Nie byłoby sukcesu transformacji bez zagranicznych inwestycji bezpośrednich
Nie tak dawno dziennikarka jednej ze stacji telewizyjnych pytała, czy nie powinniśmy się obawiać wzrostu zadłużenia zagranicznego państwa, "znacznie wyższego niż za Gierka". Przypomniał mi się wówczas dowcip. Otóż na konferencji naukowej profesor wita drugiego tradycyjnym "How do you do?". Na to ten drugi z naukową precyzją pyta: "In comparison with whom?". Tak samo jest z zadłużeniem: "W porównaniu z czym?". Jedną z użytecznych miar jest porównanie zadłużenia z roczną wartością eksportu. Za Gierka zadłużenie w wysokości 25 mld USD szło w parze z mikroskopijnym eksportem o wartości 4,0-5,5 mld USD. Czyli gdyby chcieć spłacać zadłużenie - nic nie importując! - trwałoby to około pięciu lat. Tymczasem dzisiaj nasz eksport jest wart 90 mld USD! Co oznacza, że "ponad dwa razy wyższe zadłużenie niż za Gierka" spłacalibyśmy przychodami z eksportu krócej niż rok.I to właśnie jest dobrą miarą konkurencyjności polskiej gospodarki. Doskonałe - i coraz lepsze! - wyniki w eksporcie osiągają również inne państwa "nowej Europy" postkomunistycznej. To świadczy o wysokiej międzynarodowej konkurencyjności tych gospodarek.
Wschodnie skrzydła Europy
W latach 1990-2004 eksport całej ósemki wzrósł o 667 proc., a więc ponaddwukrotnie szybciej niż eksport światowy i trzykrotnie szybciej niż eksport krajów starej unii. Miarą internacjonalizacji (czy globalizacji) naszych gospodarek może być też relacja ich eksportu do PKB, która w tym okresie wzrosła łącznie z 29,3 proc. do 46 proc. Nie tylko eksport rósł znacznie szybciej niż PKB, w rezultacie czego nasze gospodarki stawały się coraz bardziej otwarte, ale także był to eksport coraz lepszy jakościowo. Cechą charakterystyczną gospodarek komunistycznych była m.in. ich malejąca konkurencyjność. Jeśli na przykład w 1965 r. jednostkowe ceny eksportowe maszyn i urządzeń z krajów komunistycznej europejskiej siódemki na kilogram eksportu przynosiły połowę cen uzyskiwanych przez innych na rynku unijnym, to w 1985 r. - już zaledwie jedną czwartą. Wraz ze zmianami systemu gospodarczego po 1989 r. sytuacja odwróciła się i uzyskujemy coraz wyższe ceny w porównaniu z innymi. Czyli zmniejszamy dystans do najlepszych pod względem jakości i nowoczesności produkcji.
Przestrogi dla niedouczonych inkwizytorów
Nie byłoby sukcesu transformacji bez zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Inwestycje korporacji międzynarodowych poszły w ogromnej większości tam, gdzie - jak uznali szefowie korporacji - transformacja się udała. O korzyściach z tych inwestycji pisze się dużo w kategoriach nowych technologii, wyższych wymagań, a przez to i pozytywnego wpływu na krajowych dostawców itp. A przecież ogromną rolę odgrywa też doświadczenie tych firm w zdobywaniu rynków zbytu, posiadanej sieci filii i powiązanych centrów sprzedaży w wielu krajach, systemu obsługi posprzedażnej itp. To właśnie dzięki temu korporacje międzynarodowe są tak skutecznymi eksporterami.
Kraje "nowej Europy" są traktowane przez wiele korporacji międzynarodowych jako ważne platformy eksportowe. To one ciągną w górę eksport krajów, w których mają filie produkcyjne. I to widać w statystykach. W Polsce ich udział w eksporcie przemysłu przetwórczego przekroczył dwie trzecie, co plasuje Polskę podobnie jak Czechy gdzieś pośrodku krajów ósemki - między Słowacją (w której eksporcie udział filii zagranicznych firm szybko rośnie) i Estonią (48,5 proc.) z jednej strony a Węgrami (87,9 proc.) z drugiej. Bez obecności tych firm nigdy nie uzyskalibyśmy takiej pozycji w eksporcie, jaką mamy.
Jeszcze silniejszą pozycję mają te firmy w eksporcie produktów zaawansowanych technologicznie (na przykład na Węgrzech - 97,6 proc., a w Polsce - 89,9 proc.). Nie powinno to być zaskoczeniem, gdyż kraje ósemki to kraje szybko rozwijające się, ale jednak średnio rozwinięte. Nie jest więc zaskoczeniem, że krajowe firmy są wysoce konkurencyjne w wytwarzaniu produktów średnio i niżej zaawansowanych technologicznie. Dlatego radzę się nie przejmować intelektualnymi marudami, którzy wydziwiają, że na przykład Szwecja ma Erikssona, Finlandia - Nokię, a my tylko firmy na niższym poziomie technologicznym. Wedle stawu grobla; są to kraje wyżej rozwinięte i ich firmy brylują na wyższych piętrach technologicznego zaawansowania.
Kraje średnio rozwinięte dzięki swojemu poziomowi rozwoju uzyskują określone korzyści. Są bowiem (jeszcze) konkurencyjne w wielu produktach pracochłonnych, w których specjalizują się kraje biedne, a jednocześnie są (już) coraz lepsze w produkcji mniej zaawansowanych technologicznie produktów kapitałochłonnych, w których specjalizują się kraje bogate. Kraje średnio rozwinięte mają w efekcie więcej produktów, którymi mogą konkurować na rynkach międzynarodowych. Biorąc nasz kraj za przykład, jesteśmy jeszcze konkurencyjni w produkcji mebli (druga pod względem wartości grupa produktów) i już konkurencyjni w produkcji samochodów i części.
Dodam jeszcze dwie uwagi na temat roli zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Po pierwsze, to sygnał ostrzegawczy, jak wyglądałby nasz eksport, gdyby nie te firmy. Przykładem niech będzie Bułgaria, której eksport rośnie, ale jest to prawie wyłącznie eksport pracochłonny, gdyż firmy międzynarodowe nie podciągnęły go tak, by stał się wyżej zaawansowany technologicznie. Druga, pro domo sua, to pozytywny wpływ prywatyzacji banków w Czechach z udziałem banków zagranicznych na wydajność czeskich i zagranicznych firm w przemyśle przetwórczym. Warto zwrócić na to uwagę naszym niedouczonym inkwizytorom z powstającej komisji do spraw prywatyzacji i funkcjonowania sektora bankowego.
W górę na ruchomych schodach
Ciesząc się z naszych sukcesów eksportowych, nie należy zapominać, że światowy handel i inwestycje zagraniczne to ruch dwukierunkowy. Do nas w warunkach globalnej gospodarki przypływa kapitał i zamówienia dla krajowych firm w zakresie produktów, w których kraje bogate tracą (mniej czy bardziej szybko) konkurencyjność. Tak samo jednak w ramach globalnych relokacji firmy z krajów "nowej Europy" przenoszą na Wschód część produkcji, w których tracimy konkurencyjność, bo jesteśmy zbyt kosztowni dla prostej produkcji w porównaniu na przykład z Ukrainą, nie mówiąc już o Chinach czy Indiach. Nie ma szans na to, by tradycyjne gałęzie przemysłu lekkiego (tekstylny, odzieżowy, obuwniczy, skórzany czy produktów z tworzyw sztucznych) mogły się utrzymać w dotychczasowym kształcie. Ważne jest jednak, by krajowe firmy zdołały się zaadaptować do zmian. By potrafiły zachować w kraju "głowę", czyli kompetencje wymagające kwalifikacji (zarządzanie, projektowanie, marketing, sprzedaż), nawet wtedy, gdy "ręce" (czyli prosta produkcja wymagająca nisko kwalifikowanej siły roboczej) powędrują na Wschód w postaci inwestycji bezpośrednich naszych firm czy zamówień dla firm lokalnych.
Handel międzynarodowy w gospodarce otwartej wygląda trochę jak jazda na ruchomych schodach. Ci z dołu przesunęli się i stoją dziś pośrodku schodów, podczas gdy na schody wstępują z najprostszą (nie wymagającą wielkich kwalifikacji) produkcją ci, którzy w niewielkim stopniu uczestniczyli dotychczas w międzynarodowym podziale pracy. Każdy znajduje dla siebie miejsce na schodach, ale schody są ruchome, więc to miejsce (najczęściej) ciągle się zmienia. "Nowa Europa" należy przy tym do tych regionów, których kraje przesuwają się w górę szybciej niż inne.
O konkurencyjności debatowali w Łańcucie uczestnicy II Forum Ekonomicznego "nowej Europy", zorganizowanego przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich i Wyższą Szkołę Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Ilustracja: D. Krupa
Wschodnie skrzydła Europy
W latach 1990-2004 eksport całej ósemki wzrósł o 667 proc., a więc ponaddwukrotnie szybciej niż eksport światowy i trzykrotnie szybciej niż eksport krajów starej unii. Miarą internacjonalizacji (czy globalizacji) naszych gospodarek może być też relacja ich eksportu do PKB, która w tym okresie wzrosła łącznie z 29,3 proc. do 46 proc. Nie tylko eksport rósł znacznie szybciej niż PKB, w rezultacie czego nasze gospodarki stawały się coraz bardziej otwarte, ale także był to eksport coraz lepszy jakościowo. Cechą charakterystyczną gospodarek komunistycznych była m.in. ich malejąca konkurencyjność. Jeśli na przykład w 1965 r. jednostkowe ceny eksportowe maszyn i urządzeń z krajów komunistycznej europejskiej siódemki na kilogram eksportu przynosiły połowę cen uzyskiwanych przez innych na rynku unijnym, to w 1985 r. - już zaledwie jedną czwartą. Wraz ze zmianami systemu gospodarczego po 1989 r. sytuacja odwróciła się i uzyskujemy coraz wyższe ceny w porównaniu z innymi. Czyli zmniejszamy dystans do najlepszych pod względem jakości i nowoczesności produkcji.
Przestrogi dla niedouczonych inkwizytorów
Nie byłoby sukcesu transformacji bez zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Inwestycje korporacji międzynarodowych poszły w ogromnej większości tam, gdzie - jak uznali szefowie korporacji - transformacja się udała. O korzyściach z tych inwestycji pisze się dużo w kategoriach nowych technologii, wyższych wymagań, a przez to i pozytywnego wpływu na krajowych dostawców itp. A przecież ogromną rolę odgrywa też doświadczenie tych firm w zdobywaniu rynków zbytu, posiadanej sieci filii i powiązanych centrów sprzedaży w wielu krajach, systemu obsługi posprzedażnej itp. To właśnie dzięki temu korporacje międzynarodowe są tak skutecznymi eksporterami.
Kraje "nowej Europy" są traktowane przez wiele korporacji międzynarodowych jako ważne platformy eksportowe. To one ciągną w górę eksport krajów, w których mają filie produkcyjne. I to widać w statystykach. W Polsce ich udział w eksporcie przemysłu przetwórczego przekroczył dwie trzecie, co plasuje Polskę podobnie jak Czechy gdzieś pośrodku krajów ósemki - między Słowacją (w której eksporcie udział filii zagranicznych firm szybko rośnie) i Estonią (48,5 proc.) z jednej strony a Węgrami (87,9 proc.) z drugiej. Bez obecności tych firm nigdy nie uzyskalibyśmy takiej pozycji w eksporcie, jaką mamy.
Jeszcze silniejszą pozycję mają te firmy w eksporcie produktów zaawansowanych technologicznie (na przykład na Węgrzech - 97,6 proc., a w Polsce - 89,9 proc.). Nie powinno to być zaskoczeniem, gdyż kraje ósemki to kraje szybko rozwijające się, ale jednak średnio rozwinięte. Nie jest więc zaskoczeniem, że krajowe firmy są wysoce konkurencyjne w wytwarzaniu produktów średnio i niżej zaawansowanych technologicznie. Dlatego radzę się nie przejmować intelektualnymi marudami, którzy wydziwiają, że na przykład Szwecja ma Erikssona, Finlandia - Nokię, a my tylko firmy na niższym poziomie technologicznym. Wedle stawu grobla; są to kraje wyżej rozwinięte i ich firmy brylują na wyższych piętrach technologicznego zaawansowania.
Kraje średnio rozwinięte dzięki swojemu poziomowi rozwoju uzyskują określone korzyści. Są bowiem (jeszcze) konkurencyjne w wielu produktach pracochłonnych, w których specjalizują się kraje biedne, a jednocześnie są (już) coraz lepsze w produkcji mniej zaawansowanych technologicznie produktów kapitałochłonnych, w których specjalizują się kraje bogate. Kraje średnio rozwinięte mają w efekcie więcej produktów, którymi mogą konkurować na rynkach międzynarodowych. Biorąc nasz kraj za przykład, jesteśmy jeszcze konkurencyjni w produkcji mebli (druga pod względem wartości grupa produktów) i już konkurencyjni w produkcji samochodów i części.
Dodam jeszcze dwie uwagi na temat roli zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Po pierwsze, to sygnał ostrzegawczy, jak wyglądałby nasz eksport, gdyby nie te firmy. Przykładem niech będzie Bułgaria, której eksport rośnie, ale jest to prawie wyłącznie eksport pracochłonny, gdyż firmy międzynarodowe nie podciągnęły go tak, by stał się wyżej zaawansowany technologicznie. Druga, pro domo sua, to pozytywny wpływ prywatyzacji banków w Czechach z udziałem banków zagranicznych na wydajność czeskich i zagranicznych firm w przemyśle przetwórczym. Warto zwrócić na to uwagę naszym niedouczonym inkwizytorom z powstającej komisji do spraw prywatyzacji i funkcjonowania sektora bankowego.
W górę na ruchomych schodach
Ciesząc się z naszych sukcesów eksportowych, nie należy zapominać, że światowy handel i inwestycje zagraniczne to ruch dwukierunkowy. Do nas w warunkach globalnej gospodarki przypływa kapitał i zamówienia dla krajowych firm w zakresie produktów, w których kraje bogate tracą (mniej czy bardziej szybko) konkurencyjność. Tak samo jednak w ramach globalnych relokacji firmy z krajów "nowej Europy" przenoszą na Wschód część produkcji, w których tracimy konkurencyjność, bo jesteśmy zbyt kosztowni dla prostej produkcji w porównaniu na przykład z Ukrainą, nie mówiąc już o Chinach czy Indiach. Nie ma szans na to, by tradycyjne gałęzie przemysłu lekkiego (tekstylny, odzieżowy, obuwniczy, skórzany czy produktów z tworzyw sztucznych) mogły się utrzymać w dotychczasowym kształcie. Ważne jest jednak, by krajowe firmy zdołały się zaadaptować do zmian. By potrafiły zachować w kraju "głowę", czyli kompetencje wymagające kwalifikacji (zarządzanie, projektowanie, marketing, sprzedaż), nawet wtedy, gdy "ręce" (czyli prosta produkcja wymagająca nisko kwalifikowanej siły roboczej) powędrują na Wschód w postaci inwestycji bezpośrednich naszych firm czy zamówień dla firm lokalnych.
Handel międzynarodowy w gospodarce otwartej wygląda trochę jak jazda na ruchomych schodach. Ci z dołu przesunęli się i stoją dziś pośrodku schodów, podczas gdy na schody wstępują z najprostszą (nie wymagającą wielkich kwalifikacji) produkcją ci, którzy w niewielkim stopniu uczestniczyli dotychczas w międzynarodowym podziale pracy. Każdy znajduje dla siebie miejsce na schodach, ale schody są ruchome, więc to miejsce (najczęściej) ciągle się zmienia. "Nowa Europa" należy przy tym do tych regionów, których kraje przesuwają się w górę szybciej niż inne.
O konkurencyjności debatowali w Łańcucie uczestnicy II Forum Ekonomicznego "nowej Europy", zorganizowanego przez Towarzystwo Ekonomistów Polskich i Wyższą Szkołę Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Ilustracja: D. Krupa
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.