Ameryka rozpoczęła otwartą wojnę ze światowym terroryzmem już w latach 80.
W nocy z 14 na 15 kwietnia 1986 r. na amerykańskich lotniskach w Wielkiej Brytanii panował wielki ruch. Co chwila w powietrze podnosiły się ponaddźwiękowe bombowce FB-111. To nie były rutynowe ćwiczenia. Samoloty sformowały szyk i skierowały się nad Zatokę Biskajską. Ich celem była Libia. Bombowce nie mogły lecieć najprostszą trasą nad Francją i Hiszpanią, bo te kraje odmówiły im zgody na przelot. Dlatego po uzupełnieniu paliwa w locie samoloty okrążyły Półwysep Iberyjski i przeleciały nad Cieśniną Gibraltarską.
Było jeszcze ciemno, gdy na płyty libijskich lotnisk spadły pierwsze bomby. W ciągu kilkunastu minut Amerykanie zrzucili 79 ton bomb, niszcząc magazyny, koszary, centrum szkolenia terrorystów i lotniska pełne samolotów. Na ziemi zginęło 37 osób, w tym adoptowana córka Muammara Kaddafiego. Amerykanie stracili jeden samolot. W ten sposób - 15 lat przed zamachem na World Trade Center - rozpoczęła się wojna Ameryki z terroryzmem. Wojna, w której wziął udział... kontrwywiad NRD.
Zemsta Abu Nidala
Wszystko zaczęło się 7 października 1985 r. Wtedy palestyńscy terroryści uprowadzili włoski statek "Achille Lauro" odbywający rejs wycieczkowy po Morzu Śródziemnym. Wśród zakładników byli Polacy. Terroryści szybko pokazali, że nie żartują. Zaraz po przejęciu kontroli nad statkiem zamordowali amerykańskiego turystę żydowskiego pochodzenia i wzięli kurs na Port Said w Egipcie. Zdawało się, że zdołają umknąć sprawiedliwości. W Port Saidzie - nie napotkawszy oporu ze strony władz Egiptu - wsiedli do samolotu i odlecieli w stronę Libii. Nie spodziewali się , że ich samolot zostanie przechwycony przez amerykańskie myśliwce i zmuszony do lądowania na Sycylii. Tam zostali schwytani i postawieni przed włoskim sądem.
Abu Nidal, przywódca jednej z najgroźniejszych organizacji terrorystycznych na Bliskim Wschodzie, postanowił się zemścić. 23 listopada 1985 r. jego ludzie porwali samolot egipskich linii lotniczych lecący z Aten do Kairu. Na pokładzie doszło do strzelaniny, gdyż wśród pasażerów był generał egipskiego lotnictwa, który miał broń. Uszkodzony samolot wylądował na Malcie, gdzie terroryści zastrzelili trzech obywateli Izraela i dwóch Amerykanów. Jeden z pasażerów zmarł w wyniku ran. Następnego dnia wieczorem podczas próby odbicia zakładników podjętej przez egipskich komandosów zginęło 57 spośród 98 osób znajdujących się na pokładzie.
Kontratak Reagana
Nieudane porwanie samolotu jeszcze bardziej rozwścieczyło Abu Nidala. Dzień po Bożym Narodzeniu 1985 r. jego terroryści ostrzelali podróżnych oczekujących w portach lotniczych w Rzymie i Wiedniu. Zginęło 20 osób, a 158 zostało rannych. Zabójcy mieli kradzione paszporty tunezyjskie, a ich broń pochodziła z magazynów armii libijskiej. W ten sposób Amerykanie uzyskali dowody potwierdzające wcześniejsze doniesienia wywiadu, że to Libia stoi za większością zamachów terrorystycznych i że to właśnie tam znajdują się obozy szkoleniowe terrorystów.
Prezydent Ronald Reagan postanowił sprowokować Libię do otwartej walki, licząc, że uda mu się przestraszyć Kaddafiego. W styczniu 1986 r. amerykańskie okręty zbliżyły się do Zatoki Wielkiej Syrty, którą Libia uznawała za część swojego terytorium. Samoloty amerykańskiej marynarki wojennej dokonały kilku demonstracyjnych przelotów nad zatoką. Do starcia nie doszło, ale dwa miesiące później, gdy Amerykanie powtórzyli ten manewr, Libijczycy odpowiedzieli ogniem. Nie zdołali strącić żadnego samolotu ani zatopić żadnego okrętu. Za to kontratak był porażający. Amerykanie uderzyli na stacje radiolokacyjne, wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, zniszczyli też trzy libijskie okręty wojenne. Kaddafi zrozumiał, że w otwartej konfrontacji z Ameryką nie ma szans. Nie zrezygnował jednak z odwetu.
Niemiecki trop
Tropy terrorystów prowadziły z Libii do wschodnich Niemiec. Już w połowie 1985 r. pułkownik Reiner Wiegand, szef kontrwywiadu NRD, zauważył, że liczba dyplomatów w ambasadzie Libii we wschodnim Berlinie gwałtownie wzrosła. Pod koniec listopada Mustafa, enerdowski agent zakonspirowany wśród pracowników libijskiej ambasady, doniósł, że widział walizkę, w której był pistolet z tłumikiem oraz niewielkie pudełka. Jego zdaniem, mogły one zawierać materiały wybuchowe. Wkrótce potem pułkownik Wolfgang Stuchly, odpowiedzialny za ochronę ambasad państw Trzeciego Świata, poinformował Wieganda, że Libijczycy zamierzają utworzyć w stolicy NRD bazę operacji terrorystycznych przeprowadzanych w Berlinie Zachodnim.
Wiegand postanowił zainteresować tym swoich zwierzchników. "Libia wykorzystuje terytorium NRD do organizowania i wykonywania ataków terrorystycznych" - napisał w raporcie do generała Güntera Kratscha. Ten przekazał raport ministrowi bezpieczeństwa Erichowi Mielke. W połowie grudnia w gabinecie ministra odbyła się narada, w której wziął udział sam Erich Honecker, szef rządzącej partii SED. Wieganda pozostawiono w sekretariacie, grube dębowe drzwi tłumiły każdy dźwięk. Generał Kratsch, który pierwszy opuścił salę obrad, miał złe wieści. "Macie kontynuować działalność kontrwywiadowczą i nic więcej!" - poinstruował. Zacytował słowa Mielkego, które jednoznacznie wskazywały, co ma robić Wiegand: "Ameryka jest dla nas głównym wrogiem i mamy zajmować się łapaniem amerykańskich szpiegów, a nie przeszkadzaniem naszym libijskim przyjaciołom!".
Wiegand nie posłuchał jednak rozkazu i nadal zbierał informacje. Najpoważniejsze ostrzeżenie nadeszło w marcu 1986 r., gdy agent o pseudonimie Alba poinformował, że ambasada libijska otrzymała materiały wybuchowe. Miały być użyte do wysadzenia szkolnego autobusu przewożącego dzieci amerykańskich dyplomatów ze wschodniej części miasta do zachodniej. Wkrótce Wiegand ustalił, że Libijczycy porzucili ten projekt i zaczęli się interesować dyskotekami w Berlinie Zachodnim, w których bywali amerykańscy żołnierze. Radiogram przechwycony przez niemiecką służbę nasłuchową wskazywał, że zamach nastąpi 26 marca w jednej z trzech dyskotek: La Belle, Stardust lub Nashville.
Mimo zakazu przełożonych Wiegand postanowił zrobić wszystko, by nie dopuścić do tragedii. Wystarczająco dobrze orientował się w strukturze libijskiej ambasady, by z łatwością wskazać zamachowca. Uznał, że będzie to Jaser Chraidi. Nie mylił się. Rankiem 25 marca Chraidi, śledzony przez ludzi Wieganda, pojechał do Berlina Zachodniego. Miał z sobą walizkę. Zostawił ją w mieszkaniu znajomego studenta z Palestyny. Zawierała dwa pistolety maszynowe, trzy pistolety z tłumikami i siedem granatów. Nie było czasu do stracenia. Wieczorem Wiegand i Stuchly zatrzymali Alego Keshlafa, szefa tajnej służby libijskiej ambasady. "Jesteśmy z Ministerstwa Bezpieczeństwa" - powiedział Wiegand, pokazując legitymację. "I co z tego? Jestem dyplomatą. Nie możecie mnie aresztować" - nie tracił rezonu Keshlaf. "Nie mamy zamiaru - odparł Wiegand. - Chcę tylko powiedzieć, że wiemy, co planujecie w Berlinie Zachodnim. Przekazaliśmy już informację policji zachodnioberlińskiej".
Następnego agenci Wieganda zauważyli, że żona Chraidiego zabrała z mieszkania palestyńskiego studenta podejrzaną walizkę i wróciła z nią do domu. Dwa dni później jej mąż przywiózł pakunek do ambasady. Wiegand mógł być zadowolony. Uznał, że uniemożliwił przeprowadzenie zamachu. Mylił się.
Co uszczęśliwi Kaddafiego
Rano 3 kwietnia 1986 r. do gabinetu prezydenta Ronalda Reagana wszedł William Casey, szef CIA. "Panie prezydencie, mamy niepokojące sygnały z Libii - powiedział. - Odszyfrowaliśmy depesze do ambasad libijskich w Paryżu, Rzymie, Belgradzie i Madrycie: "Przygotować się do wykonania planu". "Szykują nowy zamach?" "Obawiamy się, że całą serię, bo rozesłali ten sygnał do kilku państw". "Czy możemy się dowiedzieć czegoś więcej?" Casey rozłożył bezradnie ręce: "Na razie nie. Boję się, że uderzą, zanim zdołamy temu zapobiec".
5 kwietnia Casey ponownie stawił się w gabinecie Reagana: "Przechwyciliśmy depeszę, którą ambasada Libii we wschodnim Berlinie przesłała do Kaddafiego - poinformował . - Tekst brzmi: "Zaplanowaliśmy coś, co uczyni pana szczęśliwym". Casey wyjaśnił, że treść depeszy oznacza, iż zakończono przygotowania do zamachu, do którego dojdzie w Berlinie Zachodnim. Szef CIA nie mylił się, podejrzewając, że celem Libijczyków będzie jedna z zachodnioberlińskich dyskotek obleganych przez Amerykanów. Generał Thomas N. Griffin, amerykański dowódca w Berlinie Zachodnim, otrzymał polecenie, by patrole żandarmerii natychmiast wyprowadziły z dyskotek wszystkich żołnierzy. Było jednak za późno.
Tuż przed godziną 1.40 jeden z patroli zbliżał się do dyskoteki La Belle. Już z daleka migały kolorowe światła klubu, przed wejściem do budynku kłębił się tłumek młodzieży. Zanim żandarmi zdążyli wysiąść z samochodu, potężna eksplozja rozerwała ściany dyskoteki i zasypała ich odłamkami szkła i drewna. Wybuchło półtora kilograma semteksu, silnego czeskiego środka wybuchowego. Wydawało się, że nikt nie mógł wyjść żywy z tego piekła. Policjanci i strażacy, którzy przybyli na miejsce tragedii, byli zdziwieni, że zginęły tylko dwie osoby: amerykański żołnierz i jego turecka dziewczyna. Drugi żołnierz, któremu bomba urwała nogi, zmarł kilka godzin później w szpitalu. Wśród 234 rannych było 41 Amerykanów.
Okazało się, że terroryści wyprowadzili w pole i CIA, i kontrwywiad NRD. Walizka, którą Chraidi wniósł na oczach Niemców do libijskiej ambasady w Berlinie, zaraz potem została wyniesiona tylnym wyjściem i potajemnie przerzucona do zachodniej części miasta. "Daliśmy się podejść jak dzieci!" - wściekał się Wiegand.
Łączniczka z KGB
Pozostawało jeszcze pytanie, skąd terroryści mieli materiał wybuchowy? Wiegandowi udało się ustalić, że ładunki przywożone do NRD przez załogi libijskich samolotów odbierała Irene Schiffel, pracownica berlińskiego lotniska. Wiegand kazał ją aresztować. W czasie przesłuchania Schiffel podała mu kartkę z numerem telefonu i poprosiła, żeby zadzwonił. Telefon odebrał mężczyzna, który przedstawił się jako pułkownik KGB. Kilkadziesiąt minut później przyjechał do gabinetu Wieganda i wyjaśnił, że Irene Schiffel jest jego agentką, a materiały wybuchowe przemycała na polecenie KGB. Protokół przesłuchania zniszczono, Schiffel zwolniono z aresztu.
W 1989 r. rozgoryczony Wiegand uciekł na Zachód. Zginął siedem lat później w Portugalii. Być może wiedział zbyt wiele, a może dosięgła go zemsta terrorystów. Okoliczności jego śmierci do dziś pozostają niejasne.
Tymczasem zamach na dyskotekę La Belle sprowokował Amerykanów do uderzenia lotniczego na Libię. Nikt jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że w ten sposób rozpoczęła się długotrwała wojna Ameryki z terroryzmem.
Było jeszcze ciemno, gdy na płyty libijskich lotnisk spadły pierwsze bomby. W ciągu kilkunastu minut Amerykanie zrzucili 79 ton bomb, niszcząc magazyny, koszary, centrum szkolenia terrorystów i lotniska pełne samolotów. Na ziemi zginęło 37 osób, w tym adoptowana córka Muammara Kaddafiego. Amerykanie stracili jeden samolot. W ten sposób - 15 lat przed zamachem na World Trade Center - rozpoczęła się wojna Ameryki z terroryzmem. Wojna, w której wziął udział... kontrwywiad NRD.
Zemsta Abu Nidala
Wszystko zaczęło się 7 października 1985 r. Wtedy palestyńscy terroryści uprowadzili włoski statek "Achille Lauro" odbywający rejs wycieczkowy po Morzu Śródziemnym. Wśród zakładników byli Polacy. Terroryści szybko pokazali, że nie żartują. Zaraz po przejęciu kontroli nad statkiem zamordowali amerykańskiego turystę żydowskiego pochodzenia i wzięli kurs na Port Said w Egipcie. Zdawało się, że zdołają umknąć sprawiedliwości. W Port Saidzie - nie napotkawszy oporu ze strony władz Egiptu - wsiedli do samolotu i odlecieli w stronę Libii. Nie spodziewali się , że ich samolot zostanie przechwycony przez amerykańskie myśliwce i zmuszony do lądowania na Sycylii. Tam zostali schwytani i postawieni przed włoskim sądem.
Abu Nidal, przywódca jednej z najgroźniejszych organizacji terrorystycznych na Bliskim Wschodzie, postanowił się zemścić. 23 listopada 1985 r. jego ludzie porwali samolot egipskich linii lotniczych lecący z Aten do Kairu. Na pokładzie doszło do strzelaniny, gdyż wśród pasażerów był generał egipskiego lotnictwa, który miał broń. Uszkodzony samolot wylądował na Malcie, gdzie terroryści zastrzelili trzech obywateli Izraela i dwóch Amerykanów. Jeden z pasażerów zmarł w wyniku ran. Następnego dnia wieczorem podczas próby odbicia zakładników podjętej przez egipskich komandosów zginęło 57 spośród 98 osób znajdujących się na pokładzie.
Kontratak Reagana
Nieudane porwanie samolotu jeszcze bardziej rozwścieczyło Abu Nidala. Dzień po Bożym Narodzeniu 1985 r. jego terroryści ostrzelali podróżnych oczekujących w portach lotniczych w Rzymie i Wiedniu. Zginęło 20 osób, a 158 zostało rannych. Zabójcy mieli kradzione paszporty tunezyjskie, a ich broń pochodziła z magazynów armii libijskiej. W ten sposób Amerykanie uzyskali dowody potwierdzające wcześniejsze doniesienia wywiadu, że to Libia stoi za większością zamachów terrorystycznych i że to właśnie tam znajdują się obozy szkoleniowe terrorystów.
Prezydent Ronald Reagan postanowił sprowokować Libię do otwartej walki, licząc, że uda mu się przestraszyć Kaddafiego. W styczniu 1986 r. amerykańskie okręty zbliżyły się do Zatoki Wielkiej Syrty, którą Libia uznawała za część swojego terytorium. Samoloty amerykańskiej marynarki wojennej dokonały kilku demonstracyjnych przelotów nad zatoką. Do starcia nie doszło, ale dwa miesiące później, gdy Amerykanie powtórzyli ten manewr, Libijczycy odpowiedzieli ogniem. Nie zdołali strącić żadnego samolotu ani zatopić żadnego okrętu. Za to kontratak był porażający. Amerykanie uderzyli na stacje radiolokacyjne, wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, zniszczyli też trzy libijskie okręty wojenne. Kaddafi zrozumiał, że w otwartej konfrontacji z Ameryką nie ma szans. Nie zrezygnował jednak z odwetu.
Niemiecki trop
Tropy terrorystów prowadziły z Libii do wschodnich Niemiec. Już w połowie 1985 r. pułkownik Reiner Wiegand, szef kontrwywiadu NRD, zauważył, że liczba dyplomatów w ambasadzie Libii we wschodnim Berlinie gwałtownie wzrosła. Pod koniec listopada Mustafa, enerdowski agent zakonspirowany wśród pracowników libijskiej ambasady, doniósł, że widział walizkę, w której był pistolet z tłumikiem oraz niewielkie pudełka. Jego zdaniem, mogły one zawierać materiały wybuchowe. Wkrótce potem pułkownik Wolfgang Stuchly, odpowiedzialny za ochronę ambasad państw Trzeciego Świata, poinformował Wieganda, że Libijczycy zamierzają utworzyć w stolicy NRD bazę operacji terrorystycznych przeprowadzanych w Berlinie Zachodnim.
Wiegand postanowił zainteresować tym swoich zwierzchników. "Libia wykorzystuje terytorium NRD do organizowania i wykonywania ataków terrorystycznych" - napisał w raporcie do generała Güntera Kratscha. Ten przekazał raport ministrowi bezpieczeństwa Erichowi Mielke. W połowie grudnia w gabinecie ministra odbyła się narada, w której wziął udział sam Erich Honecker, szef rządzącej partii SED. Wieganda pozostawiono w sekretariacie, grube dębowe drzwi tłumiły każdy dźwięk. Generał Kratsch, który pierwszy opuścił salę obrad, miał złe wieści. "Macie kontynuować działalność kontrwywiadowczą i nic więcej!" - poinstruował. Zacytował słowa Mielkego, które jednoznacznie wskazywały, co ma robić Wiegand: "Ameryka jest dla nas głównym wrogiem i mamy zajmować się łapaniem amerykańskich szpiegów, a nie przeszkadzaniem naszym libijskim przyjaciołom!".
Wiegand nie posłuchał jednak rozkazu i nadal zbierał informacje. Najpoważniejsze ostrzeżenie nadeszło w marcu 1986 r., gdy agent o pseudonimie Alba poinformował, że ambasada libijska otrzymała materiały wybuchowe. Miały być użyte do wysadzenia szkolnego autobusu przewożącego dzieci amerykańskich dyplomatów ze wschodniej części miasta do zachodniej. Wkrótce Wiegand ustalił, że Libijczycy porzucili ten projekt i zaczęli się interesować dyskotekami w Berlinie Zachodnim, w których bywali amerykańscy żołnierze. Radiogram przechwycony przez niemiecką służbę nasłuchową wskazywał, że zamach nastąpi 26 marca w jednej z trzech dyskotek: La Belle, Stardust lub Nashville.
Mimo zakazu przełożonych Wiegand postanowił zrobić wszystko, by nie dopuścić do tragedii. Wystarczająco dobrze orientował się w strukturze libijskiej ambasady, by z łatwością wskazać zamachowca. Uznał, że będzie to Jaser Chraidi. Nie mylił się. Rankiem 25 marca Chraidi, śledzony przez ludzi Wieganda, pojechał do Berlina Zachodniego. Miał z sobą walizkę. Zostawił ją w mieszkaniu znajomego studenta z Palestyny. Zawierała dwa pistolety maszynowe, trzy pistolety z tłumikami i siedem granatów. Nie było czasu do stracenia. Wieczorem Wiegand i Stuchly zatrzymali Alego Keshlafa, szefa tajnej służby libijskiej ambasady. "Jesteśmy z Ministerstwa Bezpieczeństwa" - powiedział Wiegand, pokazując legitymację. "I co z tego? Jestem dyplomatą. Nie możecie mnie aresztować" - nie tracił rezonu Keshlaf. "Nie mamy zamiaru - odparł Wiegand. - Chcę tylko powiedzieć, że wiemy, co planujecie w Berlinie Zachodnim. Przekazaliśmy już informację policji zachodnioberlińskiej".
Następnego agenci Wieganda zauważyli, że żona Chraidiego zabrała z mieszkania palestyńskiego studenta podejrzaną walizkę i wróciła z nią do domu. Dwa dni później jej mąż przywiózł pakunek do ambasady. Wiegand mógł być zadowolony. Uznał, że uniemożliwił przeprowadzenie zamachu. Mylił się.
Co uszczęśliwi Kaddafiego
Rano 3 kwietnia 1986 r. do gabinetu prezydenta Ronalda Reagana wszedł William Casey, szef CIA. "Panie prezydencie, mamy niepokojące sygnały z Libii - powiedział. - Odszyfrowaliśmy depesze do ambasad libijskich w Paryżu, Rzymie, Belgradzie i Madrycie: "Przygotować się do wykonania planu". "Szykują nowy zamach?" "Obawiamy się, że całą serię, bo rozesłali ten sygnał do kilku państw". "Czy możemy się dowiedzieć czegoś więcej?" Casey rozłożył bezradnie ręce: "Na razie nie. Boję się, że uderzą, zanim zdołamy temu zapobiec".
5 kwietnia Casey ponownie stawił się w gabinecie Reagana: "Przechwyciliśmy depeszę, którą ambasada Libii we wschodnim Berlinie przesłała do Kaddafiego - poinformował . - Tekst brzmi: "Zaplanowaliśmy coś, co uczyni pana szczęśliwym". Casey wyjaśnił, że treść depeszy oznacza, iż zakończono przygotowania do zamachu, do którego dojdzie w Berlinie Zachodnim. Szef CIA nie mylił się, podejrzewając, że celem Libijczyków będzie jedna z zachodnioberlińskich dyskotek obleganych przez Amerykanów. Generał Thomas N. Griffin, amerykański dowódca w Berlinie Zachodnim, otrzymał polecenie, by patrole żandarmerii natychmiast wyprowadziły z dyskotek wszystkich żołnierzy. Było jednak za późno.
Tuż przed godziną 1.40 jeden z patroli zbliżał się do dyskoteki La Belle. Już z daleka migały kolorowe światła klubu, przed wejściem do budynku kłębił się tłumek młodzieży. Zanim żandarmi zdążyli wysiąść z samochodu, potężna eksplozja rozerwała ściany dyskoteki i zasypała ich odłamkami szkła i drewna. Wybuchło półtora kilograma semteksu, silnego czeskiego środka wybuchowego. Wydawało się, że nikt nie mógł wyjść żywy z tego piekła. Policjanci i strażacy, którzy przybyli na miejsce tragedii, byli zdziwieni, że zginęły tylko dwie osoby: amerykański żołnierz i jego turecka dziewczyna. Drugi żołnierz, któremu bomba urwała nogi, zmarł kilka godzin później w szpitalu. Wśród 234 rannych było 41 Amerykanów.
Okazało się, że terroryści wyprowadzili w pole i CIA, i kontrwywiad NRD. Walizka, którą Chraidi wniósł na oczach Niemców do libijskiej ambasady w Berlinie, zaraz potem została wyniesiona tylnym wyjściem i potajemnie przerzucona do zachodniej części miasta. "Daliśmy się podejść jak dzieci!" - wściekał się Wiegand.
Łączniczka z KGB
Pozostawało jeszcze pytanie, skąd terroryści mieli materiał wybuchowy? Wiegandowi udało się ustalić, że ładunki przywożone do NRD przez załogi libijskich samolotów odbierała Irene Schiffel, pracownica berlińskiego lotniska. Wiegand kazał ją aresztować. W czasie przesłuchania Schiffel podała mu kartkę z numerem telefonu i poprosiła, żeby zadzwonił. Telefon odebrał mężczyzna, który przedstawił się jako pułkownik KGB. Kilkadziesiąt minut później przyjechał do gabinetu Wieganda i wyjaśnił, że Irene Schiffel jest jego agentką, a materiały wybuchowe przemycała na polecenie KGB. Protokół przesłuchania zniszczono, Schiffel zwolniono z aresztu.
W 1989 r. rozgoryczony Wiegand uciekł na Zachód. Zginął siedem lat później w Portugalii. Być może wiedział zbyt wiele, a może dosięgła go zemsta terrorystów. Okoliczności jego śmierci do dziś pozostają niejasne.
Tymczasem zamach na dyskotekę La Belle sprowokował Amerykanów do uderzenia lotniczego na Libię. Nikt jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że w ten sposób rozpoczęła się długotrwała wojna Ameryki z terroryzmem.
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.