"Głosować nie wolno idiotom"
zapis konstytucji
stanu Nowy Meksyk
Czy niedawne wybory w ojczyźnie Atatürka okażą się dla Europy współczesnym "tureckim kazaniem", czy też wywołają pogłębioną refleksję nie tylko nad cywilizacyjną kondycją Starego Kontynentu, ale też nad długofalową strategią polityczną Europy? To, że wciąż w języku polskim używamy wyrażenia "siedzieć jak na tureckim kazaniu", wskazuje, iż dalecy jesteśmy od automatycznego rozumienia, co właściwie dzieje się za dalekim Bosforem. Zważywszy, że polska historia wielokrotnie splatała się z dziejami tureckimi - taki stan rzeczy jest odrobinę niepokojący, bo przywykliśmy się chwalić przed innymi narodami Europy, że czerpiemy z naszej historii pewną mądrość i doświadczenie, których innym brak. Na marginesie: "tureckie kazanie" pochodzi od "niemieckiego kazania". Powiedzenie to pojawiło się w Polsce w XV wieku, gdy zanikła już prawie znajomość języka niemieckiego w naszych miastach - fundowanych przecież często na prawie magdeburskim i zasiedlonych przez mieszczan wywodzących się z niemieckiego kręgu językowego. Potem niemczyzna znów stała się popularna i wtedy zamieniono "niemieckie" na "tureckie". Wróćmy jednak do Turcji. Wyborcze zwycięstwo AKP (Partia Sprawiedliwości i Rozwoju) oznacza przełom w dotychczasowej panoramie politycznej Turcji. Partia Erdogana klasyfikowana jest jako partia islamistyczna, ale bardzo wielu komentatorów podkreśla usilnie, iż ma ona o wiele większy związek z tym, co w Europie kojarzymy z partią chadecką, niż z prostym rozumowaniem islam = fundamentalizm = ekstremizm = terroryzm itp. Wiele lat temu prowadziłem rozmowy z przyjaciółmi z chadecji europejskiej, w czasie których Niemcy wskazywali mi na fenomen tamtejszej wersji obozu chrześcijańsko-demokratycznego, w którym było miejsce także dla tureckich gastarbeiterów, stanowiących coraz liczniejszy elektorat partii. Otóż komentarze europejskie po wyborach tureckich każą mi przypomnieć sobie analizy i dyskusje toczone od początku lat 90. na temat współczesnego sensu odwoływania się partii do religii. Polskie doświadczenie polityczne dziesięciolecia dostarcza nam dodatkowych powodów do pogłębionej (często gorzkiej) refleksji na ten temat. Jeszcze ważniejsze jest wszakże to, jakie będą ogólnoeuropejskie konsekwencje zwrotu dokonującego się w Turcji. Paradoks polega na tym, że poprzedni układ polityczny umożliwiał stosowanie prostej argumentacji, uzasadniającej odmowę wszczęcia między UE i Turcją negocjacji członkowskich (niedomogi demokracji oraz sytuacja ekonomiczna), podczas gdy obecnie wiele wskazuje na to, że Turcja ma zamiar dokonać istotnego postępu w tych dziedzinach, przy równoczesnym objęciu władzy przez ugrupowanie "islamistyczne". Zważywszy na podskórny opór przed przyjęciem państwa laickiego, ale przecież naturaliter islamskiego, do par excellence chrześcijańskiej Europy - prostą konkluzją na dziś może być głośniejsze wyartykułowanie tego, o czym kiedyś nie mówiło się publicznie na politycznych salonach. Wszystko to sprawia, że Europa, borykająca się z zastanym krajobrazem politycznym, z nieadekwatnością dawnych odniesień ideowych do rzeczywistości, może stanąć przed zasadniczym dylematem. Warto, byśmy sobie z niego i w Polsce zdali sprawę. Idzie bowiem o to, czy jedynym sposobem na obronę własnego systemu wartości, do którego zalicza się judeo-chrześcijańskie korzenie cywilizacji europejskiej, jest odgrodzenie się od innych żywiołów i innych korzeni. Na to pytanie nie ma prostych odpowiedzi. Niemal równocześnie z wyborami tureckimi wyborcy amerykańscy decydowali, czy należy utrzymać zacytowany wcześniej stary artykuł konstytucji stanowej o idiotach. Nie znam jeszcze wyniku, ale jestem pewien, że tamtejsi wyborcy też nie stanęli przed prostym zadaniem. Generalnie potwierdza się, że polityka nie jest zajęciem dla idiotów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.