Nie ma mowy o porozumieniu między kanclerzem Niemiec a prezydentem USA
Juliusz Cezar, Karol Wielki i Napoleon próbowali dokonać tego bronią. My jednoczymy Europę piórami" - stwierdził z dumą Valéry Giscard d'Estaing po przedstawieniu projektu unijnej konstytucji. Szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer już przymierza się do roli ministra spraw zagranicznych UE. Jak na ironię, na temat struktur starej i nowej Europy pomogli się dogadać Europejczykom... Amerykanie.
Poróżniona z powodu konfliktu irackiego unia musiała osiągnąć kompromis, by pod znakiem zapytania nie stanęło jej istnienie. Ale kompromis nie zadowala nikogo. Francuzi nadal będą ogołacać kasę Brukseli, zabierając pieniądze na dopłaty dla rolników. "Jeśli nie przeniesiemy wsparcia dla rolnictwa na grunt narodowy, wysadzimy w powietrze każdy budżet UE" - ostrzega Sabine Schmax, ekspert Dresdner Bank. Tymczasem gruntownej reformy, o którą walczą Niemcy, nie będzie. Brytyjczycy nie mają ochoty na euro ani na występy we francusko-niemieckim chórze przeciw USA. Hiszpanie nie stracą dopłat na budowę dróg i pomoc strukturalną. "Finansujemy netto połowę wydatków UE, tak dłużej być nie może!" - alarmuje zirytowany szef CSU Edmund Stoiber. "Antonimem demokracji nie jest już dyktatura, lecz Bruksela" - podsumował "Frankfurter All-gemeine Zeitung".
Kanclerz Gerhard Schröder zaciska zęby i ogłasza sukces. Gdyby wcześniej nie osłabił pozycji Niemiec, grając antyamerykańską kartą, zapewne nie byłby skory do ustępstw.
Niechęć do USA ma w Niemczech głębokie korzenie. Jej pierwszym publicznie zademonstrowanym przejawem było obrzucenie śnieżkami i kamieniami kolumny samochodów prezydenta Richarda Nixona podczas wizyty w RFN w 1969 r. Podczas pobytu w Niemczech Jimmy'ego Cartera policja aresztowała kilkudziesięciu agresywnych demonstrantów. Joschka Fischer i Gerhard Schröder stawiali pierwsze kroki w polityce, przewodząc manifestacjom przeciw "imperialistom z USA". W 1980 r., po inwazji wojsk ZSRR na Afganistan, Schröder odciął się zdecydowanie na łamach "FAZ" od stanowiska Waszyngtonu, który zastosował sankcje wobec Moskwy. W 1982 r., podczas pobytu w Berlinie Ronalda Reagana, w walkach ulicznych zraniono 87 policjantów. Pięć lat później Reagan nawoływał pod Bramą Brandenburską do Michaiła Gorbaczowa o rozebranie muru, chroniąc się za kuloodporną tarczą. Poseł Joschka Fischer nazwał wtedy szefa rządu USA "żądnym strzelaniny kowbojem z celuloidu". Bill Clinton oraz ojciec i syn Bushowie także z reguły pojawiali się na okładkach prasy w RFN z koltami i karabinami maszynowymi w dłoniach.
Ratujcie lasy, wytnijcie Busha!
Niemcy okupowane przez aliantów trzymały się na uboczu, czekając na okazję do wkroczenia na arenę wielkiej polityki. Pierwsza nadarzyła się podczas kryzysu sueskiego w 1956 r. i po nieudanej próbie obalenia premiera Egiptu Gamala Abdela Nasera. Gdy brytyjski szef rządu Anthony Eden ogłosił pod naciskiem USA zawieszenie broni z Egiptem, jego francuski kolega Guy Mollet dał się przekonać kanclerzowi Konradowi Adenauerowi, że "nastał czas budowania Europy", bo "do Amerykanów i Brytyjczyków nie można już mieć zaufania". Budowę rozpoczęto, Europa zjednoczyła się, tworząc strefę wolnego handlu, lecz w polityce zagranicznej nastąpił jeszcze głębszy podział: Anglicy mocno usadowili się u boku USA, Francuzi poszli własną drogą, a ponadto krajom tym przybył silny adwersarz - zjednoczone Niemcy.
Niemiecka prawica, którą wyborcy posadzili przed pięciu laty w ławach opozycji, oskarża koalicję SPD/Zieloni o prowadzenie nieudolnej polityki zagranicznej, ale to jej kanclerz pierwszy sprzeciwił się dominacji USA w polityce światowej. O ile jednak Kohl ochłodził stosunki z USA, Schröder je zamroził. W kulminacyjnym punkcie antyamerykańskiej psychozy, by ratować czerwono-zielony rząd, w Berlinie demostrowało pół miliona Niemców. Manifestujący na piersiach mieli hasło "No War!", a na głowach kowbojskie kapelusze ociekające krwią. Nieśli transparenty z hasłami "Ratujcie lasy, wytnijcie Busha!" i sztuczne gołębie na hełmach z napisem "Sram na wojnę!".
"Amis" okupanci
Już w 1991 r. to nie Husajn, który napadł na Kuwejt, był dla Niemców agresorem, lecz USA. "Amis" jawią się w RFN jako żądni władzy okupanci. Nikt nie sili się na postawienie pytania, czy zwycięzcy III Rzeszy i twórcy demokracji w Niemczech, nazywani "imperialistami", nadal okupują ich kraj, ani na przypomnienie, że bez dominacji USA nie zlikwidowano by żelaznej kurtyny. Amerykanie i ich prezydent nie zapomną, jak zostali zinstrumentalizowani w walce wyborczej przez ekipę SPD/Zieloni. Niemcy straciły najważniejszego sojusznika, a nowego nie mają. Jak twierdzi Donald Rumsfeld, stosunki między Bushem a Schröderem są nie do naprawienia, co nie znaczy, że USA nie chcą ich poprawnie ułożyć z innym niemieckim rządem.
Po 1990 r. w Londynie i Paryżu pojawiły się obawy, że Kohl i jego lewicowy następca zmierzają do utworzenia "niemieckiej Europy". Jeszcze rok temu dyskusja Schrödera i Chiraca o kształcie unii toczyła się za pośrednictwem prasy i więcej w niej było inwektyw niż konstruktywnego dialogu. Atmosferę zmienił wybuch wojny w Iraku; Francuzi i Niemcy byli sobie potrzebni. Berlin obawiał się izolacji na arenie międzynarodowej, a Francja ma prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa NZ. Francuzi wykorzystali przerwanie łączności na linii Berlin - Waszyngton i podjęli kolejną próbę wyrwania Europy z orbity wpływów USA, przekształcenia unii w mocarstwo zdominowane przez Paryż, odizolowania amerykańskich protagonistów z Europy Środkowo-Wschodniej i osłabienia roli RFN (m.in. w państwach kandydujących do unii). Jedno, co im się udało, to podważenie zaufania przyszłych państw członkowskich do Niemiec.
Oś przegranych hegemonów
Henry Kissinger, były amerykański sekretarz stanu, porównał francusko-niemiecki sojusz (któremu asystowali Rosjanie) przeciw USA z "dziełem kardynała Richelieu, który tak długo zwalczał Habsburgów i ówczesne koalicje, aż środkowa Europa podzieliła się i znalazła pod hegemonią Francji". Efektem przymierza Schrödera i Chiraca jest nowy podział na kontynencie, bez koncepcji, co robić dalej. O takim obrocie sprawy prezydent Rosji nawet nie marzył. Po objęciu władzy Putin skupił się na problemach wewnętrznych, ale także czekał na okazję, by uzyskać silną pozycję w polityce światowej. Najpierw starał się wbić klin między zachodnią Europę i USA. Udało mu się. Gdy Niemcy i Francuzi zapukali do wrót Kremla, Putin mógł ogłosić, że Zachód jako polityczny monolit nie istnieje.
Francuski dziennik "Libération" zauważył, że rezultat tego trójgłosu "jest bezprzykładnym fiaskiem niemieckiej polityki zagranicznej". Z osi przegranych nic nie będzie. Dyrektor Centrum Badań Europejskiej Integracji w Bonn Ludger Kühnhard zarzuca kanclerzowi tani populizm: - W konflikcie irackim nie chodziło o wybór między wojną a respektowaniem praw człowieka, lecz o wywalczenie poszanowania praw człowieka w celu uniknięcia wojen. Kanclerz lewicy, poparty przez 87 proc. społeczeństwa (Emnid Institut), uzasadniał, że "nie jest zobowiązany wobec innych krajów i rządów, tylko wobec społeczeństwa". To samo mówił król Prus i cesarz Niemiec Wilhelm II przed wybuchem I wojny światowej: "Nie widzę partii, widzę Niemcy".
Unijne puzzle nie są jednak ostatecznie ułożone. Podczas spotkania z kanclerzem Schröderem w Hanowerze Tony Blair zadeklarował pomoc w nawiązaniu dialogu między RFN a USA. Wielka Brytania ma w tym swój cel: odciągnięcie Niemiec od Paryża. Kanclerz śni zaś o oderwaniu wyspiarzy od USA i wciągnięciu ich do francusko-niemiecko-belgijsko-luksemburskiej spółki, chcącej budować "nową tożsamość obronną Europy". Chciałby też umocnić nadszarpnięte więzy z krajami Europy Środkowo-Wschodniej, by w przyszłości wywrzeć większy nacisk na "niereformowalną" Francję i wzmocnić swą pozycję przed kolejną utarczką z USA.
Po zjednoczeniu w kwadrydze na Bramie Brandenburskiej pojawił się żelazny krzyż, usunięty w czasach NRD, bo uznano go za "symbol pruskiego militaryzmu". Czyżby kanclerz lewicy zafascynował się Bismarckiem i próbuje go naśladować? Schröder też jednoczy, zgodnie ze znaną tylko jemu wizją Niemiec i Europy. Z tą różnicą, że Otto von Bismarck był silny, a Otto von Schröder jest słaby.
Poróżniona z powodu konfliktu irackiego unia musiała osiągnąć kompromis, by pod znakiem zapytania nie stanęło jej istnienie. Ale kompromis nie zadowala nikogo. Francuzi nadal będą ogołacać kasę Brukseli, zabierając pieniądze na dopłaty dla rolników. "Jeśli nie przeniesiemy wsparcia dla rolnictwa na grunt narodowy, wysadzimy w powietrze każdy budżet UE" - ostrzega Sabine Schmax, ekspert Dresdner Bank. Tymczasem gruntownej reformy, o którą walczą Niemcy, nie będzie. Brytyjczycy nie mają ochoty na euro ani na występy we francusko-niemieckim chórze przeciw USA. Hiszpanie nie stracą dopłat na budowę dróg i pomoc strukturalną. "Finansujemy netto połowę wydatków UE, tak dłużej być nie może!" - alarmuje zirytowany szef CSU Edmund Stoiber. "Antonimem demokracji nie jest już dyktatura, lecz Bruksela" - podsumował "Frankfurter All-gemeine Zeitung".
Kanclerz Gerhard Schröder zaciska zęby i ogłasza sukces. Gdyby wcześniej nie osłabił pozycji Niemiec, grając antyamerykańską kartą, zapewne nie byłby skory do ustępstw.
Niechęć do USA ma w Niemczech głębokie korzenie. Jej pierwszym publicznie zademonstrowanym przejawem było obrzucenie śnieżkami i kamieniami kolumny samochodów prezydenta Richarda Nixona podczas wizyty w RFN w 1969 r. Podczas pobytu w Niemczech Jimmy'ego Cartera policja aresztowała kilkudziesięciu agresywnych demonstrantów. Joschka Fischer i Gerhard Schröder stawiali pierwsze kroki w polityce, przewodząc manifestacjom przeciw "imperialistom z USA". W 1980 r., po inwazji wojsk ZSRR na Afganistan, Schröder odciął się zdecydowanie na łamach "FAZ" od stanowiska Waszyngtonu, który zastosował sankcje wobec Moskwy. W 1982 r., podczas pobytu w Berlinie Ronalda Reagana, w walkach ulicznych zraniono 87 policjantów. Pięć lat później Reagan nawoływał pod Bramą Brandenburską do Michaiła Gorbaczowa o rozebranie muru, chroniąc się za kuloodporną tarczą. Poseł Joschka Fischer nazwał wtedy szefa rządu USA "żądnym strzelaniny kowbojem z celuloidu". Bill Clinton oraz ojciec i syn Bushowie także z reguły pojawiali się na okładkach prasy w RFN z koltami i karabinami maszynowymi w dłoniach.
Ratujcie lasy, wytnijcie Busha!
Niemcy okupowane przez aliantów trzymały się na uboczu, czekając na okazję do wkroczenia na arenę wielkiej polityki. Pierwsza nadarzyła się podczas kryzysu sueskiego w 1956 r. i po nieudanej próbie obalenia premiera Egiptu Gamala Abdela Nasera. Gdy brytyjski szef rządu Anthony Eden ogłosił pod naciskiem USA zawieszenie broni z Egiptem, jego francuski kolega Guy Mollet dał się przekonać kanclerzowi Konradowi Adenauerowi, że "nastał czas budowania Europy", bo "do Amerykanów i Brytyjczyków nie można już mieć zaufania". Budowę rozpoczęto, Europa zjednoczyła się, tworząc strefę wolnego handlu, lecz w polityce zagranicznej nastąpił jeszcze głębszy podział: Anglicy mocno usadowili się u boku USA, Francuzi poszli własną drogą, a ponadto krajom tym przybył silny adwersarz - zjednoczone Niemcy.
Niemiecka prawica, którą wyborcy posadzili przed pięciu laty w ławach opozycji, oskarża koalicję SPD/Zieloni o prowadzenie nieudolnej polityki zagranicznej, ale to jej kanclerz pierwszy sprzeciwił się dominacji USA w polityce światowej. O ile jednak Kohl ochłodził stosunki z USA, Schröder je zamroził. W kulminacyjnym punkcie antyamerykańskiej psychozy, by ratować czerwono-zielony rząd, w Berlinie demostrowało pół miliona Niemców. Manifestujący na piersiach mieli hasło "No War!", a na głowach kowbojskie kapelusze ociekające krwią. Nieśli transparenty z hasłami "Ratujcie lasy, wytnijcie Busha!" i sztuczne gołębie na hełmach z napisem "Sram na wojnę!".
"Amis" okupanci
Już w 1991 r. to nie Husajn, który napadł na Kuwejt, był dla Niemców agresorem, lecz USA. "Amis" jawią się w RFN jako żądni władzy okupanci. Nikt nie sili się na postawienie pytania, czy zwycięzcy III Rzeszy i twórcy demokracji w Niemczech, nazywani "imperialistami", nadal okupują ich kraj, ani na przypomnienie, że bez dominacji USA nie zlikwidowano by żelaznej kurtyny. Amerykanie i ich prezydent nie zapomną, jak zostali zinstrumentalizowani w walce wyborczej przez ekipę SPD/Zieloni. Niemcy straciły najważniejszego sojusznika, a nowego nie mają. Jak twierdzi Donald Rumsfeld, stosunki między Bushem a Schröderem są nie do naprawienia, co nie znaczy, że USA nie chcą ich poprawnie ułożyć z innym niemieckim rządem.
Po 1990 r. w Londynie i Paryżu pojawiły się obawy, że Kohl i jego lewicowy następca zmierzają do utworzenia "niemieckiej Europy". Jeszcze rok temu dyskusja Schrödera i Chiraca o kształcie unii toczyła się za pośrednictwem prasy i więcej w niej było inwektyw niż konstruktywnego dialogu. Atmosferę zmienił wybuch wojny w Iraku; Francuzi i Niemcy byli sobie potrzebni. Berlin obawiał się izolacji na arenie międzynarodowej, a Francja ma prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa NZ. Francuzi wykorzystali przerwanie łączności na linii Berlin - Waszyngton i podjęli kolejną próbę wyrwania Europy z orbity wpływów USA, przekształcenia unii w mocarstwo zdominowane przez Paryż, odizolowania amerykańskich protagonistów z Europy Środkowo-Wschodniej i osłabienia roli RFN (m.in. w państwach kandydujących do unii). Jedno, co im się udało, to podważenie zaufania przyszłych państw członkowskich do Niemiec.
Oś przegranych hegemonów
Henry Kissinger, były amerykański sekretarz stanu, porównał francusko-niemiecki sojusz (któremu asystowali Rosjanie) przeciw USA z "dziełem kardynała Richelieu, który tak długo zwalczał Habsburgów i ówczesne koalicje, aż środkowa Europa podzieliła się i znalazła pod hegemonią Francji". Efektem przymierza Schrödera i Chiraca jest nowy podział na kontynencie, bez koncepcji, co robić dalej. O takim obrocie sprawy prezydent Rosji nawet nie marzył. Po objęciu władzy Putin skupił się na problemach wewnętrznych, ale także czekał na okazję, by uzyskać silną pozycję w polityce światowej. Najpierw starał się wbić klin między zachodnią Europę i USA. Udało mu się. Gdy Niemcy i Francuzi zapukali do wrót Kremla, Putin mógł ogłosić, że Zachód jako polityczny monolit nie istnieje.
Francuski dziennik "Libération" zauważył, że rezultat tego trójgłosu "jest bezprzykładnym fiaskiem niemieckiej polityki zagranicznej". Z osi przegranych nic nie będzie. Dyrektor Centrum Badań Europejskiej Integracji w Bonn Ludger Kühnhard zarzuca kanclerzowi tani populizm: - W konflikcie irackim nie chodziło o wybór między wojną a respektowaniem praw człowieka, lecz o wywalczenie poszanowania praw człowieka w celu uniknięcia wojen. Kanclerz lewicy, poparty przez 87 proc. społeczeństwa (Emnid Institut), uzasadniał, że "nie jest zobowiązany wobec innych krajów i rządów, tylko wobec społeczeństwa". To samo mówił król Prus i cesarz Niemiec Wilhelm II przed wybuchem I wojny światowej: "Nie widzę partii, widzę Niemcy".
Unijne puzzle nie są jednak ostatecznie ułożone. Podczas spotkania z kanclerzem Schröderem w Hanowerze Tony Blair zadeklarował pomoc w nawiązaniu dialogu między RFN a USA. Wielka Brytania ma w tym swój cel: odciągnięcie Niemiec od Paryża. Kanclerz śni zaś o oderwaniu wyspiarzy od USA i wciągnięciu ich do francusko-niemiecko-belgijsko-luksemburskiej spółki, chcącej budować "nową tożsamość obronną Europy". Chciałby też umocnić nadszarpnięte więzy z krajami Europy Środkowo-Wschodniej, by w przyszłości wywrzeć większy nacisk na "niereformowalną" Francję i wzmocnić swą pozycję przed kolejną utarczką z USA.
Po zjednoczeniu w kwadrydze na Bramie Brandenburskiej pojawił się żelazny krzyż, usunięty w czasach NRD, bo uznano go za "symbol pruskiego militaryzmu". Czyżby kanclerz lewicy zafascynował się Bismarckiem i próbuje go naśladować? Schröder też jednoczy, zgodnie ze znaną tylko jemu wizją Niemiec i Europy. Z tą różnicą, że Otto von Bismarck był silny, a Otto von Schröder jest słaby.
Więcej możesz przeczytać w 26/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.