Ludzie odpowiedzialni za zbrodnie i zniewolenie Polski wciąż są wzorem dla młodzieży
Maciej Korkuć
Czy wyobrażamy sobie naukę o Holocauście w szkole imienia reichsführera SS Heinricha Himmlera? Albo Rudolfa Hössa, komendanta KL Auschwitz? Czy jest możliwe, aby w Polsce nadać ulicy imię Hansa Franka albo wybudować pomnik ku czci szmalcowników, którzy za pieniądze wydawali Żydów? Nie! Nie pozwoliłyby na to ani instytucje państwowe, ani tym bardziej środowiska żydowskie, które doskonale rozumieją, na czym polega walka o szacunek i pamięć dla ofiar totalitaryzmu. Tymczasem w dobie dyskusji o skądinąd potrzebnym wychowaniu patriotycznym w szkołach, w polskich miastach aż roi się od patronów zdrajców, ludzi odpowiedzialnych za wyroki śmierci na żołnierzach Polski podziemnej, a nawet sowieckich generałów pilnujących podległości "ludowego" wojska krwawej dyktaturze Stalina. Szczególne miejsce wśród nich zajmują "generał" Zygmunt Berling i "marszałek" Michał Rola-Żymierski.
Na początku czerwca 2006 r. radni Włocławka odebrali Michałowi Roli-Żymierskiemu - oczywiście, przy protestach SLD - honorowe obywatelstwo miasta. Ta wiadomość podana przez Polską Agencję Prasową przeszła prawie niezauważona. Bo przecież Polacy w wielu miastach obojętnie przechodzą obok pamiątek i postaci złowrogiego systemu. Jedną z nich jest podpułkownik Zygmunt Berling, patron warszawskiego mostu Łazienkowskiego, wciąż mający w Warszawie pomnik. W 1943 r. za zdradę i dezercję z szeregów Wojska Polskiego został zdegradowany i skazany - zaocznie - na karę śmierci. Pod skrzydłami Stalina energicznie realizował polecenia i rozkazy Moskwy, wymierzone w konstytucyjne władze Rzeczypospolitej i w struktury polskiego państwa podziemnego. To Stalin uczynił go generałem, a później dowódcą w podporządkowanej Sowietom I Armii Wojska Polskiego.
Żołnierz Stalina
Dla tysięcy wypuszczonych z łagrów Polaków, którzy "nie zdążyli do Andersa", takie jednostki jak armia Berlinga były jedyną drogą do Polski. Zwyczajni żołnierze, idąc na zachód u boku wrogiej Polsce Armii Czerwonej, musieli stawiać czoła indoktrynacji politycznej i ginąć w walkach, które nie przybliżały wolności dla ich państwa i ich rodzin. W owych jednostkach "ludowego" wojska podział między swoimi i obcymi często przebiegał w poprzek poszczególnych kompanii i plutonów. Zwykli żołnierze byli narażeni na upokorzenia, a także represje ze strony sowieckich i komunistycznych oficerów oraz wszechmocnych politruków.
Już w Polsce musiano organizować przymusowy pobór, bo nie było szans na masowy napływ ochotników, a pojedyncze i zbiorowe ucieczki "do lasu" stały się codziennością. Podziemny delegat rządu RP na kraj Stanisław Jankowski celnie pisał, że m.in. ze względu na dowództwo "są to żołnierze polscy, ale nie wojsko polskie". Tym większa hańba tym dowódcom różnego szczebla, którzy - jak młody Wojciech Jaruzelski - za cenę przywilejów i szybkiej kariery duszą i ciałem przeszli na stronę wroga, z reguły bezwzględnie egzekwując wśród swoich podkomendnych obowiązek politycznej wierności Sowietom.
Zygmunt Berling był w pełni odpowiedzialny za pogrom polskich jednostek w bitwie pod Lenino - niedoszkolonych, przedwcześnie wysłanych na front dla uzyskania efektu politycznego na międzynarodowej arenie. Pod jego bokiem wykonano liczne wyroki śmierci na "politycznie niedostosowanych" żołnierzach, związanych z niepodległościowym podziemiem. Od jesieni 1944 r. Berling w mundurze sowieckiego generała przez trzy lata uczęszczał na studia w Akademii Wojennej w Moskwie, a po powrocie do Polski w komunistycznym państwie aż do lat 70. kontynuował karierę jako szef Akademii Sztabu Generalnego, podsekretarz stanu i wiceminister w różnych ministerstwach. Czy to jest wzór dla młodzieży? Konfrontacji z rzeczywistością historyczną nie wytrzymuje także legenda Berlinga jako dowódcy dotkliwie ukaranego za samotne wsparcie powstania warszawskiego.
Generał łapówka
W lipcu 1944 r. Stalin wyznaczył na stanowisko "naczelnego dowódcy WP" kolejnego zdrajcę, a dzisiejszego patrona licznych ulic w polskich miastach - Michała Rolę-Żymierskiego. W latach 20. Żymierski, były oficer Legionów Polskich i uczestnik walk o niepodległość oraz jeden z najmłodszych generałów w wojsku, miał wielkie perspektywy kariery w odrodzonej Rzeczypospolitej. Już w 1924 r. objął stanowisko pierwszego zastępcy szefa administracji armii. Niestety, dzięki wpływom na ogromne kontrakty podpisywane przez Polskę na dostawy sprzętu dla WP, funkcję swoją wykorzystał do tworzenia prywatnej fortuny. Za zamówienie po sztucznie zawyżonych cenach 100 tys. masek przeciwgazowych dla wojska przyjął łapówki w pokaźnej wówczas kwocie 11 tys. zł oraz 6 tys. akcji firmy Ursus. W 1927 r. sąd skazał go prawomocnie na degradację, wydalenie z wojska i 5 lat więzienia. Po odwołaniach Najwyższy Sąd Wojskowy przyjął uchwałę mówiącą, że "Żymierski zawiódł zaufanie położone w nim jako oficerze posiadającym wysoki stopień, zajmującym wysokie stanowisko i ozdobionym orderami i odznaczeniami, zawiódł tym więcej, iż jednego z przestępstw dopuścił się z pobudki niskiej, bo chęci osobistego zysku, zaspokojonej łapówkami".
Po wyjściu z więzienia Żymierski stoczył się jeszcze bardziej. Już w 1932 r. zdradził ojczyznę, rozpoczynając współpracę z wywiadem ZSRR. W latach II wojny światowej był dla Stalina człowiekiem najwyższego zaufania i jedynym wśród polskich komunistów, który już przed wojną był tak wysokim oficerem WP. I w jego wypadku orzeczenia sądów RP o degradacji nie przeszkadzały Stalinowi. Z jego woli Żymierski został dowódcą podporządkowanej Sowietom Armii Ludowej, a potem "naczelnym dowódcą Wojska Polskiego", komunistycznym ministrem obrony narodowej, a w końcu także marszałkiem Polski. W takiej roli aktywnie zaangażował się w rozbicie niepodległościowego oporu. "Podczas działań taktycznych przy likwidowaniu band konieczne jest ściganie, okrążanie broniących się band i zmuszanie ich do poddania się. W wypadku silnego oporu, odmowy złożenia broni i poddania się, niemiłosiernie je zniszczyć" - nakazywał w rozkazie operacyjnym z czerwca 1945 r. Pokaźną szafę zajęłyby dokumenty, w których Żymierski odmawiał skorzystania z prawa łaski, posyłając na śmierć żołnierzy i oficerów Polski podziemnej.
Ikony stanu wojennego
Intensywna reaktywacja "czci i zasług" Berlinga (zmarłego w 1980 r.) i Żymierskiego były ważnymi elementami ideologicznej recydywy stalinizmu w epoce stanu wojennego. Komunistyczni dygnitarze chętnie się pokazywali w towarzystwie starzejącego się "marszałka". Podtrzymywano mit o jego zasługach dla Polski, a w 1986 r. w złotej obwolucie wydano propagandowo wyczyszczoną wersję jego biografii, z przedmową - a jakże! - Wojciecha Jaruzelskiego. Berling z kolei - już pośmiertnie - był częstym gościem historycznych programów telewizyjnych, zaś odsłonięcie jego pomnika w Warszawie w 1985 r. czy zorganizowana w 1983 r. uroczystość nadania jego imienia liceum w Krośniewicach koło Kutna były charakterystycznym elementem ówczesnej polityki historycznej. Dawni dowódcy mieli przecież uwiarygodniać "heroiczny" życiorys samego twórcy stanu wojennego.
Rozbudowie szeroko zakrojonego kultu Żymierskiego nieco przeszkadzał fakt, iż "marszałek" żył aż do 1989 r. Mimo to do dziś pełno jest ulic jego imienia - przede wszystkim na ziemiach zachodnich, m.in. we Wrocławiu, Wałbrzychu, Nowogrodzie Bobrzańskim, Świebodzinie, Gubinie, Cedyni, Policach, Złotowie, Branicach, Lubaniu. To szokująco dużo jak na zdrajcę, ale bez porównania mniej niż w wypadku Berlinga.
"Pamiątek" berlingowskich obawiano się ruszać, gdyż jego obrońcy na każdym kroku przewrotnie przywoływali, iż obraża to jego podkomendnych "kościuszkowców". Dlatego zdrajca Berling o wiele szerzej jest dzisiaj promowany jako wzór dla polskiej młodzieży. Jego imię nosi niezliczona liczba ulic i placówek oświatowych, w tym warszawska szkoła podstawowa nr 301, poznańska szkoła podstawowa nr 12, skierniewicki zespół szkół zawodowych nr 1. Według statutu Szkoły Podstawowej nr 39 im. Generała Zygmunta Berlinga w Sosnowcu, "szkoła przygotowuje uczniów do rozpoznawania wartości moralnych, oceny tych wartości oraz dokonywania właściwych wyborów". Pogratulować wzorców.
Są szkoły, które mają innego patrona, ale za to znajdują się przy ulicy Berlinga. Tabliczki z jego nazwiskiem znajdziemy we Wrocławiu, Poznaniu, Gdyni, Szczecinie, Białymstoku, Bydgoszczy, Olsztynie, Częstochowie, Kielcach, a także w Mińsku Mazowieckim, Skierniewicach, Ostrołęce, Nowym Dworze Mazowieckim itd. Na oficjalnych stronach internetowych liceum w Krośniewicach możemy zobaczyć piękny portret ozdobionego licznymi orderami Berlinga, a w artykule "Nasz patron" przeczytać bajki o tym, że "postawa generała Berlinga we współczesnej historiografii wzbudza pewne kontrowersje, podobnie jak postawy innych wybitnych jednostek. Na pewno był doświadczonym i utalentowanym dowódcą, szczerym patriotą o przekonaniach demokratyczno-lewicowych".
Patrioci inaczej
Imię podległej Sowietom Armii Ludowej nosi jedna z głównych alei w centrum stolicy, a Berling i Żymierski jako popularni patroni szkół i ulic mają do towarzystwa wielu innych "bohaterów", siłą rzeczy stawianych młodym Polakom za wzory do naśladowania. Są wśród nich sowieccy agenci w rodzaju Marcelego Nowotki, Janka Krasickiego czy Hanki Sawickiej (wszyscy mają po kilkadziesiąt ulic w Polsce) oraz generałowie w polskich mundurach: Stanisław Popławski i Karol Świerczewski (patron ulic również w kilkudziesięciu miejscowościach, m.in. w Kozienicach, Rykach, Staszowie, Dynowie, Jastrzębiu Zdroju, Będzinie, Kłodzku, Międzyrzeczu oraz szkoły w Klementowicach na Lubelszczyźnie). Świerczewski słynie z tego, że jako oficer bolszewickiej armii dowodził batalionem w czasie pochodu na Warszawę w 1920 r. i był nawet dwukrotnie ranny na froncie wojny przeciw Polsce. Jakiż piękny wzór patrioty, tyle że sowieckiego!
Wydaje się, że państwo polskie powinno mieć klarowny program wychowawczy, oparty na uznaniu i szacunku dla prawdziwych bohaterów. Jeżeli natomiast nadal będzie nam wszystko jedno, czy na ołtarzach mamy bohaterów, czy zdrajców, to najwyższy czas przywrócić Katowicom nazwę Stalinogród, a w różnych miejscowościach dodać aleje innych "zasłużonych zdobywców" Warszawy: J?rgena Stroopa (kata getta w 1943 r.) czy von dem Bacha-Zelewskiego (kata powstania w 1944 r.). Będzie komplet.
Fot: M.Stelmach/Z. Furman
Maciej Korkuć
|
Na początku czerwca 2006 r. radni Włocławka odebrali Michałowi Roli-Żymierskiemu - oczywiście, przy protestach SLD - honorowe obywatelstwo miasta. Ta wiadomość podana przez Polską Agencję Prasową przeszła prawie niezauważona. Bo przecież Polacy w wielu miastach obojętnie przechodzą obok pamiątek i postaci złowrogiego systemu. Jedną z nich jest podpułkownik Zygmunt Berling, patron warszawskiego mostu Łazienkowskiego, wciąż mający w Warszawie pomnik. W 1943 r. za zdradę i dezercję z szeregów Wojska Polskiego został zdegradowany i skazany - zaocznie - na karę śmierci. Pod skrzydłami Stalina energicznie realizował polecenia i rozkazy Moskwy, wymierzone w konstytucyjne władze Rzeczypospolitej i w struktury polskiego państwa podziemnego. To Stalin uczynił go generałem, a później dowódcą w podporządkowanej Sowietom I Armii Wojska Polskiego.
Żołnierz Stalina
Dla tysięcy wypuszczonych z łagrów Polaków, którzy "nie zdążyli do Andersa", takie jednostki jak armia Berlinga były jedyną drogą do Polski. Zwyczajni żołnierze, idąc na zachód u boku wrogiej Polsce Armii Czerwonej, musieli stawiać czoła indoktrynacji politycznej i ginąć w walkach, które nie przybliżały wolności dla ich państwa i ich rodzin. W owych jednostkach "ludowego" wojska podział między swoimi i obcymi często przebiegał w poprzek poszczególnych kompanii i plutonów. Zwykli żołnierze byli narażeni na upokorzenia, a także represje ze strony sowieckich i komunistycznych oficerów oraz wszechmocnych politruków.
Już w Polsce musiano organizować przymusowy pobór, bo nie było szans na masowy napływ ochotników, a pojedyncze i zbiorowe ucieczki "do lasu" stały się codziennością. Podziemny delegat rządu RP na kraj Stanisław Jankowski celnie pisał, że m.in. ze względu na dowództwo "są to żołnierze polscy, ale nie wojsko polskie". Tym większa hańba tym dowódcom różnego szczebla, którzy - jak młody Wojciech Jaruzelski - za cenę przywilejów i szybkiej kariery duszą i ciałem przeszli na stronę wroga, z reguły bezwzględnie egzekwując wśród swoich podkomendnych obowiązek politycznej wierności Sowietom.
Zygmunt Berling był w pełni odpowiedzialny za pogrom polskich jednostek w bitwie pod Lenino - niedoszkolonych, przedwcześnie wysłanych na front dla uzyskania efektu politycznego na międzynarodowej arenie. Pod jego bokiem wykonano liczne wyroki śmierci na "politycznie niedostosowanych" żołnierzach, związanych z niepodległościowym podziemiem. Od jesieni 1944 r. Berling w mundurze sowieckiego generała przez trzy lata uczęszczał na studia w Akademii Wojennej w Moskwie, a po powrocie do Polski w komunistycznym państwie aż do lat 70. kontynuował karierę jako szef Akademii Sztabu Generalnego, podsekretarz stanu i wiceminister w różnych ministerstwach. Czy to jest wzór dla młodzieży? Konfrontacji z rzeczywistością historyczną nie wytrzymuje także legenda Berlinga jako dowódcy dotkliwie ukaranego za samotne wsparcie powstania warszawskiego.
Generał łapówka
W lipcu 1944 r. Stalin wyznaczył na stanowisko "naczelnego dowódcy WP" kolejnego zdrajcę, a dzisiejszego patrona licznych ulic w polskich miastach - Michała Rolę-Żymierskiego. W latach 20. Żymierski, były oficer Legionów Polskich i uczestnik walk o niepodległość oraz jeden z najmłodszych generałów w wojsku, miał wielkie perspektywy kariery w odrodzonej Rzeczypospolitej. Już w 1924 r. objął stanowisko pierwszego zastępcy szefa administracji armii. Niestety, dzięki wpływom na ogromne kontrakty podpisywane przez Polskę na dostawy sprzętu dla WP, funkcję swoją wykorzystał do tworzenia prywatnej fortuny. Za zamówienie po sztucznie zawyżonych cenach 100 tys. masek przeciwgazowych dla wojska przyjął łapówki w pokaźnej wówczas kwocie 11 tys. zł oraz 6 tys. akcji firmy Ursus. W 1927 r. sąd skazał go prawomocnie na degradację, wydalenie z wojska i 5 lat więzienia. Po odwołaniach Najwyższy Sąd Wojskowy przyjął uchwałę mówiącą, że "Żymierski zawiódł zaufanie położone w nim jako oficerze posiadającym wysoki stopień, zajmującym wysokie stanowisko i ozdobionym orderami i odznaczeniami, zawiódł tym więcej, iż jednego z przestępstw dopuścił się z pobudki niskiej, bo chęci osobistego zysku, zaspokojonej łapówkami".
Po wyjściu z więzienia Żymierski stoczył się jeszcze bardziej. Już w 1932 r. zdradził ojczyznę, rozpoczynając współpracę z wywiadem ZSRR. W latach II wojny światowej był dla Stalina człowiekiem najwyższego zaufania i jedynym wśród polskich komunistów, który już przed wojną był tak wysokim oficerem WP. I w jego wypadku orzeczenia sądów RP o degradacji nie przeszkadzały Stalinowi. Z jego woli Żymierski został dowódcą podporządkowanej Sowietom Armii Ludowej, a potem "naczelnym dowódcą Wojska Polskiego", komunistycznym ministrem obrony narodowej, a w końcu także marszałkiem Polski. W takiej roli aktywnie zaangażował się w rozbicie niepodległościowego oporu. "Podczas działań taktycznych przy likwidowaniu band konieczne jest ściganie, okrążanie broniących się band i zmuszanie ich do poddania się. W wypadku silnego oporu, odmowy złożenia broni i poddania się, niemiłosiernie je zniszczyć" - nakazywał w rozkazie operacyjnym z czerwca 1945 r. Pokaźną szafę zajęłyby dokumenty, w których Żymierski odmawiał skorzystania z prawa łaski, posyłając na śmierć żołnierzy i oficerów Polski podziemnej.
Ikony stanu wojennego
Intensywna reaktywacja "czci i zasług" Berlinga (zmarłego w 1980 r.) i Żymierskiego były ważnymi elementami ideologicznej recydywy stalinizmu w epoce stanu wojennego. Komunistyczni dygnitarze chętnie się pokazywali w towarzystwie starzejącego się "marszałka". Podtrzymywano mit o jego zasługach dla Polski, a w 1986 r. w złotej obwolucie wydano propagandowo wyczyszczoną wersję jego biografii, z przedmową - a jakże! - Wojciecha Jaruzelskiego. Berling z kolei - już pośmiertnie - był częstym gościem historycznych programów telewizyjnych, zaś odsłonięcie jego pomnika w Warszawie w 1985 r. czy zorganizowana w 1983 r. uroczystość nadania jego imienia liceum w Krośniewicach koło Kutna były charakterystycznym elementem ówczesnej polityki historycznej. Dawni dowódcy mieli przecież uwiarygodniać "heroiczny" życiorys samego twórcy stanu wojennego.
Rozbudowie szeroko zakrojonego kultu Żymierskiego nieco przeszkadzał fakt, iż "marszałek" żył aż do 1989 r. Mimo to do dziś pełno jest ulic jego imienia - przede wszystkim na ziemiach zachodnich, m.in. we Wrocławiu, Wałbrzychu, Nowogrodzie Bobrzańskim, Świebodzinie, Gubinie, Cedyni, Policach, Złotowie, Branicach, Lubaniu. To szokująco dużo jak na zdrajcę, ale bez porównania mniej niż w wypadku Berlinga.
"Pamiątek" berlingowskich obawiano się ruszać, gdyż jego obrońcy na każdym kroku przewrotnie przywoływali, iż obraża to jego podkomendnych "kościuszkowców". Dlatego zdrajca Berling o wiele szerzej jest dzisiaj promowany jako wzór dla polskiej młodzieży. Jego imię nosi niezliczona liczba ulic i placówek oświatowych, w tym warszawska szkoła podstawowa nr 301, poznańska szkoła podstawowa nr 12, skierniewicki zespół szkół zawodowych nr 1. Według statutu Szkoły Podstawowej nr 39 im. Generała Zygmunta Berlinga w Sosnowcu, "szkoła przygotowuje uczniów do rozpoznawania wartości moralnych, oceny tych wartości oraz dokonywania właściwych wyborów". Pogratulować wzorców.
Są szkoły, które mają innego patrona, ale za to znajdują się przy ulicy Berlinga. Tabliczki z jego nazwiskiem znajdziemy we Wrocławiu, Poznaniu, Gdyni, Szczecinie, Białymstoku, Bydgoszczy, Olsztynie, Częstochowie, Kielcach, a także w Mińsku Mazowieckim, Skierniewicach, Ostrołęce, Nowym Dworze Mazowieckim itd. Na oficjalnych stronach internetowych liceum w Krośniewicach możemy zobaczyć piękny portret ozdobionego licznymi orderami Berlinga, a w artykule "Nasz patron" przeczytać bajki o tym, że "postawa generała Berlinga we współczesnej historiografii wzbudza pewne kontrowersje, podobnie jak postawy innych wybitnych jednostek. Na pewno był doświadczonym i utalentowanym dowódcą, szczerym patriotą o przekonaniach demokratyczno-lewicowych".
Patrioci inaczej
Imię podległej Sowietom Armii Ludowej nosi jedna z głównych alei w centrum stolicy, a Berling i Żymierski jako popularni patroni szkół i ulic mają do towarzystwa wielu innych "bohaterów", siłą rzeczy stawianych młodym Polakom za wzory do naśladowania. Są wśród nich sowieccy agenci w rodzaju Marcelego Nowotki, Janka Krasickiego czy Hanki Sawickiej (wszyscy mają po kilkadziesiąt ulic w Polsce) oraz generałowie w polskich mundurach: Stanisław Popławski i Karol Świerczewski (patron ulic również w kilkudziesięciu miejscowościach, m.in. w Kozienicach, Rykach, Staszowie, Dynowie, Jastrzębiu Zdroju, Będzinie, Kłodzku, Międzyrzeczu oraz szkoły w Klementowicach na Lubelszczyźnie). Świerczewski słynie z tego, że jako oficer bolszewickiej armii dowodził batalionem w czasie pochodu na Warszawę w 1920 r. i był nawet dwukrotnie ranny na froncie wojny przeciw Polsce. Jakiż piękny wzór patrioty, tyle że sowieckiego!
Wydaje się, że państwo polskie powinno mieć klarowny program wychowawczy, oparty na uznaniu i szacunku dla prawdziwych bohaterów. Jeżeli natomiast nadal będzie nam wszystko jedno, czy na ołtarzach mamy bohaterów, czy zdrajców, to najwyższy czas przywrócić Katowicom nazwę Stalinogród, a w różnych miejscowościach dodać aleje innych "zasłużonych zdobywców" Warszawy: J?rgena Stroopa (kata getta w 1943 r.) czy von dem Bacha-Zelewskiego (kata powstania w 1944 r.). Będzie komplet.
Fot: M.Stelmach/Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.