Prokuratorzy IPN praktycznie nie ścigają przestępstw z czasów późnego PRL
Andrzej Szozda
Instytut Pamięci Narodowej sam dostarcza argumentów przeciwnikom lustracji, choć jest tej lustracji głównym narzędziem. Z niezrozumiałych powodów IPN oszczędza sprawców zbrodni komunistycznych i pracowników bezpieki, szczególnie tych z lat 70. i 80. Prawie połowa śledztw prowadzonych przez prokuratorów pionu śledczego IPN jest umarzana. Zresztą większość spraw dotyczy lat 1939-1956. Sprawy z lat 60., 70. i 80. albo nie są podejmowane, albo ciągną się latami. Oznacza to, że IPN praktycznie nie rozlicza zbrodni popełnianych przez funkcjonariuszy PRL, do czego zobowiązuje go ustawa.
W lipcu 2000 r., kiedy powstawał IPN, jego pierwszy prezes prof. Leon Kieres oraz jego zastępca prof. Witold Kulesza zobowiązali prokuratorów instytutu, by zajęli się głównie sprawami z lat 1939-1956, oraz zbrodniami nazistowskimi. Oficjalny powód był taki, że w tych sprawach mogą umrzeć osoby pokrzywdzone, świadkowie i oskarżeni. Choć prokuratorzy zajęli się prawie wyłącznie tymi sprawami, efekty są mizerne - większość śledztw jest umarzana. Do 30 czerwca 2004 r. tzw. zarejestrowanych śledztw w sprawie zbrodni komunistycznych, a więc wszystkich, które pion śledczy podjął w całej Polsce, było 919. Ale do sądów skierowano zaledwie 35 aktów oskarżenia, podczas gdy umorzono blisko 700 spraw. - Wielu zbrodniarzy, świadków i pokrzywdzonych nie żyje, a ci którzy żyją, to osoby starsze i pamięć ich zawodzi. Dlatego, moim zdaniem, błędem jest skupianie się na tym okresie. Powinno się równomiernie badać okres stalinowski i najnowszy - mówi Janusz Kurtyka, obecny prezes IPN.
Agenci bomby
Skupienie uwagi prokuratorów IPN na latach 1939-1956 wynikało w dużej mierze z sytuacji politycznej. Gdy do władzy doszedł SLD, istniało realne ryzyko, że instytut nie przetrwa, że zostaną ograniczone fundusze na jego działalność. Badanie okresu stalinizmu było bezpieczne, bo raczej nie groziło to, że aktem oskarżenia będzie objęty ktoś, kto w schyłkowym PRL prześladował opozycję, a III RP jest związany z rządzącymi elitami SLD. A tym nie było na rękę szukanie zleceniodawców zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki czy tropienie związku przestępczego w MSW. Dlatego śledztwo w tej sprawie podjęte przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego z oddziału IPN w Lublinie, gdy powstała lista podejrzanych, zostało przeniesione do Katowic. Oficjalnym powodem, jaki przedstawił prof. Kulesza, był fakt, że prokurator Witkowski wcześniej zeznawał w sądzie podczas procesu generałów Ciastonia i Płatka, oskarżanych o nakłanianie do tej zbrodni. W Katowicach sprawa przeleżała ponad rok. A prokurator Witkowski, który rozpoczął śledztwo jako naczelnik oddziału pionu śledczego w Lublinie, stracił stanowisko, zaś niedawno poprosił o przeniesienie ze struktur Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu do prokuratury powszechnej.
Sporo spraw z ostatniego trzydziestolecia PRL, których nie podejmują prokuratorzy IPN, to potencjalne bomby. Często podczas śledztw wychodzą na jaw agenci, którzy są istotnymi postaciami dzisiejszego życia publicznego. Według wielu rozmówców "Wprost", w takich sytuacjach prokuratorzy są ostrożni w podejmowaniu śledztw, nie mówiąc o przygotowywaniu aktów oskarżenia. - Słyszałem opinię, że prokuratorzy IPN nie chcą podejmować drażliwych śledztw ze strachu - potwierdza prezes Kurtyka. Mają to zmienić zapisy w znowelizowanej ustawie o IPN, dzięki którym naczelnik pionu śledczego będzie miał prawo ingerować w śledztwa prowadzone przez prokuratorów i wpływać na nie, jeśli będą szły w złym kierunku.
Znajdowane w archiwach materiały są bombą, gdyż wielu współpracownikom bezpieki wydawało się, że są bezpieczne, że zniszczono dokumenty świadczące o ich współpracy. Tymczasem wszystkich śladów nie udało się zatrzeć. W teczkach odkrywanych przypadkowo znajdują się na przykład notatki o przekazaniu agenta do innej sprawy. Okazuje się bowiem, że ubecy przekazywali sobie agentów, informując się o tym na piśmie z podawaniem nazwisk i pseudonimów. SB chyba zresztą nie do końca zdawała sobie sprawę, jak wiele informacji o agenturze wędrowało po różnych komórkach, dzięki czemu odnajdują się dokumenty, które miały nie istnieć.
- W teczkach są szczegółowe opisy najróżniejszych sytuacji. Nawet, jeśli nie ma nazwiska osoby, która donosiła, łatwo można się domyślić, kto to był. Sam rozpoznałem tak kilkoro agentów, których nigdy bym nie podejrzewał, że donosili. Poza tymi zeznaniami na ich temat nie było żadnych śladów w dokumentach - mówi prof. Andrzej Friszke, członek kolegium IPN.
Prokurator z przeszłością
Prokuratorom IPN nie chcącym podejmować drażliwych spraw właściwie nic nie można zrobić. Jedynym sposobem, by odwołać prokuratora z IPN, jest wytoczenie przeciwko niemu postępowania dyscyplinarnego, co nie jest wcale proste. Przykładem jest sprawa prokuratora Arkadiusza Kwiecińskiego z oddziału IPN w Katowicach. Sąd lustracyjny pierwszej instancji orzekł, iż jest on kłamcą lustracyjnym - miał donosić do SB na działaczy NZS w okresie stanu wojennego. Po ogłoszeniu wyroku, a przed jego uprawomocnieniem, prof. Kulesza zdecydował tylko, iż będzie on prowadził sprawy dotyczące zbrodni nazistowskich, a nie komunistycznych. - Gdy zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, wówczas starci pracę w IPN automatycznie - mówi prof. Kulesza.
Jak to możliwe, że wśród prokuratorów, mających ścigać komunistycznych zbrodniarzy, znaleźli się ludzie, którzy są kłamcami lustracyjnymi bądź łamali prawo, prześladując działaczy opozycji w PRL? Prokuratorem IPN został na przykład były prokurator wojskowy Lech Kochanowski, który w 1982 r. aresztował na pięć dni działacza "Solidarności", podczas gdy nawet w stanie wojennym zatrzymanie mogło trwać najwyżej 48 godzin. Prokurator Kochanowski przeszedł pozytywnie procedurę weryfikacyjną przed przyjęciem do pracy w IPN.
Święte krowy?
- Wielokrotnie próbowaliśmy zainteresować prokuratorów Głównej Komisji do zajęcia się sprawą i najczęściej słyszeliś-my od nich, że oni mają swoją pracę, a my swoją i tego powinniśmy się trzymać - skarżą się "Wprost" pracownicy Biura Edukacji Publicznej IPN. Prokuratorzy często nie traktują poważnie pracy archiwistów czy historyków. Uważają, że badacze najnowszych dziejów nie mają pojęcia, jak powinny wyglądać materiały procesowe, więc to, co dostarczają im historycy, jest według nich bezwartościowe. Jednocześnie trudno ich zachęcić do samodzielnego przeglądania archiwów. Bo jako pracownicy w randze prokuratorów apelacyjnych czy krajowych nie chcą się do tego zniżać. Wśród prokuratorów śledczy z IPN mają uprzywilejowaną pozycję. Prokuratorzy okręgowych komisji są w randze prokuratorów apelacyjnych, a ci z Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu mają uprawnienia prokuratorów krajowych. Są praktycznie nieodwoływalni. - Do niedawna na studiach prawniczych nikt nie uczył prokuratorów, jak ścigać zbrodnie komunistyczne. Dlatego kiedy współtworzyłem ustawę o IPN, zapisałem w niej szczególne przywileje dla prokuratorów. Oni mieli przecież tworzyć nową kategorię śledztw. Może jednak tych przywilejów jest rzeczywiście trochę za dużo - mówi "Wprost" prof. Kulesza.
IPN powstał, by dokonać rozliczenia z komunistyczną przeszłością. Rozliczenia spóźnionego o kilkanaście lat. Warto, by nazbyt samodzielna pozycja prokuratorów tej instytucji nie doprowadziła do jej bezwładu i paraliżu. Tym bardziej że w lipcu powołane będzie nowe kolegium IPN, a politycy obecnej koalicji zechcą tam umieścić swoich ludzi. To wystarczająco skomplikuje pracę instytutu, żeby jeszcze sam się paraliżował nieudolnością prokuratorów czy ich niechęcią do podejmowania spraw z czasów późnego PRL.
Fot: Z. Furman, K. Pacuła
Andrzej Szozda
Instytut Pamięci Narodowej sam dostarcza argumentów przeciwnikom lustracji, choć jest tej lustracji głównym narzędziem. Z niezrozumiałych powodów IPN oszczędza sprawców zbrodni komunistycznych i pracowników bezpieki, szczególnie tych z lat 70. i 80. Prawie połowa śledztw prowadzonych przez prokuratorów pionu śledczego IPN jest umarzana. Zresztą większość spraw dotyczy lat 1939-1956. Sprawy z lat 60., 70. i 80. albo nie są podejmowane, albo ciągną się latami. Oznacza to, że IPN praktycznie nie rozlicza zbrodni popełnianych przez funkcjonariuszy PRL, do czego zobowiązuje go ustawa.
W lipcu 2000 r., kiedy powstawał IPN, jego pierwszy prezes prof. Leon Kieres oraz jego zastępca prof. Witold Kulesza zobowiązali prokuratorów instytutu, by zajęli się głównie sprawami z lat 1939-1956, oraz zbrodniami nazistowskimi. Oficjalny powód był taki, że w tych sprawach mogą umrzeć osoby pokrzywdzone, świadkowie i oskarżeni. Choć prokuratorzy zajęli się prawie wyłącznie tymi sprawami, efekty są mizerne - większość śledztw jest umarzana. Do 30 czerwca 2004 r. tzw. zarejestrowanych śledztw w sprawie zbrodni komunistycznych, a więc wszystkich, które pion śledczy podjął w całej Polsce, było 919. Ale do sądów skierowano zaledwie 35 aktów oskarżenia, podczas gdy umorzono blisko 700 spraw. - Wielu zbrodniarzy, świadków i pokrzywdzonych nie żyje, a ci którzy żyją, to osoby starsze i pamięć ich zawodzi. Dlatego, moim zdaniem, błędem jest skupianie się na tym okresie. Powinno się równomiernie badać okres stalinowski i najnowszy - mówi Janusz Kurtyka, obecny prezes IPN.
Agenci bomby
Skupienie uwagi prokuratorów IPN na latach 1939-1956 wynikało w dużej mierze z sytuacji politycznej. Gdy do władzy doszedł SLD, istniało realne ryzyko, że instytut nie przetrwa, że zostaną ograniczone fundusze na jego działalność. Badanie okresu stalinizmu było bezpieczne, bo raczej nie groziło to, że aktem oskarżenia będzie objęty ktoś, kto w schyłkowym PRL prześladował opozycję, a III RP jest związany z rządzącymi elitami SLD. A tym nie było na rękę szukanie zleceniodawców zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki czy tropienie związku przestępczego w MSW. Dlatego śledztwo w tej sprawie podjęte przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego z oddziału IPN w Lublinie, gdy powstała lista podejrzanych, zostało przeniesione do Katowic. Oficjalnym powodem, jaki przedstawił prof. Kulesza, był fakt, że prokurator Witkowski wcześniej zeznawał w sądzie podczas procesu generałów Ciastonia i Płatka, oskarżanych o nakłanianie do tej zbrodni. W Katowicach sprawa przeleżała ponad rok. A prokurator Witkowski, który rozpoczął śledztwo jako naczelnik oddziału pionu śledczego w Lublinie, stracił stanowisko, zaś niedawno poprosił o przeniesienie ze struktur Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu do prokuratury powszechnej.
Sporo spraw z ostatniego trzydziestolecia PRL, których nie podejmują prokuratorzy IPN, to potencjalne bomby. Często podczas śledztw wychodzą na jaw agenci, którzy są istotnymi postaciami dzisiejszego życia publicznego. Według wielu rozmówców "Wprost", w takich sytuacjach prokuratorzy są ostrożni w podejmowaniu śledztw, nie mówiąc o przygotowywaniu aktów oskarżenia. - Słyszałem opinię, że prokuratorzy IPN nie chcą podejmować drażliwych śledztw ze strachu - potwierdza prezes Kurtyka. Mają to zmienić zapisy w znowelizowanej ustawie o IPN, dzięki którym naczelnik pionu śledczego będzie miał prawo ingerować w śledztwa prowadzone przez prokuratorów i wpływać na nie, jeśli będą szły w złym kierunku.
Znajdowane w archiwach materiały są bombą, gdyż wielu współpracownikom bezpieki wydawało się, że są bezpieczne, że zniszczono dokumenty świadczące o ich współpracy. Tymczasem wszystkich śladów nie udało się zatrzeć. W teczkach odkrywanych przypadkowo znajdują się na przykład notatki o przekazaniu agenta do innej sprawy. Okazuje się bowiem, że ubecy przekazywali sobie agentów, informując się o tym na piśmie z podawaniem nazwisk i pseudonimów. SB chyba zresztą nie do końca zdawała sobie sprawę, jak wiele informacji o agenturze wędrowało po różnych komórkach, dzięki czemu odnajdują się dokumenty, które miały nie istnieć.
- W teczkach są szczegółowe opisy najróżniejszych sytuacji. Nawet, jeśli nie ma nazwiska osoby, która donosiła, łatwo można się domyślić, kto to był. Sam rozpoznałem tak kilkoro agentów, których nigdy bym nie podejrzewał, że donosili. Poza tymi zeznaniami na ich temat nie było żadnych śladów w dokumentach - mówi prof. Andrzej Friszke, członek kolegium IPN.
Prokurator z przeszłością
Prokuratorom IPN nie chcącym podejmować drażliwych spraw właściwie nic nie można zrobić. Jedynym sposobem, by odwołać prokuratora z IPN, jest wytoczenie przeciwko niemu postępowania dyscyplinarnego, co nie jest wcale proste. Przykładem jest sprawa prokuratora Arkadiusza Kwiecińskiego z oddziału IPN w Katowicach. Sąd lustracyjny pierwszej instancji orzekł, iż jest on kłamcą lustracyjnym - miał donosić do SB na działaczy NZS w okresie stanu wojennego. Po ogłoszeniu wyroku, a przed jego uprawomocnieniem, prof. Kulesza zdecydował tylko, iż będzie on prowadził sprawy dotyczące zbrodni nazistowskich, a nie komunistycznych. - Gdy zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, wówczas starci pracę w IPN automatycznie - mówi prof. Kulesza.
Jak to możliwe, że wśród prokuratorów, mających ścigać komunistycznych zbrodniarzy, znaleźli się ludzie, którzy są kłamcami lustracyjnymi bądź łamali prawo, prześladując działaczy opozycji w PRL? Prokuratorem IPN został na przykład były prokurator wojskowy Lech Kochanowski, który w 1982 r. aresztował na pięć dni działacza "Solidarności", podczas gdy nawet w stanie wojennym zatrzymanie mogło trwać najwyżej 48 godzin. Prokurator Kochanowski przeszedł pozytywnie procedurę weryfikacyjną przed przyjęciem do pracy w IPN.
Święte krowy?
- Wielokrotnie próbowaliśmy zainteresować prokuratorów Głównej Komisji do zajęcia się sprawą i najczęściej słyszeliś-my od nich, że oni mają swoją pracę, a my swoją i tego powinniśmy się trzymać - skarżą się "Wprost" pracownicy Biura Edukacji Publicznej IPN. Prokuratorzy często nie traktują poważnie pracy archiwistów czy historyków. Uważają, że badacze najnowszych dziejów nie mają pojęcia, jak powinny wyglądać materiały procesowe, więc to, co dostarczają im historycy, jest według nich bezwartościowe. Jednocześnie trudno ich zachęcić do samodzielnego przeglądania archiwów. Bo jako pracownicy w randze prokuratorów apelacyjnych czy krajowych nie chcą się do tego zniżać. Wśród prokuratorów śledczy z IPN mają uprzywilejowaną pozycję. Prokuratorzy okręgowych komisji są w randze prokuratorów apelacyjnych, a ci z Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu mają uprawnienia prokuratorów krajowych. Są praktycznie nieodwoływalni. - Do niedawna na studiach prawniczych nikt nie uczył prokuratorów, jak ścigać zbrodnie komunistyczne. Dlatego kiedy współtworzyłem ustawę o IPN, zapisałem w niej szczególne przywileje dla prokuratorów. Oni mieli przecież tworzyć nową kategorię śledztw. Może jednak tych przywilejów jest rzeczywiście trochę za dużo - mówi "Wprost" prof. Kulesza.
IPN powstał, by dokonać rozliczenia z komunistyczną przeszłością. Rozliczenia spóźnionego o kilkanaście lat. Warto, by nazbyt samodzielna pozycja prokuratorów tej instytucji nie doprowadziła do jej bezwładu i paraliżu. Tym bardziej że w lipcu powołane będzie nowe kolegium IPN, a politycy obecnej koalicji zechcą tam umieścić swoich ludzi. To wystarczająco skomplikuje pracę instytutu, żeby jeszcze sam się paraliżował nieudolnością prokuratorów czy ich niechęcią do podejmowania spraw z czasów późnego PRL.
Fot: Z. Furman, K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.