Rząd zaprasza nas do Argentyny. Radzę nie jechać!
Rząd Leszka Millera ma nóż na gardle. A nawet dwa noże. Z jednej strony, doprowadził do takiego powiększenia deficytu, że jest on właściwie niemożliwy do sfinansowania i szkodliwy dla gospodarki oraz sprzeczny z regułami Unii Europejskiej. Z drugiej - SLD boi się wykonać najmniejszy ruch reformatorski, obawiając się nasilenia protestów społecznych i spadku poparcia. Tyle że za paraliż decyzyjny rządu może słono zapłacić już nie jedna partia czy jedna grupa społeczna, lecz cały naród. Może zapłacić katastrofą finansową. Przesada? Nie! Złoty leci na łeb, na szyję. Rząd po raz pierwszy w ostatnich latach doznał goryczy porażki, gdy nie udało mu się sprzedać pięcioletnich obligacji, zwykle rozchwytywanych. Na dodatek coraz bardziej realna staje się groźba obniżenia oceny ratingowej polskiego zadłużenia.
Szag wpieriod i dwa nazad
O tym, że sytuacja finansów publicznych jest zła, wiemy od dawna. Od dawna wiadomo także, że brak zdecydowanej reformy spowoduje, iż nie spełnimy tzw. kryteriów konwergencji zawartych w traktacie z Maastricht, co uniemożliwi wprowadzenie euro i korzystanie z większości unijnych transferów, czyli de facto zniweczy wieloletnie starania o nasze członkostwo w UE. Od dawna wiadomo również, co robić. Sytuacja jest tak oczywista i tak prosta z techniczno-ekonomicznego punktu widzenia, że zadanie przygotowania strategii sanacji finansów publicznych można by zlecić studentom trzeciego roku SGH.
Mimo to przez dwa lata rządów SLD nie zrobił prawie nic, by sytuację poprawić. Co więcej, nieśmiałe próby naprawy podejmowane przez Marka Belkę zostały przez Leszka Millera storpedowane, a sam Belka oszkalowany i zesłany do Iraku. Konsekwencje polityki nazywanej tańczeniem tanga reforma (szag wpieriod i dwa nazad) są oczywiste. Wychodzącej z recesji gospodarce nakłada się cugle, co powoduje, że niemrawe ożywienie może się wkrótce okazać chwilowe. Maleje wiarygodność i atrakcyjność inwestycyjna Polski, napływa coraz mniej obcego kapitału. Jednocześnie polityka nieracjonalnego wydawania publicznych pieniędzy wcale nie przysparza rządzącej partii popularności i nie łagodzi konfliktów społecznych.
Nie wypychanie, lecz wyrzynanie
To wszystko miało się zmienić. Na wrzesień zapowiedziano ogłoszenie rządowego projektu budżetu na rok 2004 (miał rzucić opozycję na kolana), średniookresowej strategii finansów publicznych (miała być jeszcze lepsza) i pakietu reform fiskalnych (miały być rewolucyjne). Była na to najwyższa pora, bowiem rynek finansowy stawał się coraz bardziej nerwowy. Niestety, nie uspokoił się. Na wzrost jego nerwowości szczególnie pobudzająco wpłynęły informacje o rządowym projekcie budżetu, przyjętym na posiedzeniu Rady Ministrów 9 września. Przewiduje on wzrost deficytu - formalnie - do 45,5 mld zł, czyli 5,3 proc. PKB. To, że deficyt ma wzrosnąć "jedynie" o 8 mld zł, jest jednak skutkiem tzw. kreatywnej księgowości, gdyż rzeczywista nadwyżka wydatków nad przychodami ma wynieść ponad 60 mld zł. Tyle budżet w przyszłym roku będzie musiał pożyczyć. Takie potrzeby kredytowe rządu - zdaniem Rafała Antczaka, analityka Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych - oznaczają, że "będziemy mieć do czynienia z efektem już nie 'wypychania', ale 'wyrzynania' przedsiębiorstw z sektora bankowego". Reakcja rynków finansowych na taki projekt budżetu była jednoznaczna. Świadczy o tym oficjalny komunikat Ministerstwa Finansów: "Departament Długu Publicznego Ministerstwa Finansów uprzejmie informuje, że z uwagi na aktualne warunki rynkowe planowany na 10 września 2003 r. przetarg obligacji o oprocentowaniu stałym i terminie wykupu w dniu 23 września 2022 r. (seria WS0922) nie zostanie zorganizowany".
Średniookresowa taktyka przetrwania
Strategią średniookresową miał się zająć rząd 16 września. Podobno się zajął. To znaczy, podobno coś na ten temat mówił minister Andrzej Raczko. Z opublikowanych komunikatów trudno się jednak dowiedzieć, co mówił. Wiadomo tylko, że rząd zakłada, iż roczna stopa wzrostu gospodarczego w najbliższych latach będzie wynosić ponad 5 proc., co ma niejako samoistnie rozwiązać część problemów finansów publicznych, i że deficyt budżetowy zostanie obniżony do obecnego poziomu (38,8 mld zł, czyli 4 proc. PKB) dopiero w 2005 r., a do 3 proc. PKB - czyli do wysokości zgodnej z kryteriami konwergencji - najwcześniej w latach 2007-2008. Owe mało ambitne cele mają być osiągnięte - wedle słów wicepremiera Jerzego Hausnera - "nie poprzez cięcia, lecz poprzez racjonalizację wydatków".
I ten mało ambitny pomysł nie zyskał jednak akceptacji rządu. Średniookresową strategią finansów publicznych rząd ma się ponownie zająć na posiedzeniu 23 września. Zapewne nie przyniesie ono jednak żadnych rozstrzygnięć, gdyż - jak oświadczył minister Raczko: "W naszym dokumencie pojawiają się tezy, w jakim kierunku powinniśmy zmierzać, natomiast szczegóły zostaną przygotowane przez specjalny zespół kierowany przez wicepremiera Hausnera". Mamy zatem do czynienia z kuriozalną sytuacją - plan racjonalizacji wydatków budżetu powstaje w Ministerstwie Gospodarki, a - wedle komunikatu tego resortu - jego szczegóły zostaną upublicznione dopiero 30 września.
Czy to już Argentyna?
Kryzys finansowy zawsze zwiastują wysoki długi publiczny, wysoki deficyt budżetowy i wysoki deficyt obrotów bieżących. Polska te trzy kryteria spełnia w zadowalającym stopniu, podobnie jak ważne kryterium polityczne, którym jest słabość i niezdecydowanie rządu. Oznacza to, że siedzimy na beczce prochu, która tylko czeka na iskrę. Mimo to rząd jest przekonany, że Polski nie dotyczą prawidłowości ekonomiczne i że czuwająca nad nami opatrzność boża nie pozwoli Polski "skrzywdzić".
Daty 16 i 17 września powinny to nastawienie zmienić. To była niemal Argentyna. Ale radzę tam się nie wybierać! 16 września, po ogłoszeniu informacji, iż średniookresowa strategia finansów nie została przyjęta, złoty zaczął gwałtownie tracić na wartości (w ciągu dwóch godzin stracił prawie 8 gr, następnego dnia o godzinie 11.00 euro kosztowało już 4,55 zł). Zła sytuacja na rynku walutowym natychmiast wpłynęła na wyniki sprzedaży obligacji pięcioletnich. Resort finansów 17 września wystawił na sprzedaż najpopularniejsze i najchętniej kupowane obligacje pięcioletnie o wartości nominalnej 2,7 mld zł i atrakcyjnym - wydawało się - stałym oprocentowaniu w wysokości 5,75 proc. Analitycy oczekiwali, że popyt dwukrotnie przewyższy podaż. Niestety, pomylili się. Warunki okazały się nieatrakcyjne i Ministerstwo Finansów po raz pierwszy w historii III RP nie sprzedało ani jednej obligacji.
Na razie budżet ma zaskórniaki w postaci kilkumiliardowej lokaty (na koniec sierpnia 5,2 mld zł). Jeśli jednak sytuacja się nie zmieni, te zasoby wkrótce się skończą i budżet, by nie utracić płynności, będzie musiał pożyczać pieniądze na prawdziwie lichwiarski procent. Tym bardziej że notowany od kilku miesięcy odpływ zagranicznego kapitału jeszcze się nasili. Już w czerwcu agencja Standard & Poor's ostrzegła, że z powodu fatalnej polityki fiskalnej może obniżyć ocenę ratingową polskiego zadłużenia. Przed kilkoma dniami powtórzyła to ostrzeżenie w znacznie ostrzejszym tonie.
Strategia strusia
Jako niepoprawny optymista mam nadzieję, że krach tym razem nie nastąpi. Zdarzy się trochę później, jeżeli rząd nie zaprzestanie polityki utrzymywania jak największego deficytu budżetowego, umożliwiającego kupowanie głosów, i wymachiwania kolejnymi papierkami zatytułowanymi "Strategia...", "Plan...", "Program...", pokazującymi, jak wspaniale będzie rządził w przyszłości. Zapomina przy tym o trzech sprawach. Po pierwsze, taka sama koncepcja doprowadziła AWS do politycznej śmierci. Po drugie, SLD gwałtownie traci popularność w roku, w którym płace w budżetówce wzrosły o 18 proc., a na pomoc publiczną dla firm państwowych wydano (czyli wyrzucono w błoto) 11 mld zł. Po trzecie, takiego postępowania rynek finansowy długo nie wytrzyma. A wtedy wszyscy zostaniemy zmuszeni do odtańczenia ostatniego tango argentino.
Szag wpieriod i dwa nazad
O tym, że sytuacja finansów publicznych jest zła, wiemy od dawna. Od dawna wiadomo także, że brak zdecydowanej reformy spowoduje, iż nie spełnimy tzw. kryteriów konwergencji zawartych w traktacie z Maastricht, co uniemożliwi wprowadzenie euro i korzystanie z większości unijnych transferów, czyli de facto zniweczy wieloletnie starania o nasze członkostwo w UE. Od dawna wiadomo również, co robić. Sytuacja jest tak oczywista i tak prosta z techniczno-ekonomicznego punktu widzenia, że zadanie przygotowania strategii sanacji finansów publicznych można by zlecić studentom trzeciego roku SGH.
Mimo to przez dwa lata rządów SLD nie zrobił prawie nic, by sytuację poprawić. Co więcej, nieśmiałe próby naprawy podejmowane przez Marka Belkę zostały przez Leszka Millera storpedowane, a sam Belka oszkalowany i zesłany do Iraku. Konsekwencje polityki nazywanej tańczeniem tanga reforma (szag wpieriod i dwa nazad) są oczywiste. Wychodzącej z recesji gospodarce nakłada się cugle, co powoduje, że niemrawe ożywienie może się wkrótce okazać chwilowe. Maleje wiarygodność i atrakcyjność inwestycyjna Polski, napływa coraz mniej obcego kapitału. Jednocześnie polityka nieracjonalnego wydawania publicznych pieniędzy wcale nie przysparza rządzącej partii popularności i nie łagodzi konfliktów społecznych.
Nie wypychanie, lecz wyrzynanie
To wszystko miało się zmienić. Na wrzesień zapowiedziano ogłoszenie rządowego projektu budżetu na rok 2004 (miał rzucić opozycję na kolana), średniookresowej strategii finansów publicznych (miała być jeszcze lepsza) i pakietu reform fiskalnych (miały być rewolucyjne). Była na to najwyższa pora, bowiem rynek finansowy stawał się coraz bardziej nerwowy. Niestety, nie uspokoił się. Na wzrost jego nerwowości szczególnie pobudzająco wpłynęły informacje o rządowym projekcie budżetu, przyjętym na posiedzeniu Rady Ministrów 9 września. Przewiduje on wzrost deficytu - formalnie - do 45,5 mld zł, czyli 5,3 proc. PKB. To, że deficyt ma wzrosnąć "jedynie" o 8 mld zł, jest jednak skutkiem tzw. kreatywnej księgowości, gdyż rzeczywista nadwyżka wydatków nad przychodami ma wynieść ponad 60 mld zł. Tyle budżet w przyszłym roku będzie musiał pożyczyć. Takie potrzeby kredytowe rządu - zdaniem Rafała Antczaka, analityka Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych - oznaczają, że "będziemy mieć do czynienia z efektem już nie 'wypychania', ale 'wyrzynania' przedsiębiorstw z sektora bankowego". Reakcja rynków finansowych na taki projekt budżetu była jednoznaczna. Świadczy o tym oficjalny komunikat Ministerstwa Finansów: "Departament Długu Publicznego Ministerstwa Finansów uprzejmie informuje, że z uwagi na aktualne warunki rynkowe planowany na 10 września 2003 r. przetarg obligacji o oprocentowaniu stałym i terminie wykupu w dniu 23 września 2022 r. (seria WS0922) nie zostanie zorganizowany".
Średniookresowa taktyka przetrwania
Strategią średniookresową miał się zająć rząd 16 września. Podobno się zajął. To znaczy, podobno coś na ten temat mówił minister Andrzej Raczko. Z opublikowanych komunikatów trudno się jednak dowiedzieć, co mówił. Wiadomo tylko, że rząd zakłada, iż roczna stopa wzrostu gospodarczego w najbliższych latach będzie wynosić ponad 5 proc., co ma niejako samoistnie rozwiązać część problemów finansów publicznych, i że deficyt budżetowy zostanie obniżony do obecnego poziomu (38,8 mld zł, czyli 4 proc. PKB) dopiero w 2005 r., a do 3 proc. PKB - czyli do wysokości zgodnej z kryteriami konwergencji - najwcześniej w latach 2007-2008. Owe mało ambitne cele mają być osiągnięte - wedle słów wicepremiera Jerzego Hausnera - "nie poprzez cięcia, lecz poprzez racjonalizację wydatków".
I ten mało ambitny pomysł nie zyskał jednak akceptacji rządu. Średniookresową strategią finansów publicznych rząd ma się ponownie zająć na posiedzeniu 23 września. Zapewne nie przyniesie ono jednak żadnych rozstrzygnięć, gdyż - jak oświadczył minister Raczko: "W naszym dokumencie pojawiają się tezy, w jakim kierunku powinniśmy zmierzać, natomiast szczegóły zostaną przygotowane przez specjalny zespół kierowany przez wicepremiera Hausnera". Mamy zatem do czynienia z kuriozalną sytuacją - plan racjonalizacji wydatków budżetu powstaje w Ministerstwie Gospodarki, a - wedle komunikatu tego resortu - jego szczegóły zostaną upublicznione dopiero 30 września.
Czy to już Argentyna?
Kryzys finansowy zawsze zwiastują wysoki długi publiczny, wysoki deficyt budżetowy i wysoki deficyt obrotów bieżących. Polska te trzy kryteria spełnia w zadowalającym stopniu, podobnie jak ważne kryterium polityczne, którym jest słabość i niezdecydowanie rządu. Oznacza to, że siedzimy na beczce prochu, która tylko czeka na iskrę. Mimo to rząd jest przekonany, że Polski nie dotyczą prawidłowości ekonomiczne i że czuwająca nad nami opatrzność boża nie pozwoli Polski "skrzywdzić".
Daty 16 i 17 września powinny to nastawienie zmienić. To była niemal Argentyna. Ale radzę tam się nie wybierać! 16 września, po ogłoszeniu informacji, iż średniookresowa strategia finansów nie została przyjęta, złoty zaczął gwałtownie tracić na wartości (w ciągu dwóch godzin stracił prawie 8 gr, następnego dnia o godzinie 11.00 euro kosztowało już 4,55 zł). Zła sytuacja na rynku walutowym natychmiast wpłynęła na wyniki sprzedaży obligacji pięcioletnich. Resort finansów 17 września wystawił na sprzedaż najpopularniejsze i najchętniej kupowane obligacje pięcioletnie o wartości nominalnej 2,7 mld zł i atrakcyjnym - wydawało się - stałym oprocentowaniu w wysokości 5,75 proc. Analitycy oczekiwali, że popyt dwukrotnie przewyższy podaż. Niestety, pomylili się. Warunki okazały się nieatrakcyjne i Ministerstwo Finansów po raz pierwszy w historii III RP nie sprzedało ani jednej obligacji.
Na razie budżet ma zaskórniaki w postaci kilkumiliardowej lokaty (na koniec sierpnia 5,2 mld zł). Jeśli jednak sytuacja się nie zmieni, te zasoby wkrótce się skończą i budżet, by nie utracić płynności, będzie musiał pożyczać pieniądze na prawdziwie lichwiarski procent. Tym bardziej że notowany od kilku miesięcy odpływ zagranicznego kapitału jeszcze się nasili. Już w czerwcu agencja Standard & Poor's ostrzegła, że z powodu fatalnej polityki fiskalnej może obniżyć ocenę ratingową polskiego zadłużenia. Przed kilkoma dniami powtórzyła to ostrzeżenie w znacznie ostrzejszym tonie.
Strategia strusia
Jako niepoprawny optymista mam nadzieję, że krach tym razem nie nastąpi. Zdarzy się trochę później, jeżeli rząd nie zaprzestanie polityki utrzymywania jak największego deficytu budżetowego, umożliwiającego kupowanie głosów, i wymachiwania kolejnymi papierkami zatytułowanymi "Strategia...", "Plan...", "Program...", pokazującymi, jak wspaniale będzie rządził w przyszłości. Zapomina przy tym o trzech sprawach. Po pierwsze, taka sama koncepcja doprowadziła AWS do politycznej śmierci. Po drugie, SLD gwałtownie traci popularność w roku, w którym płace w budżetówce wzrosły o 18 proc., a na pomoc publiczną dla firm państwowych wydano (czyli wyrzucono w błoto) 11 mld zł. Po trzecie, takiego postępowania rynek finansowy długo nie wytrzyma. A wtedy wszyscy zostaniemy zmuszeni do odtańczenia ostatniego tango argentino.
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.