Europejczycy zdecydowanie wolą Marksa nawet wtedy, gdy są chrześcijanami
Nie jest to u nas imperatyw cieszący się popularnością i powszechną akceptacją w praktyce. Oczywiście w hasłach i niekosztownych frazesach wszyscy się pod nim podpiszą. Nikt przecież nie będzie otwarcie popierał kradzieży. Ale relatywizacja ocen w konkretnych wypadkach jest bardzo duża i z reguły opiera się na wygodnym przekonaniu, że wszyscy kradną. Jeśli zaakceptuje się bezczelną tezę, że Polskę okradły rządy i politycy okresu transformacji, jak to bezkarnie głosi Samoobrona, to dla posła Łyżwińskiego nic łatwiejszego, jak żądać umorzenia półtora miliona złotych długów. Jeśli rząd lekką ręką okrada podatnika, przeznaczając jego pieniądze na bardzo wątpliwe cele, to rodzi się w społeczeństwie przekonanie o zasadności tolerancji i dopuszczalności "małego" złodziejstwa.
Otwarta jest oczywiście kwestia, co jest małym, a co dużym złodziejstwem. Polska polityka penitencjarna jest w tej mierze bardzo łagodna, a przy tym niezwykle prymitywna. Pod niedopuszczalnym pretekstem znikomej szkodliwości społecznej i przeludnienia więzień zbyt często rezygnuje się z wielu możliwych - a w istocie dotkliwszych - kar niż pobyt w więzieniu. W minimalnym zakresie stosuje się zajmowanie majątku sprawców i ich najbliższej rodziny. W trosce o stopę życiową przestępców stosuje się za niskie grzywny i często się ich nie ściąga. W strachu przed posądzeniem o podobieństwo do hitlerowskich i komunistycznych obozów - nie stosuje się pracy przymusowej i potrąceń z zarobków skazanych. Wszystko to byłoby zrozumiałe, gdyby poziom cnót obywatelskich w Polsce był wysoki. Ale jest on przecież niski, wynikający nie tylko ze spuścizny moralnej czasów komunistycznych, lecz także z zaniedbań politycznych i wychowawczych obozu reformatorskiego, który zupełnie nie docenił wielkości odziedziczonego rozkładu.
To prawda, że głównym winowajcą dzisiejszego stosunku Polaków do siódmego przykazania jest komunistyczny totalitaryzm. Odebrano bowiem obywatelowi jego podmiotowe prawo do prywatnego majątku i bogacenia się. Naturalną reakcją na to pogwałcenie naturalnych praw człowieka musiało być okradanie państwa, własności w praktyce niczyjej. O rozgrzeszenie było łatwo, gdy obserwowało się monstrualną błędność ekonomicznych decyzji władz partyjnych i niegospodarność w ich realizacji. Była to oczywista zachęta do kradzieży. Anegdotyczną już tylko wartość ma w tej mierze historia budowy poznańskich hoteli Polonez i Poznań w latach 70. Pierwszy zbudowano przez 14 miesięcy. Pytanie za dwa złote. Dlaczego drugi budowano prawie 5 lat? Dlatego, że przy budowie trwającej tylko 14 miesięcy nie można było ukraść tylu materiałów budowlanych i zbudować na lewo tylu domków, ilu przez 5 lat!
Demoralizacja trwała zbyt długo, by mogła zniknąć w chwili odzyskania niepodległości. Ale obowiązkiem przywódców przełomu 1989 r. było wyraźne i twarde stwierdzenie, że wolność wymaga szczególnej troski o przestrzeganie prawa, że dobro wspólne wymaga twardego zwalczania wszelkiej przestępczości. Większości polskich polityków zabrakło odwagi, by powiedzieć ludziom, że czasy bezhołowia i społecznej zmowy przeciw wrogiemu państwu się skończyły, że trzeba wrócić do poziomu cnót obywatelskich, choćby z okresu międzywojennego, do reguł gospodarki rynkowej. Politycy zaserwowali nam jednak złagodzenie polityki penitencjarnej pod hasłem, że ludzie już teraz będą dobrzy... To w ten sposób nasza "trzecia droga" podkopuje fundamenty efektywnej, nowoczesnej gospodarki. Niemal wszystko się nadal toleruje, bo ludzie są przecież tacy biedni i zubożali... Coraz to słychać z zupełnie niespodziewanych ust, że gospodarka rynkowa jest rzekomo niesprawiedliwa i nieetyczna. Wśród europejskich intelektualistów i polityków nadal mało popularne i słabo znane są publikacje tak wybitnych autorów amerykańskich, jak Michael Novak czy Hernando de Soto, którzy mądrze tłumaczą sens gospodarki rynkowej i prywatnej własności. Niestety, Europejczycy zdecydowanie wolą Marksa nawet wtedy, gdy są chrześcijanami.
Otwarta jest oczywiście kwestia, co jest małym, a co dużym złodziejstwem. Polska polityka penitencjarna jest w tej mierze bardzo łagodna, a przy tym niezwykle prymitywna. Pod niedopuszczalnym pretekstem znikomej szkodliwości społecznej i przeludnienia więzień zbyt często rezygnuje się z wielu możliwych - a w istocie dotkliwszych - kar niż pobyt w więzieniu. W minimalnym zakresie stosuje się zajmowanie majątku sprawców i ich najbliższej rodziny. W trosce o stopę życiową przestępców stosuje się za niskie grzywny i często się ich nie ściąga. W strachu przed posądzeniem o podobieństwo do hitlerowskich i komunistycznych obozów - nie stosuje się pracy przymusowej i potrąceń z zarobków skazanych. Wszystko to byłoby zrozumiałe, gdyby poziom cnót obywatelskich w Polsce był wysoki. Ale jest on przecież niski, wynikający nie tylko ze spuścizny moralnej czasów komunistycznych, lecz także z zaniedbań politycznych i wychowawczych obozu reformatorskiego, który zupełnie nie docenił wielkości odziedziczonego rozkładu.
To prawda, że głównym winowajcą dzisiejszego stosunku Polaków do siódmego przykazania jest komunistyczny totalitaryzm. Odebrano bowiem obywatelowi jego podmiotowe prawo do prywatnego majątku i bogacenia się. Naturalną reakcją na to pogwałcenie naturalnych praw człowieka musiało być okradanie państwa, własności w praktyce niczyjej. O rozgrzeszenie było łatwo, gdy obserwowało się monstrualną błędność ekonomicznych decyzji władz partyjnych i niegospodarność w ich realizacji. Była to oczywista zachęta do kradzieży. Anegdotyczną już tylko wartość ma w tej mierze historia budowy poznańskich hoteli Polonez i Poznań w latach 70. Pierwszy zbudowano przez 14 miesięcy. Pytanie za dwa złote. Dlaczego drugi budowano prawie 5 lat? Dlatego, że przy budowie trwającej tylko 14 miesięcy nie można było ukraść tylu materiałów budowlanych i zbudować na lewo tylu domków, ilu przez 5 lat!
Demoralizacja trwała zbyt długo, by mogła zniknąć w chwili odzyskania niepodległości. Ale obowiązkiem przywódców przełomu 1989 r. było wyraźne i twarde stwierdzenie, że wolność wymaga szczególnej troski o przestrzeganie prawa, że dobro wspólne wymaga twardego zwalczania wszelkiej przestępczości. Większości polskich polityków zabrakło odwagi, by powiedzieć ludziom, że czasy bezhołowia i społecznej zmowy przeciw wrogiemu państwu się skończyły, że trzeba wrócić do poziomu cnót obywatelskich, choćby z okresu międzywojennego, do reguł gospodarki rynkowej. Politycy zaserwowali nam jednak złagodzenie polityki penitencjarnej pod hasłem, że ludzie już teraz będą dobrzy... To w ten sposób nasza "trzecia droga" podkopuje fundamenty efektywnej, nowoczesnej gospodarki. Niemal wszystko się nadal toleruje, bo ludzie są przecież tacy biedni i zubożali... Coraz to słychać z zupełnie niespodziewanych ust, że gospodarka rynkowa jest rzekomo niesprawiedliwa i nieetyczna. Wśród europejskich intelektualistów i polityków nadal mało popularne i słabo znane są publikacje tak wybitnych autorów amerykańskich, jak Michael Novak czy Hernando de Soto, którzy mądrze tłumaczą sens gospodarki rynkowej i prywatnej własności. Niestety, Europejczycy zdecydowanie wolą Marksa nawet wtedy, gdy są chrześcijanami.
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.