Niemcy leczą kompleksy, przerzucając na Polaków odpowiedzialność za zbrodnie nazizmu
Co naprawdę myślą Niemcy o nazizmie, okupacji Polski, Holocauście? Czy powszechny w naszym kraju zachwyt słowami Joschki Fischera, szefa niemieckiego MSZ, że nie ma znaku równości między tragedią ofiar a dramatem sprawców wypędzonych ze stron ojczystych, jest uzasadniony? Uczniowie niemieckich gimnazjów oprócz szczegółowej analizy Holocaustu dokonanego przez nazistów, czyli grupę ludzi skupionych wokół Adolfa Hitlera, nie mają okazji dowiedzieć się zbyt wiele o niemieckich zbrodniach popełnionych na Polakach i na innych narodach. Wiedzą, że wybuchła wojna, Polska była okupowana, a potem Niemcy przegrały wojnę. W świadomości młodego pokolenia powstała osobliwa luka, którą zapełniają ludzie pokroju Eriki Steinbach. Jej również tłumaczono w szkole, że Niemcy nic nie wiedzieli o obozach koncentracyjnych i mordowaniu cywilnej ludności napadniętych krajów. I mimo tej niewiedzy Niemcy zostali wypędzeni ze swoich ojczystych ziem - w ramach czystek etnicznych.
Niemiecka lekcja historii
Moja córka chodziła do przyzwoitej prywatnej szkoły katolickiej niedaleko Bonn. Według programu literatury europejskiej, największym polskim pisarzem wszech czasów był nieżyjący już Andrzej Szczypiorski, często zapraszany do RFN. Krytycy byli nim zachwyceni, bo napisał książkę, w której występowali dobrzy Niemcy. O polskich laureatach literackiego Nobla nie uczono. Na lekcji historii córka dowiedziała się, że Józef Piłsudski był imperialistą i dyktatorem, który napadł na młode państwo radzieckie, odbierając mu odwiecznie rosyjskie terytoria, a potem dokonał faszystowskiego przewrotu.
Kiedy cała szkoła poszła na pokaz filmu Stevena Spielberga "Lista Schindlera", córka musiała przeżyć największe w swoim życiu upokorzenie. Obraz przedstawiający polskie dzieci, które pokazują wiezionym do Auschwitz, że czeka ich śmierć (gestem ręki pociąganej po szyi), koledzy i nauczyciele zinterpretowali jako radość z losu Żydów. Gdyby córka nie miała możliwości poznania historii Polski od własnych rodziców, wychowałaby się w pogardzie dla Polaków, którzy - jak się dowiedziała w szkole - mieli się dobrze pod okupacją niemiecką, bo byli antysemitami.
Polak morderca
Od wielu lat działa polsko-niemiecka komisja podręcznikowa, której zadaniem jest przywrócenie prawdy o stosunkach między obu państwami. Działa opieszale, więc można się obawiać, że prawdę zastąpią stereotypy, publikacje działaczy Związku Wypędzonych oraz deklaracje polityków - zarówno z lewicy, jak i prawicy - przyglądających się ze spokojem, jak Erika Steinbach, chadecka posłanka do Bundestagu, bez najmniejszego wstydu oskarża Polaków o czystki etniczne dokonane na Niemcach.
Tymczasem w Internecie można przeczytać elaborat działacza wypędzonych Rolfa-Josefa Eibichta o polskim i czeskim imperializmie. Eibicht jest politologiem z zawodu, autorem książki "Ucisk i prześladowania niemieckich patriotów". Z jego tekstu każdy, kto chce, może się dowiedzieć, że od zarania dziejów Polacy i Czesi mordowali niewinnych Niemców i dokonywali czystek etnicznych. Eibicht jest z przekonań prawicowym ekstremistą - należał kolejno do CDU, CSU, dwóch neonazistowskich ugrupowań NPD i DVU, a ostatnio poczuł się najwyraźniej doceniony przez establishment, więc złożył wniosek o przyjęcie do liberalnej FDP.
Bezgranicznie kłamliwy i bezczelny elaborat Eibichta, którego należałoby ścigać na podstawie artykułu o podjudzaniu do nienawiści rasowej i narodowej, to jedna z wielu podejmowanych ostatnio prób napisania od nowa historii Niemiec. W tej historii prawdziwym i właściwie jedynym wrogiem była i jest Polska. Osoby pokroju Eibichta boją się ruszać Żydów, ale mogą - jak widać - bez obawy wyżywać się na Polakach.
Już w 1919 r. - według Eibichta - Polska, która uwolniła się od Rosji, zagarnęła wielkie terytoria, które nigdy do niej nie należały. Dowiadujemy się też, że Republika Weimarska liczyła się wciąż z inwazją polskich wojsk, z dążeniem Warszawy do zagarnięcia Prus Wschodnich, Gdańska, Pomorza, Śląska i części Brandenburgii. Więcej - zamierzano rozszerzyć terytorium Polski po linię przebiegającą na wschód od Bremy, Hanoweru, Kassel i Norymbergi.
Fałszerze przeszłości
Zdaniem Eibichta, pierwsze obozy koncentracyjne w Europie Środkowej powstały właśnie w Polsce - tu w latach 20. torturowano i mordowano Niemców. Między 1919 r. a 1939 r. przed prześladowaniami uciekło z Polski 800 tys. Niemców. Okrucieństwa wobec Niemców spotęgowały się latem 1939 r., jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. I to było powodem wypowiedzenia Polsce wojny przez
III Rzeszę. Orgia mordów osiągnęła swoje apogeum po rozpoczęciu walk. Wkraczające oddziały niemieckie napotykały ciała tysięcy zamordowanych volksdeutschów, wielu innych było torturowanych, a kobiety brutalnie gwałcone.
Rolf-Josef Eibicht nie jest starym odwetowcem. Ma 53 lata, nie pamięta wojny i nie był jej bezpośrednim uczestnikiem. Urodził się i wychował w bogatej Republice Federalnej Niemiec, ale jego nienawiść do Polaków przewyższa tę, którą żywią uczestnicy wojny, ludzie bezpośrednio dotknięci jej skutkami, czyli wypędzeni, a ściśle mówiąc - wysiedleni.
Przełom bez przełomu
Niełatwo być dziś Niemcem, choć jeszcze trudniej być sąsiadem Niemiec. Kiedy w 1989 r. kanclerz Helmut Kohl i premier RP Tadeusz Mazowiecki uścisnęli się w Krzyżowej na znak pojednania między obu narodami, wydawało się, że w stosunkach polsko-niemieckich nastąpił długo oczekiwany przełom. I rzeczywiście, przez następne lata polskie media mówiły, że najważniejsza jest przyszłość i dobrosąsiedzka współpraca, że co było, minęło. Okazało się, że radość była przedwczesna, zaś rzeczywistość jest ponura.
Jak mogła powstać publikacja Eibichta? Jak mogło dojść do wpuszczenia na salony polityczne Republiki Federalnej Niemiec Eriki Steinbach, która myśli to samo co ów politolog, choć wyraża to w zawoalowanej formie. Niemców uważa się w Europie za chory naród i wiele jest w tym prawdy. Po straszliwych zbrodniach popełnionych na narodach Europy nastąpiła denazyfikacja, która jednak ograniczyła się do Holocaustu i potępienia sprawców tych zbrodni. A sprawcami byli "oni". W niemieckich rodzinach skrzętnie ukrywa się przed dziećmi zbrodnie popełnione przez ojców i dziadków. Powstał fałszywy obraz wojny nacechowany skrajnym samobiczowaniem i z trudem skrywanym buntem przeciwko niesłusznym oskarżaniom całego narodu o agresję i zbrodnie przeciw ludzkości. Niemcy nie potrafili w swojej historii znaleźć pozytywnych kart i wzorców do naśladowania, więc kiedy przyszło zjednoczenie, w umysłach obywateli panował chaos. Byli NRD-owcy przeszli państwowy kurs z antyfaszyzmu skierowany przeciw RFN, a Niemcy na zachodzie uciekli w totalny pacyfizm.
Pacyfizm miał być oczyszczeniem, ale nim nie był. Prawdziwym oczyszczeniem mógłby być patriotyzm zbudowany na samopoznaniu i prawdzie. Ale Niemcy nie znają takiego uczucia. W RFN próbowano budować patriotyzm konstytucyjny - dumę z ustawowego porządku. W NRD szczepiono patriotyzm socjalistyczny i ideologiczny. Wydawało się, że zjednoczenie Niemiec będzie początkiem normalnego w Europie patriotyzmu, ale tak się nie stało. Poszukując pozytywnych cech mogących jednoczyć naród, politycy niemieccy wskazywali na demokrację parlamentarną i osiągnięcia gospodarcze. Trudno jednak kochać Bundestag i książeczkę czekową. Tylko miłość do ojczyzny pozwala przezwyciężyć najgorsze i przyjąć z pokorą historyczną prawdę.
Zakładnik Kwaśniewski
Niemcy mają trudności z przezwyciężeniem przeszłości, ale nie mają prawa leczyć swoich kompleksów kosztem Polaków. Co najmniej zdumienie musi budzić fakt zaangażowania się polskiej elity rządzącej (a zwłaszcza polskiego prezydenta) w ideę tzw. Europejskiego Centrum przeciw Wypędzeniom. Europa nie pragnie takiej instytucji. Nie domagają się jej nawet Polacy wypędzeni z kresów wschodnich. W jakiej sprawie zatem Aleksander Kwaśniewski powołuje grupę roboczą i umawia się z prezydentem Rauem? Gdziekolwiek powstałoby to centrum - na Bałkanach czy w Afryce - będzie naznaczone moralnymi roszczeniami inicjatorów, czyli niemieckich wypędzonych, a na to nie możemy pozwolić.
Jedynym wytłumaczeniem dla osobliwej postawy polskiego prezydenta jest próba ratowania twarzy rządzącej w Niemczech lewicy, która poparła żądania wypędzonych, nie przewidując konsekwencji tego kroku na arenie międzynarodowej. Ale ofiary niemieckich zbrodni nie mogą być narzędziem w rękach jakiejś opcji politycznej, bo to niemoralne, a wręcz cyniczne.
Niemiecka lekcja historii
Moja córka chodziła do przyzwoitej prywatnej szkoły katolickiej niedaleko Bonn. Według programu literatury europejskiej, największym polskim pisarzem wszech czasów był nieżyjący już Andrzej Szczypiorski, często zapraszany do RFN. Krytycy byli nim zachwyceni, bo napisał książkę, w której występowali dobrzy Niemcy. O polskich laureatach literackiego Nobla nie uczono. Na lekcji historii córka dowiedziała się, że Józef Piłsudski był imperialistą i dyktatorem, który napadł na młode państwo radzieckie, odbierając mu odwiecznie rosyjskie terytoria, a potem dokonał faszystowskiego przewrotu.
Kiedy cała szkoła poszła na pokaz filmu Stevena Spielberga "Lista Schindlera", córka musiała przeżyć największe w swoim życiu upokorzenie. Obraz przedstawiający polskie dzieci, które pokazują wiezionym do Auschwitz, że czeka ich śmierć (gestem ręki pociąganej po szyi), koledzy i nauczyciele zinterpretowali jako radość z losu Żydów. Gdyby córka nie miała możliwości poznania historii Polski od własnych rodziców, wychowałaby się w pogardzie dla Polaków, którzy - jak się dowiedziała w szkole - mieli się dobrze pod okupacją niemiecką, bo byli antysemitami.
Polak morderca
Od wielu lat działa polsko-niemiecka komisja podręcznikowa, której zadaniem jest przywrócenie prawdy o stosunkach między obu państwami. Działa opieszale, więc można się obawiać, że prawdę zastąpią stereotypy, publikacje działaczy Związku Wypędzonych oraz deklaracje polityków - zarówno z lewicy, jak i prawicy - przyglądających się ze spokojem, jak Erika Steinbach, chadecka posłanka do Bundestagu, bez najmniejszego wstydu oskarża Polaków o czystki etniczne dokonane na Niemcach.
Tymczasem w Internecie można przeczytać elaborat działacza wypędzonych Rolfa-Josefa Eibichta o polskim i czeskim imperializmie. Eibicht jest politologiem z zawodu, autorem książki "Ucisk i prześladowania niemieckich patriotów". Z jego tekstu każdy, kto chce, może się dowiedzieć, że od zarania dziejów Polacy i Czesi mordowali niewinnych Niemców i dokonywali czystek etnicznych. Eibicht jest z przekonań prawicowym ekstremistą - należał kolejno do CDU, CSU, dwóch neonazistowskich ugrupowań NPD i DVU, a ostatnio poczuł się najwyraźniej doceniony przez establishment, więc złożył wniosek o przyjęcie do liberalnej FDP.
Bezgranicznie kłamliwy i bezczelny elaborat Eibichta, którego należałoby ścigać na podstawie artykułu o podjudzaniu do nienawiści rasowej i narodowej, to jedna z wielu podejmowanych ostatnio prób napisania od nowa historii Niemiec. W tej historii prawdziwym i właściwie jedynym wrogiem była i jest Polska. Osoby pokroju Eibichta boją się ruszać Żydów, ale mogą - jak widać - bez obawy wyżywać się na Polakach.
Już w 1919 r. - według Eibichta - Polska, która uwolniła się od Rosji, zagarnęła wielkie terytoria, które nigdy do niej nie należały. Dowiadujemy się też, że Republika Weimarska liczyła się wciąż z inwazją polskich wojsk, z dążeniem Warszawy do zagarnięcia Prus Wschodnich, Gdańska, Pomorza, Śląska i części Brandenburgii. Więcej - zamierzano rozszerzyć terytorium Polski po linię przebiegającą na wschód od Bremy, Hanoweru, Kassel i Norymbergi.
Fałszerze przeszłości
Zdaniem Eibichta, pierwsze obozy koncentracyjne w Europie Środkowej powstały właśnie w Polsce - tu w latach 20. torturowano i mordowano Niemców. Między 1919 r. a 1939 r. przed prześladowaniami uciekło z Polski 800 tys. Niemców. Okrucieństwa wobec Niemców spotęgowały się latem 1939 r., jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. I to było powodem wypowiedzenia Polsce wojny przez
III Rzeszę. Orgia mordów osiągnęła swoje apogeum po rozpoczęciu walk. Wkraczające oddziały niemieckie napotykały ciała tysięcy zamordowanych volksdeutschów, wielu innych było torturowanych, a kobiety brutalnie gwałcone.
Rolf-Josef Eibicht nie jest starym odwetowcem. Ma 53 lata, nie pamięta wojny i nie był jej bezpośrednim uczestnikiem. Urodził się i wychował w bogatej Republice Federalnej Niemiec, ale jego nienawiść do Polaków przewyższa tę, którą żywią uczestnicy wojny, ludzie bezpośrednio dotknięci jej skutkami, czyli wypędzeni, a ściśle mówiąc - wysiedleni.
Przełom bez przełomu
Niełatwo być dziś Niemcem, choć jeszcze trudniej być sąsiadem Niemiec. Kiedy w 1989 r. kanclerz Helmut Kohl i premier RP Tadeusz Mazowiecki uścisnęli się w Krzyżowej na znak pojednania między obu narodami, wydawało się, że w stosunkach polsko-niemieckich nastąpił długo oczekiwany przełom. I rzeczywiście, przez następne lata polskie media mówiły, że najważniejsza jest przyszłość i dobrosąsiedzka współpraca, że co było, minęło. Okazało się, że radość była przedwczesna, zaś rzeczywistość jest ponura.
Jak mogła powstać publikacja Eibichta? Jak mogło dojść do wpuszczenia na salony polityczne Republiki Federalnej Niemiec Eriki Steinbach, która myśli to samo co ów politolog, choć wyraża to w zawoalowanej formie. Niemców uważa się w Europie za chory naród i wiele jest w tym prawdy. Po straszliwych zbrodniach popełnionych na narodach Europy nastąpiła denazyfikacja, która jednak ograniczyła się do Holocaustu i potępienia sprawców tych zbrodni. A sprawcami byli "oni". W niemieckich rodzinach skrzętnie ukrywa się przed dziećmi zbrodnie popełnione przez ojców i dziadków. Powstał fałszywy obraz wojny nacechowany skrajnym samobiczowaniem i z trudem skrywanym buntem przeciwko niesłusznym oskarżaniom całego narodu o agresję i zbrodnie przeciw ludzkości. Niemcy nie potrafili w swojej historii znaleźć pozytywnych kart i wzorców do naśladowania, więc kiedy przyszło zjednoczenie, w umysłach obywateli panował chaos. Byli NRD-owcy przeszli państwowy kurs z antyfaszyzmu skierowany przeciw RFN, a Niemcy na zachodzie uciekli w totalny pacyfizm.
Pacyfizm miał być oczyszczeniem, ale nim nie był. Prawdziwym oczyszczeniem mógłby być patriotyzm zbudowany na samopoznaniu i prawdzie. Ale Niemcy nie znają takiego uczucia. W RFN próbowano budować patriotyzm konstytucyjny - dumę z ustawowego porządku. W NRD szczepiono patriotyzm socjalistyczny i ideologiczny. Wydawało się, że zjednoczenie Niemiec będzie początkiem normalnego w Europie patriotyzmu, ale tak się nie stało. Poszukując pozytywnych cech mogących jednoczyć naród, politycy niemieccy wskazywali na demokrację parlamentarną i osiągnięcia gospodarcze. Trudno jednak kochać Bundestag i książeczkę czekową. Tylko miłość do ojczyzny pozwala przezwyciężyć najgorsze i przyjąć z pokorą historyczną prawdę.
Zakładnik Kwaśniewski
Niemcy mają trudności z przezwyciężeniem przeszłości, ale nie mają prawa leczyć swoich kompleksów kosztem Polaków. Co najmniej zdumienie musi budzić fakt zaangażowania się polskiej elity rządzącej (a zwłaszcza polskiego prezydenta) w ideę tzw. Europejskiego Centrum przeciw Wypędzeniom. Europa nie pragnie takiej instytucji. Nie domagają się jej nawet Polacy wypędzeni z kresów wschodnich. W jakiej sprawie zatem Aleksander Kwaśniewski powołuje grupę roboczą i umawia się z prezydentem Rauem? Gdziekolwiek powstałoby to centrum - na Bałkanach czy w Afryce - będzie naznaczone moralnymi roszczeniami inicjatorów, czyli niemieckich wypędzonych, a na to nie możemy pozwolić.
Jedynym wytłumaczeniem dla osobliwej postawy polskiego prezydenta jest próba ratowania twarzy rządzącej w Niemczech lewicy, która poparła żądania wypędzonych, nie przewidując konsekwencji tego kroku na arenie międzynarodowej. Ale ofiary niemieckich zbrodni nie mogą być narzędziem w rękach jakiejś opcji politycznej, bo to niemoralne, a wręcz cyniczne.
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.