Stanowisko premiera jest dla Julii Tymoszenko tylko przystankiem w walce o prezydenturę
Agnieszka Korniejenko
Koalicja powinna działać zespołowo, jak na boisku piłkarskim, a w to trudno mi uwierzyć" - tak oligarcha Renat Achmetow (świeżo upieczony deputowany Partii Regionów) skomentował powstanie większościowej koalicji Bloku Julii Tymoszenko (BJuT), Naszej Ukrainy i Socjalistycznej Partii Ukrainy. Pomarańczowe ugrupowania zebrały razem 239 mandatów. Tym sposobem zakończył się trwający od wiosennych wyborów pat, który kosztował Ukrainę prawie trzy miesiące politycznego chaosu i frakcyjnych kłótni. W tym czasie negocjatorzy proprezydenckiej Naszej Ukrainy otarli się o sojusz z Partią Regionów Wiktora Janukowycza, ale na przeszkodzie porozumieniu stanęły sztandarowe hasła opozycji: "Ukraina strefą wolną od NATO!", "federalizacja państwa na drodze reformy administracyjnej" oraz "rosyjski jako drugi oficjalny język urzędowy". Te trzy postulaty oznaczałyby przesunięcie Ukrainy ku Rosji i definitywne przekreślenie marzeń o Unii Europejskiej.
Gazowa pętla
Nowa koalicja oznacza, że premierem ponownie zostanie Julia Tymoszenko, a jej blok przejmie najwięcej resortów, podczas gdy Nasza Ukraina obsadzi stanowisko szefa ukraińskiego parlamentu. Opozycja bez pardonu określiła ugodę jako drugi odcinek serialu pod nazwą "pomarańczowe szaleństwo" i zapowiedziała, że niczego nie będzie brać "z rąk pani Tymoszenko, bo te ręce są brudne". BJuT przejmie najważniejsze resorty, m.in. paliwowo-energetyczny, gospodarki, finansów oraz rolnictwa (łącznie dziewięć ministerstw, Urząd Skarbu Państwa oraz Państwowy Komitet Radia i Telewizji). Nasza Ukraina zmuszona jest się zadowolić ministerstwami przemysłu, pracy i polityki społecznej, sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych (łącznie pięć ministerstw i Urząd Antymonopolowy), a socjaliści będą zarządzać sektorami ekologicznym, transportowym i edukacyjnym. Polityka regionalna, tak istotna w zaleczaniu skutków podziałów Ukrainy po "pomarańczowej rewolucji" na wschodnią i środkowo-zachodnią, pozostanie w rękach wicepremiera z nadania Naszej Ukrainy, zapewne Romana Bezsmertnego. Już kilka razy hucznie ogłaszał on swoje sukcesy na tym polu, lecz mimo to Ukrainą wciąż targają wewnętrzne konflikty, tym bardziej bolesne że systematycznie podsycane przez rosyjskiego sąsiada i wykorzystywane do głoszenia separatystycznych haseł przez opozycję. Ostatni spór zakończył się przerwaniem ćwiczeń NATO i natychmiastowym wyjazdem wojsk sojuszu z Krymu, co nie dodało Ukrainie wiarygodności na arenie międzynarodowej. Tylko w minionym tygodniu kolejne miasta Ukrainy, Krzywy Róg i Zaporoże, przyjęły postanowienia o nadaniu rosyjskiemu statusu języka regionalnego, cokolwiek miałoby to w świetle zapisów konstytucji oznaczać, a Rada Najwyższa Autonomicznej Republiki Krymu wystąpiła z wnioskiem o poszerzenie swoich prerogatyw. Antynatowski ruch, złożony z 22 partii i organizacji pozarządowych, zdążył pod nosem nowej koalicji zorganizować w Kijowie forum, na którym wybrzmiewały hasła o zaprzestaniu "antynarodowej polityki wciągania Ukrainy w wojskowe sojusze".
Rząd Julii Tymoszenko otrzyma w spadku niebagatelny problem: renegocjację zawartych na początku stycznia umów gazowych z Gazpromem, które doprowadziły do dwukrotnych podwyżek cen tego surowca na Ukrainie. Najnowsza, wprowadzana 1 lipca, doprowadzi do 85-procentowej podwyżki, wpłynie na poziom inflacji i praktycznie wszystkie wskaźniki ekonomiczne w tym roku. Można przypuszczać, że to dopiero początek gazowej epopei, której celem jest urynkowienie cen gazu do 1 stycznia 2007 r. Państwowemu molochowi NAK Naftohaz Ukrainy zarządzającemu sektorem energetycznym grozi bankructwo - jest już zadłużony na 1,4 mld dolarów, a zamierza zaciągnąć nowy dług w wysokości pół miliarda dolarów, aby spłacić swoje należności wobec pomostowej spółki-monopolisty UkrHazEnergo, którą zresztą na własne życzenie w niejasnych okolicznościach sam sobie zafundował, by mieszała tani gaz azjatycki z drogim rosyjskim. Ukraiński sektor energetyczny przypomina stajnię Augiasza, a każda próba jej uprzątnięcia pociąga za sobą nowe ofiary i nowe, coraz mniej korzystne uzgodnienia z Gazpromem, który zgodnie z zapowiedziami podniósł ceny gazu z 95 dolarów do 230 dolarów za 1 tys. metrów sześciennych. Spirala nakręcania cen objęła także Kazachstan, który chce sprzedawać gaz Rosji o 50 dolarów drożej niż dotychczas. Łatwo przewidzieć, że koszty tej podwyżki poniesie Ukraina. Trwającego od trzech lat energetycznego marszu Rosji na europejskich sąsiadów, całkowicie zależnych od importu surowców, nie powstrzymała dotychczas żadna z negocjujących stron, nie powstrzyma także rząd Tymoszenko, choć pani premier już zapowiedziała, że będzie to pierwsza sprawa, którą się zajmie po objęciu urzędu.
Koalicja demagogiczna
Każda ze stron koalicji wchodzi do gry z ledwo ukrywanymi pretensjami: BJuT jest niechętny kandydatom Naszej Ukrainy na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej - Petrowi Poroszence i Jurijowi Jechanurowowi, o to samo mają żal socjaliści, którzy od kilku tygodni obiecywali sobie to stanowisko. Poroszenko zdążył już we wrześniu 2005 r. zaszkodzić poprzedniemu rządowi żelaznej Julii i wówczas stracił. Do tego jasne jest, że stanowisko premiera jest dla Julii Tymoszenko jedynie przystankiem w walce o prezydenturę i czym bliżej wyborów, tym paradoksalnie mniej korzystne będzie dla niej uwikłanie w rząd odpowiedzialny za narastające problemy ekonomiczne. Po drugiej stronie sceny politycznej wyrosła za to opozycja Partii Regionów Janukowycza, która już zdążyła zmarginalizować i wchłonąć elektorat komunistów oraz w ferworze walki o kształt nowej koalicji zdołała przejąć wpływy na szczeblu lokalnym we wschodniej i środkowej Ukrainie. Najmniej korzystna jest umowa koalicyjna dla Ołeksandra Moroza, który mimo że niezbędny do podtrzymania większości, skazany jest jedynie na kibicowanie, co w końcu zapewne każe mu się przyjrzeć uważniej notowaniom własnej partii, aby uchronić ją przed losem komunistów.
Choć druga odsłona pomarańczowej koalicji dokonała się i jest zgodna z oczekiwaniami ukraińskiego społeczeństwa, nie zmieniły się geopolityczne konteksty ani to, że Rosji nie podoba się Julia Tymoszenko na czele rządu. Można jedynie przypuszczać, że nowy rząd zmuszony będzie się mierzyć z naciskami północnego sąsiada i mimo oficjalnie deklarowanej przez Juszczenkę i Tymoszenko chęci współpracy z Rosją ponownie stanie przed pytaniem o wybór strategicznego. Wprawdzie nowa premier nie zapowiada już masowej renacjonalizacji i odżegnuje się od rewolucyjnych posunięć gospodarczych, ale i tak mentalnie i programowo BJuT bliżej do socjalistów Moroza aniżeli liberałów części Naszej Ukrainy. Podpisane porozumienie z jednej strony zobowiązuje koalicjantów do współpracy energetycznej z Rosją i krajami Azji Środkowej, z drugiej jednak zobowiązuje rząd do ochrony państwowej własności całej infrastruktury przesyłowej oraz koordynacji polityki energetycznej z Unią Europejską. O tym, że te zapisy w przełożeniu na język polityki są sprzeczne, pomarańczowemu rządowi przyjdzie się dość szybko przekonać.
Na razie swoje rządy Julia Tymoszenko zapowiedziała w parlamencie przy owacji na stojąco posłów partii koalicyjnych, znajdując na poczekaniu taką oto analogię: "Koalicja zgodna z zapisami nowej konstytucji rozpoczyna życie właśnie dziś, w 65. rocznicę rozpoczęcia walki narodu Ukrainy wraz z narodem Związku Sowieckiego przeciwko najeźdźcom. I dziś zaczynamy walkę o to, aby nasz kraj był demokratyczny, aby został oczyszczony z całego brudu korupcji i żebyśmy byli dumni ze swego kraju, jak marzyli nasi dziadowie i ojcowie - wszyscy ludzie, którzy walczyli o niezależność. Tak samo jak zakończyła się zwycięstwem wielka walka podczas wojny, tak i nasza walka zakończy się zwycięsko!". W tej nowej wojnie koalicji demokratycznej, przez złośliwych nazywanej demagogiczną, z całą pewnością będzie brakować wsparcia bratniego "narodu sowieckiego" i wypada mieć nadzieję, że nie pociągnie za sobą żadnych ofiar.
Agnieszka Korniejenko
Koalicja powinna działać zespołowo, jak na boisku piłkarskim, a w to trudno mi uwierzyć" - tak oligarcha Renat Achmetow (świeżo upieczony deputowany Partii Regionów) skomentował powstanie większościowej koalicji Bloku Julii Tymoszenko (BJuT), Naszej Ukrainy i Socjalistycznej Partii Ukrainy. Pomarańczowe ugrupowania zebrały razem 239 mandatów. Tym sposobem zakończył się trwający od wiosennych wyborów pat, który kosztował Ukrainę prawie trzy miesiące politycznego chaosu i frakcyjnych kłótni. W tym czasie negocjatorzy proprezydenckiej Naszej Ukrainy otarli się o sojusz z Partią Regionów Wiktora Janukowycza, ale na przeszkodzie porozumieniu stanęły sztandarowe hasła opozycji: "Ukraina strefą wolną od NATO!", "federalizacja państwa na drodze reformy administracyjnej" oraz "rosyjski jako drugi oficjalny język urzędowy". Te trzy postulaty oznaczałyby przesunięcie Ukrainy ku Rosji i definitywne przekreślenie marzeń o Unii Europejskiej.
Gazowa pętla
Nowa koalicja oznacza, że premierem ponownie zostanie Julia Tymoszenko, a jej blok przejmie najwięcej resortów, podczas gdy Nasza Ukraina obsadzi stanowisko szefa ukraińskiego parlamentu. Opozycja bez pardonu określiła ugodę jako drugi odcinek serialu pod nazwą "pomarańczowe szaleństwo" i zapowiedziała, że niczego nie będzie brać "z rąk pani Tymoszenko, bo te ręce są brudne". BJuT przejmie najważniejsze resorty, m.in. paliwowo-energetyczny, gospodarki, finansów oraz rolnictwa (łącznie dziewięć ministerstw, Urząd Skarbu Państwa oraz Państwowy Komitet Radia i Telewizji). Nasza Ukraina zmuszona jest się zadowolić ministerstwami przemysłu, pracy i polityki społecznej, sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych (łącznie pięć ministerstw i Urząd Antymonopolowy), a socjaliści będą zarządzać sektorami ekologicznym, transportowym i edukacyjnym. Polityka regionalna, tak istotna w zaleczaniu skutków podziałów Ukrainy po "pomarańczowej rewolucji" na wschodnią i środkowo-zachodnią, pozostanie w rękach wicepremiera z nadania Naszej Ukrainy, zapewne Romana Bezsmertnego. Już kilka razy hucznie ogłaszał on swoje sukcesy na tym polu, lecz mimo to Ukrainą wciąż targają wewnętrzne konflikty, tym bardziej bolesne że systematycznie podsycane przez rosyjskiego sąsiada i wykorzystywane do głoszenia separatystycznych haseł przez opozycję. Ostatni spór zakończył się przerwaniem ćwiczeń NATO i natychmiastowym wyjazdem wojsk sojuszu z Krymu, co nie dodało Ukrainie wiarygodności na arenie międzynarodowej. Tylko w minionym tygodniu kolejne miasta Ukrainy, Krzywy Róg i Zaporoże, przyjęły postanowienia o nadaniu rosyjskiemu statusu języka regionalnego, cokolwiek miałoby to w świetle zapisów konstytucji oznaczać, a Rada Najwyższa Autonomicznej Republiki Krymu wystąpiła z wnioskiem o poszerzenie swoich prerogatyw. Antynatowski ruch, złożony z 22 partii i organizacji pozarządowych, zdążył pod nosem nowej koalicji zorganizować w Kijowie forum, na którym wybrzmiewały hasła o zaprzestaniu "antynarodowej polityki wciągania Ukrainy w wojskowe sojusze".
Rząd Julii Tymoszenko otrzyma w spadku niebagatelny problem: renegocjację zawartych na początku stycznia umów gazowych z Gazpromem, które doprowadziły do dwukrotnych podwyżek cen tego surowca na Ukrainie. Najnowsza, wprowadzana 1 lipca, doprowadzi do 85-procentowej podwyżki, wpłynie na poziom inflacji i praktycznie wszystkie wskaźniki ekonomiczne w tym roku. Można przypuszczać, że to dopiero początek gazowej epopei, której celem jest urynkowienie cen gazu do 1 stycznia 2007 r. Państwowemu molochowi NAK Naftohaz Ukrainy zarządzającemu sektorem energetycznym grozi bankructwo - jest już zadłużony na 1,4 mld dolarów, a zamierza zaciągnąć nowy dług w wysokości pół miliarda dolarów, aby spłacić swoje należności wobec pomostowej spółki-monopolisty UkrHazEnergo, którą zresztą na własne życzenie w niejasnych okolicznościach sam sobie zafundował, by mieszała tani gaz azjatycki z drogim rosyjskim. Ukraiński sektor energetyczny przypomina stajnię Augiasza, a każda próba jej uprzątnięcia pociąga za sobą nowe ofiary i nowe, coraz mniej korzystne uzgodnienia z Gazpromem, który zgodnie z zapowiedziami podniósł ceny gazu z 95 dolarów do 230 dolarów za 1 tys. metrów sześciennych. Spirala nakręcania cen objęła także Kazachstan, który chce sprzedawać gaz Rosji o 50 dolarów drożej niż dotychczas. Łatwo przewidzieć, że koszty tej podwyżki poniesie Ukraina. Trwającego od trzech lat energetycznego marszu Rosji na europejskich sąsiadów, całkowicie zależnych od importu surowców, nie powstrzymała dotychczas żadna z negocjujących stron, nie powstrzyma także rząd Tymoszenko, choć pani premier już zapowiedziała, że będzie to pierwsza sprawa, którą się zajmie po objęciu urzędu.
Koalicja demagogiczna
Każda ze stron koalicji wchodzi do gry z ledwo ukrywanymi pretensjami: BJuT jest niechętny kandydatom Naszej Ukrainy na stanowisko przewodniczącego Rady Najwyższej - Petrowi Poroszence i Jurijowi Jechanurowowi, o to samo mają żal socjaliści, którzy od kilku tygodni obiecywali sobie to stanowisko. Poroszenko zdążył już we wrześniu 2005 r. zaszkodzić poprzedniemu rządowi żelaznej Julii i wówczas stracił. Do tego jasne jest, że stanowisko premiera jest dla Julii Tymoszenko jedynie przystankiem w walce o prezydenturę i czym bliżej wyborów, tym paradoksalnie mniej korzystne będzie dla niej uwikłanie w rząd odpowiedzialny za narastające problemy ekonomiczne. Po drugiej stronie sceny politycznej wyrosła za to opozycja Partii Regionów Janukowycza, która już zdążyła zmarginalizować i wchłonąć elektorat komunistów oraz w ferworze walki o kształt nowej koalicji zdołała przejąć wpływy na szczeblu lokalnym we wschodniej i środkowej Ukrainie. Najmniej korzystna jest umowa koalicyjna dla Ołeksandra Moroza, który mimo że niezbędny do podtrzymania większości, skazany jest jedynie na kibicowanie, co w końcu zapewne każe mu się przyjrzeć uważniej notowaniom własnej partii, aby uchronić ją przed losem komunistów.
Choć druga odsłona pomarańczowej koalicji dokonała się i jest zgodna z oczekiwaniami ukraińskiego społeczeństwa, nie zmieniły się geopolityczne konteksty ani to, że Rosji nie podoba się Julia Tymoszenko na czele rządu. Można jedynie przypuszczać, że nowy rząd zmuszony będzie się mierzyć z naciskami północnego sąsiada i mimo oficjalnie deklarowanej przez Juszczenkę i Tymoszenko chęci współpracy z Rosją ponownie stanie przed pytaniem o wybór strategicznego. Wprawdzie nowa premier nie zapowiada już masowej renacjonalizacji i odżegnuje się od rewolucyjnych posunięć gospodarczych, ale i tak mentalnie i programowo BJuT bliżej do socjalistów Moroza aniżeli liberałów części Naszej Ukrainy. Podpisane porozumienie z jednej strony zobowiązuje koalicjantów do współpracy energetycznej z Rosją i krajami Azji Środkowej, z drugiej jednak zobowiązuje rząd do ochrony państwowej własności całej infrastruktury przesyłowej oraz koordynacji polityki energetycznej z Unią Europejską. O tym, że te zapisy w przełożeniu na język polityki są sprzeczne, pomarańczowemu rządowi przyjdzie się dość szybko przekonać.
Na razie swoje rządy Julia Tymoszenko zapowiedziała w parlamencie przy owacji na stojąco posłów partii koalicyjnych, znajdując na poczekaniu taką oto analogię: "Koalicja zgodna z zapisami nowej konstytucji rozpoczyna życie właśnie dziś, w 65. rocznicę rozpoczęcia walki narodu Ukrainy wraz z narodem Związku Sowieckiego przeciwko najeźdźcom. I dziś zaczynamy walkę o to, aby nasz kraj był demokratyczny, aby został oczyszczony z całego brudu korupcji i żebyśmy byli dumni ze swego kraju, jak marzyli nasi dziadowie i ojcowie - wszyscy ludzie, którzy walczyli o niezależność. Tak samo jak zakończyła się zwycięstwem wielka walka podczas wojny, tak i nasza walka zakończy się zwycięsko!". W tej nowej wojnie koalicji demokratycznej, przez złośliwych nazywanej demagogiczną, z całą pewnością będzie brakować wsparcia bratniego "narodu sowieckiego" i wypada mieć nadzieję, że nie pociągnie za sobą żadnych ofiar.
Więcej możesz przeczytać w 26/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.