Rzeczpospolita" opublikowała wywiad ze Stanisławem Tyczyńskim, prezesem Radia RMF. W większości jest on poświęcony kondycji naszych mediów, ale najciekawsze sformułowania dotyczą stylu uprawiania polityki. Tyczyński ma na ten temat jak najgorsze zdanie, a źródło postępującej degrengolady widzi w nieobecności inteligencji w Sejmie. Warto się nad tym sądem zastanowić. Niewiele jest dzisiaj w Polsce osób, które dopominają się o zapewnienie inteligencji odpowiedniego miejsca w życiu publicznym. Coraz mniej ludzi pamięta też, jak ważną rolę odegrała ta grupa społeczna w ostatnich 150 latach. Znacznie częściej słyszy się głosy, że obecne marginalizowanie roli inteligencji to dowód naszego powrotu do europejskiej normalności. Prawdą jest, że inteligencja - jako wyodrębniona grupa społeczna i polityczna - w Europie Zachodniej w ogóle nie występuje. W tamtej części kontynentu (poczynając od wieku XIX) przedstawiciele zawodów obsługujących nowoczesne państwo, tj. urzędnicy, prawnicy, nauczyciele, lekarze, naukowcy, dziennikarze, artyści, inżynierowie i technicy, od początku stali się częścią klasy średniej. Diametralnie inaczej ułożyły się stosunki w Europie Środkowej i Wschodniej. Zamieszkujące ją narody, takie jak Polacy, Czesi, Ukraińcy, Litwini, Chorwaci, Słoweńcy i do pewnego momentu Węgrzy, pozbawione były włas-nego państwa i egzystowały w ramach imperiów Romanowów, Habsburgów i Hohenzollernów. Dla warstw oświeconych tych społeczności państwo nie było naturalnym, jak w Europie Zachodniej, terenem życiowej kariery. Zwalczało aspiracje i wymagało, aby ewentualny awans okupiony był aktem narodowej apostazji. Na taki wybór decydowali się nieliczni. Większość trwała przy patriotycznych imponderabiliach i nie znajdując możliwości zatrudnienia w oficjalnych strukturach państwowych, szukała własnych, narodowych form aktywności nie tylko w polityce, ale i nauce, kulturze, sztuce. Konfrontacja z potężnymi machinami państwowymi wyzwalała ogromny dynamizm i zapewniała inteligencji, zwłaszcza polskiej, rolę duchowej przewodniczki narodu. W takich warunkach kształtowały się od końca XIX wieku masowe ruchy polityczne. Nic dziwnego, że we wszystkich ogromną rolę odegrali inteligenci. Niepokorność i brak zgody na obce panowanie czyniły z nich drożdże polskiej polityki. To ich zasługą było odrodzenie w 1918 r. niepodległej Polski, której nigdy się nie wyrzekli. Było wielkim paradoksem, że w wywalczonym głównie przez inteligentów państwie ich rola gwałtownie zmalała. Demokratyczne mechanizmy, których byli gorącymi zwolennikami, premiowały partyjnych demagogów umiejących zręcznie podsycać i wykorzystywać środowiskowe potrzeby i cele. Doprowadziło to do kryzysu demokracji i ustanowienia w Polsce rządów autorytarnych, w pewnej mierze wspieranych przez inteligentów, wcześniej odtrąconych przez demokrację. Trudno nie zauważyć, że pierwsze sceny tej niewesołej historii zdają się powtarzać. Przed 1989 r. - podobnie jak przed 1918 r. - inteligenci mieli swój ogromny udział w obaleniu starego systemu. Bez ich wiedzy, fachowości i kunsztu politycznego nie byłoby zwycięstwa "Solidarności" i odnowienia w Polsce demokracji. Podobnie jak w II Rzeczypospolitej także i w III RP w wyścigu o rząd dusz inteligenci przegrywają z partyjnymi demagogami. W odróżnieniu od scenariusza z lat międzywojennych demokracja na razie nie jest zagrożona, ale nikt nie wie, jak długo to potrwa. Zalewająca nasze życie publiczne fala radykalizmu i populizmu nastraja raczej pesymistycznie i skłania do poszukiwania środków zaradczych. Jednym z nich mogłoby być wykorzystanie w pracach państwowych dobrze zweryfikowanego przez historię potencjału naszej inteligencji. Tyle razy występowała ona w roli narodowych drożdży, że warto się odwołać do jej atutów także dzisiaj, kiedy Polska zagrożona jest potężnym zakalcem. n
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.