Autonomia Palestyńska rozpada się na kantony rządzone przez szefów prywatnych milicji
Czarne opancerzone dżipy zbliżały się do linii demarkacyjnej, gdy z Tel Awiwu nadszedł pilny e-mail: "Przy wjeździe do Gazy czeka na was kilku zuchów mających niezłe wyniki w strzelaniu na odległość. Dajemy wam osłonę z powietrza". Przez chwilę w samochodzie zapanowała cisza. "Inszallah, wracamy do Ramallah" - zdecydował Abu Mazen, prezydent Autonomii Palestyńskiej, i poprosił o papierosa.
Plan Hamasu jest prosty: trzeba zabić Abu Mazena. Zgodnie z konstytucją Autonomii miejsce prezydenta zajmie przewodniczący parlamentu - islamski fundamentalista. Dotychczasowy lider z kilkudziesięciotysięczną gwardią pretorianów pozostał ostatnią tamą przed tsunami Hamasu. Gdy zniknie, nawet w Białym Domu zrozumieją, że w Palestynie gra teatr jednego aktora.
Ludzie z Al-Fatah, weterani z Libanu, emerytowani porywacze samolotów, nie zamierzają jednak tanio sprzedawać skóry. Ich plan nie jest tak przejrzysty jak konkurencji: ekipa Abu Mazena dogada się z Izraelczykami, a tymczasowe porozumienie zostanie przedłożone parlamentowi do ratyfikacji. Parlament z pewnością nie wyrazi zgody, co umożliwi Abu Mazenowi rozpędzenie brodatych krzykaczy i rozpisanie nowych wyborów. - Palestyńczycy nie popełnią drugi raz tego samego błędu i nie będą głosować na Hamas - zapewniają w sztabie Al-Fatah w Ramallah.
Stolica bez państwa
Ostatni raz byłem w tym mieście przed intifadą Al-Aksy. Bogaci kupcy budowali białe wille z tarasami zawieszonymi w powietrzu, otwierano salon BMW. Ulice zdobiły ogromne portrety Jasera Arafata, pierwszego i być może ostatniego przywódcy palestyńskiego. Wyobrażałem sobie, że po tamtym Ramallah zostało niewiele. Okazuje się jednak, że miasto posiadło cudowną umiejętność przystosowania się do nowej rzeczywistości. Na dalekich przedmieściach panoszą się wprawdzie hamasowcy i uzbrojone bandy lokalnych wodzirejów, ale śródmieście należy do palestyńskiego patrycjusza, który nie kryje przyjaznego stosunku do życia. W bistro La Petite kelnerzy w białych żakietach podają bażanta i zupę rybną, a koło apteki Ibrahima eleganccy mężczyźni palą nargile. Wystawy mrugają zachęcająco do klientów. Niezwykłym powodzeniem cieszy się Madame Lola, zakład odnowy biologicznej, gdzie miejsce trzeba zamawiać z miesięcznym wyprzedzeniem. Kobiety w obcisłych dżinsach za kierownicami sportowych samochodów dopełniają obrazu dolce vita w mieście, które do niedawna było stolicą palestyńskiego terroru. Kilka lat temu zlinczowano tu i obdarto ze skóry kilku żołnierzy izraelskich, którzy przez pomyłkę wjechali do miasta. Z Ramallah pochodzili samobójcy, sprawcy masakr w Tel Awiwie, Netanii i Hajfie.
- Daj spokój - mówi Abdullah. - Po co wspominać tamte czasy? Płk Abdullah Samin, kadrowy oficer wywiadu OWP, był moim bliskim kolegą na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Spotkałem go po latach, gdy uczestniczył w rozmowach pokojowych przy przejściu granicznym Erez. Wtedy dowiedziałem się, że brał udział w kilku akcjach terrorystycznych i został ciężko ranny w czasie wojny libańskiej. Od niedawna jest na emeryturze, ale to właśnie on dzięki swoim kontaktom zapewnił mi bezpieczny wjazd do Ramallah. - Byliśmy już kilka centymetrów od własnego państwa i zobacz, gdzie jesteśmy teraz. Wierz mi, przyjacielu, polityka to nieopłacalny biznes - mówi.
Umiarkowani Palestyńczycy zdają sobie sprawę, że uczciwie zapracowali na Hamas. W Ramallah można jednak usłyszeć, że winą obarczają także Izrael: "Błagaliśmy was, żebyście odroczyli wybory, ale ugięliście się pod presją Amerykanów". I rzeczywiście, dzisiaj już wiadomo, że kilka tygodni przed wyborami w Autonomii ludzie Abu Mazena ostrzegali, że Hamas odniesie ogromne zwycięstwo, ale Izraelczycy i Amerykanie lekceważąco machali ręką. Kiedy zaś Abu Mazen poprosił Izraelczyków o dodatkowy transport broni, usłyszał, że może ją kupić od palestyńskich przemytników.
Nawet w Ramallah zdają sobie sprawę, że zbrojna konfrontacja z Hamasem jest tylko kwestią czasu. W Al-Fatah mówią wręcz o zbliżającej się wojnie domowej. Nikt nie wie, kto wygra, ale wszyscy wiedzą, kto przegra - Izrael.
Biblijny Dziki Wschód
Premier Ehud Olmert nie ukrywa, że zamierza w znacznym stopniu ograniczyć żydowską obecność na Zachodnim Brzegu. Czy będzie to początek końca osiedleńczej bonanzy na preriach biblijnego Dzikiego Wschodu? Ewakuacja 80 tys. osadników będzie wymagała zbudowania odpowiedniej politycznej, logistycznej i materiałowej infrastruktury, która kosztować będzie miliardy dolarów. Trzeba będzie zakończyć budowę muru obronnego i uzyskać poparcie Białego Domu dla nowej linii granicznej. Przywódcy osadników i ich religijni kowboje spod znaku Wielkiego Izraela grożą własną intifadą. Naród księgi stał się narodem saperów, w którym czujność ulicznego sprzedawcy jest ważniejsza od każdej przeczytanej i napisanej książki. Mało kto wierzy w pokój z Palestyńczykami. Głównie dlatego operacja na otwartym sercu, którą zamierza przeprowadzić Olmert, może wywołać bezprecedensowy szok w izraelskim społeczeństwie.
Gen. Mosze Elad, były koordynator wojskowy Izraela na terytoriach okupowanych, przewiduje, że wkrótce Autonomia rozpadnie się na kantony, które będą rządzone przez szefów prywatnych milicji. Jego zdaniem, sytuację może uratować tylko pucz wojskowy zorganizowany przez Al-Fatah przy cichym poparciu Izraela. W artykule opublikowanym kilka dni temu na łamach dziennika "Haarec" Elad pisze, że jest to jedyne logiczne wyjście dla narodu, który stanął na rozstajnych drogach.
Na razie w Ramallah świeci słońce, bażant jest wyśmienity, a humus najlepszy na świecie. Płk Abdullah Samin wyjmuje z barku pękatą butelkę. - Wypijmy za nadzieję. Nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Plan Hamasu jest prosty: trzeba zabić Abu Mazena. Zgodnie z konstytucją Autonomii miejsce prezydenta zajmie przewodniczący parlamentu - islamski fundamentalista. Dotychczasowy lider z kilkudziesięciotysięczną gwardią pretorianów pozostał ostatnią tamą przed tsunami Hamasu. Gdy zniknie, nawet w Białym Domu zrozumieją, że w Palestynie gra teatr jednego aktora.
Ludzie z Al-Fatah, weterani z Libanu, emerytowani porywacze samolotów, nie zamierzają jednak tanio sprzedawać skóry. Ich plan nie jest tak przejrzysty jak konkurencji: ekipa Abu Mazena dogada się z Izraelczykami, a tymczasowe porozumienie zostanie przedłożone parlamentowi do ratyfikacji. Parlament z pewnością nie wyrazi zgody, co umożliwi Abu Mazenowi rozpędzenie brodatych krzykaczy i rozpisanie nowych wyborów. - Palestyńczycy nie popełnią drugi raz tego samego błędu i nie będą głosować na Hamas - zapewniają w sztabie Al-Fatah w Ramallah.
Stolica bez państwa
Ostatni raz byłem w tym mieście przed intifadą Al-Aksy. Bogaci kupcy budowali białe wille z tarasami zawieszonymi w powietrzu, otwierano salon BMW. Ulice zdobiły ogromne portrety Jasera Arafata, pierwszego i być może ostatniego przywódcy palestyńskiego. Wyobrażałem sobie, że po tamtym Ramallah zostało niewiele. Okazuje się jednak, że miasto posiadło cudowną umiejętność przystosowania się do nowej rzeczywistości. Na dalekich przedmieściach panoszą się wprawdzie hamasowcy i uzbrojone bandy lokalnych wodzirejów, ale śródmieście należy do palestyńskiego patrycjusza, który nie kryje przyjaznego stosunku do życia. W bistro La Petite kelnerzy w białych żakietach podają bażanta i zupę rybną, a koło apteki Ibrahima eleganccy mężczyźni palą nargile. Wystawy mrugają zachęcająco do klientów. Niezwykłym powodzeniem cieszy się Madame Lola, zakład odnowy biologicznej, gdzie miejsce trzeba zamawiać z miesięcznym wyprzedzeniem. Kobiety w obcisłych dżinsach za kierownicami sportowych samochodów dopełniają obrazu dolce vita w mieście, które do niedawna było stolicą palestyńskiego terroru. Kilka lat temu zlinczowano tu i obdarto ze skóry kilku żołnierzy izraelskich, którzy przez pomyłkę wjechali do miasta. Z Ramallah pochodzili samobójcy, sprawcy masakr w Tel Awiwie, Netanii i Hajfie.
- Daj spokój - mówi Abdullah. - Po co wspominać tamte czasy? Płk Abdullah Samin, kadrowy oficer wywiadu OWP, był moim bliskim kolegą na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Spotkałem go po latach, gdy uczestniczył w rozmowach pokojowych przy przejściu granicznym Erez. Wtedy dowiedziałem się, że brał udział w kilku akcjach terrorystycznych i został ciężko ranny w czasie wojny libańskiej. Od niedawna jest na emeryturze, ale to właśnie on dzięki swoim kontaktom zapewnił mi bezpieczny wjazd do Ramallah. - Byliśmy już kilka centymetrów od własnego państwa i zobacz, gdzie jesteśmy teraz. Wierz mi, przyjacielu, polityka to nieopłacalny biznes - mówi.
Umiarkowani Palestyńczycy zdają sobie sprawę, że uczciwie zapracowali na Hamas. W Ramallah można jednak usłyszeć, że winą obarczają także Izrael: "Błagaliśmy was, żebyście odroczyli wybory, ale ugięliście się pod presją Amerykanów". I rzeczywiście, dzisiaj już wiadomo, że kilka tygodni przed wyborami w Autonomii ludzie Abu Mazena ostrzegali, że Hamas odniesie ogromne zwycięstwo, ale Izraelczycy i Amerykanie lekceważąco machali ręką. Kiedy zaś Abu Mazen poprosił Izraelczyków o dodatkowy transport broni, usłyszał, że może ją kupić od palestyńskich przemytników.
Nawet w Ramallah zdają sobie sprawę, że zbrojna konfrontacja z Hamasem jest tylko kwestią czasu. W Al-Fatah mówią wręcz o zbliżającej się wojnie domowej. Nikt nie wie, kto wygra, ale wszyscy wiedzą, kto przegra - Izrael.
Biblijny Dziki Wschód
Premier Ehud Olmert nie ukrywa, że zamierza w znacznym stopniu ograniczyć żydowską obecność na Zachodnim Brzegu. Czy będzie to początek końca osiedleńczej bonanzy na preriach biblijnego Dzikiego Wschodu? Ewakuacja 80 tys. osadników będzie wymagała zbudowania odpowiedniej politycznej, logistycznej i materiałowej infrastruktury, która kosztować będzie miliardy dolarów. Trzeba będzie zakończyć budowę muru obronnego i uzyskać poparcie Białego Domu dla nowej linii granicznej. Przywódcy osadników i ich religijni kowboje spod znaku Wielkiego Izraela grożą własną intifadą. Naród księgi stał się narodem saperów, w którym czujność ulicznego sprzedawcy jest ważniejsza od każdej przeczytanej i napisanej książki. Mało kto wierzy w pokój z Palestyńczykami. Głównie dlatego operacja na otwartym sercu, którą zamierza przeprowadzić Olmert, może wywołać bezprecedensowy szok w izraelskim społeczeństwie.
Gen. Mosze Elad, były koordynator wojskowy Izraela na terytoriach okupowanych, przewiduje, że wkrótce Autonomia rozpadnie się na kantony, które będą rządzone przez szefów prywatnych milicji. Jego zdaniem, sytuację może uratować tylko pucz wojskowy zorganizowany przez Al-Fatah przy cichym poparciu Izraela. W artykule opublikowanym kilka dni temu na łamach dziennika "Haarec" Elad pisze, że jest to jedyne logiczne wyjście dla narodu, który stanął na rozstajnych drogach.
Na razie w Ramallah świeci słońce, bażant jest wyśmienity, a humus najlepszy na świecie. Płk Abdullah Samin wyjmuje z barku pękatą butelkę. - Wypijmy za nadzieję. Nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Więcej możesz przeczytać w 20/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.