Węglowi magnaci szkodzą górnictwu bardziej niż nierentowne kopalnie
Bytomskie kopalnie wytypowane do zamknięcia wybrano nie z tego powodu, że są najgorsze, lecz dlatego, że nie liczą się w sieci interesów śląskich magnatów węglowych: wiceministra skarbu Andrzeja Szarawarskiego, senatora SLD Jerzego Markowskiego i posła tej partii Jana Chojnackiego. Żeby uzasadnić, że akurat te kopalnie trzeba zamknąć, sfałszowano dane. Trójka magnatów tak ratuje górnictwo, że ma się ono coraz gorzej, a coraz lepiej mają się natomiast jej własne interesy. Szarawarski, Markowski i Chojnacki to tylko liderzy prawie stuosobowej, ponadpartyjnej grupy węglowych potentatów, których interesy kwitną dzięki kolejnym programom restrukturyzacji. Magnaci decydują o sposobie wydawania połowy z około 3 mld zł przeznaczanych co roku z budżetu na górnictwo. Wiceminister gospodarki Jacek Piechota stwierdził, że w górnictwo trzeba jeszcze wpompować niemal 25 mld zł. Węglowi magnaci znów zarobią kosztem podatnika.
Na Śląsku magnaci - którzy są tu swego rodzaju kolonizatorami - zarabiają na handlu długami, pośrednictwie w sprzedaży węgla, doradztwie oraz przejmowaniu majątku kopalń i świadczeniu dla nich usług. Najbardziej w robieniu interesów kosztem budżetu i kopalń pomaga im niewinna z pozoru regulacja (z 1993 r.), zwana protokołem prywatyzacji powierzchni. Pozwala ona spółkom przejmować część majątku kopalń (oczywiście najlepszą) do "odpłatnego korzystania". Wykorzystując kopalnianą infrastrukturę, spółki te świadczą usługi na rzecz kopalń. Mają zagwarantowane prawnie pierwszeństwo w ich wykonywaniu i skrócone terminy zapłaty. W 1994 r. wprowadzono inną regulację pozwalającą robić magnatom świetne interesy. Umożliwiono Bytomskiej Spółce Węglowej SA "tworzenie, wydzielanie, łączenie i likwidowanie oddziałów, zawiązywanie spółek". Ten drobny zapis w połączeniu z protokołem prywatyzacji powierzchni otwiera szerokie pole do działalności spółek wykorzystujących majątek państwowych kopalń. Mechanizm jest prosty: kopalnia otrzymuje np. dotację na likwidację szybu w wysokości 1 mln zł i ogłasza przetarg na wykonanie tych robót. Wygrywa go spółka magnata, następnie wynajmuje od kopalni maszyny i zatrudnia jej pracowników.
Magnat Chojnacki
Bodaj najpotężniejszym węglowym magnatem w Polsce jest Jan Chojnacki, poseł SLD. Premier Leszek Miller powołał go w skład kilkuosobowego zespołu doradczego ds. restrukturyzacji górnictwa. Chojnacki jest także członkiem zarządu i współwłaścicielem pierwszej prywatnej kopalni w Polsce - Siltech. Powstała ona dzięki wykorzystaniu majątku kopalni Jadwiga, w której był on kiedyś dyrektorem. Kopalnia Jadwiga to zdrowa część zlikwidowanej kopalni Pstrowski. Zaczynała bez długów, otrzymała dotację na tworzenie nowych miejsc pracy. Po dwóch latach miała już straty sięgające 23 mln zł rocznie. Jan Chojnacki występował w kopalni w kilku rolach: jej dyrektora, niezależnego przedsiębiorcy i współwłaściciela spółek współpracujących z kopalnią, a wreszcie posła z sejmowej podkomisji do rozpatrzenia poselskiego projektu ustawy o restrukturyzacji finansowej górnictwa węgla kamiennego.
Latem 2000 r. spółka Siltech (powstała kilka miesięcy wcześniej) wystąpiła do ówczesnego ministra gospodarki Janusza Steinhoffa z ofertą uruchomienia wydobycia węgla kamiennego w części likwidowanej kopalni Jadwiga. Do oferty dołączono pismo posła Chojnackiego z poparciem dla tego przedsięwzięcia. Wkrótce poseł został współwłaścicielem spółki. Siltech - z kapitałem nie wystarczającym na kupno jednego kombajnu węglowego - wystąpił do ministra ochrony środowiska o przyznanie koncesji na eksploatację złoża na terenie likwidowanej kopalni Jadwiga. Koncesję otrzymał na siedem lat. Za niecałe 30 tys. zł miesięcznie Siltech dzierżawi budynki, urządzenia i maszyny górnicze, łącznie z szybem. Choć spółka przynosi zyski, Jan Chojnacki formalnie nic na tym nie zarabia: w oświadczeniu majątkowym napisał, że nie ma żadnych dochodów z tytułu posiadania udziałów spółki i zasiadania w jej zarządzie. Nie pamięta nawet, ile ma obecnie udziałów Siltechu ani ilu jest współwłaścicieli kopalni. - To się zmienia, nie mam pojęcia. Proszę napisać, że jest ich dwunastu. To firmy z Zabrza, nie związane z górnictwem: Dimex, Poch i Terma-Dom - mówi poseł. W spółce Terma-Dom Chojnacki ma udziały, do niedawna kontrolował też spółkę Poch. Założył ją, gdy był głównym inżynierem w kopalni Pstrowski (przekształconej w kopalnię Jadwiga). Udziałowcami spółki były też inne osoby z zarządu Pstrowskiego, a Poch zarabiał na obsłudze kopalni.
Restrukturyzację kopalni Jadwiga w swoim ostatnim raporcie ostro skrytykowała Najwyższa Izba Kontroli. Kontrolerzy zakwestionowali zasadność wydania na jej likwidację 23 mln zł - tylko po to, by potem w tym samym miejscu utworzyć prywatną kopalnię Siltech. Zakwestionowano także zasady wydzierżawienia przez Siltech od skarbu państwa majątku kopalni. Mimo doniesień NIK o nieprawidłowościach podczas likwidacji kopalni Jadwiga w prokuraturze w Katowicach nie toczy się żadne postępowanie w sprawie interesów posła Chojnackiego.
Magnat Szarawarski
W styczniu 2003 r. na spotkaniu ze związkowcami wiceminister gospodarki Andrzej Szarawarski zapowiedział kolejny etap reformowania górnictwa. Kompania Węglowa zastąpiła zadłużone spółki węglowe, nie przejmując ich zobowiązań. Kilka dni później za 1,4 mln zł wiceminister sprzedał swoje udziały w spółce Kamport (wcześniej łamał ustawę antykorupcyjną, bo pełnienie funkcji ministerialnej i zarabianie w branży podległej ministerstwu jest oczywistym konfliktem interesów). Szarawarski sprzedał udziały pod naciskiem prasy. Losy stworzonej na początku lat 90. spółki Kamport (mającej status zakładu pracy chronionej) to kliniczny przykład biznesowego sprytu węglowych magnatów. Kamport zdobywał nowe, intratne kontrakty, bo Szarawarski był najpierw szefem SLD na Śląsku, a potem wiceministrem. Zarabiał oczywiście sam Andrzej Szarawarski, który tylko w ubiegłym roku otrzymał z Kamportu 121 tys. zł. Spółka ochraniała kopalnie (m.in. Niwka-Modrzejów, Kazimierz Juliusz i Sosnowiec) i urzędy, którymi kierowali koledzy Szarawarskiego.
W kwietniu tego roku zarzucono Szarawarskiemu udział w aferze korupcyjnej, mimo to nie został zdymisjonowany. O próbie wymuszenia pieniędzy dla wiceministra, który był wtedy szefem zespołu ds. prywatyzacji Polskich Hut Stali, zawiadomili prokuraturę przedstawiciele US Steel - jednej z firm zainteresowanych prywatyzacją koncernu.
Magnat Markowski
Senator Jerzy Markowski, wpływowy polityk SLD, współdecydujący o przyszłości polskiego górnictwa, jest współodpowiedzialny za ogromną nadprodukcję węgla w latach 1995-1997. Markowski był wtedy wiceministrem przemysłu i handlu oraz pełnomocnikiem rządu ds. restrukturyzacji górnictwa. Wcześniej był prezesem kopalni Budryk w Ornontowicach. NIK znalazła dowody, że w tej kopalni fałszowano dokumentację, wypłacano pieniądze za pozorne zlecenia, dopuszczono się niegospodarności oraz działano na szkodę spółki. Za dziesiątki tysięcy marek niemieckich kupowano na przykład zagraniczne opracowania, które potem okazały się częściami ogólnodostępnych wydawnictw, choćby "The McCloskey Big Coal Book". Już pomysł budowania nowej kopalni w 1991 r., czyli wtedy, gdy większość istniejących trzeba było zamykać, mógł zostać przeforsowany tylko dzięki sile magnatów takich jak Markowski. - Budowa nowej kopalni przy nadprodukcji węgla spowodowała, że niepotrzebnie wydano około miliarda złotych - mówi Mieczysław Kosmalski, dyrektor delegatury NIK w Katowicach. Śledztwo w tej sprawie prowadzone w Prokuraturze Apelacyjnej w Katowicach wyjątkowo się ślimaczy. - Na razie nie jesteśmy w stanie ustalić terminu zakończenia tego postępowania - mówi rzecznik prokuratury Leszek Goławski.
Magnaci szkodnicy
Byli szefowie Bytomskiej Spółki Węglowej wręcz pomagali w okradaniu własnej firmy. Tylko powiązana z nimi spółka Modus otrzymała z kasy BSW około 3 mln zł - za fikcyjne pośrednictwo w zawieraniu umów na sprzedaż węgla z elektrowniami Łagisza, Kozienice, Połaniec i Siersza. Do Modusa trafiały prowizje dwojakiego rodzaju: 2 proc. od wartości kontraktu i 1,5 proc. od każdej dostarczonej tony węgla. Modus zarabiał, bo na papierze figurował jako pośrednik. Zarobił także dlatego, że potrafił się dzielić zyskami z magnatami, i to nie tylko wywodzącymi się z SLD, ale też na przykład z wpływowej wtedy AWS. Pozwalając zarabiać magnatom, spółki węglowe nie płaciły jednocześnie swoim kontrahentom odsetek od wierzytelności, zalegały z wpłatami na ZUS i ubezpieczenia zdrowotne.
Sfałszowany wyrok
W najnowszym planie restrukturyzacji górnictwa (duży udział w jego przygotowaniu mieli Szarawarski, Chojnacki i Markowski) wytypowano do likwidacji cztery kopalnie. Ich pech polega na tym, że nie znajdują się w strefie wpływów i interesów śląskich magnatów. Decyzja o likwidacji tych kopalń nie ma nic wspólnego z rachunkiem ekonomicznym. Mamy dokumenty, z których wynika, że część danych, na podstawie których wydano decyzję o likwidacji, została sfałszowana. Dane te znalazły się w specjalnym raporcie przygotowanym przez Kompanię Węglową (właściciela kopalń). Wydajność kopalni Bolesław Śmiały w Łaziskach Górnych obniżono, wliczając w produkcję tony węgla koszty związane z zasiłkami chorobowymi i rentami pomostowymi, choć de facto nie obciążają one kopalni. W wypadku Zakładu Górniczego Centrum posłużono się danymi zakładu o podobnej nazwie - ZG Centrum spółka z o.o. Z kolei kopalnia Bytom II, ma najlepszy, czyli najdroższy węgiel. Za tonę tego węgla odbiorca musi zapłacić 305 zł. Tymczasem w dokumentacji uzasadniającej likwidację tej kopalni przyjęto cenę najtańszego węgla - 120 zł za tonę.
Kopalni Bolesław Śmiały z Łazisk Górnych zarzucono niską jakość węgla. Tymczasem otrzymała ona premię za dotrzymanie parametrów jakościowych w dostawach wysokokalorycznego węgla do Austrii. Nikt się nie martwi, że zamknięcie kopalni oznacza likwidację elektrowni Łaziska, która korzysta z taniej wody uzyskiwanej podczas wydobycia węgla. Elektrownia bez kopalni będzie musiała wybudować rurociąg, którego koszt oszacowano na 60 mln zł. Kompania Węglowa utrzymuje, że chce zamknąć kopalnię Polska-Wirek ze względu na bliskość autostrady A-4. W rzeczywistości pokłady tej kopalni leżą poza pasem ochronnym A-4. Zakład Górniczy Bytom II, mający najlepszy węgiel, może go wydobywać o prawie 2 mln ton więcej niż utrzymuje kompania, bo pod uwagę nie wzięto jednego z pokładów. Sfałszowane dane można by mnożyć.
Karuzela magnatów
Węglowi magnaci szkodzą górnictwu bardziej niż nierentowne kopalnie. Pajęczyna ich spółek oplata większość kopalń. To magnaci odpowiadają za to, że osoby skompromitowane, szkodzące własnym firmom, dzięki karuzeli stanowisk wciąż decydują o górnictwie. Straty budżetu z tego powodu są zyskiem magnatów. Tylko wymiana zarządu w Rudzkiej Spółce Węglowej kosztowała 492 tys. zł, a wydatki Państwowej Agencji Restrukturyzacji Górnictwa Węgla Kamiennego na odprawy dla odwołanych czterech członków zarządu wyniosły kolejne 483 tys. zł. Kiedy odwołano zarząd agencji, kierowany przez prof. Andrzeja Karbownika, każdy z jego członków dostał po 100-150 tys. zł odprawy. Eugeniusz Pawełczyk, jeden z wiceprezesów, wkrótce potem został wiceprezesem w Bytomskiej Spółce Węglowej. Po dwóch latach, gdy Karbownik wrócił na stanowisko prezesa PARG, Pawełczyka powołano na wiceprezesa agencji. Z kolei Michał Kwiatkowski, odwołany z funkcji prezesa Gliwickiej Spółki Węglowej, został szybko powołany na jeszcze lepiej płatne stanowisko prezesa Węglokoksu (z zarobkami ok. 50 tys. zł miesięcznie).
Dopóki węglowych magnatów nie pozbawi się wpływu na górnictwo, dopóty jego restrukturyzacja będzie wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Tracą na tym przede wszystkim przeciętni ludzie - jak górnicy przewidzianych do likwidacji kopalń i ich rodziny. Wytypowano je do zamknięcia prawem kaduka, na podstawie sfałszowanych danych. To właśnie do węglowych magnatów powinni się zwrócić górnicy, którzy niedawno protestowali w Warszawie.
Jarosław Knap
Współpraca: Izabela Kacprzak
("Trybuna Śląska")
Paweł Rusak
Na Śląsku magnaci - którzy są tu swego rodzaju kolonizatorami - zarabiają na handlu długami, pośrednictwie w sprzedaży węgla, doradztwie oraz przejmowaniu majątku kopalń i świadczeniu dla nich usług. Najbardziej w robieniu interesów kosztem budżetu i kopalń pomaga im niewinna z pozoru regulacja (z 1993 r.), zwana protokołem prywatyzacji powierzchni. Pozwala ona spółkom przejmować część majątku kopalń (oczywiście najlepszą) do "odpłatnego korzystania". Wykorzystując kopalnianą infrastrukturę, spółki te świadczą usługi na rzecz kopalń. Mają zagwarantowane prawnie pierwszeństwo w ich wykonywaniu i skrócone terminy zapłaty. W 1994 r. wprowadzono inną regulację pozwalającą robić magnatom świetne interesy. Umożliwiono Bytomskiej Spółce Węglowej SA "tworzenie, wydzielanie, łączenie i likwidowanie oddziałów, zawiązywanie spółek". Ten drobny zapis w połączeniu z protokołem prywatyzacji powierzchni otwiera szerokie pole do działalności spółek wykorzystujących majątek państwowych kopalń. Mechanizm jest prosty: kopalnia otrzymuje np. dotację na likwidację szybu w wysokości 1 mln zł i ogłasza przetarg na wykonanie tych robót. Wygrywa go spółka magnata, następnie wynajmuje od kopalni maszyny i zatrudnia jej pracowników.
Magnat Chojnacki
Bodaj najpotężniejszym węglowym magnatem w Polsce jest Jan Chojnacki, poseł SLD. Premier Leszek Miller powołał go w skład kilkuosobowego zespołu doradczego ds. restrukturyzacji górnictwa. Chojnacki jest także członkiem zarządu i współwłaścicielem pierwszej prywatnej kopalni w Polsce - Siltech. Powstała ona dzięki wykorzystaniu majątku kopalni Jadwiga, w której był on kiedyś dyrektorem. Kopalnia Jadwiga to zdrowa część zlikwidowanej kopalni Pstrowski. Zaczynała bez długów, otrzymała dotację na tworzenie nowych miejsc pracy. Po dwóch latach miała już straty sięgające 23 mln zł rocznie. Jan Chojnacki występował w kopalni w kilku rolach: jej dyrektora, niezależnego przedsiębiorcy i współwłaściciela spółek współpracujących z kopalnią, a wreszcie posła z sejmowej podkomisji do rozpatrzenia poselskiego projektu ustawy o restrukturyzacji finansowej górnictwa węgla kamiennego.
Latem 2000 r. spółka Siltech (powstała kilka miesięcy wcześniej) wystąpiła do ówczesnego ministra gospodarki Janusza Steinhoffa z ofertą uruchomienia wydobycia węgla kamiennego w części likwidowanej kopalni Jadwiga. Do oferty dołączono pismo posła Chojnackiego z poparciem dla tego przedsięwzięcia. Wkrótce poseł został współwłaścicielem spółki. Siltech - z kapitałem nie wystarczającym na kupno jednego kombajnu węglowego - wystąpił do ministra ochrony środowiska o przyznanie koncesji na eksploatację złoża na terenie likwidowanej kopalni Jadwiga. Koncesję otrzymał na siedem lat. Za niecałe 30 tys. zł miesięcznie Siltech dzierżawi budynki, urządzenia i maszyny górnicze, łącznie z szybem. Choć spółka przynosi zyski, Jan Chojnacki formalnie nic na tym nie zarabia: w oświadczeniu majątkowym napisał, że nie ma żadnych dochodów z tytułu posiadania udziałów spółki i zasiadania w jej zarządzie. Nie pamięta nawet, ile ma obecnie udziałów Siltechu ani ilu jest współwłaścicieli kopalni. - To się zmienia, nie mam pojęcia. Proszę napisać, że jest ich dwunastu. To firmy z Zabrza, nie związane z górnictwem: Dimex, Poch i Terma-Dom - mówi poseł. W spółce Terma-Dom Chojnacki ma udziały, do niedawna kontrolował też spółkę Poch. Założył ją, gdy był głównym inżynierem w kopalni Pstrowski (przekształconej w kopalnię Jadwiga). Udziałowcami spółki były też inne osoby z zarządu Pstrowskiego, a Poch zarabiał na obsłudze kopalni.
Restrukturyzację kopalni Jadwiga w swoim ostatnim raporcie ostro skrytykowała Najwyższa Izba Kontroli. Kontrolerzy zakwestionowali zasadność wydania na jej likwidację 23 mln zł - tylko po to, by potem w tym samym miejscu utworzyć prywatną kopalnię Siltech. Zakwestionowano także zasady wydzierżawienia przez Siltech od skarbu państwa majątku kopalni. Mimo doniesień NIK o nieprawidłowościach podczas likwidacji kopalni Jadwiga w prokuraturze w Katowicach nie toczy się żadne postępowanie w sprawie interesów posła Chojnackiego.
Magnat Szarawarski
W styczniu 2003 r. na spotkaniu ze związkowcami wiceminister gospodarki Andrzej Szarawarski zapowiedział kolejny etap reformowania górnictwa. Kompania Węglowa zastąpiła zadłużone spółki węglowe, nie przejmując ich zobowiązań. Kilka dni później za 1,4 mln zł wiceminister sprzedał swoje udziały w spółce Kamport (wcześniej łamał ustawę antykorupcyjną, bo pełnienie funkcji ministerialnej i zarabianie w branży podległej ministerstwu jest oczywistym konfliktem interesów). Szarawarski sprzedał udziały pod naciskiem prasy. Losy stworzonej na początku lat 90. spółki Kamport (mającej status zakładu pracy chronionej) to kliniczny przykład biznesowego sprytu węglowych magnatów. Kamport zdobywał nowe, intratne kontrakty, bo Szarawarski był najpierw szefem SLD na Śląsku, a potem wiceministrem. Zarabiał oczywiście sam Andrzej Szarawarski, który tylko w ubiegłym roku otrzymał z Kamportu 121 tys. zł. Spółka ochraniała kopalnie (m.in. Niwka-Modrzejów, Kazimierz Juliusz i Sosnowiec) i urzędy, którymi kierowali koledzy Szarawarskiego.
W kwietniu tego roku zarzucono Szarawarskiemu udział w aferze korupcyjnej, mimo to nie został zdymisjonowany. O próbie wymuszenia pieniędzy dla wiceministra, który był wtedy szefem zespołu ds. prywatyzacji Polskich Hut Stali, zawiadomili prokuraturę przedstawiciele US Steel - jednej z firm zainteresowanych prywatyzacją koncernu.
Magnat Markowski
Senator Jerzy Markowski, wpływowy polityk SLD, współdecydujący o przyszłości polskiego górnictwa, jest współodpowiedzialny za ogromną nadprodukcję węgla w latach 1995-1997. Markowski był wtedy wiceministrem przemysłu i handlu oraz pełnomocnikiem rządu ds. restrukturyzacji górnictwa. Wcześniej był prezesem kopalni Budryk w Ornontowicach. NIK znalazła dowody, że w tej kopalni fałszowano dokumentację, wypłacano pieniądze za pozorne zlecenia, dopuszczono się niegospodarności oraz działano na szkodę spółki. Za dziesiątki tysięcy marek niemieckich kupowano na przykład zagraniczne opracowania, które potem okazały się częściami ogólnodostępnych wydawnictw, choćby "The McCloskey Big Coal Book". Już pomysł budowania nowej kopalni w 1991 r., czyli wtedy, gdy większość istniejących trzeba było zamykać, mógł zostać przeforsowany tylko dzięki sile magnatów takich jak Markowski. - Budowa nowej kopalni przy nadprodukcji węgla spowodowała, że niepotrzebnie wydano około miliarda złotych - mówi Mieczysław Kosmalski, dyrektor delegatury NIK w Katowicach. Śledztwo w tej sprawie prowadzone w Prokuraturze Apelacyjnej w Katowicach wyjątkowo się ślimaczy. - Na razie nie jesteśmy w stanie ustalić terminu zakończenia tego postępowania - mówi rzecznik prokuratury Leszek Goławski.
Magnaci szkodnicy
Byli szefowie Bytomskiej Spółki Węglowej wręcz pomagali w okradaniu własnej firmy. Tylko powiązana z nimi spółka Modus otrzymała z kasy BSW około 3 mln zł - za fikcyjne pośrednictwo w zawieraniu umów na sprzedaż węgla z elektrowniami Łagisza, Kozienice, Połaniec i Siersza. Do Modusa trafiały prowizje dwojakiego rodzaju: 2 proc. od wartości kontraktu i 1,5 proc. od każdej dostarczonej tony węgla. Modus zarabiał, bo na papierze figurował jako pośrednik. Zarobił także dlatego, że potrafił się dzielić zyskami z magnatami, i to nie tylko wywodzącymi się z SLD, ale też na przykład z wpływowej wtedy AWS. Pozwalając zarabiać magnatom, spółki węglowe nie płaciły jednocześnie swoim kontrahentom odsetek od wierzytelności, zalegały z wpłatami na ZUS i ubezpieczenia zdrowotne.
Sfałszowany wyrok
W najnowszym planie restrukturyzacji górnictwa (duży udział w jego przygotowaniu mieli Szarawarski, Chojnacki i Markowski) wytypowano do likwidacji cztery kopalnie. Ich pech polega na tym, że nie znajdują się w strefie wpływów i interesów śląskich magnatów. Decyzja o likwidacji tych kopalń nie ma nic wspólnego z rachunkiem ekonomicznym. Mamy dokumenty, z których wynika, że część danych, na podstawie których wydano decyzję o likwidacji, została sfałszowana. Dane te znalazły się w specjalnym raporcie przygotowanym przez Kompanię Węglową (właściciela kopalń). Wydajność kopalni Bolesław Śmiały w Łaziskach Górnych obniżono, wliczając w produkcję tony węgla koszty związane z zasiłkami chorobowymi i rentami pomostowymi, choć de facto nie obciążają one kopalni. W wypadku Zakładu Górniczego Centrum posłużono się danymi zakładu o podobnej nazwie - ZG Centrum spółka z o.o. Z kolei kopalnia Bytom II, ma najlepszy, czyli najdroższy węgiel. Za tonę tego węgla odbiorca musi zapłacić 305 zł. Tymczasem w dokumentacji uzasadniającej likwidację tej kopalni przyjęto cenę najtańszego węgla - 120 zł za tonę.
Kopalni Bolesław Śmiały z Łazisk Górnych zarzucono niską jakość węgla. Tymczasem otrzymała ona premię za dotrzymanie parametrów jakościowych w dostawach wysokokalorycznego węgla do Austrii. Nikt się nie martwi, że zamknięcie kopalni oznacza likwidację elektrowni Łaziska, która korzysta z taniej wody uzyskiwanej podczas wydobycia węgla. Elektrownia bez kopalni będzie musiała wybudować rurociąg, którego koszt oszacowano na 60 mln zł. Kompania Węglowa utrzymuje, że chce zamknąć kopalnię Polska-Wirek ze względu na bliskość autostrady A-4. W rzeczywistości pokłady tej kopalni leżą poza pasem ochronnym A-4. Zakład Górniczy Bytom II, mający najlepszy węgiel, może go wydobywać o prawie 2 mln ton więcej niż utrzymuje kompania, bo pod uwagę nie wzięto jednego z pokładów. Sfałszowane dane można by mnożyć.
Karuzela magnatów
Węglowi magnaci szkodzą górnictwu bardziej niż nierentowne kopalnie. Pajęczyna ich spółek oplata większość kopalń. To magnaci odpowiadają za to, że osoby skompromitowane, szkodzące własnym firmom, dzięki karuzeli stanowisk wciąż decydują o górnictwie. Straty budżetu z tego powodu są zyskiem magnatów. Tylko wymiana zarządu w Rudzkiej Spółce Węglowej kosztowała 492 tys. zł, a wydatki Państwowej Agencji Restrukturyzacji Górnictwa Węgla Kamiennego na odprawy dla odwołanych czterech członków zarządu wyniosły kolejne 483 tys. zł. Kiedy odwołano zarząd agencji, kierowany przez prof. Andrzeja Karbownika, każdy z jego członków dostał po 100-150 tys. zł odprawy. Eugeniusz Pawełczyk, jeden z wiceprezesów, wkrótce potem został wiceprezesem w Bytomskiej Spółce Węglowej. Po dwóch latach, gdy Karbownik wrócił na stanowisko prezesa PARG, Pawełczyka powołano na wiceprezesa agencji. Z kolei Michał Kwiatkowski, odwołany z funkcji prezesa Gliwickiej Spółki Węglowej, został szybko powołany na jeszcze lepiej płatne stanowisko prezesa Węglokoksu (z zarobkami ok. 50 tys. zł miesięcznie).
Dopóki węglowych magnatów nie pozbawi się wpływu na górnictwo, dopóty jego restrukturyzacja będzie wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Tracą na tym przede wszystkim przeciętni ludzie - jak górnicy przewidzianych do likwidacji kopalń i ich rodziny. Wytypowano je do zamknięcia prawem kaduka, na podstawie sfałszowanych danych. To właśnie do węglowych magnatów powinni się zwrócić górnicy, którzy niedawno protestowali w Warszawie.
Jarosław Knap
Współpraca: Izabela Kacprzak
("Trybuna Śląska")
Paweł Rusak
Górnicza ruletka Wyniki finansowe kopalń wytypowanych do likwidacji |
---|
Przykładowe wyniki finansowe innych kopalń
|
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.