Połowa brytyjskich lekarzy przyznaje, że kilkakrotnie podała beznadziejnie chorym zabójczą dawkę leku przeciwbólowego
Opiekun prawny wyznaczony przez sąd w stanie Wirginia w USA zdecydował dwa tygodnie temu, że życie Jasona Childresa należy zakończyć, odłączając go od maszyny wspomagającej oddychanie. Nieprzytomny od miesięcy Jason znalazł się w centrum batalii prawników, lekarzy i krewnych. Część członków jego rodziny domaga się, by lekarze podtrzymywali go przy życiu, pozostali zaś chcą mu zapewnić prawo do "godnej śmierci".
W Szwajcarii 51 proc. osób w stanie terminalnym, czyli nieuleczalnie chorych, przekracza granicę między życiem a śmiercią wskutek decyzji lekarza lub prawnika - ujawnił międzynarodowy raport opublikowany przez brytyjskie czasopismo medyczne "Lancet". W Holandii personel medyczny, często w porozumieniu z pacjentem lub jego rodziną, wyznacza datę śmierci 44 proc. ciężko chorych, a w Danii - 41 proc. W Szwecji co trzecia, a we Włoszech co piąta osoba w stadium terminalnym żegna się z życiem na własną prośbę lub w wyniku decyzji lekarzy.
- Jestem zdecydowanie przeciwny eutanazji, jeśli się przez nią rozumie aktywne przyspieszanie śmierci pacjenta. Musimy jednak mieć świadomość, że we współczesnym świecie dwie trzecie osób nie umiera nagle na skutek infekcji czy wypadku, ale stopniowo kończy życie, głównie z powodu nowotworów i innych przewlekłych chorób - powiedział "Wprost" prof. Jacek Jassem, dyrektor Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku. - Lekarz musi w pewnej chwili podjąć decyzję, czy nadal sztucznie podtrzymywać gasnące życie, czy zaniechać działań nie zwiększających szans na wyzdrowienie. Jeśli jakiś lekarz twierdzi, że nigdy się tego nie podjął, z pewnością nie mówi prawdy. Jestem przekonany - podkreśla prof. Jassem - że na każdym oddziale intensywnej terapii w Polsce co miesiąc podejmuje się kolegialnie co najmniej kilka decyzji o odłączeniu chorych od respiratora w sytuacji, gdy sztuczne oddychanie tylko przedłuża agonię.
Sakralizm biologiczny
Agnes van der Heide z Uniwersyteckiego Centrum Medycznego w Rotterdamie, główna autorka raportu opublikowanego na łamach pisma "Lancet", wyróżnia cztery kategorie zgonów poprzedzonych decyzją lekarza: eutanazję, samobójstwo ze wspomaganiem lekarza, podanie zbyt dużej dawki leków uśmierzających ból i zaprzestanie tzw. uporczywego leczenia. Do skrócenia życia cierpiącym w największym stopniu przyczyniają się "potencjalnie śmiertelne" leki przeciwbólowe. W Danii przyspieszają one zgon co piątego lub nawet co czwartego pacjenta w stanie agonalnym. Podawanie środków przeciwbólowych, które w dawkach większych niż zalecane mogą spowodować zgon, pozostaje legalne nawet w krajach przeciwnych eutanazji. Wystarczy, by lekarz oświadczył, że jego intencją nie było doprowadzenie do śmierci chorego, lecz uśmierzenie jego cierpień.
- Lekarz powinien zrobić wszystko, co rozsądne, a to nie znaczy, że wszystko, co możliwe. Gdy chory po nagłym zatrzymaniu krążenia, ze zmianami w ośrodkowym układzie nerwowym nie jest w stanie odzyskać przytomności, nie jest etyczne podejmowanie uporczywego leczenia, które tylko odsuwa zgon. Podobnie dopuszczalne jest wstrzymanie leczenia, gdy pacjent ma przewlekłą posocznicę ze wstrząsem septycznym i nie poddaje się terapii - tłumaczy prof. Roman Szulc z Katedry Anestezjologii i Intensywnej Terapii Akademii Medycznej w Poznaniu. Są jednak lekarze, którzy uważają, że za wszelką cenę należy podtrzymywać biologiczne życie pacjenta. Przekonanie, że każde życie powinno być przedłużane określa się mianem sakralizmu biologicznego. Takiej postawy nie uzasadnia ani dobro pacjenta, ani etyka chrześcijańska. - Jest przecież czas życia i czas umierania - dodaje prof. Szulc.
Połowa brytyjskich lekarzy przyznaje, że kilka razy podała beznadziejnie chorym śmiertelną dawkę leku przeciwbólowego. O niekaralności takiego działania przekonał ich wyrok sprzed czterech lat w sprawie dr. Davida Moora, który wyznał w mediach, że wielokrotnie podawał pacjentom śmiertelną dawkę leków przeciwbólowych. Policja zainteresowała się przypadkiem jego zmarłego pacjenta, 85-letniego George'a Liddella, nieuleczalnie chorego na raka. Moor przyznał, że dał mu dużą dawkę silnego leku przeciwbólowego, ale nie miał zamiaru go zabić. Postępowanie sądowe przeciwko lekarzowi umorzono.
Prawo do śmierci
Decyzja o podaniu zbyt dużej dawki leku czy odłączeniu od aparatury wspomagającej zapada często bez wiedzy i zgody pacjenta. W Holandii ankieta przeprowadzona anonimowo wśród kilkuset lekarzy dotycząca 6 tys. zmarłych w latach 1990-1995 pokazała, że liczba eutanazji i "samobójstw ze wspomaganiem" wzrosła w tym czasie z 486 do 1466. Lekarze przyznali, że co setnemu pacjentowi pomagali umrzeć bez jego prośby czy zgody.
Technika medyczna zapewnia coraz większej liczbie chorych korzystanie z aparatury podtrzymującej życie. Odłączanie od tych urządzeń decyduje o momencie śmierci 28 proc. chorych w Szwajcarii, 20 proc. nieuleczalnie chorych w Holandii, 15 proc. w Belgii, 14 proc. w Szwecji i Danii.
- Nie znam wypadku odłączenia kogoś w Polsce od aparatury podtrzymującej życie, jeśli była jakakolwiek nadzieja, że wyzdrowieje - mówi prof. Bogdan Kamiński, anestezjolog z wieloletnią praktyką. Często natomiast zdarza się, że pacjent nie chce już przyjmować leków, a nawet przestaje jeść.
- W Polsce dysponujemy wprawdzie uboższymi środkami niż lekarze w Europie Zachodniej czy USA, ale w podejściu do chorych jesteśmy bardziej ludzcy. Nigdy żaden pacjent nie zgłosił się do mnie z prośbą, by mu skrócić życie, choć od czterdziestu lat leczę chorych na nowotwory, a od dwudziestu lat jestem kierownikiem kliniki chirurgii onkologicznej - mówi prof. Andrzej Kopacz z Akademii Medycznej w Gdańsku. - Zdarza się natomiast, że chory jest tak zniszczony przez nowotwór, że nie możemy mu pomóc. Na skutek przetok jelitowych żrąca i toksyczna treść żołądka wylewa się na zewnątrz i niszczy powłoki brzuszne. Jeśli nie jesteśmy w stanie pomóc takiemu pacjentowi, przestajemy mu podawać białko i krew, które przedłużają mu życie.
W Polsce rodziny chorych zachowują się czasem tak, jakby pacjent nie miał prawa umrzeć. Chorzy w pewnej chwili chcą już tylko, by zaprzestano stosowania naświetlań, chemioterapii i podawania kroplówek. Głównym motywem popychającym ludzi do decyzji o przyspieszeniu zgonu jest trudny do uśmierzenia ból, a coraz częściej także obawa, że stali się zbyt uciążliwi dla najbliższych. Człowiek umierający odchodzi tyłem - mawiają lekarze - przodem zwrócony do świata, który pozostawia. Myśli o najbliższych, o tym, że ich zbyt dużo kosztuje i za bardzo męczy. Dlatego powinien mieć prawo zadecydować, kiedy może odejść.
W Szwajcarii 51 proc. osób w stanie terminalnym, czyli nieuleczalnie chorych, przekracza granicę między życiem a śmiercią wskutek decyzji lekarza lub prawnika - ujawnił międzynarodowy raport opublikowany przez brytyjskie czasopismo medyczne "Lancet". W Holandii personel medyczny, często w porozumieniu z pacjentem lub jego rodziną, wyznacza datę śmierci 44 proc. ciężko chorych, a w Danii - 41 proc. W Szwecji co trzecia, a we Włoszech co piąta osoba w stadium terminalnym żegna się z życiem na własną prośbę lub w wyniku decyzji lekarzy.
- Jestem zdecydowanie przeciwny eutanazji, jeśli się przez nią rozumie aktywne przyspieszanie śmierci pacjenta. Musimy jednak mieć świadomość, że we współczesnym świecie dwie trzecie osób nie umiera nagle na skutek infekcji czy wypadku, ale stopniowo kończy życie, głównie z powodu nowotworów i innych przewlekłych chorób - powiedział "Wprost" prof. Jacek Jassem, dyrektor Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Akademii Medycznej w Gdańsku. - Lekarz musi w pewnej chwili podjąć decyzję, czy nadal sztucznie podtrzymywać gasnące życie, czy zaniechać działań nie zwiększających szans na wyzdrowienie. Jeśli jakiś lekarz twierdzi, że nigdy się tego nie podjął, z pewnością nie mówi prawdy. Jestem przekonany - podkreśla prof. Jassem - że na każdym oddziale intensywnej terapii w Polsce co miesiąc podejmuje się kolegialnie co najmniej kilka decyzji o odłączeniu chorych od respiratora w sytuacji, gdy sztuczne oddychanie tylko przedłuża agonię.
Sakralizm biologiczny
Agnes van der Heide z Uniwersyteckiego Centrum Medycznego w Rotterdamie, główna autorka raportu opublikowanego na łamach pisma "Lancet", wyróżnia cztery kategorie zgonów poprzedzonych decyzją lekarza: eutanazję, samobójstwo ze wspomaganiem lekarza, podanie zbyt dużej dawki leków uśmierzających ból i zaprzestanie tzw. uporczywego leczenia. Do skrócenia życia cierpiącym w największym stopniu przyczyniają się "potencjalnie śmiertelne" leki przeciwbólowe. W Danii przyspieszają one zgon co piątego lub nawet co czwartego pacjenta w stanie agonalnym. Podawanie środków przeciwbólowych, które w dawkach większych niż zalecane mogą spowodować zgon, pozostaje legalne nawet w krajach przeciwnych eutanazji. Wystarczy, by lekarz oświadczył, że jego intencją nie było doprowadzenie do śmierci chorego, lecz uśmierzenie jego cierpień.
- Lekarz powinien zrobić wszystko, co rozsądne, a to nie znaczy, że wszystko, co możliwe. Gdy chory po nagłym zatrzymaniu krążenia, ze zmianami w ośrodkowym układzie nerwowym nie jest w stanie odzyskać przytomności, nie jest etyczne podejmowanie uporczywego leczenia, które tylko odsuwa zgon. Podobnie dopuszczalne jest wstrzymanie leczenia, gdy pacjent ma przewlekłą posocznicę ze wstrząsem septycznym i nie poddaje się terapii - tłumaczy prof. Roman Szulc z Katedry Anestezjologii i Intensywnej Terapii Akademii Medycznej w Poznaniu. Są jednak lekarze, którzy uważają, że za wszelką cenę należy podtrzymywać biologiczne życie pacjenta. Przekonanie, że każde życie powinno być przedłużane określa się mianem sakralizmu biologicznego. Takiej postawy nie uzasadnia ani dobro pacjenta, ani etyka chrześcijańska. - Jest przecież czas życia i czas umierania - dodaje prof. Szulc.
Połowa brytyjskich lekarzy przyznaje, że kilka razy podała beznadziejnie chorym śmiertelną dawkę leku przeciwbólowego. O niekaralności takiego działania przekonał ich wyrok sprzed czterech lat w sprawie dr. Davida Moora, który wyznał w mediach, że wielokrotnie podawał pacjentom śmiertelną dawkę leków przeciwbólowych. Policja zainteresowała się przypadkiem jego zmarłego pacjenta, 85-letniego George'a Liddella, nieuleczalnie chorego na raka. Moor przyznał, że dał mu dużą dawkę silnego leku przeciwbólowego, ale nie miał zamiaru go zabić. Postępowanie sądowe przeciwko lekarzowi umorzono.
Prawo do śmierci
Decyzja o podaniu zbyt dużej dawki leku czy odłączeniu od aparatury wspomagającej zapada często bez wiedzy i zgody pacjenta. W Holandii ankieta przeprowadzona anonimowo wśród kilkuset lekarzy dotycząca 6 tys. zmarłych w latach 1990-1995 pokazała, że liczba eutanazji i "samobójstw ze wspomaganiem" wzrosła w tym czasie z 486 do 1466. Lekarze przyznali, że co setnemu pacjentowi pomagali umrzeć bez jego prośby czy zgody.
Technika medyczna zapewnia coraz większej liczbie chorych korzystanie z aparatury podtrzymującej życie. Odłączanie od tych urządzeń decyduje o momencie śmierci 28 proc. chorych w Szwajcarii, 20 proc. nieuleczalnie chorych w Holandii, 15 proc. w Belgii, 14 proc. w Szwecji i Danii.
- Nie znam wypadku odłączenia kogoś w Polsce od aparatury podtrzymującej życie, jeśli była jakakolwiek nadzieja, że wyzdrowieje - mówi prof. Bogdan Kamiński, anestezjolog z wieloletnią praktyką. Często natomiast zdarza się, że pacjent nie chce już przyjmować leków, a nawet przestaje jeść.
- W Polsce dysponujemy wprawdzie uboższymi środkami niż lekarze w Europie Zachodniej czy USA, ale w podejściu do chorych jesteśmy bardziej ludzcy. Nigdy żaden pacjent nie zgłosił się do mnie z prośbą, by mu skrócić życie, choć od czterdziestu lat leczę chorych na nowotwory, a od dwudziestu lat jestem kierownikiem kliniki chirurgii onkologicznej - mówi prof. Andrzej Kopacz z Akademii Medycznej w Gdańsku. - Zdarza się natomiast, że chory jest tak zniszczony przez nowotwór, że nie możemy mu pomóc. Na skutek przetok jelitowych żrąca i toksyczna treść żołądka wylewa się na zewnątrz i niszczy powłoki brzuszne. Jeśli nie jesteśmy w stanie pomóc takiemu pacjentowi, przestajemy mu podawać białko i krew, które przedłużają mu życie.
W Polsce rodziny chorych zachowują się czasem tak, jakby pacjent nie miał prawa umrzeć. Chorzy w pewnej chwili chcą już tylko, by zaprzestano stosowania naświetlań, chemioterapii i podawania kroplówek. Głównym motywem popychającym ludzi do decyzji o przyspieszeniu zgonu jest trudny do uśmierzenia ból, a coraz częściej także obawa, że stali się zbyt uciążliwi dla najbliższych. Człowiek umierający odchodzi tyłem - mawiają lekarze - przodem zwrócony do świata, który pozostawia. Myśli o najbliższych, o tym, że ich zbyt dużo kosztuje i za bardzo męczy. Dlatego powinien mieć prawo zadecydować, kiedy może odejść.
Komfort umierania |
---|
W ostatnich pięciu latach liczba amerykańskich onkologów akceptujących eutanazję zmniejszyła się z 45 proc. do 22 proc. W Holandii na skutek eutanazji lub wspomaganych samobójstw żegna się z życiem czterech nieuleczalnie chorych na stu, a w Danii, Szwecji, Szwajcarii i Włoszech umiera w ten sposób około procentu chorych. Prawo od dwóch lat dopuszcza eutanazję w Holandii, a od roku także w Belgii. W tych krajach lekarz, który przeprowadzi eutanazję, nie podlega karze, jeśli jego pacjent "jest dotknięty ciągłymi cierpieniami fizycznymi i psychicznymi z powodu nieuleczalnych skutków wypadku lub choroby". Pacjent musi się jednak zwrócić do lekarza o uśmiercenie "świadomie i wielokrotnie, bez nacisków z zewnątrz". |
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.