po papieskiej pielgrzymce do Polski. Kluczowa dla Jakubiak ma być jednak zasadnicza rozmowa z prezydentem, do której ma dojść na początku tego tygodnia i która może zmienić jej plany. - Bez komentarza - ucina nasze pytania prezydencka minister.
I choć niebagatelną, a może i zasadniczą rolę w tym sporze odgrywają urażone ambicje obu stron (Jakubiak odsunięto od przygotowywania orędzia), to pojawiają się też różnice polityczne. Zdaniem Jakubiak, prezydentowi nie służy angażowanie się w bieżące konflikty i drobne spory. Według niej, Kaczyński może wtedy podzielić los Wałęsy, odrzuconego przez wyborców jako polityka skłóconego z całym światem. Bielan i Kamiński odpierają te zarzuty. Powołują się na sondaże i badania fokusowe. Wynika z nich, że po dziesięciu latach prezydenta nieobecnego Polacy zatęsknili za zdecydowanym przywódcą.
Mamy jednak do czynienia nie ze zwykłą różnicą zdań, ale z krwawą wojenką. Otoczenie Jakubiak oskarża eurodeputowanych niemal o sabotaż. - Jak osłabią swymi pomysłami prezydenta, to wrócą do Marcinkiewicza i założą z nim nową partię - usłyszeliśmy w Pałacu Prezydenckim. Opinię te formułuje zresztą kilka innych osób z Prawa i Sprawiedliwości, deklarując przy tym swą lojalność wobec braci Kaczyńskich. - To jawne brednie i absolutnie wroga kampania wobec nas. Nie po to służymy prezydentowi, by ponieść klęskę - oburza się Bielan i dodaje, że nigdy nie przeszedłby do jakiejkolwiek formacji budowanej na gruzach PiS. - I z tego, co wiem, Kazimierz Marcinkiewicz również nie ma na to ochoty - dodaje.
Potknięcie na rurze
Zwaśnionych stron nie jednoczy wspólny wróg, którym stał się Kazimierz Marcinkiewicz. Bracia Kaczyńscy nie chcą go odwołać, ale uważają, że powinien bezwarunkowo uznać zwierzchnictwo prezydenta. Oliwy do ognia dolała ostatnia nominacja Anny Streżyńskiej na szefową Urzędu Kontroli Elektronicznej. Pytany, dlaczego mianował ją, wiedząc o sprzeciwie Jarosława Kaczyńskiego, premier miał odpowiedzieć półżartem: "80 procent Polaków uważa, że jestem miły, 70 procent, że przystojny, ale tylko 50 procent, że samodzielny". I szybko rodacy się przekonali, że nie jest. Najpierw do rządu wciśnięto mu Annę Fotygę na szefa MSZ. Kilka dni później, wykorzystując gadatliwość doradcy premiera Ryszarda Schnepfa, który powiedział, że Polska może się przyłączyć do niemiecko-rosyjskiego rurociągu, przeciw budowie którego ostro protestował Lech Kaczyński, zażądano jego dymisji. - To skandaliczna wypowiedź, wbrew polskim interesom - kwituje ją Bielan. Schnepf chciał zostać ambasadorem w Madrycie, ale Kaczyński nie chce się teraz nawet na to zgodzić.
Upokarzająca dla premiera musiała być wizyta w Pałacu Prezydenckim ministra i wiceministra zdrowia. Oto Marcinkiewicz nie potrafi przez miesiąc rozwikłać konfliktu Religi i Piechy, a prezydent po godzinnej rozmowie skłania obu panów do pozostania w rządzie i podania sobie rąk przed kamerami. Współpracownicy prezydenta zapewniają, że nie chcą wojny z premierem. - Myślę, że zrozumie, gdzie jego miejsce i na czym ma się skupić - dodaje butnie jeden z doradców głowy państwa.
Konflikty między prezydentem i premierem to w Polsce norma. Winna jest konstytucja, która - choć ster rządów oddaje w ręce premiera - daje głowie państwa wystarczająco wiele władzy, by mógł on szefowi rządu zaszkodzić. Stąd brała się "cierpka, męska przyjaźń" Kwaśniewskiego i Millera, stąd obecny kryzys na linii Kaczyński - Marcinkiewicz. A pewnie gdyby wyniki zeszłorocznych wyborów były inne, czytalibyśmy o napięciach między Tuskiem a Rokitą.
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.