Jak bardzo przez lata komunizmu oddaliły się od siebie państwa pękniętego kontynentu?
W przededniu rozszerzenia Unii Europejskiej Piotr Cywiński z "Wprost" i Roger Boyes z "The Times" wyruszyli na trasę od Tallina do Warny, przez rosyjski Kaliningrad, Estonię, Łotwę, Litwę, Białoruś, Ukrainę, Rumunię, Mołdawię i Bułgarię - wzdłuż nowej granicy Europy. Poniżej drugi z ich reportaży.
Nie, tu nie wejdziecie. Musicie mieć zgodę ministerstwa. Nie rozumiecie po polsku?! - mówi do nas młody mężczyzna. Tu, w Podbrodziu (Pabrade), odległym o pół godziny jazdy autem od Wilna, prawie wszyscy mówią po polsku. Od innych wsi Podbrodzie odróżnia tylko jedno: zwoje drutu kolczastego rozciągnięte wzdłuż betonowego muru przy głównej ulicy...
Irina pośpiesznie owinęła rękę kurtką i kilkakrotnie uderzyła w okno. Nie udało się. Chwyciła walizkę. By nie narobić hałasu, zarzuciła na jej okute metalem rogi kurtkę, i znów walnęła. Szyba pękła dopiero wtedy, gdy pomogli jej inni. Pociąg Moskwa - Kaliningrad już ruszał, ale wszyscy zdążyli wyskoczyć: ona, jej kilkuletni syn, jakaś kobieta, chyba w ciąży, i dwóch mężczyzn. Dziś Irina z synem należą do "zarejestrowanych". Co z tamtymi, nie wie. Za zasiekami obozu przy litewsko-białoruskiej granicy można usłyszeć wiele takich historii. Matka, której dziecko zachorowało w drodze i zmarło. Młody człowiek, który stracił brata pod kołami rosyjskiego wozu pancernego. Rodzina, która sprzedała wszystko, by zapłacić mafii za przerzut do Europy...
W obozie dla uchodźców w Podbrodziu może przebywać 300 cudzoziemców. Rekord pobito w sierpniu 1997 r., gdy upchnięto w nim 962 osoby z 42 państw. Najwięcej z Czeczenii, którą, choć nie jest niepodległym krajem, wymienia się w statystykach obok Rosji, Afganistanu, Pakistanu, Chin czy Wietnamu. Przez białorusko-litewską granicę przedzierają się także nielegalni imigranci z Iranu, Iraku, Palestyny, a nawet z Ghany, Nigerii czy Angoli. Tu jest ich pierwszy i ostatni przystanek na nowym Zachodzie.
Checkpoint Pobrade
Jeszcze kilka lat temu stacjonowała tu Armia Czerwona. Po powrocie Rosjan do domu Unia Europejska dała Litwinom pół miliona euro na remont i dostosowanie koszar do nowych zadań. W historycznym okamgnieniu zmieniły się role: wczoraj to oni, Litwini, i inni członkowie komunistycznej rodziny oddaliby wszystko, by się znaleźć na Zachodzie, dziś bronią dostępu do świata dobrobytu ludziom ze świata cywilizacyjnego niedorozwoju. Przechodzimy przez portiernię. Po lewej stronie niewielki dom dla dyrekcji i urzędników, po prawej podwójny płot najeżony zasiekami, kamery i rozległe zabudowania. Z jednej strony strażnicy przechadzający się z karabinami na plecach, z drugiej ci pilnowani jakby zamarli z palcami wplecionymi w siatkę. Pośrodku drewniany słup z choinką strzałek i nazwami miast, obok wysoki krzyż. Co czuje cudzoziemski uciekinier schwytany w lasach, patrząc zza drucianego płotu na wartowników, drogowskazy i krzyż?
Andriej Rogovic� jest specjalistą do spraw badań. - Jakich badań? - pytamy. - Takie mam stanowisko, a po polsku ja jestem Rogowicz Andrzej - poprawia, patrząc, jak piszemy jego nazwisko. Potem objaśnia, co nam wolno i co on może. Obóz odpowiada unijnym standardom. Skromnie wyposażone, ale czyste pokoje, łazienki, kuchnia, pralnia, ambulatorium, plac zabaw. - Dzieci mieliśmy w sumie ponad pół tysiąca - uzupełnia Rogowicz, czytając z dokumentu. Wielu imigrantów chciałoby zostać tu na zawsze. - Takich warunków ja w życiu mieć nie będę - mówi Awian, który czeka na deportację do Kirgistanu. - Przyjęcie każdego zaczyna się od gruntownego mycia, potem badań, nierzadko odwszenia... Mamy kilku chorych i poddawanych kwarantannie - relacjonuje pielęgniarka. Również po polsku.
Tatiana "w ogóle nie rozumie świata". Była Rosjanką, teraz będzie chyba Białorusinką. Mieszkała kilka lat u chłopaka w Wilnie. Chciała być Litwinką. A tu nagle zabrano ją do obozu. Może nie dopilnowała papierów, ale żeby od razu wywozić? - opowiada z pretensją. Zgodę na pobyt otrzymują nieliczni, głównie Czeczeni. Także dla nich jest jednak coraz mniej pobłażania. Służbista komentuje: - Siedzą tu po kilka miesięcy, my musimy pracować, oni nie, trzeba ich żywić i jeszcze zapłacić za odwiezienie domoj... To słowo obcy poznają najszybciej. Starsi Litwini pamiętający nieodległe czasy są bardziej wyrozumiali dla zbiegów z posowieckiej strefy. Niedaleko, w Medininkai, przy szosie do Mińska stoi drewniana buda i siedem krzyży. Był tu litewski posterunek. Rosjanie zastrzelili siedmiu litewskich pograniczników "na pożegnanie", gdy ich kraj wyrywał się z orbity ZSRR.
Granice wytrzymałości
Na przeszło sześciuset kilometrach litewsko-białoruskiej granicy wyrąbano w lasach szeroki pas drzew. Montowane są kamery, systemy alarmowe i instalowana jest sieć komputerowa, która za kilka miesięcy zostanie włączona do banku informacyjnego krajów grupy Schengen. Bałtowie pilnują dziś, by nie szmuglowano tędy narkotyków, kradzionych aut czy kobiet zmuszanych później do prostytucji w niemieckich domach publicznych. Rozszerzona unia umacnia rubieże, a nowi członkowie tworzą jej nowy filtr dla obcych. Brukselscy pełnomocnicy raz po raz przekonują się
na miejscu o "postępach w uszczelnianiu granic". Jonas Widgren, Szwed kierujący wiedeńskim centrum migracji ludności ICMPD, nie szczędzi pochwał:
- Służby graniczne w krajach kandydackich są często skuteczniejsze niż te na Zachodzie.
Opinię Widgrena potwierdzają dane z Brukseli: w 1992 r. w państwach unii o azyl ubiegało się 675 tys. imigrantów, a w ubiegłym roku o połowę mniej. Są jednak jeszcze inne dane: przy próbach przedostania się do UE śmierć poniosło 3026 ludzi. Jak szacują eksperci, w Europie chciałoby się osiedlić do 7 mln imigrantów. W październiku 2002 r. prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka otwarcie szantażował unię: jeśli nie dacie nam pieniędzy na zabezpieczenie granic, oni wszyscy znajdą się u was. Dyrektor Widgren potwierdza: - Spełniamy niektóre życzenia krajów trzecich...
Głównym problemem unii nie jest jednak zapewnienie szczelności granic, ale brak wspólnej polityki imigracyjnej. Jak twierdzi włoski minister spraw wewnętrznych Giuseppe Pisanu, "Nielegalną imigrację można zwalczyć jedynie imigracją legalną". W krajach unii tylko w Szwecji przyrost demograficzny jest wystarczająco duży, by nie załamał się jej system socjalny. Niemcy kłócą się między sobą o definicję, czy są krajem osiedleńców, choć bez nich za 50 lat ludność RFN zmniejszyłaby się o jedną trzecią. Szef niemieckiego MSW Otto Schily chce odsyłać azylantów po zakończeniu wojen do domów, mimo że wielu z nich po latach pobytu w Niemczech nie ma do czego wracać. Po deportacji ponownie będą usiłowali się dostać na Zachód, ale tym razem będą traktowani jako nielegalni imigranci lub przestępcy. Zarejestrowani w obozie w Pobrade mają tylko jedną odpowiedź na pytanie, co zrobią po odesłaniu ich do krajów pochodzenia: znów będą próbować się przedostać, tyle że w innym miejscu.
Menu po niemiecku
- Jak wy jesteście dziennikarze, to ja jestem Bond - pokpiwa litewski żołnierz, patrząc na tablice rejestracyjne naszego auta z wypożyczalni. - Dokumenty! Otworzyć bagażnik! - poleca jego kolega. Wracamy z lasu. Nie oparliśmy się pokusie sprawdzenia, jak pilnowana jest granica. Pokonując kilometry bezdroży na wschód od Święcian, straciliśmy orientację. Okazało się, że jedziemy z Białorusi. - Nikt was tam nie zatrzymał? - pyta "Bond" z zakłopotaniem. Dla małych państw bałtyckich szczelność granic to kwestia "być albo nie być". UE przyznaje medale za postępy, ale na problemy narodowościowe tych państw można też spojrzeć z innej strony. Na Litwie mniejszości narodowe stanowią 20 proc., w Estonii 35 proc., a na Łotwie Rosjanie, Polacy, Białorusini i Ukraińcy to prawie połowa ludności. Zirytowana Mos-kwa zarzuca swym byłym republikom dyskryminację Rosjan przy obsadzaniu stanowisk i ograniczanie możliwości nauki języka ojczystego. Pominąwszy polityczne zaszłości Bałtów i Rosjan, Litwa, Łotwa i Estonia, kraje od niedawna cieszące się niepodległością, mają trudności z uznaniem wielokulturowej struktury swych społeczeństw.
- Tu ciągle daleko do europejskich standardów - Michał Mackiewicz stracił wiarę, że kiedykolwiek zostaną osiągnięte. Siedzimy w zniszczonym wileńskim Domu Prasy. Mackiewicz jest redaktorem naczelnym kilku polskich gazet, dyrektorem wydawnictwa i szefem Związku Polaków na Litwie. W jego gabinecie półki uginają się od książek, czuć zapach nikotyny. Rozmowy o sytuacji polskiej mniejszości na Litwie już mu się znudziły: - Ile można gadać? Przewodniczący litewskiego Sejmu Arturas Paulauskas i Longin Pastusiak uścisnęli sobie dłonie w Warszawie, prezydenci Rolandas Paksas i Aleksander Kwaśniewski poklepali się po ramionach w Augustowie, a u nas jak było, tak jest - mówi z rezygnacją, przerzucając papiery na biurku. - W polskich szkołach uczy się 22 tys. dzieci. Dziś tu jeszcze ludzie modlą się i klną po polsku. Ale jutro? - patrzy na nas i milknie.
Po chwili Mackiewicz wyrzuca z siebie: - Litwini mają prawo do podwójnego obywatelstwa, tylko my, obywatele polskiego pochodzenia - nie! Taka jest ustawa. To nie dyskryminacja? Nie słyszałem, by jakiś Niemiec w Polsce ucierpiał za przywrócenie przez RFN obywatelstwa, czyli tego, czego mu nigdy nie odebrano. Po 1945 r., gdy zrobiono z nas Rosjan, Polska też formalnie niczego nam nie odebrała. Niektórzy nadal przechowują zakopane kiedyś przedwojenne paszporty. A pisownia nazwisk? Ja mam dwa: Michalas Mackievic�ius i polskie, którym tu nie mogę się posługiwać. To samo z nazwami geograficznymi. Gdy starościna wsi Sudervies umieściła na tablicy obok litewskiej nazwy polską - Suderwa, sprawa skończyła się dla niej w sądzie! Niemców w Polsce nie obowiązuje pięcioprocentowy próg wyborczy, Polaków na Litwie - tak! Okręgi wyborcze są tak przykrawane, by Polacy mieli jak najmniejsze szanse. Litwinom państwo zwraca dawne majątki, obywatelom polskiego pochodzenia - nie! Ich nieruchomości rozdzielane są w ramach rekompensaty innym... Mackiewicz nazywa to nową kolonizacją: - Wejdziemy do unii, ale nie razem, tylko obok siebie. W Wilnie słychać głównie polskich turystów. Jeśli znajdziecie choć w jednej restauracji jadłospis po polsku, wtedy powiem, że coś się tu zmienia.
Jesteśmy w restauracji Sauluvos Maistas, przy jednym z placów litewskiej stolicy. Zamawiamy z karty w języku niemieckim. - Nie macie polskiego jadłospisu? - pytamy. Kelnerka wzrusza ramionami: - Mnie też by to wiele ułatwiło...
Nie, tu nie wejdziecie. Musicie mieć zgodę ministerstwa. Nie rozumiecie po polsku?! - mówi do nas młody mężczyzna. Tu, w Podbrodziu (Pabrade), odległym o pół godziny jazdy autem od Wilna, prawie wszyscy mówią po polsku. Od innych wsi Podbrodzie odróżnia tylko jedno: zwoje drutu kolczastego rozciągnięte wzdłuż betonowego muru przy głównej ulicy...
Irina pośpiesznie owinęła rękę kurtką i kilkakrotnie uderzyła w okno. Nie udało się. Chwyciła walizkę. By nie narobić hałasu, zarzuciła na jej okute metalem rogi kurtkę, i znów walnęła. Szyba pękła dopiero wtedy, gdy pomogli jej inni. Pociąg Moskwa - Kaliningrad już ruszał, ale wszyscy zdążyli wyskoczyć: ona, jej kilkuletni syn, jakaś kobieta, chyba w ciąży, i dwóch mężczyzn. Dziś Irina z synem należą do "zarejestrowanych". Co z tamtymi, nie wie. Za zasiekami obozu przy litewsko-białoruskiej granicy można usłyszeć wiele takich historii. Matka, której dziecko zachorowało w drodze i zmarło. Młody człowiek, który stracił brata pod kołami rosyjskiego wozu pancernego. Rodzina, która sprzedała wszystko, by zapłacić mafii za przerzut do Europy...
W obozie dla uchodźców w Podbrodziu może przebywać 300 cudzoziemców. Rekord pobito w sierpniu 1997 r., gdy upchnięto w nim 962 osoby z 42 państw. Najwięcej z Czeczenii, którą, choć nie jest niepodległym krajem, wymienia się w statystykach obok Rosji, Afganistanu, Pakistanu, Chin czy Wietnamu. Przez białorusko-litewską granicę przedzierają się także nielegalni imigranci z Iranu, Iraku, Palestyny, a nawet z Ghany, Nigerii czy Angoli. Tu jest ich pierwszy i ostatni przystanek na nowym Zachodzie.
Checkpoint Pobrade
Jeszcze kilka lat temu stacjonowała tu Armia Czerwona. Po powrocie Rosjan do domu Unia Europejska dała Litwinom pół miliona euro na remont i dostosowanie koszar do nowych zadań. W historycznym okamgnieniu zmieniły się role: wczoraj to oni, Litwini, i inni członkowie komunistycznej rodziny oddaliby wszystko, by się znaleźć na Zachodzie, dziś bronią dostępu do świata dobrobytu ludziom ze świata cywilizacyjnego niedorozwoju. Przechodzimy przez portiernię. Po lewej stronie niewielki dom dla dyrekcji i urzędników, po prawej podwójny płot najeżony zasiekami, kamery i rozległe zabudowania. Z jednej strony strażnicy przechadzający się z karabinami na plecach, z drugiej ci pilnowani jakby zamarli z palcami wplecionymi w siatkę. Pośrodku drewniany słup z choinką strzałek i nazwami miast, obok wysoki krzyż. Co czuje cudzoziemski uciekinier schwytany w lasach, patrząc zza drucianego płotu na wartowników, drogowskazy i krzyż?
Andriej Rogovic� jest specjalistą do spraw badań. - Jakich badań? - pytamy. - Takie mam stanowisko, a po polsku ja jestem Rogowicz Andrzej - poprawia, patrząc, jak piszemy jego nazwisko. Potem objaśnia, co nam wolno i co on może. Obóz odpowiada unijnym standardom. Skromnie wyposażone, ale czyste pokoje, łazienki, kuchnia, pralnia, ambulatorium, plac zabaw. - Dzieci mieliśmy w sumie ponad pół tysiąca - uzupełnia Rogowicz, czytając z dokumentu. Wielu imigrantów chciałoby zostać tu na zawsze. - Takich warunków ja w życiu mieć nie będę - mówi Awian, który czeka na deportację do Kirgistanu. - Przyjęcie każdego zaczyna się od gruntownego mycia, potem badań, nierzadko odwszenia... Mamy kilku chorych i poddawanych kwarantannie - relacjonuje pielęgniarka. Również po polsku.
Tatiana "w ogóle nie rozumie świata". Była Rosjanką, teraz będzie chyba Białorusinką. Mieszkała kilka lat u chłopaka w Wilnie. Chciała być Litwinką. A tu nagle zabrano ją do obozu. Może nie dopilnowała papierów, ale żeby od razu wywozić? - opowiada z pretensją. Zgodę na pobyt otrzymują nieliczni, głównie Czeczeni. Także dla nich jest jednak coraz mniej pobłażania. Służbista komentuje: - Siedzą tu po kilka miesięcy, my musimy pracować, oni nie, trzeba ich żywić i jeszcze zapłacić za odwiezienie domoj... To słowo obcy poznają najszybciej. Starsi Litwini pamiętający nieodległe czasy są bardziej wyrozumiali dla zbiegów z posowieckiej strefy. Niedaleko, w Medininkai, przy szosie do Mińska stoi drewniana buda i siedem krzyży. Był tu litewski posterunek. Rosjanie zastrzelili siedmiu litewskich pograniczników "na pożegnanie", gdy ich kraj wyrywał się z orbity ZSRR.
Granice wytrzymałości
Na przeszło sześciuset kilometrach litewsko-białoruskiej granicy wyrąbano w lasach szeroki pas drzew. Montowane są kamery, systemy alarmowe i instalowana jest sieć komputerowa, która za kilka miesięcy zostanie włączona do banku informacyjnego krajów grupy Schengen. Bałtowie pilnują dziś, by nie szmuglowano tędy narkotyków, kradzionych aut czy kobiet zmuszanych później do prostytucji w niemieckich domach publicznych. Rozszerzona unia umacnia rubieże, a nowi członkowie tworzą jej nowy filtr dla obcych. Brukselscy pełnomocnicy raz po raz przekonują się
na miejscu o "postępach w uszczelnianiu granic". Jonas Widgren, Szwed kierujący wiedeńskim centrum migracji ludności ICMPD, nie szczędzi pochwał:
- Służby graniczne w krajach kandydackich są często skuteczniejsze niż te na Zachodzie.
Opinię Widgrena potwierdzają dane z Brukseli: w 1992 r. w państwach unii o azyl ubiegało się 675 tys. imigrantów, a w ubiegłym roku o połowę mniej. Są jednak jeszcze inne dane: przy próbach przedostania się do UE śmierć poniosło 3026 ludzi. Jak szacują eksperci, w Europie chciałoby się osiedlić do 7 mln imigrantów. W październiku 2002 r. prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka otwarcie szantażował unię: jeśli nie dacie nam pieniędzy na zabezpieczenie granic, oni wszyscy znajdą się u was. Dyrektor Widgren potwierdza: - Spełniamy niektóre życzenia krajów trzecich...
Głównym problemem unii nie jest jednak zapewnienie szczelności granic, ale brak wspólnej polityki imigracyjnej. Jak twierdzi włoski minister spraw wewnętrznych Giuseppe Pisanu, "Nielegalną imigrację można zwalczyć jedynie imigracją legalną". W krajach unii tylko w Szwecji przyrost demograficzny jest wystarczająco duży, by nie załamał się jej system socjalny. Niemcy kłócą się między sobą o definicję, czy są krajem osiedleńców, choć bez nich za 50 lat ludność RFN zmniejszyłaby się o jedną trzecią. Szef niemieckiego MSW Otto Schily chce odsyłać azylantów po zakończeniu wojen do domów, mimo że wielu z nich po latach pobytu w Niemczech nie ma do czego wracać. Po deportacji ponownie będą usiłowali się dostać na Zachód, ale tym razem będą traktowani jako nielegalni imigranci lub przestępcy. Zarejestrowani w obozie w Pobrade mają tylko jedną odpowiedź na pytanie, co zrobią po odesłaniu ich do krajów pochodzenia: znów będą próbować się przedostać, tyle że w innym miejscu.
Menu po niemiecku
- Jak wy jesteście dziennikarze, to ja jestem Bond - pokpiwa litewski żołnierz, patrząc na tablice rejestracyjne naszego auta z wypożyczalni. - Dokumenty! Otworzyć bagażnik! - poleca jego kolega. Wracamy z lasu. Nie oparliśmy się pokusie sprawdzenia, jak pilnowana jest granica. Pokonując kilometry bezdroży na wschód od Święcian, straciliśmy orientację. Okazało się, że jedziemy z Białorusi. - Nikt was tam nie zatrzymał? - pyta "Bond" z zakłopotaniem. Dla małych państw bałtyckich szczelność granic to kwestia "być albo nie być". UE przyznaje medale za postępy, ale na problemy narodowościowe tych państw można też spojrzeć z innej strony. Na Litwie mniejszości narodowe stanowią 20 proc., w Estonii 35 proc., a na Łotwie Rosjanie, Polacy, Białorusini i Ukraińcy to prawie połowa ludności. Zirytowana Mos-kwa zarzuca swym byłym republikom dyskryminację Rosjan przy obsadzaniu stanowisk i ograniczanie możliwości nauki języka ojczystego. Pominąwszy polityczne zaszłości Bałtów i Rosjan, Litwa, Łotwa i Estonia, kraje od niedawna cieszące się niepodległością, mają trudności z uznaniem wielokulturowej struktury swych społeczeństw.
- Tu ciągle daleko do europejskich standardów - Michał Mackiewicz stracił wiarę, że kiedykolwiek zostaną osiągnięte. Siedzimy w zniszczonym wileńskim Domu Prasy. Mackiewicz jest redaktorem naczelnym kilku polskich gazet, dyrektorem wydawnictwa i szefem Związku Polaków na Litwie. W jego gabinecie półki uginają się od książek, czuć zapach nikotyny. Rozmowy o sytuacji polskiej mniejszości na Litwie już mu się znudziły: - Ile można gadać? Przewodniczący litewskiego Sejmu Arturas Paulauskas i Longin Pastusiak uścisnęli sobie dłonie w Warszawie, prezydenci Rolandas Paksas i Aleksander Kwaśniewski poklepali się po ramionach w Augustowie, a u nas jak było, tak jest - mówi z rezygnacją, przerzucając papiery na biurku. - W polskich szkołach uczy się 22 tys. dzieci. Dziś tu jeszcze ludzie modlą się i klną po polsku. Ale jutro? - patrzy na nas i milknie.
Po chwili Mackiewicz wyrzuca z siebie: - Litwini mają prawo do podwójnego obywatelstwa, tylko my, obywatele polskiego pochodzenia - nie! Taka jest ustawa. To nie dyskryminacja? Nie słyszałem, by jakiś Niemiec w Polsce ucierpiał za przywrócenie przez RFN obywatelstwa, czyli tego, czego mu nigdy nie odebrano. Po 1945 r., gdy zrobiono z nas Rosjan, Polska też formalnie niczego nam nie odebrała. Niektórzy nadal przechowują zakopane kiedyś przedwojenne paszporty. A pisownia nazwisk? Ja mam dwa: Michalas Mackievic�ius i polskie, którym tu nie mogę się posługiwać. To samo z nazwami geograficznymi. Gdy starościna wsi Sudervies umieściła na tablicy obok litewskiej nazwy polską - Suderwa, sprawa skończyła się dla niej w sądzie! Niemców w Polsce nie obowiązuje pięcioprocentowy próg wyborczy, Polaków na Litwie - tak! Okręgi wyborcze są tak przykrawane, by Polacy mieli jak najmniejsze szanse. Litwinom państwo zwraca dawne majątki, obywatelom polskiego pochodzenia - nie! Ich nieruchomości rozdzielane są w ramach rekompensaty innym... Mackiewicz nazywa to nową kolonizacją: - Wejdziemy do unii, ale nie razem, tylko obok siebie. W Wilnie słychać głównie polskich turystów. Jeśli znajdziecie choć w jednej restauracji jadłospis po polsku, wtedy powiem, że coś się tu zmienia.
Jesteśmy w restauracji Sauluvos Maistas, przy jednym z placów litewskiej stolicy. Zamawiamy z karty w języku niemieckim. - Nie macie polskiego jadłospisu? - pytamy. Kelnerka wzrusza ramionami: - Mnie też by to wiele ułatwiło...
Więcej możesz przeczytać w 36/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.