Biegałem między strzelającymi do siebie sunnitami i szyitami, ale nie miałem innego wyjścia, jeśli chciałem powstrzymać szaleństwo - wspomina najczystszą polszczyzną Ziad Cattan. Sunnici i chrześcijanie z bagdadzkiej dzielnicy Medine al-Dubath, w której mieszkał, zadecydowali, że w dawnej siedzibie reżimowej partii Baas powstanie szpital. Kilka dni później przybyli jednak szyici z Nadżafu i oświadczyli, że zbudują w tym miejscu meczet. - Natychmiast postawili sprawę na ostrzu noża. Szyici zaczęli okupować budynek, a sunnici zagrozili, że ich wyrzucą siłą. Na początku nie chciałem się wtrącać, kiedy jednak trzy dni później moi sąsiedzi zaczęli strzelać do "okupantów", nie miałem wyboru. Musiałem interweniować. Na szczęście duchowni szyiccy nie mają wprawy w używaniu broni, a po naszej stronie za karabiny chwycili starcy. Ryzyko, że się wystrzelają, było niewielkie. Tylko ja mogłem dostać rykoszetem - opowiada Ziad Cattan.
Powiedział im tak: "Panowie, nikt z pustymi rękami nie odejdzie, ale jak będę latał między wami na tym skwarze, to umrę, a wtedy przyjdą Amerykanie i rozpędzą was na cztery wiatry". Poszli do biura, które od kilku dni zajmował jako burmistrz dziewięciu dzielnic Bagdadu. Zaproponował, by szpital znajdował się tam, gdzie chcieli sunnici, a by zadowolić szyitów, obiecał budowę Akademii Islamu w Medine al-Dubath. Zdobył nie tylko szacunek sąsiadów, którzy kilka godzin wcześniej byli gotowi go zlinczować, ale i sympatię ajatollaha Sistaniego z Nadżafu. W dowód wdzięczności szyiccy duchowni zaprosili go do Karbali na obchody urodzin imama Alego. Ten zaszczyt spotkał zaledwie kilku sunnitów.
Ziad Cattan przyjechał do Iraku w marcu. Wcześniej przez 25 lat mieszkał w Polsce. Studiował i doktoryzował się na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Tam poznał żonę Grażynę, później wybudował dom i zasadził drzewo. Twierdzi, że niczego nie brakowało mu do szczęścia.
Pokój między apteką a sklepem
- Wojna wybuchła dwa dni po moim przyjeździe do Iraku. Musiałem ją tu przeczekać, a później wszystko jakby się sprzysięgło, żebym nie mógł wyjechać - tłumaczy doktor Cattan. Kilkanaście dni po wojnie stał się jedną z najważniejszych osób w Bagdadzie, można go nazwać burmistrzem czwartej części irackiej stolicy. Cenią go i prominentni za czasów reżimu Saddama wojskowi, którym nie podoba się obecność Amerykanów w Iraku, i przywódcy szyiccy, i przedstawiciele międzynarodowej administracji. Jest łącznikiem między nimi, "negocjatorem pod kulami" - jak sam powiada. W jego biurze, trzypokojowej klitce wciśniętej między aptekę a sklep z odzieżą, spotykają się i starają się rozwiązywać problemy.
Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, doktor Cattan z czarną aktówką i w garniturze - stroju dość szokującym na bagdadzkiej ulicy - biegał między domami w Medine al-Dubath, dzielnicy nazywanej Miastem Oficerskim, zamieszkanej głównie przez zamożnych emerytowanych wojskowych. Pokrzykiwał na amerykańskich żołnierzy i Irakijczyków. Wyrazy arabskie i angielskie mieszały mu się z polskimi. Jak się później okazało, żołnierze zamierzali przeszukiwać domy - mieli informacje, że do jednego z nich zwieziono broń. Mężczyzna z aktówką prosił Irakijczyków o wyrozumiałość i pomoc, a żołnierzy o cierpliwość.
Do biura Ziada Cattana przychodzi kilkadziesiąt osób dziennie. Nazajutrz po naszym pierwszym spotkaniu od rana manifestowało tam prawie stu robotników, którzy od kilku tygodni za trzy dolary dziennie sprzątali ulicę. Nagle bez podania przyczyn zwolniono ich. - Magistrat ma zatrudniać wszystkich, którzy chcą pracować, to powinno łagodzić nastroje ludzi sfrustrowanych powojennym bałaganem. Moim zdaniem, urzędnik, który zwolnił tych robotników, chce zgarnąć pieniądze przeznaczone na ich pensje. Obiecałem ludziom, że jutro wrócą do pracy - tłumaczył mi Ziad, gdy sprzątacze się rozchodzili. Kilka minut później przyszli budowlańcy, prosząc o materiały na chodnik. Potem zjawiła się delegacja ligi kobiet, a zaraz za nią dzielnicowy z prośbą o zatrudnienie dodatkowego personelu. O 14.00, gdy zaczyna się przerwa obiadowa, Ziad był już po 20 spotkaniach. Do wieczora miał ich trzy razy tyle.
Kto zdradził?
- Są momenty w życiu człowieka, gdy ważą się jego losy. Dla mnie przełom nastąpił w marcu, w obskurnej knajpie na przejściu granicznym między Syrią a Irakiem, gdy byłem z drodze do Bagdadu - mówi Ziad. W telewizji transmitowano właśnie przemówienie George'a Busha. - Saddamowi postawiono ultimatum: albo się podda w ciągu 48 godzin, albo zacznie się wojna. Ludzie, którzy wiedzieli, że jadę do Bagdadu, mówili: "Głupi jesteś, nie jedź, poczekaj". Ale ja nie wierzyłem, że wojna wybuchnie, poza tym nie miałem wyboru. Musiałem jechać - tłumaczy.
W Bagdadzie czekał na niego ojciec, emerytowany generał. Ziad chciał go wywieźć z Iraku. - Tyle że mój ojciec jest uparty i mimo że użyłem chyba wszystkich możliwych argumentów, odmówił wyjazdu. Nigdy nie był entuzjastą Saddama i był na emeryturze już od 1978 r., ale teraz stwierdził, że nie godzi się wyjeżdżać. Żołnierz, nawet emerytowany, przed wojną nie ucieka - opowiada Ziad. - Siedzieliśmy przed telewizorem, na ścianie powiesiliśmy wielką mapę Iraku i zaznaczaliśmy, jak przemieszczają się wojska. Ojciec nie mógł uwierzyć, że tak łatwo poddają się Amerykanom. Nie chodziło o niemoc Saddama, ale o to, co stało się z naszą armią, w ogóle z całym krajem. Patrzyliśmy, jak się rozpada.
Ziad opowiada, że mieszkańcy Medine al-Dubath, jego dzielnicy, najcięższe chwile przeżyli 9 kwietnia, kiedy przed ich domami zjawiły się czołgi. - Ojciec przez wiele godzin stał w oknie, nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Powtarzał: "I nikt nic nie robi? Nikt nie walczy?". Dla wszystkich wojskowych stąd, w zdecydowanej większości od lat 70. będących na emeryturach, ta wojna była osobistym dramatem. Nie mieli wątpliwości, że doszło do zdrady. Zastanawiali się tylko, kto zdradził: oficerowie czy rząd. W żadnym wytłumaczeniu nie znajdowali pociechy.
Arsenały w szkołach
Ziad doszedł do wniosku, że skoro wojna się skończyła, a ojciec odmawia wyjazdu za granicę, on może wracać do Polski. Był już spakowany, gdy przyszło do niego kilku sąsiadów z prośbą o radę. Mówili, że w szkołach wojsko ukryło mnóstwo broni, nie chcieli o tym rozmawiać z Amerykanami. - W końcu to wroga armia. Ja nie byłem po żadnej stronie, poszedłem więc do marines, którzy koczowali na naszej ulicy, i mówię, że jestem wprawdzie Irakijczykiem, ale z Polski, i że zaraz wyjeżdżam do domu, jednak w imieniu mieszkańców tej dzielnicy mam do nich sprawę. I tak od słowa do słowa poprosili, żeby pokazać im te arsenały w szkołach. Przez tydzień wynieśliśmy broń z 25 podstawówek - opowiada Ziad.
Zaraz potem Ziad znów był gotów wracać do Polski i znów przyszli do niego sąsiedzi. - Mówili, że boją się marines. Chcieli, żebym poszedł do nich i poprosił, by nie spali w ogródkach i na ulicy, ale znaleźli sobie jedno miejsce i tam bazowali. Poszedłem - wzdycha. Marines wynieśli się do budynku, w którym przed wojną była pływalnia. - Mój dom jest obok, więc gdy sąsiedzi mieli sprawę do Amerykanów, przychodzili do mnie i prosili o pośrednictwo.
Po raz trzeci Ziad pakował się na początku maja. Tuż przed wyjazdem przyszedł do niego kapitan Roger Maynulet, amerykański dowódca odpowiedzialny za Medine al-Dubath. Chciał zorganizować spotkanie z mieszkańcami dzielnicy, a Ziad miał je poprowadzić. Okazało się, że jest jedynym kandydatem na szefa dzielnicowego komitetu sąsiedzkiego, który miał pośredniczyć między miejscowymi a armią stacjonującą w Iraku. Kilka dni później Ziad został prezesem komitetu dziewięciu dzielnic, łącznie czwartej części Bagdadu.
Nie zdezerteruję
Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, Ziad twierdzi, że na jego miejsce można znaleźć dwudziestu innych. - Tyle że żaden z nich nie będzie tak dobrym organizatorem - protestuje kapitan Maynulet. W ostatnich dwóch miesiącach doktor Cattan rozpoczął realizację projektów o wartości ponad 400 tys. USD, sfinansują je Amerykanie. - Burmistrzowie innych dzielnic nie przedstawili nam dokumentów umożliwiających przekazanie im choćby 100 tys. dolarów - mówi kapitan.
Ziad pracuje zwykle do 22.00, później wraca do hotelu. Mógłby mieszkać w domu ojca albo którejś z sióstr, ale nie chce ich narażać: - Sporo jest ludzi wśród sunnitów, szyitów i byłych oficerów, którym nie podoba się to, co robię. Niektórzy twierdzą, że kolaboruję z okupantem. Ziadowi Cattanowi ciągle ktoś grozi śmiercią. Co kilka dni przychodzą listy z pogróżkami. - Chcieliśmy doktorowi przydzielić ochronę, ale on ledwie zgodził się na pistolet. Zresztą i tak nosi go w teczce, między papierami - tłumaczy amerykański oficer. - Może powinienem się spakować i wracać, bo mogą mnie zabić. Nie mam jednak za dużo czasu na myślenie o tym. Przemyślałem za to jedną sprawę dokładnie. Jeśli ojczyzna jest tam, gdzie dom, to moją ojczyzną jest Polska, ale tu jest moje rodzinne miasto. Tu toczy się wojna między reżimem, który nie chce odejść, a fanatycznymi reformatorami nie mającymi sprecyzowanej wizji przyszłości. Między szyitami a sunnitami. Między żądnymi pieniędzy gangsterami a żołnierzami z zagranicy, którzy chyba zapomnieli, po co przyjechali do Iraku. To wojna o normalne życie normalnych ludzi. Teraz, kiedy w Bagdadzie robi się coraz niebezpieczniej, a organizacje pomocowe uciekają jedna po drugiej, nie mogę i nie chcę wyjeżdżać. To byłaby dezercja.
Weekendowe maŁŻeŃstwo |
---|
Zdjęcia?! Broń Boże, żadnych zdjęć! - Grażyna Cattan nie chce "stać się osobą publiczną". Poznali się z Ziadem w 1981 r. w jednym z warszawskich hoteli. Ona, wówczas recepcjonistka, często widywała go, jak rezerwował pokoje dla załóg samolotów. Student z Krakowa dorabiał jako asystent dyrektora irackich linii lotniczych. Przez kolejne lata Ziad coraz częściej odwiedzał ją, poznał jej rodzinę, przyjaciół. W końcu, po dwunastu latach, oświadczył się, wzięli ślub (ona pozostała katoliczką, on muzułmaninem). Ziad Cattan, prócz religii i zamiłowania do arabskiej kuchni, nie różnił się w sposobie bycia od przeciętnego Polaka. O jego pochodzeniu przypominały czasem dwuznaczne spojrzenia rzucane na nich, kiedy szli gdzieś razem. Potem były kolejne zajęcia biznesowe Ziada. Ona w Warszawie, on w Krakowie. Ot, typowe bezdzietne, weekendowe małżeństwo. Kiedy 15 marca Ziad wyjeżdżał po ojca do Iraku, nie chciał rozmawiać na temat swojego powrotu. - Czułam, że tam zostanie na dłużej - mówi Grażyna Cattan. - Po wybuchu wojny na kilka tygodni straciłam kontakt z mężem. Zadzwonił w maju szczęśliwy, że jest odpowiedzialny za kolejne dzielnice Bagdadu. Terminy jego powrotu do domu ciągle się zmieniają, podobnie jak sytuacja w Iraku. Wierzę, że wkrótce będziemy znowu razem. (DŁ) |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.