Gerhard Schröder jest przez Erikę Steinbach traktowany jak koń, który wyniesie na prawno-polityczną płaszczyznę jej skrywane żądania terytorialne i majątkowe
Jak można było kanclerza Schrödera uczynić koniem, którego dosiada ubrana w charakterystyczny czarny mundur SD Erika Steinbach?" - dziwi się Severin Weiland na łamach "Der Spiegel", komentując okładkę poprzedniego numeru "Wprost". Przecież Gerhard Schröder jest przeciwnikiem budowy Centrum przeciwko Wypędzeniom w formie zaproponowanej przez szefową Związku Wypędzonych. Weiland nie rozumie - tak jak wielu jego współobywateli oraz niemieckich politologów i dziennikarzy - że szef rządu w Berlinie jest przez Steinbach i wypędzonych traktowany jak koń, który wyniesie na prawno-polityczną płaszczyznę ich skrywane żądania terytorialne i majątkowe. To jest to niemieckie "niemożliwe, mogące się stać realnym", o którym niedawno w "Gazecie Wyborczej" pisał prof. Leszek Kołakowski. W taki sam sposób w 1933 r. Adolf Hitler wykorzystał ówczesnego prezydenta Niemiec Paula von Hindenburga. Cóż z tego, że Hindenburg nie krył niechęci do narodowego socjalizmu, skoro potem usankcjonował hitlerowski dekret "Zum Schutz von Volk und Staat" ("O ochronie narodu i państwa"), czyniąc go Ermächtigungsgesetz, czyli ustawą dającą Hitlerowi prawo do zawieszenia praw obywatelskich oraz konstytucji republiki weimarskiej. Okładka "Wprost" ostrzega przed takim właśnie scenariuszem. Każdy kanclerz Niemiec był w przeszłości tak samo wykorzystywany przez wypędzonych jak obecnie Schröder. To zaskakujące, że Niemcom trzeba przypominać elementarne fakty z ich własnej historii. Chyba że tylko udają, że tego nie rozumieją.
Jeszcze niedawno w niemieckich podręcznikach historii można było przeczytać, że prawdziwym powodem najazdu Hitlera na Polskę były powtarzające się napady na ludność niemiecką. Z takich podręczników młode pokolenia Niemców dowiadywały się, że podczas wojny ucierpieli Żydzi i Rosjanie, ale Polacy żyli pod okupacją mniej więcej tak jak Holendrzy, Norwegowie czy Francuzi, czyli prawie normalnie. Jeśli się ma takie wyobrażenie o dramacie tamtych lat, łatwo można się dać przekonać, że to Polacy i Czesi są obok hitlerowców współzbrodniarzami (bo nie tzw. uczciwi Niemcy, z których uczciwości drwił noblista Heinrich Böll), gdyż wypędzili z rodzinnych stron spokojnych Niemców, którzy nie odpowiadali za popełnione zbrodnie.
Zapominanie zamiast rozliczenia
Nasz artykuł "Niemiecki koń trojański" wywołał w Niemczech prawdziwą burzę - odniosły się do niego m.in. "Die Welt", "Der Spiegel", "Tagesspiegel", "Tageszeitung", "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "Frankfurter Rundschau", "Berliner Morgenpost", "Märkische Oderzeitung", "Welt am Sonntag", stacje telewizyjne ARD i MDR, rozgłośnia radiowa Deutsche Welle, agencja prasowa DPA, a także deputowani do Bundestagu. Od czasu głośnej wystawy przedstawiającej zbrodnie Wehrmachtu (notabene przekłamanej, gdyż zbrodnie niemieckiej armii miały się jakoby zacząć dopiero wraz z agresją na ZSRR) nie było w Niemczech równie gorącej dyskusji o wstydliwej przeszłości.
Uświadomiliśmy Niemcom, że inicjatywa powołania Centrum przeciw Wypędzeniom jest ostateczną próbą wymigania się od odpowiedzialności za zbrodnie nazizmu, próbą ustawienia się w szeregu ofiar - obok Żydów, Rosjan, Cyganów i ewentualnie także Polaków. Uświadomiliśmy Niemcom, że polski rachunek krzywd wielokrotnie przewyższa rachunek krzywd niemieckich. Część niemieckich publicystów już zauważyła, że działania Steinbach popierane przez część niemieckich polityków (nie tylko z CDU-CSU, ale także na przykład Zielonych) szkodzą przede wszystkim Niemcom. Pokazują bowiem, że tak naprawdę w Niemczech nie doszło do denazyfikacji czy rozliczenia się z brunatną przeszłością, lecz do wyparcia tej przeszłości z umysłów i sumień.
Gerhard Gnauck z "Die Welt" przyznał w redakcyjnym komentarzu, że ofensywa Steinbach może zniweczyć politykę pojednania Niemców z Polakami. Przyznał też, że pomysł stworzenia centrum budzi uzasadnione obawy Polaków - nie tylko pierwszych ofiar wojny, ale też przedstawicieli narodu zaliczonego do podludzi i z takim uzasadnieniem eksterminowanego. Dziennikarz "Tageszeitung", omawiając artykuł "Wprost", nawiązał do wystąpienia Steinbach na konferencji zorganizowanej przez "Rzeczpospolitą" i nazwał je "Waterloo szefowej Związku Wypędzonych". Gazeta przytacza opinie dwóch deputowanych do Bundestagu, którzy byli gośćmi konferencji: "Jerzy Montag (Zieloni) i Dietmar Nietan (SPD) nie zostawili suchej nitki na planach powołania centrum. Powiedzieli, że Związek Wypędzonych nie występuje w imieniu Niemców ani tym bardziej w imieniu Bundestagu".
Papież z Eriką Steinbach
Coraz wyraźniej widać, że nie tylko rząd i kanclerz Niemiec są instrumentalnie traktowani przez wypędzonych. By pokazać uniwersalność i zasadność swoich pomysłów, wypędzeni powołali się na międzynarodowe autorytety, bez żenady manipulując stanowiskami Watykanu i Pata Coxa, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Podczas tegorocznego Dnia Stron Ojczystych (Tag der Heimat) - organizowanego przez Związek Wypędzonych - Steinbach odczytała list, który do uczestników imprezy miał rzekomo wysłać papież. W piśmie podpisanym przez arcybiskupa Leonardo Sandriego, watykańskiego wiceskeretarza stanu, napisano m.in.: "Jego świątobliwość papież Jan Paweł II przesyła uczestnikom Dnia Stron Ojczystych serdeczne życzenia i błogosławieństwo". Dalej Sandri zapewniał uczestników spotkania, że papież "ufając głęboko w Europę zjednoczonych i pojednanych narodów (...) udziela z serca wszystkim uczestnikom i organizatorom oraz referentom tegorocznego Dnia Stron Ojczystych apostolskiego błogosławieństwa". Janowi Pawłowi II miało też przypaść do gustu motto imprezy: "Niech idea praw człowieka dopełni się w Europie". Ustaliliśmy, że papież o wysłaniu listu do Steinbach nawet nie wiedział, a sprawą zajmowała się w Watykanie niemiecka sekcja Sekretariatu Stanu, od dawna ściśle współpracująca z politykami bawarskiej CSU. Steinbach potraktowała papieża tak, jak w Polsce Andrzej Lepper, który twierdzi, że Samoobrona i on sam mają w Janie Pawle II specjalnego zwolennika i opiekuna.
Podczas 54. zjazdu Niemców Sudeckich odczytano list Pata Coxa, który miał stwierdzić: "Wypędzenie oznaczało dla wielu ludzi wielkie cierpienie i niesprawiedliwość. Jestem świadom tego, że powojenne wypędzenie Niemców i Węgrów było bezprawiem. Bądźcie pewni, że cierpienie wypędzonych nie zostanie zapomniane podczas dyskusji o przystąpieniu nowych krajów do Unii Europejskiej". Podczas niedawnego pobytu w Polsce Cox stwierdził: "To ogromne nieporozumienie! Chodziło mi jedynie o poczucie krzywdy przesiedlonych Niemców. Polacy poznali to wydarzenie przez czeską agencję prasową, która bazowała na niemieckim tłumaczeniu mojej opinii przygotowanej po angielsku! Nie mogę odpowiadać za błędne tłumaczenia. Poza tym do Niemiec nie pojechałem, mimo że zostałem zaproszony!".
Rewizja Poczdamu
O co naprawdę chodzi Erice Steinbach i wypędzonym, można się było przekonać, słuchając tego, co powiedział podczas ubiegłotygodniowej debaty w redakcji "Rzeczpospolitej" Stefan Hambura, berliński adwokat. Stwierdził on: "Mamy jeszcze wiele problemów w przyszłości do rozwiązania, na przykład problemy własności w stosunkach polsko-niemieckich. Myślę, że gdy Polska przystąpi do Unii Europejskiej, na pewno niejeden proces w tej kwestii skończy się przed europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Nie zdajemy sobie sprawy, co nas jeszcze czeka. Dlatego myślę, że warto już dzisiaj się nad tym zastanowić, żeby te pierwsze procesy nas nie zaskoczyły". Hambura eufemistycznie zapowiada majątkowe roszczenia wypędzonych, co oznaczałoby nie tylko przekreślenie niemiecko-polskiej umowy z 1953 r. (o zrzeczeniu się przez Polskę odszkodowań), ale wręcz przekreślenie ustaleń konferencji w Poczdamie w 1945 r. Stąd już tylko krok do wysunięcia wobec Polski roszczeń terytorialnych.
Mało kto pamięta, że do wznowienia dyskusji o wypędzeniach przyczynił się niemiecki pisarz Günter Grass. W swojej wydanej trzy lata temu książce "Idąc rakiem" pisarz opisał tragedię niemieckich uchodźców, którzy zginęli na statku "Wilhelm Gustloff". Dziś Grass uważa, że idea powołania centrum kładącego nacisk na niemieckie krzywdy to nieporozumienie. W niedawnym wywiadzie dla stacji telewizyjnej NDR opowiedział się za projektem międzynarodowym. "Teraz można o tym mówić otwarcie. I to z obu stron. Polacy są gotowi rozmawiać również o zbrodniach, które były ich dziełem. Ale ze swej strony nie powinniśmy nigdy zapominać, że to my zaczęliśmy wypędzenia" - mówił niemiecki noblista. Problemem jest to, że wielu Niemców bardzo chce o tym zapomnieć. Artykuł "Niemiecki koń trojański" przerwał wygodny proces wypierania niewygodnej przeszłości.
Jeszcze niedawno w niemieckich podręcznikach historii można było przeczytać, że prawdziwym powodem najazdu Hitlera na Polskę były powtarzające się napady na ludność niemiecką. Z takich podręczników młode pokolenia Niemców dowiadywały się, że podczas wojny ucierpieli Żydzi i Rosjanie, ale Polacy żyli pod okupacją mniej więcej tak jak Holendrzy, Norwegowie czy Francuzi, czyli prawie normalnie. Jeśli się ma takie wyobrażenie o dramacie tamtych lat, łatwo można się dać przekonać, że to Polacy i Czesi są obok hitlerowców współzbrodniarzami (bo nie tzw. uczciwi Niemcy, z których uczciwości drwił noblista Heinrich Böll), gdyż wypędzili z rodzinnych stron spokojnych Niemców, którzy nie odpowiadali za popełnione zbrodnie.
Zapominanie zamiast rozliczenia
Nasz artykuł "Niemiecki koń trojański" wywołał w Niemczech prawdziwą burzę - odniosły się do niego m.in. "Die Welt", "Der Spiegel", "Tagesspiegel", "Tageszeitung", "Frankfurter Allgemeine Zeitung", "Frankfurter Rundschau", "Berliner Morgenpost", "Märkische Oderzeitung", "Welt am Sonntag", stacje telewizyjne ARD i MDR, rozgłośnia radiowa Deutsche Welle, agencja prasowa DPA, a także deputowani do Bundestagu. Od czasu głośnej wystawy przedstawiającej zbrodnie Wehrmachtu (notabene przekłamanej, gdyż zbrodnie niemieckiej armii miały się jakoby zacząć dopiero wraz z agresją na ZSRR) nie było w Niemczech równie gorącej dyskusji o wstydliwej przeszłości.
Uświadomiliśmy Niemcom, że inicjatywa powołania Centrum przeciw Wypędzeniom jest ostateczną próbą wymigania się od odpowiedzialności za zbrodnie nazizmu, próbą ustawienia się w szeregu ofiar - obok Żydów, Rosjan, Cyganów i ewentualnie także Polaków. Uświadomiliśmy Niemcom, że polski rachunek krzywd wielokrotnie przewyższa rachunek krzywd niemieckich. Część niemieckich publicystów już zauważyła, że działania Steinbach popierane przez część niemieckich polityków (nie tylko z CDU-CSU, ale także na przykład Zielonych) szkodzą przede wszystkim Niemcom. Pokazują bowiem, że tak naprawdę w Niemczech nie doszło do denazyfikacji czy rozliczenia się z brunatną przeszłością, lecz do wyparcia tej przeszłości z umysłów i sumień.
Gerhard Gnauck z "Die Welt" przyznał w redakcyjnym komentarzu, że ofensywa Steinbach może zniweczyć politykę pojednania Niemców z Polakami. Przyznał też, że pomysł stworzenia centrum budzi uzasadnione obawy Polaków - nie tylko pierwszych ofiar wojny, ale też przedstawicieli narodu zaliczonego do podludzi i z takim uzasadnieniem eksterminowanego. Dziennikarz "Tageszeitung", omawiając artykuł "Wprost", nawiązał do wystąpienia Steinbach na konferencji zorganizowanej przez "Rzeczpospolitą" i nazwał je "Waterloo szefowej Związku Wypędzonych". Gazeta przytacza opinie dwóch deputowanych do Bundestagu, którzy byli gośćmi konferencji: "Jerzy Montag (Zieloni) i Dietmar Nietan (SPD) nie zostawili suchej nitki na planach powołania centrum. Powiedzieli, że Związek Wypędzonych nie występuje w imieniu Niemców ani tym bardziej w imieniu Bundestagu".
Papież z Eriką Steinbach
Coraz wyraźniej widać, że nie tylko rząd i kanclerz Niemiec są instrumentalnie traktowani przez wypędzonych. By pokazać uniwersalność i zasadność swoich pomysłów, wypędzeni powołali się na międzynarodowe autorytety, bez żenady manipulując stanowiskami Watykanu i Pata Coxa, przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Podczas tegorocznego Dnia Stron Ojczystych (Tag der Heimat) - organizowanego przez Związek Wypędzonych - Steinbach odczytała list, który do uczestników imprezy miał rzekomo wysłać papież. W piśmie podpisanym przez arcybiskupa Leonardo Sandriego, watykańskiego wiceskeretarza stanu, napisano m.in.: "Jego świątobliwość papież Jan Paweł II przesyła uczestnikom Dnia Stron Ojczystych serdeczne życzenia i błogosławieństwo". Dalej Sandri zapewniał uczestników spotkania, że papież "ufając głęboko w Europę zjednoczonych i pojednanych narodów (...) udziela z serca wszystkim uczestnikom i organizatorom oraz referentom tegorocznego Dnia Stron Ojczystych apostolskiego błogosławieństwa". Janowi Pawłowi II miało też przypaść do gustu motto imprezy: "Niech idea praw człowieka dopełni się w Europie". Ustaliliśmy, że papież o wysłaniu listu do Steinbach nawet nie wiedział, a sprawą zajmowała się w Watykanie niemiecka sekcja Sekretariatu Stanu, od dawna ściśle współpracująca z politykami bawarskiej CSU. Steinbach potraktowała papieża tak, jak w Polsce Andrzej Lepper, który twierdzi, że Samoobrona i on sam mają w Janie Pawle II specjalnego zwolennika i opiekuna.
Podczas 54. zjazdu Niemców Sudeckich odczytano list Pata Coxa, który miał stwierdzić: "Wypędzenie oznaczało dla wielu ludzi wielkie cierpienie i niesprawiedliwość. Jestem świadom tego, że powojenne wypędzenie Niemców i Węgrów było bezprawiem. Bądźcie pewni, że cierpienie wypędzonych nie zostanie zapomniane podczas dyskusji o przystąpieniu nowych krajów do Unii Europejskiej". Podczas niedawnego pobytu w Polsce Cox stwierdził: "To ogromne nieporozumienie! Chodziło mi jedynie o poczucie krzywdy przesiedlonych Niemców. Polacy poznali to wydarzenie przez czeską agencję prasową, która bazowała na niemieckim tłumaczeniu mojej opinii przygotowanej po angielsku! Nie mogę odpowiadać za błędne tłumaczenia. Poza tym do Niemiec nie pojechałem, mimo że zostałem zaproszony!".
Rewizja Poczdamu
O co naprawdę chodzi Erice Steinbach i wypędzonym, można się było przekonać, słuchając tego, co powiedział podczas ubiegłotygodniowej debaty w redakcji "Rzeczpospolitej" Stefan Hambura, berliński adwokat. Stwierdził on: "Mamy jeszcze wiele problemów w przyszłości do rozwiązania, na przykład problemy własności w stosunkach polsko-niemieckich. Myślę, że gdy Polska przystąpi do Unii Europejskiej, na pewno niejeden proces w tej kwestii skończy się przed europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Nie zdajemy sobie sprawy, co nas jeszcze czeka. Dlatego myślę, że warto już dzisiaj się nad tym zastanowić, żeby te pierwsze procesy nas nie zaskoczyły". Hambura eufemistycznie zapowiada majątkowe roszczenia wypędzonych, co oznaczałoby nie tylko przekreślenie niemiecko-polskiej umowy z 1953 r. (o zrzeczeniu się przez Polskę odszkodowań), ale wręcz przekreślenie ustaleń konferencji w Poczdamie w 1945 r. Stąd już tylko krok do wysunięcia wobec Polski roszczeń terytorialnych.
Mało kto pamięta, że do wznowienia dyskusji o wypędzeniach przyczynił się niemiecki pisarz Günter Grass. W swojej wydanej trzy lata temu książce "Idąc rakiem" pisarz opisał tragedię niemieckich uchodźców, którzy zginęli na statku "Wilhelm Gustloff". Dziś Grass uważa, że idea powołania centrum kładącego nacisk na niemieckie krzywdy to nieporozumienie. W niedawnym wywiadzie dla stacji telewizyjnej NDR opowiedział się za projektem międzynarodowym. "Teraz można o tym mówić otwarcie. I to z obu stron. Polacy są gotowi rozmawiać również o zbrodniach, które były ich dziełem. Ale ze swej strony nie powinniśmy nigdy zapominać, że to my zaczęliśmy wypędzenia" - mówił niemiecki noblista. Problemem jest to, że wielu Niemców bardzo chce o tym zapomnieć. Artykuł "Niemiecki koń trojański" przerwał wygodny proces wypierania niewygodnej przeszłości.
Grzech niepamiĘci |
---|
|
HARTMUT KOSCHYK były sekretarz generalny Związku Wypędzonych, deputowany CSU do Bundestagu Zastanawiam się, jaka dyskusja rozpętałaby się w Polsce, gdyby "Spiegel" lub "Focus" przedstawił polskiego polityka i szefa rządu w podobnej pozie, jak pokazano Erikę Steinbach i Gerharda Schrödera? Okładkę z moją frakcyjną koleżanką w mundurze SS, siedzącą na kanclerzu, uważam za pozbawioną smaku, w złym guście i nie do zaakceptowania. Jestem za debatą o Centrum przeciw Wypędzeniom, boję się jednak, że ta żywiołowa dyskusja zaprzepaści wiele z tego, co w ostatnich latach osiągnęliśmy w stosunkach niemiecko-polskich. Jeśli największa w Niemczech bulwarówka pisze: "Polski magazyn obraża przewodniczącą wypędzonych", nie zostanie to w naszym społeczeństwie bez echa. Żałuję, bo można było tego uniknąć. Debata o idei centrum toczy się w Niemczech od kilku lat. Erika Steinbach dawno już poinformowała o swym zamiarze ambasadorów wszystkich państw środkowoeuropejskich. Zarzucam polskiej stronie, że najpierw odwróciła wzrok, twierdząc "to nas nie obchodzi", a teraz, gdy sprawa nabrała tak dużego wymiaru, reaguje nierzeczowo i emocjonalnie. Szkoda, że tylko niewielka część polskiej elity intelektualnej włączyła się do tej dyskusji, próbując ją skonkretyzować i nieco ostudzić jej temperaturę. Temat jest kontrowersyjny, lecz sposób, w jaki został podjęty w Polsce, jest nieadekwatny do problemu. Sądzę, że do zadań polityków należy też czuwanie, by rozwój wydarzeń nie wymykał się spod kontroli. |
Nie straszyć! |
---|
Podczas dyskusji w redakcji "Rzeczpospolitej" Janusz Reiter, były ambasador w Niemczech, ostrzegał Polaków przed konsekwencjami nieutworzenia Centrum przeciw Wypędzeniom. "Byłoby niedobrze, gdyby ci, którzy projekt centrum forsują, mieli go zarzucić pod naciskiem Polski i gdyby mieli poczucie przegranej. Za to zwycięstwo zapłacilibyśmy wysoką cenę. Wiem, jakie nastroje w Niemczech potencjalnie istnieją. Jeśli będą stłumione, eksplodują z większą siłą" - powiedział Reiter. Mieszkałam w Niemczech przez 16 lat, czyli znacznie dłużej niż Reiter, i wiem, jakie w Niemczech panują nastroje, nie tylko potencjalne. Nie podejrzewam, by dyskusja na temat prób wykorzystywania przez niemieckie elity nacjonalistów ze Związku Wypędzonych mogła doprowadzić do eksplozji tłumionych nastrojów. Reiter straszy nas od chwili, kiedy Polska przystąpiła do koalicji antyirackiej. Ostrzegał, że z tego powodu nie przyjmą nas do unii i apelował, aby Polska koniecznie robiła to, czego sobie życzą europejskie potęgi - Niemcy i Francja. Polska była w jego enuncjacjach karłem, który nie wiedzieć czemu odważył się prowadzić samodzielną politykę zagraniczną. Reiter pomylił się wielokrotnie w przeszłości i myli się nadal. Myli się, bo w dyskusji o centrum nie chodzi o zwycięstwo Polaków, ale o przyzwoitość i historyczną prawdę. Dzisiejsze Niemcy to nie III Rzesza, nie grozi nam więc eksplozja tłumionych nastrojów ani powrót Hitlera. Niech więc nas nie straszy ani nie próbuje zamykać ust tajemniczymi ostrzeżeniami. Krystyna Grzybowska |
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.