Nasz system emerytalny premiuje lenistwo i prowadzi do finansowej katastrofy
Grzegorz W. Kołodko chciał likwidacji tzw. automatycznej waloryzacji emerytur. I chwała mu za to. W roli Rejtana socjalizmu wystąpił jednak Jerzy Hausner. Rozdarł szaty i zawołał non possumus! Dlaczego Hausner uważa, że "nie możemy"? Z prostego powodu. Co trzeci wyborca w Polsce to emeryt, a przy spadającym poparciu dla SLD każdy głos jest na wagę politycznego przetrwania. Dlatego nadal będziemy mieć najmłodszych emerytów świata. Dlatego wreszcie coraz bliższy jest dzień, w którym na polskie emerytury nie będzie miał kto zarobić.
Emeryt w przedszkolu
Dzieci w lubelskim przedszkolu zapytane, kim chcą zostać, odpowiedziały chórem "emerytem". Racjonalny wybór! Z badań GUS wynika, że w 2002 r. przeciętne dochody rodzin emerytów były u nas o 14 proc. wyższe od dochodów rodzin pracowników. A Polska jest wciąż jednym z najmłodszych społeczeństw europejskich. Tak zwana stopa obciążenia (stosunek liczby osób w wieku emerytalnym do osób w wieku produkcyjnym) wynosi 20,4 proc., przy średniej dla krajów Unii Europejskiej równej 28 proc. Mamy w Polsce tylko 4,9 mln osób powyżej 65. roku życia (niecałe 13 proc. ludności - Włochy prawie 18 proc.!), a mimo to emerytury i renty pobiera ponad 9 mln osób (7,2 mln w ZUS i 1,9 mln osób w KRUS), czyli prawie 25 proc. mieszkańców kraju. Przeciętny polski emeryt ma 67 lat, a emerytka 64,5 roku. Jak łatwo zauważyć, to niewiele więcej, niż wynosi dolna granica wieku emerytalnego, co nie znaczy wcale, że polscy emeryci umierają młodo, zaraz po uzyskaniu świadczeń. W rzeczywistości żyjemy coraz dłużej. Dzisiejszy 60-latek powinien żyć jeszcze 16,5 roku, a 60-latka 21,5 roku; średnio o rok dłużej niż przed 25 laty. Mimo to w 1978 r. przeciętnie przechodzono na emeryturę o trzy lata później (mężczyzna w wieku 69,5 roku, kobieta - 67,5 roku). W latach 1960-1978 kobiety stawały się emerytkami, mając 61 lat, a mężczyźni - 64,3 roku. Dziś "początkujący" emeryt jest o siedem lat młodszy (54 lata kobieta i 57 lat mężczyzna).
W Polsce dwie trzecie zatrudnionych ma prawo do wcześniejszej emerytury. Najmłodszymi emerytami, zgodnie z prawem, mogą być wojskowi (od 33. roku życia), którzy nabywają uprawnienia po 15 latach służby (emerytura wynosi wtedy 40 proc. ostatniego wynagrodzenia) i nauczyciele otrzymujący pełne prawa emerytalne po przepracowaniu 30, a nawet 25 lat w wypadku szkolnictwa specjalnego (daje to możliwość zostania emerytem w wieku 43--48 lat).
10 milionów x nie!
Każda dyskusja na temat wysokości emerytur kończy się kontratakiem prawie dziesięciomilionowego emerytalnego lobby. Padają trzy argumenty: emerytury są niskie, emerytury są świadczeniem wypracowanym, a więc nic nikomu do nich, wcześniejsze emerytury odciążają rynek pracy. Argumenty są bardzo mocne. Mają tylko jedną wadę - są nieprawdziwe.
Zacznijmy od bzdury ewidentnej - emerytury a bezrobocie. Przejście na emeryturę nie tworzy miejsca pracy. Przeciwnie, skrócenie okresu wpłacania składki emerytalnej zmusza do zwiększenia wysokości podatków emerytalnych, co podraża koszty i zmniejsza liczbę miejsc pracy. Dodatkowo, co szósty emeryt pracuje legalnie (czyli i tak emeryci - takie ich prawo - zajmują ponad milion miejsc pracy), a co najmniej drugie tyle emerytów dorabia na czarno.
Emerytury w Polsce nie są niskie. W przeliczeniu na tzw. osobę utrzymywaną dochody emerytów (w ubiegłym roku 794,52 zł) są wyższe niż pracujących (698,09 zł). Zjawisko to wynika nie tylko z tego, że z przeciętnej pensji utrzymywanych jest średnio dwóch członków rodziny, podczas gdy z przeciętnej emerytury jedna. Istotne znaczenie ma również to, że - w odróżnieniu od zarobków - są to dochody gwarantowane, wyliczone wedle bardzo korzystnej reguły i podlegające stałej waloryzacji.
W Polsce średnia emerytura pracownicza wynosi 56,4 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Ten tzw. stosunek zastąpienia jest - w porównaniu z emeryturami państwowymi w innych krajach - bardzo wysoki. W żadnym z dawnych krajów socjalistycznych nie przekracza on bowiem połowy pensji (Słowenia - 47 proc., Czechy i Słowacja - 46 proc., a Węgry - tylko 38 proc.). Oznacza to, że emeryci z innych krajów CEFTA mogą tylko marzyć o warunkach, w jakich żyje polski senior.
Ta różnica bierze się z tego, że w innych państwach dość konsekwentnie przestrzegana jest podstawowa zasada repartycyjnego ("generacja - generacji") systemu emerytalnego, w myśl której na świadczenia obecnej generacji emerytów przeznacza się tyle pieniędzy, ile gromadzi się ze składek obecnej generacji pracujących. W Polsce natomiast system emerytalny zasilany jest 43 mld zł z bud-żetu (27 mld ZUS - 30 proc. dochodów i 16 mld KRUS - 95 proc. dochodów). Całość dotacji budżetowych wynosi 6 proc. PKB i równa jest jednej trzeciej wartości polskich inwestycji (lub, jak kto woli, jest to 16-krotność polskich wydatków na naukę). Co to oznacza? Ano tylko tyle, że prawie połowa aktualnie wypłacanych emerytur nie pochodzi ze składek emerytalnych (jednych z najwyższych na świecie), lecz z innych podatków.
W efekcie Polska ma (obok Włoch) najwyższy na świecie udział wydatków na emerytury w produkcie krajowym brutto. Przeznaczamy na nie 14,5 proc. PKB, podczas gdy Słowenia - 12,7 proc., Unia Europejska (średnio) - 12,5 proc., Węgry - 9,8 proc., Czechy - 9,4 proc., a Słowacja - 7,9 proc.
Emeryt 23-letni
Gdy widzę i słyszę emeryta, który rozpacza, że jego świadczenie wynosi 300 zł czy 500 zł miesięcznie - wpadam w szał. W polskim systemie emerytalnym takie świadczenia istnieć nie mogą. Łatwo to sprawdzić. "Statystyczny Kowalski", który pobierał "statystyczną pensję", powinien przejść na emeryturę w wieku 65 lat (Kowalska - w wieku 60 lat) po przepracowaniu 45 lat, jeżeli miał wykształcenie średnie, lub 43 lat, jeżeli miał wykształcenie wyższe (kobiety odpowiednio 40 i 38 lat). Wedle obowiązujących zasad, powinien otrzymać świadczenie emerytalne w wysokości 82-84 proc. wynagrodzenia (Kowalska 76-77 proc.). Średnio dla obu płci daje to przeciętną emeryturę w wysokości 80 proc. zarobków.
Skoro taki, wynoszący 80 proc., powinien być teoretyczny stosunek zastąpienia, dlaczego faktycznie wynosi "tylko" 56,4 proc.? Dlatego że w Polsce rzadko kto przechodzi na emeryturę tak późno, a jeszcze rzadziej tak długo pracuje. Odwracając rachunek i wychodząc od faktycznego wskaźnika zastąpienia, można wyliczyć, że przeciętny staż pracy polskiego emeryta wynosił 23 lata. I trzeba powiedzieć wyraźnie, że przy tak krótkim okresie pracy i płacenia składki emerytury nie mogą być wysokie. Dlatego trzeba wreszcie przestać płakać nad losem emeryta 500-złotowego, tylko w oczy mu powiedzieć: "Trzeba było pracować". I nic tu nie ma do rzeczy obecne bezrobocie. Dzisiejsi emeryci większość zawodowego życia przeżyli w czasach, kiedy do "chodzenia do pracy" przymuszano.
Stan nieczynny
Dlaczego Polacy są tak leniwi? Dlatego że polski system emerytalny do pracy zniechęca i lenistwo premiuje. Na świecie im kto dłużej pracuje, tym ma wyższą emeryturę. Przy czym emerytura ta rośnie lawinowo. U nas "socjalistyczny" system emerytalny nagradza za krótki, a karze za długi czas pracy. Dowieść można tego w bardzo prosty sposób. Emeryturę w Polsce oblicza się według wzoru: 24 proc. kwoty bazowej (obecnie 447,03 zł) plus 1,3 proc. podstawy jej wymiaru za każdy pełny rok okresów składkowych plus 0,7 proc. podstawy jej wymiaru za każdy pełny rok okresów nieskładkowych. Prawo do owych 24 proc. nabywamy już po 20 latach pracy i wtedy najbardziej opłaca się przechodzić na emeryturę. Taki młody emeryt (zakładamy, że zarabiał średnią krajową) dostaje bowiem 52,1 proc. przeciętnego wynagrodzenia wynoszącego obecnie (bez składki na ZUS) 1862,62 zł, czyli 970 zł. Każdy następny rok pracy zwiększa jego emeryturę o 24 zł, co oznacza, że procentowo przyrosty są coraz mniejsze, a po przepracowaniu dodatkowych 20 lat emerytura wyniesie 1454 zł.
Męczyć się przez rok za 24 złote rocznie? Polak może jest leniwy, ale nie głupi (o głupotę raczej należy podejrzewać twórców polskiego systemu emerytalnego) i liczyć potrafi. Dlatego za 24 złote nie chce się męczyć i kiedy tylko może, wybiera "stan nieczynny". Zjawisko to nasila się szczególnie dzisiaj, w związku z zapowiadanym stopniowym wymieraniem starego systemu od 1 stycznia 2007 r.
Co drugi wyborca emerytem bankrutem
Czytelnik może powiedzieć, że artykuł jest spóźniony o sześć lat, bowiem Polska jest w trakcie reformy systemu ubezpieczeń i od 2007 r. przejdzie na rozwiązania oparte na kapitalizacji składki. To prawda, ale nie całkiem. Przede wszystkim nie wiadomo, czy przejdzie, bowiem mnożą się naciski, by z reformy się wycofać, a Wiesław Kaczmarek proponował wręcz, by pieniądze z OFE zabrać i "wydać na rozwój". W rzeczywistości nie powiedział nic ponad to, co faktycznie się dzieje. ZUS nie przekazuje bowiem całości składek do OFE, co sprawia, że dzisiaj okrada się przyszłych emerytów. Nie są znane także rozwiązania dotyczące tzw. emerytur pomostowych. O nie trwać będzie bój ze związkami zawodowymi i branżowymi lobby. Bój, którego wynik łatwo przewidzieć, gdyż obie strony będą grały do jednej bramki: związkom zależeć będzie na utrzymaniu przywilejów, a politykom na najtańszym (bo z pieniędzy przyszłych pokoleń) kupieniu głosów.
Dlatego nie jest trudno prognozować, co wydarzy się za 20 lat. Odsetek ludzi w wieku emerytalnym wzrośnie o ponad połowę (do 7,7 proc.). Przy utrzymaniu obecnego "liberalizmu emerytalnego" i tempa wzrostu płac odsetek PKB wydawany na emerytury wzrośnie do 22 proc., a w 2025 r. co drugi wyborca będzie emerytem. Tylko że nie będzie wtedy miał go kto utrzymać!
Emeryt w przedszkolu
Dzieci w lubelskim przedszkolu zapytane, kim chcą zostać, odpowiedziały chórem "emerytem". Racjonalny wybór! Z badań GUS wynika, że w 2002 r. przeciętne dochody rodzin emerytów były u nas o 14 proc. wyższe od dochodów rodzin pracowników. A Polska jest wciąż jednym z najmłodszych społeczeństw europejskich. Tak zwana stopa obciążenia (stosunek liczby osób w wieku emerytalnym do osób w wieku produkcyjnym) wynosi 20,4 proc., przy średniej dla krajów Unii Europejskiej równej 28 proc. Mamy w Polsce tylko 4,9 mln osób powyżej 65. roku życia (niecałe 13 proc. ludności - Włochy prawie 18 proc.!), a mimo to emerytury i renty pobiera ponad 9 mln osób (7,2 mln w ZUS i 1,9 mln osób w KRUS), czyli prawie 25 proc. mieszkańców kraju. Przeciętny polski emeryt ma 67 lat, a emerytka 64,5 roku. Jak łatwo zauważyć, to niewiele więcej, niż wynosi dolna granica wieku emerytalnego, co nie znaczy wcale, że polscy emeryci umierają młodo, zaraz po uzyskaniu świadczeń. W rzeczywistości żyjemy coraz dłużej. Dzisiejszy 60-latek powinien żyć jeszcze 16,5 roku, a 60-latka 21,5 roku; średnio o rok dłużej niż przed 25 laty. Mimo to w 1978 r. przeciętnie przechodzono na emeryturę o trzy lata później (mężczyzna w wieku 69,5 roku, kobieta - 67,5 roku). W latach 1960-1978 kobiety stawały się emerytkami, mając 61 lat, a mężczyźni - 64,3 roku. Dziś "początkujący" emeryt jest o siedem lat młodszy (54 lata kobieta i 57 lat mężczyzna).
W Polsce dwie trzecie zatrudnionych ma prawo do wcześniejszej emerytury. Najmłodszymi emerytami, zgodnie z prawem, mogą być wojskowi (od 33. roku życia), którzy nabywają uprawnienia po 15 latach służby (emerytura wynosi wtedy 40 proc. ostatniego wynagrodzenia) i nauczyciele otrzymujący pełne prawa emerytalne po przepracowaniu 30, a nawet 25 lat w wypadku szkolnictwa specjalnego (daje to możliwość zostania emerytem w wieku 43--48 lat).
10 milionów x nie!
Każda dyskusja na temat wysokości emerytur kończy się kontratakiem prawie dziesięciomilionowego emerytalnego lobby. Padają trzy argumenty: emerytury są niskie, emerytury są świadczeniem wypracowanym, a więc nic nikomu do nich, wcześniejsze emerytury odciążają rynek pracy. Argumenty są bardzo mocne. Mają tylko jedną wadę - są nieprawdziwe.
Zacznijmy od bzdury ewidentnej - emerytury a bezrobocie. Przejście na emeryturę nie tworzy miejsca pracy. Przeciwnie, skrócenie okresu wpłacania składki emerytalnej zmusza do zwiększenia wysokości podatków emerytalnych, co podraża koszty i zmniejsza liczbę miejsc pracy. Dodatkowo, co szósty emeryt pracuje legalnie (czyli i tak emeryci - takie ich prawo - zajmują ponad milion miejsc pracy), a co najmniej drugie tyle emerytów dorabia na czarno.
Emerytury w Polsce nie są niskie. W przeliczeniu na tzw. osobę utrzymywaną dochody emerytów (w ubiegłym roku 794,52 zł) są wyższe niż pracujących (698,09 zł). Zjawisko to wynika nie tylko z tego, że z przeciętnej pensji utrzymywanych jest średnio dwóch członków rodziny, podczas gdy z przeciętnej emerytury jedna. Istotne znaczenie ma również to, że - w odróżnieniu od zarobków - są to dochody gwarantowane, wyliczone wedle bardzo korzystnej reguły i podlegające stałej waloryzacji.
W Polsce średnia emerytura pracownicza wynosi 56,4 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Ten tzw. stosunek zastąpienia jest - w porównaniu z emeryturami państwowymi w innych krajach - bardzo wysoki. W żadnym z dawnych krajów socjalistycznych nie przekracza on bowiem połowy pensji (Słowenia - 47 proc., Czechy i Słowacja - 46 proc., a Węgry - tylko 38 proc.). Oznacza to, że emeryci z innych krajów CEFTA mogą tylko marzyć o warunkach, w jakich żyje polski senior.
Ta różnica bierze się z tego, że w innych państwach dość konsekwentnie przestrzegana jest podstawowa zasada repartycyjnego ("generacja - generacji") systemu emerytalnego, w myśl której na świadczenia obecnej generacji emerytów przeznacza się tyle pieniędzy, ile gromadzi się ze składek obecnej generacji pracujących. W Polsce natomiast system emerytalny zasilany jest 43 mld zł z bud-żetu (27 mld ZUS - 30 proc. dochodów i 16 mld KRUS - 95 proc. dochodów). Całość dotacji budżetowych wynosi 6 proc. PKB i równa jest jednej trzeciej wartości polskich inwestycji (lub, jak kto woli, jest to 16-krotność polskich wydatków na naukę). Co to oznacza? Ano tylko tyle, że prawie połowa aktualnie wypłacanych emerytur nie pochodzi ze składek emerytalnych (jednych z najwyższych na świecie), lecz z innych podatków.
W efekcie Polska ma (obok Włoch) najwyższy na świecie udział wydatków na emerytury w produkcie krajowym brutto. Przeznaczamy na nie 14,5 proc. PKB, podczas gdy Słowenia - 12,7 proc., Unia Europejska (średnio) - 12,5 proc., Węgry - 9,8 proc., Czechy - 9,4 proc., a Słowacja - 7,9 proc.
Emeryt 23-letni
Gdy widzę i słyszę emeryta, który rozpacza, że jego świadczenie wynosi 300 zł czy 500 zł miesięcznie - wpadam w szał. W polskim systemie emerytalnym takie świadczenia istnieć nie mogą. Łatwo to sprawdzić. "Statystyczny Kowalski", który pobierał "statystyczną pensję", powinien przejść na emeryturę w wieku 65 lat (Kowalska - w wieku 60 lat) po przepracowaniu 45 lat, jeżeli miał wykształcenie średnie, lub 43 lat, jeżeli miał wykształcenie wyższe (kobiety odpowiednio 40 i 38 lat). Wedle obowiązujących zasad, powinien otrzymać świadczenie emerytalne w wysokości 82-84 proc. wynagrodzenia (Kowalska 76-77 proc.). Średnio dla obu płci daje to przeciętną emeryturę w wysokości 80 proc. zarobków.
Skoro taki, wynoszący 80 proc., powinien być teoretyczny stosunek zastąpienia, dlaczego faktycznie wynosi "tylko" 56,4 proc.? Dlatego że w Polsce rzadko kto przechodzi na emeryturę tak późno, a jeszcze rzadziej tak długo pracuje. Odwracając rachunek i wychodząc od faktycznego wskaźnika zastąpienia, można wyliczyć, że przeciętny staż pracy polskiego emeryta wynosił 23 lata. I trzeba powiedzieć wyraźnie, że przy tak krótkim okresie pracy i płacenia składki emerytury nie mogą być wysokie. Dlatego trzeba wreszcie przestać płakać nad losem emeryta 500-złotowego, tylko w oczy mu powiedzieć: "Trzeba było pracować". I nic tu nie ma do rzeczy obecne bezrobocie. Dzisiejsi emeryci większość zawodowego życia przeżyli w czasach, kiedy do "chodzenia do pracy" przymuszano.
Stan nieczynny
Dlaczego Polacy są tak leniwi? Dlatego że polski system emerytalny do pracy zniechęca i lenistwo premiuje. Na świecie im kto dłużej pracuje, tym ma wyższą emeryturę. Przy czym emerytura ta rośnie lawinowo. U nas "socjalistyczny" system emerytalny nagradza za krótki, a karze za długi czas pracy. Dowieść można tego w bardzo prosty sposób. Emeryturę w Polsce oblicza się według wzoru: 24 proc. kwoty bazowej (obecnie 447,03 zł) plus 1,3 proc. podstawy jej wymiaru za każdy pełny rok okresów składkowych plus 0,7 proc. podstawy jej wymiaru za każdy pełny rok okresów nieskładkowych. Prawo do owych 24 proc. nabywamy już po 20 latach pracy i wtedy najbardziej opłaca się przechodzić na emeryturę. Taki młody emeryt (zakładamy, że zarabiał średnią krajową) dostaje bowiem 52,1 proc. przeciętnego wynagrodzenia wynoszącego obecnie (bez składki na ZUS) 1862,62 zł, czyli 970 zł. Każdy następny rok pracy zwiększa jego emeryturę o 24 zł, co oznacza, że procentowo przyrosty są coraz mniejsze, a po przepracowaniu dodatkowych 20 lat emerytura wyniesie 1454 zł.
Męczyć się przez rok za 24 złote rocznie? Polak może jest leniwy, ale nie głupi (o głupotę raczej należy podejrzewać twórców polskiego systemu emerytalnego) i liczyć potrafi. Dlatego za 24 złote nie chce się męczyć i kiedy tylko może, wybiera "stan nieczynny". Zjawisko to nasila się szczególnie dzisiaj, w związku z zapowiadanym stopniowym wymieraniem starego systemu od 1 stycznia 2007 r.
Co drugi wyborca emerytem bankrutem
Czytelnik może powiedzieć, że artykuł jest spóźniony o sześć lat, bowiem Polska jest w trakcie reformy systemu ubezpieczeń i od 2007 r. przejdzie na rozwiązania oparte na kapitalizacji składki. To prawda, ale nie całkiem. Przede wszystkim nie wiadomo, czy przejdzie, bowiem mnożą się naciski, by z reformy się wycofać, a Wiesław Kaczmarek proponował wręcz, by pieniądze z OFE zabrać i "wydać na rozwój". W rzeczywistości nie powiedział nic ponad to, co faktycznie się dzieje. ZUS nie przekazuje bowiem całości składek do OFE, co sprawia, że dzisiaj okrada się przyszłych emerytów. Nie są znane także rozwiązania dotyczące tzw. emerytur pomostowych. O nie trwać będzie bój ze związkami zawodowymi i branżowymi lobby. Bój, którego wynik łatwo przewidzieć, gdyż obie strony będą grały do jednej bramki: związkom zależeć będzie na utrzymaniu przywilejów, a politykom na najtańszym (bo z pieniędzy przyszłych pokoleń) kupieniu głosów.
Dlatego nie jest trudno prognozować, co wydarzy się za 20 lat. Odsetek ludzi w wieku emerytalnym wzrośnie o ponad połowę (do 7,7 proc.). Przy utrzymaniu obecnego "liberalizmu emerytalnego" i tempa wzrostu płac odsetek PKB wydawany na emerytury wzrośnie do 22 proc., a w 2025 r. co drugi wyborca będzie emerytem. Tylko że nie będzie wtedy miał go kto utrzymać!
Więcej możesz przeczytać w 26/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.