Bez dzieci, za to z podwójnymi dochodami - to nowy model rodziny.
Ależ oni nie mają dzieci i są bez potomstwa szczęśliwi! - z zaskoczeniem odkrywają widzowie serialu "Kasia i Tomek". Tytułowi bohaterowie czasem mówią o dzieciach, najczęściej Kasia, ale nie zdecydowali się na ich posiadanie. A kiedy opiekują się maluchem ojca Tomka, są tym tak zmęczeni, że widzom też odechciewa się mieć potomstwo. Kasia i Tomek są młodzi, inteligentni, zamożni, niezależni i bezdzietni z wyboru. Chodzą do pracy, po zakupy, odwiedzają znajomych, bywają w restauracjach, kochają się i kłócą, miewają kłopoty z rodzicami i sąsiadami, ale są wolni od kłopotów z dziećmi. Kasia i Tomek to tak zwani DINKS (skrót od angielskiego zwrotu double income - no kids, czyli podwójny dochód, żadnych dzieci). DINKS są także bohaterowie serialu "Święta wojna" - Hubert i Andzia. Ich bezdzietność jest jeszcze bardziej widoczna, bo akcja serialu dzieje się na Śląsku, gdzie tradycyjna wielodzietna rodzina jest standardem.
W Stanach Zjednoczonych DINKS stanowią 14 proc. wszystkich związków małżeńskich. W Japonii jest 8 mln takich par, zaś w Niemczech - 4 mln. W Kanadzie, Holandii, Nowej Zelandii czy Wielkiej Brytanii co piąte małżeństwo deklaruje, że nie chce mieć dzieci. Według prognoz Amerykańskiego Urzędu Statystycznego, w 2010 r. w USA co piąta para (31 mln osób) będzie żyła jako DINKS. Paradoksalnie, USA są jednocześnie krajem, gdzie świetnie ma się tradycyjna wielodzietna rodzina.
Ideologia DINKS
"Wiele jest powodów, dla których nie warto mieć dzieci. Jednym z nich jest to, że mogą być brzydkie", "Hitler też miał rodziców" - takie hasła można usłyszeć podczas spotkań par, które twierdzą, że świadomie wybrali życie bez potomstwa. Uważają się za mniejszość, która walczy ze społeczeństwem zniewolonym przez przymus reprodukcji. Madelyn Cain, autorka "Bezdzietnej rewolucji", twierdzi, że DINKS są obecnie traktowani tak samo jak homoseksualiści przed dwudziestu laty. Laura Caroll, autorka książki "Rodzina dla dwojga: rozmowy ze szczęśliwymi małżeństwami bez dzieci", uważa tymczasem, że bezdzietność może być powodem do dumy, choćby dlatego, iż wstrzymanie się od prokreacji pozwala uniknąć wyrzutów sumienia, gdy dzieci nie są szczęśliwe
DINKS nie życzą sobie, by nazywać ich "bezdzietnymi" (childless), wolą określenie "wolni od dzieci" (childfree). Pierwsza organizacja tej nowej mniejszości - No Kidding - powstała w Kanadzie w 1984 r. Zrzeszała wówczas kilkanaście sfrustrowanych bezdzietnych par. Obecnie ma 88 oddziałów w pięciu krajach (najwięcej w USA i Kanadzie), a na jej mityngi przychodzi średnio 5 tys. osób. Podobnych organizacji działa na świecie ponad 40. Ich aktywiści doradzają sobie, jak nie dać się zastraszyć i zdominować dzieciorobom. W 1999 r. powstał nawet internetowy kościół chrześcijański "wolnych od dzieci" - Cyber-Church of Jesus Christ Childfree, który ma już prawie 10 tys. wyznawców. Bezdzietność tłumaczą oni jako stan łaski - w końcu Jezus Chrystus też nie miał dzieci.
Wśród zwolenników DINKS są znane pary, m.in. aktorzy Brad Pitt i Jennifer Aniston, aktorka Liv Tyler oraz muzyk rockowy Royston Langdon, piosenkarz David Bowie i modelka Iman. Zwolenniczką DINKS jest przewodnicząca niemieckiej CDU Angela Merkel, która twierdzi, że za zgodą męża poświęciła macierzyństwo dla polityki. W Polsce do tej grupy należą m.in. Grażyna Torbicka i jej mąż Adam Torbicki (lekarz), aktorska para Dorota Chotecka i Radosław Pazura czy dziennikarz Kuba Wojewódzki i aktorka Anna Mucha.
Jak żyją DINKS?
Antonella Pinelli, socjolog z uniwersytetu w Rzymie, zauważa, że w zachodniej Europie zwolenniczkami DINKS są przede wszystkim młode kobiety, które nie chcą, by dzieci przeszkodziły im w karierze. - Nieprzypadkowo model DINKS pojawił się najwcześniej w krajach protestanckich, ponieważ w tej kulturze łatwiej przyjmowane jest to, iż człowiek chce coś osiągnąć sam, a nie za pośrednictwem swoich dzieci. W krajach katolickich posiadanie dzieci jest natomiast powinnością wobec Boga - mówi Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Najwięcej par DINKS przybywa w Japonii. Satoru Saito, dyrektor Instytutu Rodziny w Tokio, tłumaczy to tym, że wykształcone Japonki nie chcą być "kurami domowymi" i wychodzą za mąż pod warunkiem, że nie będą musiały wychowywać dzieci. Rodzin typu DINKS przybywa także w najbogatszych miastach Chin - Szanghaju i Guangzhou, gdzie jest ich już ponad 600 tys. Powód jest podobny jak w Japonii: partnerzy życiowi są zainteresowani karierą zawodową.
Amerykańscy DINKS zamiast dzieci mają rasowe psy. Nie chcą mieć dzieci, bo często podróżują i spędzają czas poza domem. Typowy nowojorski DINKS to przedstawiciel wolnego zawodu. Najczęściej mieszka w penthousie na Upper West Side, gdzie rzadko bywają goście, bo DINKS lubi samotność. Jeśli już się z kimś zaprzyjaźnia to z podobnymi sobie, którzy mieszkają daleko - w Londynie, Paryżu czy Brukseli.
DINKS, czyli pożądani konsumenci
Rynek już zareagował na pojawienie się tej ogromnej rzeszy nowych konsumentów. DINKS osiedlają się w centrach miast (prawie połowę apartamentów w centrach dużych amerykańskich miast kupują bądź wynajmują właśnie bezdzietne pary), bo lubią mieszkać blisko restauracji, klubów, teatrów czy kin. Nie kupują vanów, bo nie są im potrzebne. DINKS stali się celem kampanii marketingowych, gdyż stanowią jedną z najbardziej pożądanych grup klientów. Według danych American Demographic Magazine, na luksusowe towary wydają trzykrotnie więcej niż tradycyjne rodziny. O 60 proc. więcej przeznaczają na rozrywkę i ponaddwukrotnie więcej na jedzenie poza domem.
Po raz pierwszy DINKS stali się przedmiotem socjologicznych analiz dzięki filmowi Olivera Stone'a "Wall Street". Na początku lat 90. pozytywny obraz DINKS pokazywał film "Dzieciaki do wynajęcia". Z badań przeprowadzonych przez wspomnianą Laurę Caroll wynika, że DINKS zaspokajają swoją potrzebę obcowania z dziećmi, pomagając maluchom z sierocińców, a także angażując się w akcje edukacyjne. "Nie wymawiaj pochopnie komuś, że nie ma dzieci, bo może się okazać, że to ta osoba zajmuje się twoimi dziećmi" - zauważa Janice Arenofsky, "wolna od dzieci" amerykańska dziennikarka.
Wolni od dzieci i wszelkiego dochodu
Laura Caroll twierdzi, że prawie 90 proc. bezdzietnych par świadomie rezygnuje z potomstwa. Tymczasem z raportu przygotowanego na zlecenie pisma "Canadian Social Trends" wynika, że tak naprawdę życie bez dzieci wybiera jedynie 4 proc. kobiet i 6 proc. mężczyzn. Większość DINKS - jak zauważa psycholog Zofia Milska-Wrzosińska - chce po prostu jak najdłużej prowadzić beztroskie życie. Gdy orientują się, że na dzieci jest już za późno, dorabiają ideologię, iż jest to bezdzietność z wyboru.
"Wolni od dzieci" przekonują, że nie są egoistami, a wręcz przeciwnie - nie chcą przeludniać i tak zatłoczonej już planety. To wydumany argument, bo społeczeństwom zachodnim akurat przeludnienie nie grozi (większość z nich odnotowuje ujemny przyrost naturalny). W wielu krajach, w tym w USA, prowadzona jest polityka prorodzinna. W odpowiedzi na to działacze organizacji promujących DINKS ślą petycje przeciw faworyzowaniu rodzin posiadających dzieci. DINKS nie dostrzegają, że brną w ślepy zaułek. Wkrótce bowiem mogą być SINKS (single income no kids, czyli pojedynczy dochód, żadnych dzieci) albo TIPS (tiny income, parents - suported, czyli marny dochód, ze wsparciem rodziców). To i tak dobrze w porównaniu z NINKS (no income, no kids - wolni od dzieci i wszelkiego dochodu).
W Stanach Zjednoczonych DINKS stanowią 14 proc. wszystkich związków małżeńskich. W Japonii jest 8 mln takich par, zaś w Niemczech - 4 mln. W Kanadzie, Holandii, Nowej Zelandii czy Wielkiej Brytanii co piąte małżeństwo deklaruje, że nie chce mieć dzieci. Według prognoz Amerykańskiego Urzędu Statystycznego, w 2010 r. w USA co piąta para (31 mln osób) będzie żyła jako DINKS. Paradoksalnie, USA są jednocześnie krajem, gdzie świetnie ma się tradycyjna wielodzietna rodzina.
Ideologia DINKS
"Wiele jest powodów, dla których nie warto mieć dzieci. Jednym z nich jest to, że mogą być brzydkie", "Hitler też miał rodziców" - takie hasła można usłyszeć podczas spotkań par, które twierdzą, że świadomie wybrali życie bez potomstwa. Uważają się za mniejszość, która walczy ze społeczeństwem zniewolonym przez przymus reprodukcji. Madelyn Cain, autorka "Bezdzietnej rewolucji", twierdzi, że DINKS są obecnie traktowani tak samo jak homoseksualiści przed dwudziestu laty. Laura Caroll, autorka książki "Rodzina dla dwojga: rozmowy ze szczęśliwymi małżeństwami bez dzieci", uważa tymczasem, że bezdzietność może być powodem do dumy, choćby dlatego, iż wstrzymanie się od prokreacji pozwala uniknąć wyrzutów sumienia, gdy dzieci nie są szczęśliwe
DINKS nie życzą sobie, by nazywać ich "bezdzietnymi" (childless), wolą określenie "wolni od dzieci" (childfree). Pierwsza organizacja tej nowej mniejszości - No Kidding - powstała w Kanadzie w 1984 r. Zrzeszała wówczas kilkanaście sfrustrowanych bezdzietnych par. Obecnie ma 88 oddziałów w pięciu krajach (najwięcej w USA i Kanadzie), a na jej mityngi przychodzi średnio 5 tys. osób. Podobnych organizacji działa na świecie ponad 40. Ich aktywiści doradzają sobie, jak nie dać się zastraszyć i zdominować dzieciorobom. W 1999 r. powstał nawet internetowy kościół chrześcijański "wolnych od dzieci" - Cyber-Church of Jesus Christ Childfree, który ma już prawie 10 tys. wyznawców. Bezdzietność tłumaczą oni jako stan łaski - w końcu Jezus Chrystus też nie miał dzieci.
Wśród zwolenników DINKS są znane pary, m.in. aktorzy Brad Pitt i Jennifer Aniston, aktorka Liv Tyler oraz muzyk rockowy Royston Langdon, piosenkarz David Bowie i modelka Iman. Zwolenniczką DINKS jest przewodnicząca niemieckiej CDU Angela Merkel, która twierdzi, że za zgodą męża poświęciła macierzyństwo dla polityki. W Polsce do tej grupy należą m.in. Grażyna Torbicka i jej mąż Adam Torbicki (lekarz), aktorska para Dorota Chotecka i Radosław Pazura czy dziennikarz Kuba Wojewódzki i aktorka Anna Mucha.
Jak żyją DINKS?
Antonella Pinelli, socjolog z uniwersytetu w Rzymie, zauważa, że w zachodniej Europie zwolenniczkami DINKS są przede wszystkim młode kobiety, które nie chcą, by dzieci przeszkodziły im w karierze. - Nieprzypadkowo model DINKS pojawił się najwcześniej w krajach protestanckich, ponieważ w tej kulturze łatwiej przyjmowane jest to, iż człowiek chce coś osiągnąć sam, a nie za pośrednictwem swoich dzieci. W krajach katolickich posiadanie dzieci jest natomiast powinnością wobec Boga - mówi Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Najwięcej par DINKS przybywa w Japonii. Satoru Saito, dyrektor Instytutu Rodziny w Tokio, tłumaczy to tym, że wykształcone Japonki nie chcą być "kurami domowymi" i wychodzą za mąż pod warunkiem, że nie będą musiały wychowywać dzieci. Rodzin typu DINKS przybywa także w najbogatszych miastach Chin - Szanghaju i Guangzhou, gdzie jest ich już ponad 600 tys. Powód jest podobny jak w Japonii: partnerzy życiowi są zainteresowani karierą zawodową.
Amerykańscy DINKS zamiast dzieci mają rasowe psy. Nie chcą mieć dzieci, bo często podróżują i spędzają czas poza domem. Typowy nowojorski DINKS to przedstawiciel wolnego zawodu. Najczęściej mieszka w penthousie na Upper West Side, gdzie rzadko bywają goście, bo DINKS lubi samotność. Jeśli już się z kimś zaprzyjaźnia to z podobnymi sobie, którzy mieszkają daleko - w Londynie, Paryżu czy Brukseli.
DINKS, czyli pożądani konsumenci
Rynek już zareagował na pojawienie się tej ogromnej rzeszy nowych konsumentów. DINKS osiedlają się w centrach miast (prawie połowę apartamentów w centrach dużych amerykańskich miast kupują bądź wynajmują właśnie bezdzietne pary), bo lubią mieszkać blisko restauracji, klubów, teatrów czy kin. Nie kupują vanów, bo nie są im potrzebne. DINKS stali się celem kampanii marketingowych, gdyż stanowią jedną z najbardziej pożądanych grup klientów. Według danych American Demographic Magazine, na luksusowe towary wydają trzykrotnie więcej niż tradycyjne rodziny. O 60 proc. więcej przeznaczają na rozrywkę i ponaddwukrotnie więcej na jedzenie poza domem.
Po raz pierwszy DINKS stali się przedmiotem socjologicznych analiz dzięki filmowi Olivera Stone'a "Wall Street". Na początku lat 90. pozytywny obraz DINKS pokazywał film "Dzieciaki do wynajęcia". Z badań przeprowadzonych przez wspomnianą Laurę Caroll wynika, że DINKS zaspokajają swoją potrzebę obcowania z dziećmi, pomagając maluchom z sierocińców, a także angażując się w akcje edukacyjne. "Nie wymawiaj pochopnie komuś, że nie ma dzieci, bo może się okazać, że to ta osoba zajmuje się twoimi dziećmi" - zauważa Janice Arenofsky, "wolna od dzieci" amerykańska dziennikarka.
Wolni od dzieci i wszelkiego dochodu
Laura Caroll twierdzi, że prawie 90 proc. bezdzietnych par świadomie rezygnuje z potomstwa. Tymczasem z raportu przygotowanego na zlecenie pisma "Canadian Social Trends" wynika, że tak naprawdę życie bez dzieci wybiera jedynie 4 proc. kobiet i 6 proc. mężczyzn. Większość DINKS - jak zauważa psycholog Zofia Milska-Wrzosińska - chce po prostu jak najdłużej prowadzić beztroskie życie. Gdy orientują się, że na dzieci jest już za późno, dorabiają ideologię, iż jest to bezdzietność z wyboru.
"Wolni od dzieci" przekonują, że nie są egoistami, a wręcz przeciwnie - nie chcą przeludniać i tak zatłoczonej już planety. To wydumany argument, bo społeczeństwom zachodnim akurat przeludnienie nie grozi (większość z nich odnotowuje ujemny przyrost naturalny). W wielu krajach, w tym w USA, prowadzona jest polityka prorodzinna. W odpowiedzi na to działacze organizacji promujących DINKS ślą petycje przeciw faworyzowaniu rodzin posiadających dzieci. DINKS nie dostrzegają, że brną w ślepy zaułek. Wkrótce bowiem mogą być SINKS (single income no kids, czyli pojedynczy dochód, żadnych dzieci) albo TIPS (tiny income, parents - suported, czyli marny dochód, ze wsparciem rodziców). To i tak dobrze w porównaniu z NINKS (no income, no kids - wolni od dzieci i wszelkiego dochodu).
Prześwietlanie DINKS |
---|
Kim są osoby, które nie chcą mieć dzieci (wiek 20-34 lata) 7% miało szczęśliwe dzieciństwo 9% nie miało szczęśliwego dzieciństwa 4% szczęście uzależnia od małżeństwa 15% szczęścia nie wiąże z małżeństwem 6% szczęście uzależnia od bycia z kimś 26% szczęścia nie uzależnia od żadnego związku 1% szczęście wiąże z posiadaniem dziecka 35% szczęścia nie łączy z posiadaniem dzieci 7% szczęście uzależnia od pracy 5% szczęścia nie kojarzy z pracą Źrodło: Statistic Canada |
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.