Zabójstwo Bakira jest najgorszą wiadomością dla naszych sił w Iraku
Przywódca Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej w Iraku, Muhammad Bakir al-Hakim, od czasu gdy w maju wrócił do ojczyzny po 23 latach wygnania w Iranie, nie ukrywał, że nie podoba mu się obecność wojsk międzynarodowych w Iraku. Amerykanie i ich sojusznicy nie byli mu dłużni, dając do zrozumienia, że nie przepadają za nim i podejrzewają, iż będzie chciał stworzyć w Iraku republikę islamską na wzór irański. Dzięki układowi między nimi powstała jednak delikatna równowaga sił. Bakir czekał spokojnie na rozpisanie wyborów, w których miał uchodzić za jednego z faworytów do objęcia władzy w Bagdadzie. Siły międzynarodowe liczyły z kolei na to, że ajatollah nie będzie podżegał Irakijczyków przeciwko nim, i trzymały się z dala od jego siedziby w An-Nadżafie, mieście leżącym w strefie nadzorowanej przez naszych żołnierzy.
Z katalogu zagrożeń, jakie pojawiły się w powojennym Iraku, dzięki autorytetowi al-Hakima usunięto groźbę walki o władzę między szyickimi liderami. Przywódca Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej miał tylko jednego poważnego konkurenta
- 72-letniego ajatollaha Alego al-Sistaniego. Al-Sistani jako jedyny szyicki przywódca nie uciekł z kraju za czasów Saddama ani nie dał się zabić, mimo że otwarcie działał w opozycji.
Zamachowcy, którzy w piątek podłożyli bombę pod meczetem imama Alego, najświętszym miejscem szyizmu, chcieli mieć pewność, że Bakir zginie. Wiedzieli, że po pogróżkach, jakie od kilku tygodni dostawał, wzmocnił ochronę. Ładunek znajdujący się w samochodzie zabił co najmniej
80 osób, a ponad 200 ranił. Eksplozja nastąpiła w chwili, gdy wierni zaczęli opuszczać świątynię. Zniszczyła zabytkową bramę i znajdującą się naprzeciw restaurację.
Zabójstwo Bakira jest najgorszą możliwą wiadomością dla naszych sił stacjonujących w Iraku. W przededniu objęcia przez Polskę nadzoru nad strefą stabilizacyjną straciliśmy najlepszego potencjalnie partnera. Nie wiadomo, za kim opowiedzą się teraz szyici, którzy dotychczas słuchali Bakira. Część Iraku, za którą odpowiadamy wobec międzynarodowej społeczności, może wręcz ogarnąć wojna domowa!
Niemal natychmiast po zamachu podejrzenia padły na Moktadę al-Sadra. 30-letni syn popularnego duchownego zamordowanego w 1999 r. przyciąga przede wszystkim młodych i masy niewykształconej biedoty. Głosi populistyczne hasła i stanowczo domaga się, by siły koalicji natychmiast opuściły Irak. Chce również, by Irak jak najszybciej stał się państwem islamskim. Z tego powodu wszedł ostatnio w otwarty konflikt z al-Sistanim i Bakirem. Za piątkowym zamachem mogą też stać
- co bardziej prawdopodobne - zwolennicy dawnego reżimu, bo to im najbardziej zależy na destabilizacji w kraju. Doskonałym sposobem, by to osiągnąć, było zburzenie delikatnej, choć już stabilnej konstrukcji powstającej szyickiej sceny politycznej.
Zadaniem Polaków miało być pielęgnowanie szyickiej jedności, co gwarantowało, że działania partyzanckie nie zyskają poparcia tej religijnej większości Irakijczyków. Trzy dni przed przejęciem pełnej odpowiedzialności za naszą strefę stanęliśmy na gruzach.
Z katalogu zagrożeń, jakie pojawiły się w powojennym Iraku, dzięki autorytetowi al-Hakima usunięto groźbę walki o władzę między szyickimi liderami. Przywódca Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej miał tylko jednego poważnego konkurenta
- 72-letniego ajatollaha Alego al-Sistaniego. Al-Sistani jako jedyny szyicki przywódca nie uciekł z kraju za czasów Saddama ani nie dał się zabić, mimo że otwarcie działał w opozycji.
Zamachowcy, którzy w piątek podłożyli bombę pod meczetem imama Alego, najświętszym miejscem szyizmu, chcieli mieć pewność, że Bakir zginie. Wiedzieli, że po pogróżkach, jakie od kilku tygodni dostawał, wzmocnił ochronę. Ładunek znajdujący się w samochodzie zabił co najmniej
80 osób, a ponad 200 ranił. Eksplozja nastąpiła w chwili, gdy wierni zaczęli opuszczać świątynię. Zniszczyła zabytkową bramę i znajdującą się naprzeciw restaurację.
Zabójstwo Bakira jest najgorszą możliwą wiadomością dla naszych sił stacjonujących w Iraku. W przededniu objęcia przez Polskę nadzoru nad strefą stabilizacyjną straciliśmy najlepszego potencjalnie partnera. Nie wiadomo, za kim opowiedzą się teraz szyici, którzy dotychczas słuchali Bakira. Część Iraku, za którą odpowiadamy wobec międzynarodowej społeczności, może wręcz ogarnąć wojna domowa!
Niemal natychmiast po zamachu podejrzenia padły na Moktadę al-Sadra. 30-letni syn popularnego duchownego zamordowanego w 1999 r. przyciąga przede wszystkim młodych i masy niewykształconej biedoty. Głosi populistyczne hasła i stanowczo domaga się, by siły koalicji natychmiast opuściły Irak. Chce również, by Irak jak najszybciej stał się państwem islamskim. Z tego powodu wszedł ostatnio w otwarty konflikt z al-Sistanim i Bakirem. Za piątkowym zamachem mogą też stać
- co bardziej prawdopodobne - zwolennicy dawnego reżimu, bo to im najbardziej zależy na destabilizacji w kraju. Doskonałym sposobem, by to osiągnąć, było zburzenie delikatnej, choć już stabilnej konstrukcji powstającej szyickiej sceny politycznej.
Zadaniem Polaków miało być pielęgnowanie szyickiej jedności, co gwarantowało, że działania partyzanckie nie zyskają poparcia tej religijnej większości Irakijczyków. Trzy dni przed przejęciem pełnej odpowiedzialności za naszą strefę stanęliśmy na gruzach.
Ajatollah kompromisu Muhammad Bakir al-Hakim był charyzmatycznym przywódcą szyitów w Iraku. 63-letni ajatollah, porównywany niekiedy z przywódcą Iranu ajatollahem Chomeinim, był nieprzejednanym wrogiem reżimu Saddama Husajna. W 1977 r. stanął na czele szyickiego powstania przeciw dyktatorowi. Rebelia została brutalnie stłumiona, a al-Hakima uwięziono i torturowano. W 1980 r. udało mu się uciec do Iranu. Dwa lata później został przywódcą Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej w Iraku (SCIRI). W maju 2003 r. powrócił z Iranu i osiadł w rodzinnym An-Nadżafie. Początkowo niechętny amerykańskiej administracji Iraku, z czasem stał się zwolennikiem kompromisu. |
Janusz Danecki kierownik Zakładu Arabistyki i Islamistyki w Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego Za zamachem bombowym w An-Nadżafie stoją członkowie byłej rządzącej partii Baas. W ten sposób chcą zdestabilizować sytuację w Iraku, licząc, że uda się jeszcze przywrócić w kraju dawny porządek. Nie wierzę, że bombę podłożono na zlecenie Moktady al-Sadra, jednego z szyickich liderów. Jest on wprawdzie młody, żądny krwi i niechętny kompromisom, ale szyita nie zgodziłby się, by zamachu dokonano w pobliżu tak świętego miejsca jak meczet Alego. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.