Imieniem Anny German nazywa się ulice i gwiazdy, ale jej płyt nagranych za granicą nadal nie można kupić w Polsce
Kiedy latynoski piosenkarz Ricky Martin zapewnił podczas konferencji prasowej zorganizowanej z okazji jego występu na festiwalu w Sopocie, że zabierze z sobą nową płytę Kayah, posłucha jej uważnie i - kto wie - może kiedyś poprosi Polkę o zaśpiewanie z nim w duecie, uśmiechnąłem się pod wąsem. Ileż to już razy przed polskimi artystami roztaczano miraże zagranicznych podbojów i międzynarodowej kariery! Wierzyliśmy, że są dobrzy, więc oczekiwaliśmy od świata, że się na nich pozna. Ale prawie nigdy się nie poznawał.
Z przetrąconymi skrzydłami wrócili wszyscy: Violetta Villas, 2+1, Krzysztof (Krystof) Krawczyk, Niemen, Maanam, Edyta Górniak. Musieliśmy ich potem pracowicie odchuchać, żeby znowu - na kolejne lata - mieć choćby dla siebie. Żadna z polskich gwiazd nie stała się dotychczas gwiazdą międzynarodową i Kayah prawdopodobnie także nią nie będzie, choćby Ricky Martin słuchał sobie jej piosenek podczas każdej wizyty u fryzjera.
Kiedy się jednak przegląda zasoby światowego Internetu, ze zdziwieniem można z nich wyczytać nieoczekiwaną prawdę: jest ktoś, komu się udało trafić do serc nie tylko Polaków. Ktoś, komu poświęcono niesłychaną liczbę prywatnych stron WWW, kogo płyty wznawia się bez przerwy, czyim imieniem nazywa się ulice, a nawet planety. Ten ktoś to Anna German, nazywana niegdyś białym aniołem polskiej piosenki. 25 sierpnia minęło 21 lat od jej śmierci, a jej nagrania nie stały się ani odrobinę archaiczne.
Ta najbardziej polska piosenkarka o niemieckim nazwisku urodziła się w Uzbekistanie (wtedy, w 1936 r., była to republika Związku Radzieckiego) w rodzinie holenderskich i polskich emigrantów. Po wojnie znalazła się wśród repatriantów, których osiedlono w Szczecinie. To był dom trzech kobiet: babcia, matka i córka. Postanowiły zacząć nowe życie i postanowiły, że będą Polkami. Anna była w tym szczególnie konsekwentna. Gdy studiowała geologię na Uniwersytecie Wrocławskim, nawet się nie spodziewała, że zostanie piosenkarką. Zadebiutowała we wrocławskim teatrze Kalambur, traktując występy jako dorywcze zajęcie w czasie wakacji, zamiast praktyk studenckich. Była jednak zbyt dobra, by przyjaciele pozwolili jej przestać śpiewać.
W czasie II Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (1964 r.) zaśpiewała "Tańczące Eurydyki" i było jasne, że narodziła się gwiazda. Potem były nagrody, koncerty, płyty. Entuzjazm dla jej talentu natychmiast okazali Rosjanie i Włosi. We Włoszech podpisała nawet kontrakt płytowy i wystąpiła w San Remo. W 1966 r. włoska prasa zachwycała się: "Wczoraj Anna German przyjechała do Mediolanu i okazało się, że ma nie tylko piękny głos, ale i urodę: wysoka, o jasnych, falujących włosach i rozmarzonym spojrzeniu. Krótko mówiąc: wspaniała dziewczyna" ("La Notte"). Trasa koncertowa, występy telewizyjne, festiwal w San Remo (to wtedy narzeczony Dalidy, Luigi Tenco, z rozpaczy, że jego piosenka "Ciao, amore, ciao" nie przeszła do finału, popełnił samobójstwo). Wszędzie sukcesy. Niewysocy włoscy konferansjerzy mieli z nią kłopot, bo przerastała ich o głowę (miała wzrost współczesnej modelki - 180 cm). Jeden z nich zapytał ją nawet bezczelnie: "Ile metrów pani mierzy?". Odpaliła mu natychmiast po włosku: "To nieważne. Ważne, że jestem wyższa od pana". Publiczność zawyła z podziwu.
Szczęście trwało kilka miesięcy. 28 sierpnia 1967 r., wracając z koncertu, została ciężko ranna w wypadku samochodowym na Autostradzie Słońca koło Bolonii. Przez siedem dni pozostawała w śpiączce. Obudziła się, ale miała urazy kręgosłupa. Nie było wiadomo, czy kiedykolwiek będzie jeszcze chodzić i śpiewać. Po dwóch latach trudnej, bolesnej rekonwalescencji wróciła na estradę. Stanęła przed mikrofonem prosta jak nigdy i zaśpiewała swój superprzebój, który napisała w czasie choroby - "Człowieczy los". Nigdy nie zapomnę filmu dokumentalnego Mariusza Waltera pod tytułem "Powrót Eurydyki", który pokazywał te chwile.
German znowu śpiewała, nagrywała, podróżowała po całym świecie. Śmierć, której wymknęła się po wypadku na autostradzie, dopadła ją kilkanaście lat później. Nie udało się jej obronić przed rakiem. Umarła cicho, w samym środku stanu wojennego. Miała tylko 46 lat. Prawie nie zauważono jej odejścia. Nikt wtedy nie miał głowy do takich spraw.
Sława Anny German jednak nie mija. Właśnie w księgarniach pojawiło się drugie wydanie jej wspomnień z okresu rekonwalescencji "Wróć do Sorrento?", a w sklepach muzycznych reedycje jej nagrań. W księgarni internetowej Merlin jest zwyczaj, że klienci zostawiają komentarz na temat kupionej płyty czy książki. Pod płytą German znalazłem całkiem nowy wpis: "Nie ma w polskim języku słów, które byłyby w stanie określić wielkość talentu Anny German. Nie ma słów, które mogłyby opisać bezmiar piękna, którym Wielka Artystka obdarowuje słuchaczy. Nikt nigdy nie będzie w stanie jej zastąpić. Anna German nie śpiewa piosenek. Ona śpiewa arcydzieła. Jędrzej Kozak". Swoją drogą to ciekawe, jej imieniem nazywa się nowe odmiany kwiatów (clematis), ulice i gwiazdy, ale nagranych za granicą (we Włoszech i Rosji) płyt Anny German, świadczących o tym, że jako jedynej udało się jej zrobić prawdziwą międzynarodową karierę, nadal nie można kupić w polskich sklepach� n
[email protected]
Z przetrąconymi skrzydłami wrócili wszyscy: Violetta Villas, 2+1, Krzysztof (Krystof) Krawczyk, Niemen, Maanam, Edyta Górniak. Musieliśmy ich potem pracowicie odchuchać, żeby znowu - na kolejne lata - mieć choćby dla siebie. Żadna z polskich gwiazd nie stała się dotychczas gwiazdą międzynarodową i Kayah prawdopodobnie także nią nie będzie, choćby Ricky Martin słuchał sobie jej piosenek podczas każdej wizyty u fryzjera.
Kiedy się jednak przegląda zasoby światowego Internetu, ze zdziwieniem można z nich wyczytać nieoczekiwaną prawdę: jest ktoś, komu się udało trafić do serc nie tylko Polaków. Ktoś, komu poświęcono niesłychaną liczbę prywatnych stron WWW, kogo płyty wznawia się bez przerwy, czyim imieniem nazywa się ulice, a nawet planety. Ten ktoś to Anna German, nazywana niegdyś białym aniołem polskiej piosenki. 25 sierpnia minęło 21 lat od jej śmierci, a jej nagrania nie stały się ani odrobinę archaiczne.
Ta najbardziej polska piosenkarka o niemieckim nazwisku urodziła się w Uzbekistanie (wtedy, w 1936 r., była to republika Związku Radzieckiego) w rodzinie holenderskich i polskich emigrantów. Po wojnie znalazła się wśród repatriantów, których osiedlono w Szczecinie. To był dom trzech kobiet: babcia, matka i córka. Postanowiły zacząć nowe życie i postanowiły, że będą Polkami. Anna była w tym szczególnie konsekwentna. Gdy studiowała geologię na Uniwersytecie Wrocławskim, nawet się nie spodziewała, że zostanie piosenkarką. Zadebiutowała we wrocławskim teatrze Kalambur, traktując występy jako dorywcze zajęcie w czasie wakacji, zamiast praktyk studenckich. Była jednak zbyt dobra, by przyjaciele pozwolili jej przestać śpiewać.
W czasie II Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (1964 r.) zaśpiewała "Tańczące Eurydyki" i było jasne, że narodziła się gwiazda. Potem były nagrody, koncerty, płyty. Entuzjazm dla jej talentu natychmiast okazali Rosjanie i Włosi. We Włoszech podpisała nawet kontrakt płytowy i wystąpiła w San Remo. W 1966 r. włoska prasa zachwycała się: "Wczoraj Anna German przyjechała do Mediolanu i okazało się, że ma nie tylko piękny głos, ale i urodę: wysoka, o jasnych, falujących włosach i rozmarzonym spojrzeniu. Krótko mówiąc: wspaniała dziewczyna" ("La Notte"). Trasa koncertowa, występy telewizyjne, festiwal w San Remo (to wtedy narzeczony Dalidy, Luigi Tenco, z rozpaczy, że jego piosenka "Ciao, amore, ciao" nie przeszła do finału, popełnił samobójstwo). Wszędzie sukcesy. Niewysocy włoscy konferansjerzy mieli z nią kłopot, bo przerastała ich o głowę (miała wzrost współczesnej modelki - 180 cm). Jeden z nich zapytał ją nawet bezczelnie: "Ile metrów pani mierzy?". Odpaliła mu natychmiast po włosku: "To nieważne. Ważne, że jestem wyższa od pana". Publiczność zawyła z podziwu.
Szczęście trwało kilka miesięcy. 28 sierpnia 1967 r., wracając z koncertu, została ciężko ranna w wypadku samochodowym na Autostradzie Słońca koło Bolonii. Przez siedem dni pozostawała w śpiączce. Obudziła się, ale miała urazy kręgosłupa. Nie było wiadomo, czy kiedykolwiek będzie jeszcze chodzić i śpiewać. Po dwóch latach trudnej, bolesnej rekonwalescencji wróciła na estradę. Stanęła przed mikrofonem prosta jak nigdy i zaśpiewała swój superprzebój, który napisała w czasie choroby - "Człowieczy los". Nigdy nie zapomnę filmu dokumentalnego Mariusza Waltera pod tytułem "Powrót Eurydyki", który pokazywał te chwile.
German znowu śpiewała, nagrywała, podróżowała po całym świecie. Śmierć, której wymknęła się po wypadku na autostradzie, dopadła ją kilkanaście lat później. Nie udało się jej obronić przed rakiem. Umarła cicho, w samym środku stanu wojennego. Miała tylko 46 lat. Prawie nie zauważono jej odejścia. Nikt wtedy nie miał głowy do takich spraw.
Sława Anny German jednak nie mija. Właśnie w księgarniach pojawiło się drugie wydanie jej wspomnień z okresu rekonwalescencji "Wróć do Sorrento?", a w sklepach muzycznych reedycje jej nagrań. W księgarni internetowej Merlin jest zwyczaj, że klienci zostawiają komentarz na temat kupionej płyty czy książki. Pod płytą German znalazłem całkiem nowy wpis: "Nie ma w polskim języku słów, które byłyby w stanie określić wielkość talentu Anny German. Nie ma słów, które mogłyby opisać bezmiar piękna, którym Wielka Artystka obdarowuje słuchaczy. Nikt nigdy nie będzie w stanie jej zastąpić. Anna German nie śpiewa piosenek. Ona śpiewa arcydzieła. Jędrzej Kozak". Swoją drogą to ciekawe, jej imieniem nazywa się nowe odmiany kwiatów (clematis), ulice i gwiazdy, ale nagranych za granicą (we Włoszech i Rosji) płyt Anny German, świadczących o tym, że jako jedynej udało się jej zrobić prawdziwą międzynarodową karierę, nadal nie można kupić w polskich sklepach� n
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.