Należało zabić Arafata - przyznał niedawno Ariel Szaron
Nie ma firmy reklamowej na świecie, która w tak krótkim czasie zrobiłaby tak wiele dla klienta: decyzja izraelskiego rządu dotycząca deportacji Jasera Arafata - zwanego też przez rodaków Abu Amarem - stała się dla lidera Autonomii Palestyńskiej prawdziwym kołem ratunkowym. Skompromitowany i zepchnięty na pobocze architekt krwawej intifady znów tryska energią, udaje Saladyna, grozi dżihadem i wzywa do... porozumienia i pokoju.
Dziewiąta brama Jerozolimy
Stare Miasto: cztery dzielnice, siedem otwartych bram, ósma zamknięta - czeka na nadejście Mesjasza. I dziewiąta - wyśniona przez Palestyńczyków. To właśnie przez nią Arafat chce triumfalnie wkroczyć do Jerozolimy. Podczas konferencji prasowej zorganizowanej pod koniec ubiegłego tygodnia kilkakrotnie zapewniał, że broniąc meczetu Al-Aksa, umrze śmiercią szahida.
Ariel Szaron nie ma szczęścia do Abu Amara. Wiele lat temu mógł z nim skończyć w oblężonym Bejrucie. Był wtedy ministrem obrony i głównym architektem wojny w Libanie - wojny, która na zawsze miała usunąć terrorystyczne niebezpieczeństwo. Jego zaufany oficer Benjamin Elkana przez kilka dni miał na muszce charakterystyczną głowę w kefii w kratkę, ale premier Menachem Begin uparcie powtarzał: "Nie waż się go ruszyć. Ten chłop może się nam przydać". Do dziś nie wiadomo, czemu oszczędził przywódcę największej organizacji terrorystycznej na świecie. "To był poważny błąd - mówił niedawno Szaron. - Należało go zabić".
Błąd Szarona?
Wiele osób w Izraelu zadaje sobie pytanie, dlaczego teraz Szaron popełnia Beginowski błąd. Z dobrze poinformowanych źródeł w stolicy wiadomo, że między kancelarią premiera a kierownictwem służb specjalnych panuje napięcie. Awi Dichter, szef służby bezpieczeństwa, przekonywał Szarona o potrzebie likwidacji Arafata. W podobnym duchu wypowiadali się kierownicy innych tajnych służb. Z ostatnich sondaży wynika, że tę opinię podziela również większość izraelskiej opinii publicznej. Z badań przeprowadzonych na zlecenie "Yedioth Ahronoth", największej izraelskiej gazety, wynika, że 67 proc. respondentów woli "fizyczne usunięcie" Arafata niż jego deportację.
A przecież jeszcze niedawno wszystko wyglądało zupełnie inaczej: mimo jak najgorszych doświadczeń z Arafatem, mimo że latami szalał terror, mimo popierania najbardziej ponurych arabskich reżimów, mimo kłamstw, przekrętów, małych i dużych oszustw, większość Izraelczyków uwierzyła, że po tamtej stronie też się coś zmieniło, że pokój i porozumienie są możliwe. Wyrazem dramatycznych zmian w stanowisku Izraela były propozycje przedstawione Palestyńczykom w Camp David. Ustępstwa poczynione przez rząd Baraka zadziwiły świat i wstrząsnęły izraelską opinią publiczną. Terapia szokowa zadziałała. Żydzi zrozumieli, że w zamian za pokój będą musieli zrezygnować z wielu marzeń i z wielu ziem. Arafat odpowiedział bezprecedensową falą terroru, licząc, że Żydzi są zmęczeni i dadzą jeszcze więcej.
Z Oslo donikąd
Izraelczycy płacą wysoką cenę za niefortunny eksperyment w Oslo. Dostarczając Arafatowi kilkadziesiąt tysięcy sztuk broni, w tym pistolety maszynowe, wozy bojowe i transportery opancerzone, liczono, że to wszystko posłuży do walki z terroryzmem. Niestety, sprawdziły się najgorsze obawy przeciwników porozumienia z Arafatem. Izraelska broń została skierowana przeciw Izraelczykom.
Izrael płaci daninę krwi. Po każdej serii zamachów w Jerozolimie czy Tel Awiwie jedynymi miejscami, gdzie tętni życie, są cmentarze. Później wszystko wraca do normy - aż do następnego zamachu.
Jaser Arafat, mimo że jest największym nieszczęściem własnego narodu, na palestyńskiej ulicy pozostaje najpopularniejszym dowódcą. Drugie miejsce zajmuje - jak pokazał ranking przeprowadzony ostatnio w Gazie - szejk Ahmed Jasin, sparaliżowany przywódca Hamasu. Ci wszyscy, którzy próbowali i próbują stawiać na Abu Mazena, Abu Allę czy kogokolwiek innego, nie chcą przyjąć do wiadomości, że numerem 1 jest Jaser Arafat, a po nim długo, długo nikt. Teza, że bez niego wzrosną szanse na wznowienie procesu pokojowego, wynika między innymi z przekonania, iż dopóki Arafat żyje, dopóty nikt mu się nie przeciwstawi. Niedawno rais (tak Palestyńczycy nazywają przywódcę) publicznie spoliczkował pułkownika Dżibrila Radżuba, szefa palestyńskiej służby bezpieczeństwa na Zachodnim Brzegu, za to, że próbował namówić go do zaostrzenia kursu wobec Hamasu.
Ryba psuje się od Arafata
Plan "Głowa ryby" opracowany w latach 80., mający na celu likwidację raisa, nie doczekał się realizacji. Później jeszcze kilka razy próbowano dosięgnąć Arafata - ostatni raz trzy lata przed podpisaniem porozumienia w Oslo. - Człowiek o siedmiu duszach - mówili o nim izraelscy wywiadowcy.
Efraim Halevi, do niedawna szef Mosadu, twierdził w styczniu, że do końca 2003 r. z politycznej mapy Bliskiego Wschodu znikną dwie osobistości: Saddam Husajn i jego przyjaciel Jaser Arafat. Pozostało jeszcze kilka miesięcy. Z nieoficjalnych wypowiedzi znawców przedmiotu i aluzji zrozumiałych tylko dla wtajemniczonych wynika, że Ariel Szaron nie powiedział jeszcze w powyższej sprawie ostatniego słowa.
Czy świat bez Arafata byłby lepszy? Niekoniecznie. Nikt nie potrzebuje męczennika i nowego świętego terrorystów. Trudno też uwierzyć, że wyeliminowanie palestyńskiego hiperpirotechnika i ojca chrzestnego terroru doprowadzi do szybkiego porozumienia. Arafat jest wprawdzie wielką przeszkodą na drodze do pokoju, ale nie jedyną. Kierując prawie przez cztery dziesięciolecia palestyńskim terrorem, spowodował ogromne szkody i spustoszenia. Nie da się tego odrobić z dnia na dzień.
W Izraelu nikt poza niepoprawną skrajną lewicą nie ma już najmniejszych złudzeń: wilk, któremu ciągle podrzucano na pożarcie jagnięta, nigdy nie stanie się jaroszem. Nawet jeśli Abu Amar znów zaproponuje Izraelowi przerwanie ognia i nowy plan pokojowy, będzie musiał w końcu odejść. Nawet jeśli po raz kolejny - by zmylić przeciwnika - zrzuci starą skórę wilka i założy nowe szaty.
Dziewiąta brama Jerozolimy
Stare Miasto: cztery dzielnice, siedem otwartych bram, ósma zamknięta - czeka na nadejście Mesjasza. I dziewiąta - wyśniona przez Palestyńczyków. To właśnie przez nią Arafat chce triumfalnie wkroczyć do Jerozolimy. Podczas konferencji prasowej zorganizowanej pod koniec ubiegłego tygodnia kilkakrotnie zapewniał, że broniąc meczetu Al-Aksa, umrze śmiercią szahida.
Ariel Szaron nie ma szczęścia do Abu Amara. Wiele lat temu mógł z nim skończyć w oblężonym Bejrucie. Był wtedy ministrem obrony i głównym architektem wojny w Libanie - wojny, która na zawsze miała usunąć terrorystyczne niebezpieczeństwo. Jego zaufany oficer Benjamin Elkana przez kilka dni miał na muszce charakterystyczną głowę w kefii w kratkę, ale premier Menachem Begin uparcie powtarzał: "Nie waż się go ruszyć. Ten chłop może się nam przydać". Do dziś nie wiadomo, czemu oszczędził przywódcę największej organizacji terrorystycznej na świecie. "To był poważny błąd - mówił niedawno Szaron. - Należało go zabić".
Błąd Szarona?
Wiele osób w Izraelu zadaje sobie pytanie, dlaczego teraz Szaron popełnia Beginowski błąd. Z dobrze poinformowanych źródeł w stolicy wiadomo, że między kancelarią premiera a kierownictwem służb specjalnych panuje napięcie. Awi Dichter, szef służby bezpieczeństwa, przekonywał Szarona o potrzebie likwidacji Arafata. W podobnym duchu wypowiadali się kierownicy innych tajnych służb. Z ostatnich sondaży wynika, że tę opinię podziela również większość izraelskiej opinii publicznej. Z badań przeprowadzonych na zlecenie "Yedioth Ahronoth", największej izraelskiej gazety, wynika, że 67 proc. respondentów woli "fizyczne usunięcie" Arafata niż jego deportację.
A przecież jeszcze niedawno wszystko wyglądało zupełnie inaczej: mimo jak najgorszych doświadczeń z Arafatem, mimo że latami szalał terror, mimo popierania najbardziej ponurych arabskich reżimów, mimo kłamstw, przekrętów, małych i dużych oszustw, większość Izraelczyków uwierzyła, że po tamtej stronie też się coś zmieniło, że pokój i porozumienie są możliwe. Wyrazem dramatycznych zmian w stanowisku Izraela były propozycje przedstawione Palestyńczykom w Camp David. Ustępstwa poczynione przez rząd Baraka zadziwiły świat i wstrząsnęły izraelską opinią publiczną. Terapia szokowa zadziałała. Żydzi zrozumieli, że w zamian za pokój będą musieli zrezygnować z wielu marzeń i z wielu ziem. Arafat odpowiedział bezprecedensową falą terroru, licząc, że Żydzi są zmęczeni i dadzą jeszcze więcej.
Z Oslo donikąd
Izraelczycy płacą wysoką cenę za niefortunny eksperyment w Oslo. Dostarczając Arafatowi kilkadziesiąt tysięcy sztuk broni, w tym pistolety maszynowe, wozy bojowe i transportery opancerzone, liczono, że to wszystko posłuży do walki z terroryzmem. Niestety, sprawdziły się najgorsze obawy przeciwników porozumienia z Arafatem. Izraelska broń została skierowana przeciw Izraelczykom.
Izrael płaci daninę krwi. Po każdej serii zamachów w Jerozolimie czy Tel Awiwie jedynymi miejscami, gdzie tętni życie, są cmentarze. Później wszystko wraca do normy - aż do następnego zamachu.
Jaser Arafat, mimo że jest największym nieszczęściem własnego narodu, na palestyńskiej ulicy pozostaje najpopularniejszym dowódcą. Drugie miejsce zajmuje - jak pokazał ranking przeprowadzony ostatnio w Gazie - szejk Ahmed Jasin, sparaliżowany przywódca Hamasu. Ci wszyscy, którzy próbowali i próbują stawiać na Abu Mazena, Abu Allę czy kogokolwiek innego, nie chcą przyjąć do wiadomości, że numerem 1 jest Jaser Arafat, a po nim długo, długo nikt. Teza, że bez niego wzrosną szanse na wznowienie procesu pokojowego, wynika między innymi z przekonania, iż dopóki Arafat żyje, dopóty nikt mu się nie przeciwstawi. Niedawno rais (tak Palestyńczycy nazywają przywódcę) publicznie spoliczkował pułkownika Dżibrila Radżuba, szefa palestyńskiej służby bezpieczeństwa na Zachodnim Brzegu, za to, że próbował namówić go do zaostrzenia kursu wobec Hamasu.
Ryba psuje się od Arafata
Plan "Głowa ryby" opracowany w latach 80., mający na celu likwidację raisa, nie doczekał się realizacji. Później jeszcze kilka razy próbowano dosięgnąć Arafata - ostatni raz trzy lata przed podpisaniem porozumienia w Oslo. - Człowiek o siedmiu duszach - mówili o nim izraelscy wywiadowcy.
Efraim Halevi, do niedawna szef Mosadu, twierdził w styczniu, że do końca 2003 r. z politycznej mapy Bliskiego Wschodu znikną dwie osobistości: Saddam Husajn i jego przyjaciel Jaser Arafat. Pozostało jeszcze kilka miesięcy. Z nieoficjalnych wypowiedzi znawców przedmiotu i aluzji zrozumiałych tylko dla wtajemniczonych wynika, że Ariel Szaron nie powiedział jeszcze w powyższej sprawie ostatniego słowa.
Czy świat bez Arafata byłby lepszy? Niekoniecznie. Nikt nie potrzebuje męczennika i nowego świętego terrorystów. Trudno też uwierzyć, że wyeliminowanie palestyńskiego hiperpirotechnika i ojca chrzestnego terroru doprowadzi do szybkiego porozumienia. Arafat jest wprawdzie wielką przeszkodą na drodze do pokoju, ale nie jedyną. Kierując prawie przez cztery dziesięciolecia palestyńskim terrorem, spowodował ogromne szkody i spustoszenia. Nie da się tego odrobić z dnia na dzień.
W Izraelu nikt poza niepoprawną skrajną lewicą nie ma już najmniejszych złudzeń: wilk, któremu ciągle podrzucano na pożarcie jagnięta, nigdy nie stanie się jaroszem. Nawet jeśli Abu Amar znów zaproponuje Izraelowi przerwanie ognia i nowy plan pokojowy, będzie musiał w końcu odejść. Nawet jeśli po raz kolejny - by zmylić przeciwnika - zrzuci starą skórę wilka i założy nowe szaty.
Droga raisa |
---|
1929 Muhammad Abd ar-Rauf al-Kudwa al-Husajni, który później zaczął się przedstawiać jako Jaser Arafat, urodził się w Kairze. Sam jako miejsce narodzin niezmiennie podaje Jerozolimę. 1956 W czasie II wojny bliskowschodniej walczy jako oficer w egipskiej armii. 1969 Zostaje przywódcą Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP). Do tego ugrupowania przyłącza się ruch Al-Fatah, zawsze blisko związany z Arafatem. 1972 Palestyńska bojówka dokonuje zamachu terrorystycznego w czasie igrzysk olimpijskich w Monachium. Ginie 11 sportowców izraelskich. 1982 Arafat występuje na forum ONZ i proponuje Izraelowi pokój. 1987 Wybucha pierwsza intifada, palestyńskie powstanie przeciw Izraelowi. 1988 Arafat proklamuje niepodległą Palestynę i zostaje wybrany na jej prezydenta. 1993 W czasie konferencji w Oslo dochodzi do przełomu w pokojowych negocjacjach między Izraelem i Palestyńczykami. Arafat - razem z Icchakiem Rabinem i Szimonem Peresem - otrzymuje rok później Pokojową Nagrodę Nobla. 2000 Fiasko konferencji pokojowej w Camp David. Wybucha druga intifada. 2001 Arafat zostaje uwięziony przez wojska izraelskie w swojej kwaterze w Ramalli. Odzyskuje wolność po kilku miesiącach. 2003 USA żądają zastąpienia Arafata innym, nie skompromitowanym palestyńskim politykiem, który będzie w stanie zakończyć rozmowy pokojowe z Izraelem. Część obowiązków prezydenta przejmuje nowo powołany premier Autonomii. |
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.