Niemcy i Rosja tworzą w Europie gospodarczo-polityczny kartel
Jeszcze nie ma technicznego projektu gazowej rury pod Bałtykiem, nie wiadomo, kto będzie odbiorcą surowca, wciąż nie ma planu finansowania inwestycji, a już powoduje ona ogromne zamieszanie w Europie. Także w Warszawie: najpierw Ryszard Schnepf, doradca premiera Kazimierza Marcinkiewicza, informuje, że Polska może wyrazić akceptację dla tego projektu, potem jego przełożony trzykrotnie w ciągu dnia zaprzecza. Dwa dni później prasa niemiecka, a za nią polska, donosi, że w czasie spotkania w Berlinie z kanclerz Angelą Merkel Marcinkiewicz miał się zgodzić na "rurę" i obiecać wsparcie kapitałowe w zamian za udział Polski w zarządzie przedsięwzięcia. Tego samego dnia polski premier po raz kolejny kategorycznie zaprzecza i wzywa prasę do odpowiedzialności. Nazajutrz rozchodzi się informacja o dymisji Schnepfa. Tę sytuację można by podsumować znanym powiedzeniem carskiego premiera Struwego: "Z prasy należy czytać wyłącznie sprostowania". Gdzie jest prawda o bałtyckiej rurze?
Kartel Putina
Nie tylko Polska ma kłopot z tą rurą. Niemiecka opinia publiczna i część polityków tego kraju z oburzeniem przyjęła wiadomość, że były kanclerz Schreder - wraz z Putniem ojciec chrzestny projektu - otrzymał intratną posadę w przyszłej radzie nadzorczej inwestycji. Padały nawet słowa o niemoralnym zachowaniu i przekroczeniu norm etycznych. To w Polsce akurat nie powinno dziwić, gdyż polscy negocjatorzy porozumienia jamalskiego z 1992 r. znaleźli wygodne posady w firmie prowadzącej eksploatację gazociągu; Rosjanie po prostu zastosowali manewr przećwiczony wcześniej w naszym kraju. Następczyni Schredera zgodnie z oczekiwaniami podtrzymała w pełni zaangażowanie Niemców w projekt rurociągu bałtyckiego mimo protestów Polaków. Rosja z kolei nie ukrywa, że swoją pozycję polityczną chce budować, bazując na strategicznym partnerstwie energetycznym z UE, co w praktyce oznacza zacieśnienie związków z największymi odbiorcami gazu: Niemcami, Francją, Wielką Brytanią i Włochami. A reszta? W tych sprawach zdanie mniejszych państw się nie liczy i w tym właśnie Kreml upatruje receptę na neutralizację polityczną państw między Moskwą a Berlinem.
Po niemieckiej stronie takie podejście napotyka co najmniej na zrozumienie. Według przecieków ze spotkania Merkel - Putin w Tomsku (26-27 kwietnia) z udziałem firm energetycznych obu krajów, E.ON w zamian za dostęp do rosyjskich złóż zaproponował Gazpromowi oddanie własnych aktywów w Europie Środkowej (głównie na Węgrzech). Do porozumienia nie doszło, bo Gazpromowi bardziej zależy na dostępie do rynku Europy Zachodniej niż Środkowej (ten i tak ma jako monopolista w zaopatrzeniu). Istnieje więc ryzyko, że niemiecko-rosyjskie porozumienia doprowadzą do powstania specyficznego kartelu gospodarczo-politycznego, dominującego w Europie. To z kolei nie bardzo się podoba Komisji Europejskiej, ale nie ze względu na wyczulenie na argumenty Polski czy Litwy.
Komisja ma od dawna na pieńku z największymi koncernami energetycznymi UE - spór dotyczy tempa liberalizacji rynku, który jest nie w smak energetycznym gigantom, takim jak E.ON czy Gaz de France, utrzymującym de facto monopol energetyczny i sprzeciwiającym się zmianom polityki UE w tej dziedzinie. Ostatnią odsłoną tego konfliktu były kontrowersje dotyczące megafuzji (E.ON - Endessa, Gaz de France - Suez). W odpowiedzi na plany energetyczne komisji, kładące nacisk na liberalizację rynku, szef E.ON pozwolił sobie nawet na wypowiedź, z której wynikało, że to czołowe firmy energetyczne - niemieckie, włoskie i francuskie - zadbają o bezpieczeństwo energetyczne kontynentu, a poza tym za kilka lat w wyniku fuzji i przejęć będą na kontynencie tylko trzy koncerny z tych krajów, bo reszta przestanie istnieć.
Nic dziwnego, że komisja skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji, by przypomnieć Niemcom, że ich plany energetyczne powinny uwzględniać nie tylko narodowe interesy. W ostatnich dniach komisja skierowała pismo do rządu Niemiec z pytaniem dotyczącym gwarancji rządowych na miliard euro, udzielonych jako zabezpieczenie inwestycji w rurociąg bałtycki. Takie zapytanie, czego zresztą komisja specjalnie nie ukrywa, jest elementem procedury sprawdzającej, czy nie doszło do niedozwolonej prawem UE pomocy publicznej. Zapowiada się więc kolejny spór w trójkącie komisja - rząd Niemiec - Gazprom, z bałtycką rurą w tle.
Wirtualny spaw
Sama inwestycja, która rozpala tyle namiętności, jest bardziej wirtualna, niż można by się tego spodziewać po medialnych doniesieniach. Nie ma planów technicznego przebiegu rurociągu. Dopóki E.ON nie porozumie się z Gazpromem, nie ma określonych odbiorców gazu - tylko bowiem E.ON ze względu na dominujący udział w rynku jest w stanie zapewnić sprzedaż określonej ilości przesyłanego tą drogą surowca. A E.ON chce w tym dealu jednego: dostępu do rosyjskich złóż. Rosjanie chcą "wyimpasować" Polskę i Ukrainę jako kraje tranzytowe, ale zależy im również na dostępie do odbiorców końcowych w Europie Zachodniej. Ponieważ nie ma porozumienia, nie jest także ostatecznie określony sposób finansowania inwestycji - jej koszt jest bowiem zależny od określenia odbiorców finalnych. Jak długo bałtycki rurociąg będzie projektem niemiecko--rosyjskim, tak długo jego realizacja będzie wyglądała jak migawki telewizyjne z inauguracji: uroczyste położenie pierwszego spawu w obecności kanclerza Niemiec i prezydenta Rosji było propagandową hucpą. Rosjanie rozpoczęli układanie lądowej części rurociągu, który był planowany od lat jako rozbudowa wewnątrzrosyjskiej sieci zaopatrzenia rejonu Petersburga.
Niedostatek solidarności
Rząd Polski nie musi zgłaszać akcesu do niemiecko-rosyjskiego porozumienia. Wystarczy umiejętnie rozgrywać kwestię bałtyckiej rury jako projektu sprzecznego z unijnymi standardami wspólnej polityki i niebezpiecznego ekologicznie. Ale by robić to skutecznie, potrzebna jest wiarygodność Polski jako kraju aktywnie uczestniczącego w projektowaniu przyszłości unii jako całości. Nie tylko w sprawach energetycznych. Z tego względu, że - jak wytknięto premierowi Marcinkiewiczowi - oczekiwanie solidarności w jednej sprawie powinno pociągać za sobą solidarność z unią w innych. A to dla obecnie rządzących w Polsce jest największym problemem.
Kartel Putina
Nie tylko Polska ma kłopot z tą rurą. Niemiecka opinia publiczna i część polityków tego kraju z oburzeniem przyjęła wiadomość, że były kanclerz Schreder - wraz z Putniem ojciec chrzestny projektu - otrzymał intratną posadę w przyszłej radzie nadzorczej inwestycji. Padały nawet słowa o niemoralnym zachowaniu i przekroczeniu norm etycznych. To w Polsce akurat nie powinno dziwić, gdyż polscy negocjatorzy porozumienia jamalskiego z 1992 r. znaleźli wygodne posady w firmie prowadzącej eksploatację gazociągu; Rosjanie po prostu zastosowali manewr przećwiczony wcześniej w naszym kraju. Następczyni Schredera zgodnie z oczekiwaniami podtrzymała w pełni zaangażowanie Niemców w projekt rurociągu bałtyckiego mimo protestów Polaków. Rosja z kolei nie ukrywa, że swoją pozycję polityczną chce budować, bazując na strategicznym partnerstwie energetycznym z UE, co w praktyce oznacza zacieśnienie związków z największymi odbiorcami gazu: Niemcami, Francją, Wielką Brytanią i Włochami. A reszta? W tych sprawach zdanie mniejszych państw się nie liczy i w tym właśnie Kreml upatruje receptę na neutralizację polityczną państw między Moskwą a Berlinem.
Po niemieckiej stronie takie podejście napotyka co najmniej na zrozumienie. Według przecieków ze spotkania Merkel - Putin w Tomsku (26-27 kwietnia) z udziałem firm energetycznych obu krajów, E.ON w zamian za dostęp do rosyjskich złóż zaproponował Gazpromowi oddanie własnych aktywów w Europie Środkowej (głównie na Węgrzech). Do porozumienia nie doszło, bo Gazpromowi bardziej zależy na dostępie do rynku Europy Zachodniej niż Środkowej (ten i tak ma jako monopolista w zaopatrzeniu). Istnieje więc ryzyko, że niemiecko-rosyjskie porozumienia doprowadzą do powstania specyficznego kartelu gospodarczo-politycznego, dominującego w Europie. To z kolei nie bardzo się podoba Komisji Europejskiej, ale nie ze względu na wyczulenie na argumenty Polski czy Litwy.
Komisja ma od dawna na pieńku z największymi koncernami energetycznymi UE - spór dotyczy tempa liberalizacji rynku, który jest nie w smak energetycznym gigantom, takim jak E.ON czy Gaz de France, utrzymującym de facto monopol energetyczny i sprzeciwiającym się zmianom polityki UE w tej dziedzinie. Ostatnią odsłoną tego konfliktu były kontrowersje dotyczące megafuzji (E.ON - Endessa, Gaz de France - Suez). W odpowiedzi na plany energetyczne komisji, kładące nacisk na liberalizację rynku, szef E.ON pozwolił sobie nawet na wypowiedź, z której wynikało, że to czołowe firmy energetyczne - niemieckie, włoskie i francuskie - zadbają o bezpieczeństwo energetyczne kontynentu, a poza tym za kilka lat w wyniku fuzji i przejęć będą na kontynencie tylko trzy koncerny z tych krajów, bo reszta przestanie istnieć.
Nic dziwnego, że komisja skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji, by przypomnieć Niemcom, że ich plany energetyczne powinny uwzględniać nie tylko narodowe interesy. W ostatnich dniach komisja skierowała pismo do rządu Niemiec z pytaniem dotyczącym gwarancji rządowych na miliard euro, udzielonych jako zabezpieczenie inwestycji w rurociąg bałtycki. Takie zapytanie, czego zresztą komisja specjalnie nie ukrywa, jest elementem procedury sprawdzającej, czy nie doszło do niedozwolonej prawem UE pomocy publicznej. Zapowiada się więc kolejny spór w trójkącie komisja - rząd Niemiec - Gazprom, z bałtycką rurą w tle.
Wirtualny spaw
Sama inwestycja, która rozpala tyle namiętności, jest bardziej wirtualna, niż można by się tego spodziewać po medialnych doniesieniach. Nie ma planów technicznego przebiegu rurociągu. Dopóki E.ON nie porozumie się z Gazpromem, nie ma określonych odbiorców gazu - tylko bowiem E.ON ze względu na dominujący udział w rynku jest w stanie zapewnić sprzedaż określonej ilości przesyłanego tą drogą surowca. A E.ON chce w tym dealu jednego: dostępu do rosyjskich złóż. Rosjanie chcą "wyimpasować" Polskę i Ukrainę jako kraje tranzytowe, ale zależy im również na dostępie do odbiorców końcowych w Europie Zachodniej. Ponieważ nie ma porozumienia, nie jest także ostatecznie określony sposób finansowania inwestycji - jej koszt jest bowiem zależny od określenia odbiorców finalnych. Jak długo bałtycki rurociąg będzie projektem niemiecko--rosyjskim, tak długo jego realizacja będzie wyglądała jak migawki telewizyjne z inauguracji: uroczyste położenie pierwszego spawu w obecności kanclerza Niemiec i prezydenta Rosji było propagandową hucpą. Rosjanie rozpoczęli układanie lądowej części rurociągu, który był planowany od lat jako rozbudowa wewnątrzrosyjskiej sieci zaopatrzenia rejonu Petersburga.
Niedostatek solidarności
Rząd Polski nie musi zgłaszać akcesu do niemiecko-rosyjskiego porozumienia. Wystarczy umiejętnie rozgrywać kwestię bałtyckiej rury jako projektu sprzecznego z unijnymi standardami wspólnej polityki i niebezpiecznego ekologicznie. Ale by robić to skutecznie, potrzebna jest wiarygodność Polski jako kraju aktywnie uczestniczącego w projektowaniu przyszłości unii jako całości. Nie tylko w sprawach energetycznych. Z tego względu, że - jak wytknięto premierowi Marcinkiewiczowi - oczekiwanie solidarności w jednej sprawie powinno pociągać za sobą solidarność z unią w innych. A to dla obecnie rządzących w Polsce jest największym problemem.
RURA ROSYJSKO-NIEMIECKA Gazociąg północny |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.