Rajoy, podobnie jak wcześniej Aznar, chwyci byka za rogi
To sadystyczne i makiaweliczne. Aznarowi chodziło o skompromitowanie zbliżającego się kongresu Partii Socjalistycznej. To wybory w 'bułgarskim stylu'" - oburzał się Juan Manuel de Prada z dziennika "ABC". "Czy to dziwne, że premier dobrowolnie zrzeka się przywództwa rządzącej partii na rzecz osoby cieszącej się największym poparciem?" - pytał Fernando Lopez Agudin, publicysta prawicowego "El Mundo". I odpowiadał: "Nie. Mariano Rajoy to profesjonalny polityk, który w obecnym rządzie sprawował wiele wysokich stanowisk".
Kampania przed planowanymi na marzec 2004 r. wyborami parlamentarnymi nabiera tempa. Zapowiedź José Marii Aznara, że nie będzie się ponownie ubiegał o stanowisko szefa rządu, sprowokowała publicystów do komentarzy, a atmosferę jeszcze bardziej zelektryzował fakt, że premier wskazał swego następcę. Ma nim być wicepremier Mariano Rajoy. Dla lewicowej prasy to doskonały pretekst do ataku na rządzących. Wysuwane są zarzuty, że w Hiszpanii tworzy się demokrację fasadową z Aznarowskim yes-manem jako premierem. Na rządzących ludowcach te słowa nie robią jednak wrażenia. Przed wyborami w 1996 r. nieprzychylna Aznarowi prasa określała tego prawicowego polityka jako Charliego Chaplina, a jego oratorskie talenty nazywała "gęganiem". Prawie po ośmiu latach jego rządów nikt nie ośmiela się przezywać premiera "gęgaczem" i kpić z jego liberalnych poglądów. Co więcej, socjaliści nawet się nie starają umniejszać jego zasług. Lewicujący dziennik "El Pais" opublikował niedawno wyniki badania przeprowadzonego wśród przesiębiorców. Okazało się, że ponad 90 proc. biznesmenów popiera rząd. Aznarowski przepis na gospodarkę: "Liberalizować, liberalizować, liberalizować" robi karierę nawet wśród lewicujących polityków.
Nowi konkwistadorzy
Czternaście lat rządów Partii Ludowej przebudziło hiszpańską gospodarkę z trudem przystosowującą się do skomplikowanych, a czasem wręcz bezsensownych wymogów Unii Europejskiej. Aznarowi udało się uzyskać i utrzymać czteroprocentowy wzrost gospodarczy, pokonać bezrobocie (spadło z 23 proc. w 1996 r. do 11 proc.) oraz, co wielu uznaje za największy sukces premiera, wprowadzić Hiszpanię do strefy euro. W 1997 r. Hiszpanie zdusili inflację do 2 proc., a deficyt budżetowy wynosił tylko 2,6 proc. Aznar osiągnął też kompromis przy zawieraniu układów zbiorowych ze związkami zawodowymi. Duże znaczenie dla rozkwitu gospodarki miała ponadto wielka reforma podatkowa. To między innymi dzięki niej stolica Kraju Basków Bilbao (dawniej uważane za miasto hutników, górników i spawaczy) dziś przypomina londyńskie City. Tutaj mieszczą się największe hiszpańskie banki: Banco Santander, Banco Atlántico i Banco Bilbao Vizcaya Argentaria. Kiedy z impetem zaczęły one inwestować za granicą, amerykańskie gazety pisały, że "nadchodzą nowi konkwistadorzy, tym razem uzbrojeni w pesety", a hiszpańskie media z dumą odnotowały, że "nasza ojczyzna tylko dlatego nie jest nazywana europejskim tygrysem, bo jest... bykiem".
Następca na schodach
Wybrany na następcę Aznara Mariano Rajoy najprawdopodobniej w marcu przyszłego roku będzie tworzył rząd. Ludowcy wciąż mają w sondażach siedmiopunktową przewagę nad socjalistami. Prawicowi komentatorzy podkreślają zasługi potencjalnego premiera: 48-letni Rajoy jest bardzo zdolnym i elastycznym politykiem, który powoli piął się po szczeblach partyjnej kariery. Jego dążenie do kompromisu może pomóc w rozwiązaniu trudnego problemu baskijskiej ETA. Równocześnie Rajoy jest mało znany w Waszyngtonie, nie mówi po angielsku i z pewnością nie ma charyzmy Aznara. Zarzuca się mu, że nie jest zdecydowany. - Kiedy spotkasz go na schodach, nie dowiesz się, czy idzie w górę, czy na dół - powiedział "Wprost" jeden z polityków Partii Ludowej.
Przed Rajoyem stoi teraz zadanie przeprowadzenia skutecznej kampanii wyborczej, natomiast przed starym toreadorem Aznarem wszystkie drzwi stoją dziś otworem. Propozycje pracy dla niego na pewno mają już Unia Europejska i ONZ.
Kampania przed planowanymi na marzec 2004 r. wyborami parlamentarnymi nabiera tempa. Zapowiedź José Marii Aznara, że nie będzie się ponownie ubiegał o stanowisko szefa rządu, sprowokowała publicystów do komentarzy, a atmosferę jeszcze bardziej zelektryzował fakt, że premier wskazał swego następcę. Ma nim być wicepremier Mariano Rajoy. Dla lewicowej prasy to doskonały pretekst do ataku na rządzących. Wysuwane są zarzuty, że w Hiszpanii tworzy się demokrację fasadową z Aznarowskim yes-manem jako premierem. Na rządzących ludowcach te słowa nie robią jednak wrażenia. Przed wyborami w 1996 r. nieprzychylna Aznarowi prasa określała tego prawicowego polityka jako Charliego Chaplina, a jego oratorskie talenty nazywała "gęganiem". Prawie po ośmiu latach jego rządów nikt nie ośmiela się przezywać premiera "gęgaczem" i kpić z jego liberalnych poglądów. Co więcej, socjaliści nawet się nie starają umniejszać jego zasług. Lewicujący dziennik "El Pais" opublikował niedawno wyniki badania przeprowadzonego wśród przesiębiorców. Okazało się, że ponad 90 proc. biznesmenów popiera rząd. Aznarowski przepis na gospodarkę: "Liberalizować, liberalizować, liberalizować" robi karierę nawet wśród lewicujących polityków.
Nowi konkwistadorzy
Czternaście lat rządów Partii Ludowej przebudziło hiszpańską gospodarkę z trudem przystosowującą się do skomplikowanych, a czasem wręcz bezsensownych wymogów Unii Europejskiej. Aznarowi udało się uzyskać i utrzymać czteroprocentowy wzrost gospodarczy, pokonać bezrobocie (spadło z 23 proc. w 1996 r. do 11 proc.) oraz, co wielu uznaje za największy sukces premiera, wprowadzić Hiszpanię do strefy euro. W 1997 r. Hiszpanie zdusili inflację do 2 proc., a deficyt budżetowy wynosił tylko 2,6 proc. Aznar osiągnął też kompromis przy zawieraniu układów zbiorowych ze związkami zawodowymi. Duże znaczenie dla rozkwitu gospodarki miała ponadto wielka reforma podatkowa. To między innymi dzięki niej stolica Kraju Basków Bilbao (dawniej uważane za miasto hutników, górników i spawaczy) dziś przypomina londyńskie City. Tutaj mieszczą się największe hiszpańskie banki: Banco Santander, Banco Atlántico i Banco Bilbao Vizcaya Argentaria. Kiedy z impetem zaczęły one inwestować za granicą, amerykańskie gazety pisały, że "nadchodzą nowi konkwistadorzy, tym razem uzbrojeni w pesety", a hiszpańskie media z dumą odnotowały, że "nasza ojczyzna tylko dlatego nie jest nazywana europejskim tygrysem, bo jest... bykiem".
Następca na schodach
Wybrany na następcę Aznara Mariano Rajoy najprawdopodobniej w marcu przyszłego roku będzie tworzył rząd. Ludowcy wciąż mają w sondażach siedmiopunktową przewagę nad socjalistami. Prawicowi komentatorzy podkreślają zasługi potencjalnego premiera: 48-letni Rajoy jest bardzo zdolnym i elastycznym politykiem, który powoli piął się po szczeblach partyjnej kariery. Jego dążenie do kompromisu może pomóc w rozwiązaniu trudnego problemu baskijskiej ETA. Równocześnie Rajoy jest mało znany w Waszyngtonie, nie mówi po angielsku i z pewnością nie ma charyzmy Aznara. Zarzuca się mu, że nie jest zdecydowany. - Kiedy spotkasz go na schodach, nie dowiesz się, czy idzie w górę, czy na dół - powiedział "Wprost" jeden z polityków Partii Ludowej.
Przed Rajoyem stoi teraz zadanie przeprowadzenia skutecznej kampanii wyborczej, natomiast przed starym toreadorem Aznarem wszystkie drzwi stoją dziś otworem. Propozycje pracy dla niego na pewno mają już Unia Europejska i ONZ.
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.