Policzkowanie to zdrowy i potrzebny odruch w czasach politycznej poprawności i ogólnego mazgajstwa
Wraca staropolska moda na policzkowanie. W dawnych czasach, jak ktoś zachował się niehonorowo, to obowiązkiem dżentelmena było go zabić. Ukatrupienie odbywało się zwykle w formie wyzwania na pojedynek. Ten krwawy obyczaj zamieniono z czasem na proste pranie po pysku.
Policzkowanie, zwane także laniem w gębę, polega na przyłożeniu osobie, która na to zasługuje, otwartą dłonią w policzek. Nie ma to nic wspólnego z policzkowaniem po francusku. Francuski rodzaj policzkowania polega na ocieraniu się policzkami o policzki osoby, z którą się witamy. Jest to higieniczna forma powitalnego pocałunku, dzięki której unikamy przekazania bakterii z naszych ust wprost w otwór gębowy witanego. Wargi wiszą swobodnie w powietrzu, a orgii ocieractwa ulegają jedynie nasze policzki. Ta forma powitań przyjęła się w Polsce tylko w nielicznych kręgach. Zwykle są to kręgi kobiecych stowarzyszeń, które organizują żałosne bale charytatywne dla nadzianych snobów. Prosty lud (na przykład politycy lewicy) ślini mordy jak Honecker z Breżniewem, czyli całuje z dubeltówki. Prosto i od serca.
W życiu codziennym policzkowanie tylko w nielicznych wypadkach dokonuje się policzkiem. Zwykle mamy do czynienia z policzkowaniem dłonią. Dłoń pod żadnym pozorem nie może być zaciśnięta w pięść, bo to oznacza przejście na boks. Język potoczny pięknie i poetycko określa sytuację policzkowania dłonią. Przyłożyć komuś z otwartej dłoni to tyle, co "dać komuś z liścia". W dawnych czasach bicie z liścia to było bicie pańskie, arystokratyczne. W tamtym świecie każdy fornal, portier w hotelu czy parobek Walek z "Ferdydurke" Gombrowicza "bierze w pysk" od jaśnie państwa i jest mu z tym dobrze.
Policzkowanie to przywracanie świata do porządku. Bywają sytuacje, gdy najzwyczajniej w dobrym tonie jest walnąć kogoś po pysku. Policzkowanie to zdrowy i potrzebny odruch w czasach politycznej poprawności i ogólnego mazgajstwa. Przez lata nikt nikogo nie policzkował. Nie było dżentelmenów, nie było jaśniepaństwa, zabrakło też dzielnych rycerzy, którzy mogliby policzkować w imię wyższych idei. I tylko chamów było pod dostatkiem. Ci jednak sami policzkować się nie mogli.
Przez długie lata policzkowanie żyło sobie cichutko i nieco na boku. Było wręcz potępiane jako niegodne i niehumanitarne, a także niemodne i zapomniane. Jedynie zdradzone kobiety po odkryciu kochanki w szafie lub lodówce pozwalały sobie od czasu do czasu na rozpaczliwy gest spoliczkowania winowajcy. Po latach zapomnienia i wyszydzania jako zwyczaju tyleż okrutnego, co archaicznego, wydaje się, że policzkowanie wraca do łask. Policzek, podobnie jak głupotę czy długość spodni, można wymierzyć. Wymierzanie policzka staje się coraz częściej regulatorem procesów i konfliktów społecznych we współczesnej Polsce. Oto dowiadujemy się, że kibice drużyny, która podejrzana jest o sprzedanie meczu, policzkują zawodników. Taki wypadek zdarzył się ostatnio w Katowicach. Wybuchł skandal, protestują piłkarze i działacze, a dziennikarze piszą o zdziczeniu obyczajów.
Ejże! Spoliczkowanie tych, którzy zdradzili kibiców i drużynę, to działanie jak najbardziej wychowawcze i honorowe. Już samo czytanie o tym zdarzeniu może mieć o wiele bardziej pozytywny wpływ na naszą ligę niż niemrawe komisje dyscyplinarne PZPN. Teraz ktoś, kto chce sprzedać mecz, mocno zastanowi się, czy mu się to opłaci. Działacze przymkną oko lub będą chcieli wziąć działę, ale kibice nie będą ślepi i przyleją w mordę.
Policzkowanie jako wymierzanie szybkiej sprawiedliwości ma swoją długą i ciekawą historię. Wystarczy przywołać barwną postać Lutka Danielaka z filmu "Wodzirej" Feliksa Falka. Lutek dostaje w pysk od swojego przyjaciela za wszystkie świństwa, które zrobił. Widząc, jak ociera stróżkę krwi z wargi, wiemy, że dostał zasłużenie. Co więcej, sam Lutek wie, za co oberwał w pysk. I wie, że to jest słuszne i że mu się należało. Nie goni swego dawnego kumpla i nie próbuje mu oddać. Przyjmuje chlaśnięcie w gębę jak sprawiedliwy wyrok. Bo też prawdziwe policzkowanie musi być zawsze dokonane w imię wyższych racji. Nie jako chuligańska zaczepka, ale jako wymierzanie sprawiedliwości. Policzkowanie z pobudek ideowych to nie prymitywne mordobicie. To szlachetna forma przywracania porządku. To rzucenie komuś w twarz informacji o tym, że postępuje niegodnie. Ta swołocz z Torunia, która maltretowała swego nauczyciela, powinna dostać solidnie po pysku. Tymczasem pogrożono im tylko palcem. Jak nic następnym razem będą strzelać.
Powinniśmy walczyć o starohrabiowskie prawo do policzkowania. Prawo takie z pewnością kłóci się z demokracją, zdrowym rozsądkiem i polityczną poprawnością, ale nie kłóci się z postępowaniem honorowym, staropolską tradycją szlachecką i etosem rycerskim. Gdyby wysmagać tak po pysku wszystkich tych, którym się należy, to pewnie ręka by człowiekowi spuchła. Ale wokół zrobiłoby się miło, a świat choć na moment odzyskałby proporcje. Tak więc z liścia, mości panowie politycy, bo jesień idzie...
Policzkowanie, zwane także laniem w gębę, polega na przyłożeniu osobie, która na to zasługuje, otwartą dłonią w policzek. Nie ma to nic wspólnego z policzkowaniem po francusku. Francuski rodzaj policzkowania polega na ocieraniu się policzkami o policzki osoby, z którą się witamy. Jest to higieniczna forma powitalnego pocałunku, dzięki której unikamy przekazania bakterii z naszych ust wprost w otwór gębowy witanego. Wargi wiszą swobodnie w powietrzu, a orgii ocieractwa ulegają jedynie nasze policzki. Ta forma powitań przyjęła się w Polsce tylko w nielicznych kręgach. Zwykle są to kręgi kobiecych stowarzyszeń, które organizują żałosne bale charytatywne dla nadzianych snobów. Prosty lud (na przykład politycy lewicy) ślini mordy jak Honecker z Breżniewem, czyli całuje z dubeltówki. Prosto i od serca.
W życiu codziennym policzkowanie tylko w nielicznych wypadkach dokonuje się policzkiem. Zwykle mamy do czynienia z policzkowaniem dłonią. Dłoń pod żadnym pozorem nie może być zaciśnięta w pięść, bo to oznacza przejście na boks. Język potoczny pięknie i poetycko określa sytuację policzkowania dłonią. Przyłożyć komuś z otwartej dłoni to tyle, co "dać komuś z liścia". W dawnych czasach bicie z liścia to było bicie pańskie, arystokratyczne. W tamtym świecie każdy fornal, portier w hotelu czy parobek Walek z "Ferdydurke" Gombrowicza "bierze w pysk" od jaśnie państwa i jest mu z tym dobrze.
Policzkowanie to przywracanie świata do porządku. Bywają sytuacje, gdy najzwyczajniej w dobrym tonie jest walnąć kogoś po pysku. Policzkowanie to zdrowy i potrzebny odruch w czasach politycznej poprawności i ogólnego mazgajstwa. Przez lata nikt nikogo nie policzkował. Nie było dżentelmenów, nie było jaśniepaństwa, zabrakło też dzielnych rycerzy, którzy mogliby policzkować w imię wyższych idei. I tylko chamów było pod dostatkiem. Ci jednak sami policzkować się nie mogli.
Przez długie lata policzkowanie żyło sobie cichutko i nieco na boku. Było wręcz potępiane jako niegodne i niehumanitarne, a także niemodne i zapomniane. Jedynie zdradzone kobiety po odkryciu kochanki w szafie lub lodówce pozwalały sobie od czasu do czasu na rozpaczliwy gest spoliczkowania winowajcy. Po latach zapomnienia i wyszydzania jako zwyczaju tyleż okrutnego, co archaicznego, wydaje się, że policzkowanie wraca do łask. Policzek, podobnie jak głupotę czy długość spodni, można wymierzyć. Wymierzanie policzka staje się coraz częściej regulatorem procesów i konfliktów społecznych we współczesnej Polsce. Oto dowiadujemy się, że kibice drużyny, która podejrzana jest o sprzedanie meczu, policzkują zawodników. Taki wypadek zdarzył się ostatnio w Katowicach. Wybuchł skandal, protestują piłkarze i działacze, a dziennikarze piszą o zdziczeniu obyczajów.
Ejże! Spoliczkowanie tych, którzy zdradzili kibiców i drużynę, to działanie jak najbardziej wychowawcze i honorowe. Już samo czytanie o tym zdarzeniu może mieć o wiele bardziej pozytywny wpływ na naszą ligę niż niemrawe komisje dyscyplinarne PZPN. Teraz ktoś, kto chce sprzedać mecz, mocno zastanowi się, czy mu się to opłaci. Działacze przymkną oko lub będą chcieli wziąć działę, ale kibice nie będą ślepi i przyleją w mordę.
Policzkowanie jako wymierzanie szybkiej sprawiedliwości ma swoją długą i ciekawą historię. Wystarczy przywołać barwną postać Lutka Danielaka z filmu "Wodzirej" Feliksa Falka. Lutek dostaje w pysk od swojego przyjaciela za wszystkie świństwa, które zrobił. Widząc, jak ociera stróżkę krwi z wargi, wiemy, że dostał zasłużenie. Co więcej, sam Lutek wie, za co oberwał w pysk. I wie, że to jest słuszne i że mu się należało. Nie goni swego dawnego kumpla i nie próbuje mu oddać. Przyjmuje chlaśnięcie w gębę jak sprawiedliwy wyrok. Bo też prawdziwe policzkowanie musi być zawsze dokonane w imię wyższych racji. Nie jako chuligańska zaczepka, ale jako wymierzanie sprawiedliwości. Policzkowanie z pobudek ideowych to nie prymitywne mordobicie. To szlachetna forma przywracania porządku. To rzucenie komuś w twarz informacji o tym, że postępuje niegodnie. Ta swołocz z Torunia, która maltretowała swego nauczyciela, powinna dostać solidnie po pysku. Tymczasem pogrożono im tylko palcem. Jak nic następnym razem będą strzelać.
Powinniśmy walczyć o starohrabiowskie prawo do policzkowania. Prawo takie z pewnością kłóci się z demokracją, zdrowym rozsądkiem i polityczną poprawnością, ale nie kłóci się z postępowaniem honorowym, staropolską tradycją szlachecką i etosem rycerskim. Gdyby wysmagać tak po pysku wszystkich tych, którym się należy, to pewnie ręka by człowiekowi spuchła. Ale wokół zrobiłoby się miło, a świat choć na moment odzyskałby proporcje. Tak więc z liścia, mości panowie politycy, bo jesień idzie...
Więcej możesz przeczytać w 39/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.