W kanale La Manche trwa najdroższa w dziejach świata akcja wydobycia wraku statku
W firmie Smit Salvage telefony nie milkną od grudnia ubiegłego roku, kiedy pływający pod norweską banderą statek "Tricolor" z tysiącami luksusowych samochodów na pokładzie zatonął na wodach kanału La Manche. Dzwoniący - handlarze używanymi samochodami, właściciele szrotów i poławiacze skarbów - słusznie doszli do wniosku, że wyłowienie wraku najprawdopodobniej zostanie powierzone firmie z Rotterdamu. Statkiem przewożono 2871 samochodów (BMW, volva i saaby) wartości 40 mln USD. Telefonujący nie wzięli jednak pod uwagę tego, że zanurzone przez osiem miesięcy w słonej wodzie auta skorodują. Nie zdawali sobie ponadto sprawy, że producenci transportowanych pojazdów postawili warunek, iż żadna, nawet najmniejsza część nie może trafić z morskiego dna na półki sklepowe. Koncerny samochodowe obawiały się bowiem, że musiałyby wówczas wypłacać odszkodowania.
Żadnych zdjęć!
Siedząc w gabinecie, z którego można dostrzec most Erazma, Hans van Rooij, dyrektor zarządzający Smit Salvage, skonstatował, że niewiele z ładunku statku da się uratować. Zniszczone jest wszystko, od silników po zainstalowane w samochodach systemy elektroniczne. - Przepadło - przyznaje van Rooij - dawno przepadło. Smit, oddział Smit Internationale NV, jednej z największych na świecie firm zajmujących się wydobywaniem zatopionych statków lub ładunków, wraz z kilkoma partnerskimi przedsiębiorstwami zaczął już wyławiać pozostałości statku "Tricolor" o wyporności 20 tys. ton. Operacja ma kosztować 35 mln euro i będzie jedną z najtrudniejszych oraz najbardziej skomplikowanych w dziejach firmy. I najdroższym dotychczas tego rodzaju przedsięwzięciem na świecie.
To samo przedsiębiorstwo przed dwoma laty podniosło z dna morskiego rosyjski okręt podwodny "Kursk", który zatonął w Morzu Barentsa w sierpniu 2000 r. Na jego pokładzie znajdowały się dwa
reaktory atomowe i 22 rosyjskie pociski, podobne do amerykańskich cruise'ów. W katastrofie zginęło 116 marynarzy i dwóch cywilów. Gdy zatonął "Tricolor", na szczęście nie było ofiar - 24-osobowa załoga ocalała, choć statek błyskawicznie zniknął w ciemnych, wzburzonych wodach. - To zdumiewające, że ludzie się uratowali, bo wszystko odbyło się bardzo szybko - mówi Ivar Brynildsen, menedżer Wilhemsen Insurance Services, oddziału firmy leasingowej, do której należał statek.
Gdy wszyscy członkowie załogi byli już bezpieczni na brzegu, koncerny produkujące przewożone na statku luksusowe auta zaczęły zabiegać, by katastrofa nie nadwerężyła ich reputacji. Według firmy Smit, producenci samochodów obawiali się publikacji zdjęć przedstawiających zgniecione pojazdy, zalewane słoną wodą. Pracownicy Smita starali się temu zapobiec, ale bez powodzenia. - Kiedy pracujemy na środku oceanu, panujemy nad sytuacją -
wyjaśnia van Rooij. Takie działania okazały się jednak znacznie trudniejsze w belgijskim porcie, gdzie znajduje się pierwsza część kadłuba wraku. - Nie możemy przecież rozwiesić zasłon, by uniemożliwić fotografowanie - tłumaczy van Rooij.
Wielkie piłowanie
"Tricolor" - wielkości 10-piętrowego budynku mieszkalnego - spoczywa na dnie na głębokości niecałych 50 metrów. Wrak długości ponad 200 m i szerokości ponad 30 m został uderzony przez dwa inne okręty, przez co kadłub statku został uszkodzony jeszcze poważniej. Co gorsza, z "Tricoloru" zaczęła wyciekać ropa, która zanieczyściła pobliskie plaże. Pracownicy firmy Smit szybko doszli do wniosku, że wraku - uszkodzonego i dwukrotnie cięższego od "Kurska" - nie da się podnieść w całości. Zaplanowano więc pocięcie statku na dziewięć części. Każda waży od 2 tys. ton do 3 tys. ton. Przedsiębiorstwo ustawiło dwie platformy na czterech podporach po obu stronach "Tricoloru", po czym rozpięło między nimi potężną piłę łańcuchową, by pociąć kadłub.
Pierwszy człon z maszynownią odcięto na początku sierpnia. Zanim został wyniesiony na powierzchnię, wywiercono w nim około czterdziestu otworów. Dzięki temu za pomocą dwóch żurawi można było wyciągnąć część kadłuba i umocować ją do mostu pontonowego, który później pozwolił przetransportować segment i zniszczone samochody do belgijskiego portu Zeebrugge. Wydobycie wraku utrudnia dodatkowo jego położenie. "Tricolor" spoczywa bowiem na skrzyżowaniu jednych z najbardziej ruchliwych szlaków morskich, między wybrzeżem brytyjskim a belgijskim.
Ruch na morzu i silne prądy sprawiają, że nad podniesieniem wraku można pracować tylko osiem godzin dziennie. Podczas wydobywania "Kurska" prace trwały nieustannie. Przy operacji wyciągnięcia na powierzchnię "Tricoloru" zatrudnionych jest od 150 do 200 osób. - Tam panuje niewiarygodnie wielki ruch - mówi van Rooij. - Wiele statków przepływa dniem i nocą. Małych i wielkich. A my jesteśmy w środku tego wszystkiego.
Na złom!
Producenci złożyli w firmie Smit bardzo trudne zlecenie - należy wydobyć wszystkie części, jakie będzie można odnaleźć. Koncerny samochodowe chciałyby bowiem, aby na dnie morza nie została nawet śrubka. Powód jest prosty. Gdyby część wyłowiona z wraku kiedykolwiek znalazła się w jakimś samochodzie i działała wadliwie, jej wytwórca musiałby przypuszczalnie się liczyć z żądaniami odszkodowania. Koncern BMW, który stracił około trzystu samochodów w katastrofie, zamierza za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Dlatego właśnie firma Smit wraz z koncernami samochodowymi i przedsiębiorstwami ubezpieczeniowymi podjęła decyzję, że wszystkie BMW, volva i saaby nie zostaną pogrzebane na dnie morskim, lecz pójdą na złom.
Żadnych zdjęć!
Siedząc w gabinecie, z którego można dostrzec most Erazma, Hans van Rooij, dyrektor zarządzający Smit Salvage, skonstatował, że niewiele z ładunku statku da się uratować. Zniszczone jest wszystko, od silników po zainstalowane w samochodach systemy elektroniczne. - Przepadło - przyznaje van Rooij - dawno przepadło. Smit, oddział Smit Internationale NV, jednej z największych na świecie firm zajmujących się wydobywaniem zatopionych statków lub ładunków, wraz z kilkoma partnerskimi przedsiębiorstwami zaczął już wyławiać pozostałości statku "Tricolor" o wyporności 20 tys. ton. Operacja ma kosztować 35 mln euro i będzie jedną z najtrudniejszych oraz najbardziej skomplikowanych w dziejach firmy. I najdroższym dotychczas tego rodzaju przedsięwzięciem na świecie.
To samo przedsiębiorstwo przed dwoma laty podniosło z dna morskiego rosyjski okręt podwodny "Kursk", który zatonął w Morzu Barentsa w sierpniu 2000 r. Na jego pokładzie znajdowały się dwa
reaktory atomowe i 22 rosyjskie pociski, podobne do amerykańskich cruise'ów. W katastrofie zginęło 116 marynarzy i dwóch cywilów. Gdy zatonął "Tricolor", na szczęście nie było ofiar - 24-osobowa załoga ocalała, choć statek błyskawicznie zniknął w ciemnych, wzburzonych wodach. - To zdumiewające, że ludzie się uratowali, bo wszystko odbyło się bardzo szybko - mówi Ivar Brynildsen, menedżer Wilhemsen Insurance Services, oddziału firmy leasingowej, do której należał statek.
Gdy wszyscy członkowie załogi byli już bezpieczni na brzegu, koncerny produkujące przewożone na statku luksusowe auta zaczęły zabiegać, by katastrofa nie nadwerężyła ich reputacji. Według firmy Smit, producenci samochodów obawiali się publikacji zdjęć przedstawiających zgniecione pojazdy, zalewane słoną wodą. Pracownicy Smita starali się temu zapobiec, ale bez powodzenia. - Kiedy pracujemy na środku oceanu, panujemy nad sytuacją -
wyjaśnia van Rooij. Takie działania okazały się jednak znacznie trudniejsze w belgijskim porcie, gdzie znajduje się pierwsza część kadłuba wraku. - Nie możemy przecież rozwiesić zasłon, by uniemożliwić fotografowanie - tłumaczy van Rooij.
Wielkie piłowanie
"Tricolor" - wielkości 10-piętrowego budynku mieszkalnego - spoczywa na dnie na głębokości niecałych 50 metrów. Wrak długości ponad 200 m i szerokości ponad 30 m został uderzony przez dwa inne okręty, przez co kadłub statku został uszkodzony jeszcze poważniej. Co gorsza, z "Tricoloru" zaczęła wyciekać ropa, która zanieczyściła pobliskie plaże. Pracownicy firmy Smit szybko doszli do wniosku, że wraku - uszkodzonego i dwukrotnie cięższego od "Kurska" - nie da się podnieść w całości. Zaplanowano więc pocięcie statku na dziewięć części. Każda waży od 2 tys. ton do 3 tys. ton. Przedsiębiorstwo ustawiło dwie platformy na czterech podporach po obu stronach "Tricoloru", po czym rozpięło między nimi potężną piłę łańcuchową, by pociąć kadłub.
Pierwszy człon z maszynownią odcięto na początku sierpnia. Zanim został wyniesiony na powierzchnię, wywiercono w nim około czterdziestu otworów. Dzięki temu za pomocą dwóch żurawi można było wyciągnąć część kadłuba i umocować ją do mostu pontonowego, który później pozwolił przetransportować segment i zniszczone samochody do belgijskiego portu Zeebrugge. Wydobycie wraku utrudnia dodatkowo jego położenie. "Tricolor" spoczywa bowiem na skrzyżowaniu jednych z najbardziej ruchliwych szlaków morskich, między wybrzeżem brytyjskim a belgijskim.
Ruch na morzu i silne prądy sprawiają, że nad podniesieniem wraku można pracować tylko osiem godzin dziennie. Podczas wydobywania "Kurska" prace trwały nieustannie. Przy operacji wyciągnięcia na powierzchnię "Tricoloru" zatrudnionych jest od 150 do 200 osób. - Tam panuje niewiarygodnie wielki ruch - mówi van Rooij. - Wiele statków przepływa dniem i nocą. Małych i wielkich. A my jesteśmy w środku tego wszystkiego.
Na złom!
Producenci złożyli w firmie Smit bardzo trudne zlecenie - należy wydobyć wszystkie części, jakie będzie można odnaleźć. Koncerny samochodowe chciałyby bowiem, aby na dnie morza nie została nawet śrubka. Powód jest prosty. Gdyby część wyłowiona z wraku kiedykolwiek znalazła się w jakimś samochodzie i działała wadliwie, jej wytwórca musiałby przypuszczalnie się liczyć z żądaniami odszkodowania. Koncern BMW, który stracił około trzystu samochodów w katastrofie, zamierza za wszelką cenę do tego nie dopuścić. Dlatego właśnie firma Smit wraz z koncernami samochodowymi i przedsiębiorstwami ubezpieczeniowymi podjęła decyzję, że wszystkie BMW, volva i saaby nie zostaną pogrzebane na dnie morskim, lecz pójdą na złom.
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.