Miasto zbrodni: "Wprost" i TVN o piekle kobiet w Meksyku
Bohater obsypanego nagrodami filmu "Amores perros" namawia swą szwagierkę, by wspólnie wyjechali ze stolicy Meksyku do Juárez, leżącego przy granicy ze Stanami Zjednoczonymi. Niemal dwumilionowe miasto jest mekką dla klepiących biedę Meksykanów, którzy pragną odmienić swój los. Dla wielu młodych kobiet to jednak nie brama do raju, ale do piekła.
Mordercza łamigłówka
Od dziesięciu lat w Juárez znikają w zagadkowy sposób dziewczęta i młode kobiety. Ciała i szczątki wielu z nich, przed śmiercią zgwałconych i często okaleczonych, są odnajdywane na otaczającej miasto pustyni, na polach i wysypiskach śmieci. Zginęły już setki kobiet. Te zabójstwa - nazwane przez meksykańską gazetę "Reforma" zbrodnią stulecia - wywołały psychozę strachu wśród mieszkańców Juárez. Poruszyły opinię publiczną, dziennikarzy, obrońców praw człowieka i polityków w Meksyku i na świecie. O wyjaśnienie sprawy apelował do prezydenta Meksyku Vicentego Foxa już poprzedni prezydent USA Bill Clinton.
Zagadki zabójstw nie udało się dotąd rozwikłać ani policji, ani prokuraturze. Na nic zdała się pomoc agentów FBI. Sprawca lub sprawcy największej w świecie serii zabójstw kobiet na tle seksualnym wciąż pozostają na wolności. Rodziny ofiar, jak zresztą większość mieszkańców Juárez, nie wierzą w sprawiedliwość i nie ufają już nikomu.
Pojechaliśmy do Juárez, by przeprowadzić własne dochodzenie, spróbować rozwiązać zagadkę lub przynajmniej wyjaśnić, jak to możliwe, że dotychczas nikomu się to nie udało. Ekipie dziennikarskiej TVN i "Wprost" towarzyszyło dwoje ekspertów: Robert Ressler, amerykański kryminolog specjalizujący się w seryjnych zabójstwach, i Candice Skrapec, kanadyjska psycholog polskiego pochodzenia z Kalifornijskiego Uniwersytetu Stanowego. Przez ponad 90 dni spędzonych w Meksy-ku mozolnie rekonstruowaliśmy budzącą dreszcze historię meksykańskiego piekła kobiet.
Magnes maquiladoras
Jedni przyjeżdżają do Juárez na chwilę, by się przedrzeć przez granicę do USA. Inni szukają pracy w fabrykach założonych przez obcy, najczęściej amerykański kapitał, zwabiony tanią siłą roboczą, ulgami celnymi i podatkowymi. Te fabryki, nazywane maquiladoras (jest ich ponad 4000), produkują na eksport i to one głównie przyczyniły się do dynamicznego wzrostu gospodarczego, jaki zanotowano w Meksyku w latach 90., kiedy kraj znalazł się w gronie dziesięciu wschodzących rynków świata. Wszystko dzięki NAFTA, strefie wolnego handlu, która połączyła rynki Meksyku, USA i Kanady.
Dzięki NAFTA w Juárez powstała supernowoczesna fabryka i centrum naukowo-badawcze koncernu Delphi, największego na świecie producenta części samochodowych, zatrudniającego w 55 meksykańskich fabrykach 70 tys. osób. Meksykańscy politycy, z prezydentem Foxem na czele, którzy chcą pokazać, że ich kraj dołącza do państw najbardziej rozwiniętych, fotografują się najchętniej w Juárez, a nie w pełnej drapaczy chmur stolicy czy turystycznym Cancún. Juárez, nazywane "miastem przyszłości", jest przykładem tego, że spełnia się amerykański sen Meksykanów, a slumsy zamieniają się stopniowo w szklane domy.
Kupić lub zabić
Juárez jest miastem obietnicą i - jak niegdyś amerykański Dziki Zachód - przyciąga mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy. Od dawna miasto graniczące z Teksasem jest największym centrum przerzutu nielegalnych migrantów do USA. Tym procederem trudnią się gangi, zbijające kokosy na desperatach próbujących odmienić swoje życie. Mimo że granica biegnąca wzdłuż rzeki Rio Grande przypomina pilnie strzeżoną twierdzę, kilka tysięcy dolarów wręczonych przemytnikom żywego towaru otwiera ją niczym zaklęcie Sezam. Z balkonu siedziby prezydenta miasta kamerzysta TVN miał okazję sfilmować, jak grupka mężczyzn w mgnieniu oka znalazła się w teksańskim El Paso. Patrol amerykańskiej policji zjawił się po dwóch minutach, ale mógł już tylko szukać wiatru w polu.
Juárez jest także siedzibą najsilniejszego meksykańskiego kartelu narkotykowego. O jego potędze najlepiej świadczy to, że 70 proc. przemycanych do USA narkotyków pochodzi z Meksyku. Mieszkańcy Juárez mówią, że "kogo kartel nie może kupić, tego zabija". To więcej niż uliczna legenda. Korupcja wydaje się w Meksyku wszechobecna. Intelektualiści, tacy jak Carlos Fuentes czy Octavio Paz, od dawna alarmowali, nazywając nawet Meksyk "narkodemokracją". Zbudowaniu silnych powiązań między mafią a światem władzy sprzyjał system polityczny oparty przez 70 lat na rządach jednego ugrupowania: Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Dopiero zwycięstwo Foxa w wyborach prezydenckich w 2000 r. dało początek zmianom. Nowy prezydent zapowiedział, że zreformuje kraj, budując przejrzystą demokrację.
To jednak nie narkobiznes czy działalność handlarzy żywym towarem położyły się najbardziej ponurym cieniem na wizerunku "miasta przyszłości", lecz zabójstwa kobiet - tyleż makabryczne, ile zagadkowe. Wśród pracowników maquiladoras dominują kobiety. Większość ofiar tajemniczego Rozpruwacza z Juárez to pracownice fabryk założonych przez zagraniczny kapitał. Przepadły bez wieści, jadąc do pracy albo wracając do domu. Taki los spotkał m.in. Marię Iveth Gonzales. Jej zwłoki, razem ze szczątkami siedmiu innych kobiet, odnaleziono 6 listopada 2001 r. na polu bawełny, tuż obok skrzyżowania, przy którym mieści się siedziba stowarzyszenia skupiającego fabryki z zagranicznym kapitałem. Do dziś stoją tam różowe krzyże (podobnie jak na pozostałych "polach śmierci" w Juárez) - przypominając o zbrodni i braku kary.
Na temat zbrodni stulecia można usłyszeć mnóstwo plotek i hipotez. Jedni mówią, że za zabójstwami mogą się kryć sataniści, inni wskazują na handlarzy ludzkimi organami (do przeszczepów) czy wreszcie - na producentów tzw. snuff movies, czyli filmów ostatniego tchnienia, przedstawiających prawdziwą śmierć. Robert Ressler uważa, że wiele zabójstw to pojedyncze wypadki gwałtów i mordów, a poza tym w Juárez grasuje dwóch lub trzech seryjnych zabójców. Skrapec mówi o czterech mordercach.
Sprawiedliwość po meksykańsku
Władze najpierw nie dostrzegały problemu. Później próbowały szybko osiągnąć spektakularny sukces. W 1995 r. ogłoszono, że sprawcą zabójstw jest Abdul Latif Sharif, amerykański inżynier chemik egipskiego pochodzenia, który przyjechał do Juárez na kontrakt. Sharifa zatrzymano, ale kobiety nadal znikały. Wtedy policja i prokuratura oznajmiły, że Amerykanin chce odwrócić od siebie uwagę i zleca zabójstwa z więzienia. Pochwycono tych, którzy mieli być wykonawcami jego woli - Los Rebeldes, gang bywalców nocnych klubów, z ich liderem zwanym El Diablo, czyli Diabłem. Potem o zbrodnię oskarżono kierowców autobusów dowożących kobiety do pracy.
Zatrzymywanie kolejnych domniemanych sprawców nie uspokoiło kobiet w Juárez i ich rodzin, pozbawiło ich jedynie resztek zaufania do władz. Najbardziej poczynania administracji skompromitowała sprawa ośmiu kobiet, których zwłoki odnaleziono na polu bawełny w listopadzie 2001 r. Prokuratura pięć dni po odkryciu ciał przedstawiła winnych zbrodni - dwóch kierowców autobusów. Przyznali się, podali nazwiska i opisy ofiar. Testy DNA, przeprowadzone na żądanie rodzin zamordowanych, wykazały jednak, że odnaleziono szczątki nie tych osób, które - zdaniem prokuratury - zabili kierowcy. Ubrania ofiar znaleźli na miejscu porzucenia zwłok ochotnicy skrzyknięci przez rodziny zaginionych - już po zakończeniu rzekomo dokładnych oględzin pola bawełny (policja i prokuratura użyły nawet buldożerów). Ochotnikom zarzucono, że zniszczyli dowody. Po przewiezieniu do więzienia oskarżeni oświadczyli, że zeznania wymuszono na nich torturami (byli m.in. rażeni prądem). Wybuchł skandal. Jeden z oskarżonych zmarł po operacji przepukliny przeprowadzonej w więzieniu bez wiedzy jego bliskich. Adwokat oskarżonych został zastrzelony przez policję, która poinformowała, że... pomyliła jego samochód z autem handlarza narkotyków.
Trup w szafie?
Mimo nacisków opinii publicznej w kraju i za granicą władze Meksyku długo pozostawały bierne. Dopiero przed tegorocznymi lipcowymi wyborami do Kongresu prezydent Fox doprowadził do opracowania czterdziestopunktowego "planu działania" i wysłał do Juárez 300 funkcjonariuszy federalnej policji. Nie zapobiegło to jednak kolejnym tragediom. 15 sierpnia w centrum miasta zniknęła trzynastoletnia Perla Guzman, która przyjechała tam wraz z rodziną z Kansas City w USA, by odwiedzić chorego krewniaka. Zaginęła w drodze do kościoła, położonego dwie przecznice od domu, w którym gościła.
Amnesty International w ogłoszonym w sierpniu raporcie nie pozostawiła na władzach Meksyku suchej nitki, wytykając im, że mimo oskarżenia o zbrodnie aż 79 domniemanych sprawców zabójstwa nie ustały, a wymiar sprawiedliwości zapisał się w tej sprawie jedynie fałszowaniem dowodów, torturowaniem zatrzymanych i lekceważeniem rodzin ofiar. Irene Kahn, sekretarz generalny Amnesty International, uważa, że wymierzenie sprawiedliwości - nie tylko w tej sprawie - będzie możliwe w Meksyku dopiero po reformie sądów i policji. Cztery na pięć ofiar przestępstw w tym kraju nie zgłasza tego policji, bo nie wierzy, że ma to jakikolwiek sens.
Większość policjantów w Meksyku podlega Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, a ich zadaniem jest prewencja. Działania śledcze mogą podejmować jedynie funkcjonariusze podlegli prokuratorowi generalnemu. W ten sposób 300 tys. policjantów zredukowano do roli ochroniarzy czy strażników miejskich, podczas gdy sześć razy mniej funkcjonariuszy mających uprawnienia śledcze (w kraju liczącym ponad
100 mln mieszkańców) nie radzi sobie z nawałem pracy. Podobnie jest w sądach, gdzie w dodatku zdecydowaną przewagę nad adwokatami i sędziami mają prokuratorzy. Do więzienia zbyt często zamiast winnych trafiają ci, których najłatwiej skazać.
Morderczy machos?
Organizacje kobiece zwracają uwagę na jeszcze jedną przyczynę bulwersujących zbrodni w Juárez - jest nią kryzys machismo, tradycji męskiej dominacji. Pracodawcy wolą zatrudniać kobiety, które są bardziej zdyscyplinowane od mężczyzn i łatwiej akceptują niższe płace. - Mężczyźni są wypierani z lokalnego rynku pracy, a co za tym idzie - degradowani w hierarchii społecznej - uważa dr Irma Rodríguez Galarza, kryminolog i psycholog. - To wywołuje mizoginię, która sprzyja zbrodniarzom - wtóruje Esther Chávez Cano, założycielka Casa Amiga, pierwszej organizacji broniącej praw kobiet w Juárez. Według Diany Washington Valdez, dziennikarki "El Paso Times" piszącej książkę o zbrodni w Juárez, "kobieta nie ma tam żadnej wartości".
Mordercza łamigłówka
Od dziesięciu lat w Juárez znikają w zagadkowy sposób dziewczęta i młode kobiety. Ciała i szczątki wielu z nich, przed śmiercią zgwałconych i często okaleczonych, są odnajdywane na otaczającej miasto pustyni, na polach i wysypiskach śmieci. Zginęły już setki kobiet. Te zabójstwa - nazwane przez meksykańską gazetę "Reforma" zbrodnią stulecia - wywołały psychozę strachu wśród mieszkańców Juárez. Poruszyły opinię publiczną, dziennikarzy, obrońców praw człowieka i polityków w Meksyku i na świecie. O wyjaśnienie sprawy apelował do prezydenta Meksyku Vicentego Foxa już poprzedni prezydent USA Bill Clinton.
Zagadki zabójstw nie udało się dotąd rozwikłać ani policji, ani prokuraturze. Na nic zdała się pomoc agentów FBI. Sprawca lub sprawcy największej w świecie serii zabójstw kobiet na tle seksualnym wciąż pozostają na wolności. Rodziny ofiar, jak zresztą większość mieszkańców Juárez, nie wierzą w sprawiedliwość i nie ufają już nikomu.
Pojechaliśmy do Juárez, by przeprowadzić własne dochodzenie, spróbować rozwiązać zagadkę lub przynajmniej wyjaśnić, jak to możliwe, że dotychczas nikomu się to nie udało. Ekipie dziennikarskiej TVN i "Wprost" towarzyszyło dwoje ekspertów: Robert Ressler, amerykański kryminolog specjalizujący się w seryjnych zabójstwach, i Candice Skrapec, kanadyjska psycholog polskiego pochodzenia z Kalifornijskiego Uniwersytetu Stanowego. Przez ponad 90 dni spędzonych w Meksy-ku mozolnie rekonstruowaliśmy budzącą dreszcze historię meksykańskiego piekła kobiet.
Magnes maquiladoras
Jedni przyjeżdżają do Juárez na chwilę, by się przedrzeć przez granicę do USA. Inni szukają pracy w fabrykach założonych przez obcy, najczęściej amerykański kapitał, zwabiony tanią siłą roboczą, ulgami celnymi i podatkowymi. Te fabryki, nazywane maquiladoras (jest ich ponad 4000), produkują na eksport i to one głównie przyczyniły się do dynamicznego wzrostu gospodarczego, jaki zanotowano w Meksyku w latach 90., kiedy kraj znalazł się w gronie dziesięciu wschodzących rynków świata. Wszystko dzięki NAFTA, strefie wolnego handlu, która połączyła rynki Meksyku, USA i Kanady.
Dzięki NAFTA w Juárez powstała supernowoczesna fabryka i centrum naukowo-badawcze koncernu Delphi, największego na świecie producenta części samochodowych, zatrudniającego w 55 meksykańskich fabrykach 70 tys. osób. Meksykańscy politycy, z prezydentem Foxem na czele, którzy chcą pokazać, że ich kraj dołącza do państw najbardziej rozwiniętych, fotografują się najchętniej w Juárez, a nie w pełnej drapaczy chmur stolicy czy turystycznym Cancún. Juárez, nazywane "miastem przyszłości", jest przykładem tego, że spełnia się amerykański sen Meksykanów, a slumsy zamieniają się stopniowo w szklane domy.
Kupić lub zabić
Juárez jest miastem obietnicą i - jak niegdyś amerykański Dziki Zachód - przyciąga mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy. Od dawna miasto graniczące z Teksasem jest największym centrum przerzutu nielegalnych migrantów do USA. Tym procederem trudnią się gangi, zbijające kokosy na desperatach próbujących odmienić swoje życie. Mimo że granica biegnąca wzdłuż rzeki Rio Grande przypomina pilnie strzeżoną twierdzę, kilka tysięcy dolarów wręczonych przemytnikom żywego towaru otwiera ją niczym zaklęcie Sezam. Z balkonu siedziby prezydenta miasta kamerzysta TVN miał okazję sfilmować, jak grupka mężczyzn w mgnieniu oka znalazła się w teksańskim El Paso. Patrol amerykańskiej policji zjawił się po dwóch minutach, ale mógł już tylko szukać wiatru w polu.
Juárez jest także siedzibą najsilniejszego meksykańskiego kartelu narkotykowego. O jego potędze najlepiej świadczy to, że 70 proc. przemycanych do USA narkotyków pochodzi z Meksyku. Mieszkańcy Juárez mówią, że "kogo kartel nie może kupić, tego zabija". To więcej niż uliczna legenda. Korupcja wydaje się w Meksyku wszechobecna. Intelektualiści, tacy jak Carlos Fuentes czy Octavio Paz, od dawna alarmowali, nazywając nawet Meksyk "narkodemokracją". Zbudowaniu silnych powiązań między mafią a światem władzy sprzyjał system polityczny oparty przez 70 lat na rządach jednego ugrupowania: Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Dopiero zwycięstwo Foxa w wyborach prezydenckich w 2000 r. dało początek zmianom. Nowy prezydent zapowiedział, że zreformuje kraj, budując przejrzystą demokrację.
To jednak nie narkobiznes czy działalność handlarzy żywym towarem położyły się najbardziej ponurym cieniem na wizerunku "miasta przyszłości", lecz zabójstwa kobiet - tyleż makabryczne, ile zagadkowe. Wśród pracowników maquiladoras dominują kobiety. Większość ofiar tajemniczego Rozpruwacza z Juárez to pracownice fabryk założonych przez zagraniczny kapitał. Przepadły bez wieści, jadąc do pracy albo wracając do domu. Taki los spotkał m.in. Marię Iveth Gonzales. Jej zwłoki, razem ze szczątkami siedmiu innych kobiet, odnaleziono 6 listopada 2001 r. na polu bawełny, tuż obok skrzyżowania, przy którym mieści się siedziba stowarzyszenia skupiającego fabryki z zagranicznym kapitałem. Do dziś stoją tam różowe krzyże (podobnie jak na pozostałych "polach śmierci" w Juárez) - przypominając o zbrodni i braku kary.
Na temat zbrodni stulecia można usłyszeć mnóstwo plotek i hipotez. Jedni mówią, że za zabójstwami mogą się kryć sataniści, inni wskazują na handlarzy ludzkimi organami (do przeszczepów) czy wreszcie - na producentów tzw. snuff movies, czyli filmów ostatniego tchnienia, przedstawiających prawdziwą śmierć. Robert Ressler uważa, że wiele zabójstw to pojedyncze wypadki gwałtów i mordów, a poza tym w Juárez grasuje dwóch lub trzech seryjnych zabójców. Skrapec mówi o czterech mordercach.
Sprawiedliwość po meksykańsku
Władze najpierw nie dostrzegały problemu. Później próbowały szybko osiągnąć spektakularny sukces. W 1995 r. ogłoszono, że sprawcą zabójstw jest Abdul Latif Sharif, amerykański inżynier chemik egipskiego pochodzenia, który przyjechał do Juárez na kontrakt. Sharifa zatrzymano, ale kobiety nadal znikały. Wtedy policja i prokuratura oznajmiły, że Amerykanin chce odwrócić od siebie uwagę i zleca zabójstwa z więzienia. Pochwycono tych, którzy mieli być wykonawcami jego woli - Los Rebeldes, gang bywalców nocnych klubów, z ich liderem zwanym El Diablo, czyli Diabłem. Potem o zbrodnię oskarżono kierowców autobusów dowożących kobiety do pracy.
Zatrzymywanie kolejnych domniemanych sprawców nie uspokoiło kobiet w Juárez i ich rodzin, pozbawiło ich jedynie resztek zaufania do władz. Najbardziej poczynania administracji skompromitowała sprawa ośmiu kobiet, których zwłoki odnaleziono na polu bawełny w listopadzie 2001 r. Prokuratura pięć dni po odkryciu ciał przedstawiła winnych zbrodni - dwóch kierowców autobusów. Przyznali się, podali nazwiska i opisy ofiar. Testy DNA, przeprowadzone na żądanie rodzin zamordowanych, wykazały jednak, że odnaleziono szczątki nie tych osób, które - zdaniem prokuratury - zabili kierowcy. Ubrania ofiar znaleźli na miejscu porzucenia zwłok ochotnicy skrzyknięci przez rodziny zaginionych - już po zakończeniu rzekomo dokładnych oględzin pola bawełny (policja i prokuratura użyły nawet buldożerów). Ochotnikom zarzucono, że zniszczyli dowody. Po przewiezieniu do więzienia oskarżeni oświadczyli, że zeznania wymuszono na nich torturami (byli m.in. rażeni prądem). Wybuchł skandal. Jeden z oskarżonych zmarł po operacji przepukliny przeprowadzonej w więzieniu bez wiedzy jego bliskich. Adwokat oskarżonych został zastrzelony przez policję, która poinformowała, że... pomyliła jego samochód z autem handlarza narkotyków.
Trup w szafie?
Mimo nacisków opinii publicznej w kraju i za granicą władze Meksyku długo pozostawały bierne. Dopiero przed tegorocznymi lipcowymi wyborami do Kongresu prezydent Fox doprowadził do opracowania czterdziestopunktowego "planu działania" i wysłał do Juárez 300 funkcjonariuszy federalnej policji. Nie zapobiegło to jednak kolejnym tragediom. 15 sierpnia w centrum miasta zniknęła trzynastoletnia Perla Guzman, która przyjechała tam wraz z rodziną z Kansas City w USA, by odwiedzić chorego krewniaka. Zaginęła w drodze do kościoła, położonego dwie przecznice od domu, w którym gościła.
Amnesty International w ogłoszonym w sierpniu raporcie nie pozostawiła na władzach Meksyku suchej nitki, wytykając im, że mimo oskarżenia o zbrodnie aż 79 domniemanych sprawców zabójstwa nie ustały, a wymiar sprawiedliwości zapisał się w tej sprawie jedynie fałszowaniem dowodów, torturowaniem zatrzymanych i lekceważeniem rodzin ofiar. Irene Kahn, sekretarz generalny Amnesty International, uważa, że wymierzenie sprawiedliwości - nie tylko w tej sprawie - będzie możliwe w Meksyku dopiero po reformie sądów i policji. Cztery na pięć ofiar przestępstw w tym kraju nie zgłasza tego policji, bo nie wierzy, że ma to jakikolwiek sens.
Większość policjantów w Meksyku podlega Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, a ich zadaniem jest prewencja. Działania śledcze mogą podejmować jedynie funkcjonariusze podlegli prokuratorowi generalnemu. W ten sposób 300 tys. policjantów zredukowano do roli ochroniarzy czy strażników miejskich, podczas gdy sześć razy mniej funkcjonariuszy mających uprawnienia śledcze (w kraju liczącym ponad
100 mln mieszkańców) nie radzi sobie z nawałem pracy. Podobnie jest w sądach, gdzie w dodatku zdecydowaną przewagę nad adwokatami i sędziami mają prokuratorzy. Do więzienia zbyt często zamiast winnych trafiają ci, których najłatwiej skazać.
Morderczy machos?
Organizacje kobiece zwracają uwagę na jeszcze jedną przyczynę bulwersujących zbrodni w Juárez - jest nią kryzys machismo, tradycji męskiej dominacji. Pracodawcy wolą zatrudniać kobiety, które są bardziej zdyscyplinowane od mężczyzn i łatwiej akceptują niższe płace. - Mężczyźni są wypierani z lokalnego rynku pracy, a co za tym idzie - degradowani w hierarchii społecznej - uważa dr Irma Rodríguez Galarza, kryminolog i psycholog. - To wywołuje mizoginię, która sprzyja zbrodniarzom - wtóruje Esther Chávez Cano, założycielka Casa Amiga, pierwszej organizacji broniącej praw kobiet w Juárez. Według Diany Washington Valdez, dziennikarki "El Paso Times" piszącej książkę o zbrodni w Juárez, "kobieta nie ma tam żadnej wartości".
Kto morduje w Juárez? Mnożą się teorie, domysły i plotki na temat tego, kto odpowiada za zbrodnie w Juárez. Oto najbardziej prawdopodobne hipotezy sataniści Ludzie opowiadający się za tą hipotezą wskazują, że w latach 80. w Matamoros, leżącym podobnie jak Juárez na granicy USA i Meksyku, rytualnych zabójstw pod wpływem narkotyków dokonywali zwolennicy Adolfo Constanzo. Łowcy ludzkich organów Część mieszkańców Juárez i stanu Chihuahua utrzymuje, że wiele zabitych kobiet miało usunięte organy, które sprawcy sprzedawali do przeszczepów. policjanci Kilka kobiet oskarżało policjantów o porywanie i gwałty, a prowadzący śledztwo podejrzewali przynajmniej trzech funkcjonariuszy. kartele narkotykowe Niektóre zamordowane mogły się zajmować rozprowadzaniem narkotyków i "wiedziały za dużo". Raport FBI z 2002 r. roku obwinia handlarzy narkotyków o torturowanie i zamordowanie w lutym 2001 r. 17-letniej Lilii Garcii. Jej zwłoki znaleziono 100 m od miejsca porzucenia ośmiu ciał odnalezionych na polu bawełny w listopadzie 2001 r. (patrz: tekst). bogaci sadyści Pieniądze i wpływy zapewniają im nietykalność w systemie wszechobecnej korupcji. producenci snuff movies Snuff movies, tzw. filmy ostatniego tchnienia, ukazują seksualną przemoc i tortury prowadzące do śmierci ofiar. Dwie ostatnie wersje uprawdopodobnia to, że na ogół między zniknięciem ofiar a ich śmiercią mija około dwóch tygodni. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.