Jedna partia uczestniczyła we wszystkich rządach III RP, a nawet w ostatnich rządach PRL. To ugrupowanie najstarsze, najbardziej trwałe, solidarne, odporne na rozłamy i najbardziej elitarne zarazem. Nigdy nie doszło w nim do walk wewnętrznych czy wojny na kwity między członkami różnych frakcji.
Jedna partia uczestniczyła we wszystkich rządach III RP, a nawet w ostatnich rządach PRL. To ugrupowanie najstarsze, najbardziej trwałe, solidarne, odporne na rozłamy i najbardziej elitarne zarazem. Nigdy nie doszło w nim do walk wewnętrznych czy wojny na kwity między członkami różnych frakcji. Wszelkie burze i polityczne koniunktury przetrwała w naszym kraju Partia Lewej Kasy (PLK). PLK jest właściwie ugrupowaniem ponadpartyjnym. O istnieniu PLK przypomniał niedawno Wiesław Kaczmarek. W rozmowie w "Gazecie Wyborczej" Kaczmarek zasugerował, że do SLD trafiały pieniądze z jakiejś lewej kasy, pochodzące z prowizji od dużych kontraktów spółek skarbu państwa. Kaczmarek powiedział tylko drobną część prawdy: pieniądze, owszem, trafiały, ale do skarbca Partii Lewej Kasy, a duże kontrakty spółek skarbu państwa to tylko jedno z wielu źródeł jej dochodów.
Zarząd PLK tworzy aktualnie rządząca partia lub koalicja. Przejmuje ona niemal wszystko, co zarobi podczas swoich rządów, a po zmianie władzy korzysta jeszcze z dywidendy od rozkręconych interesów. Żaden rząd III RP nie złamał tej fundamentalnej zasady funkcjonowania PLK. Partia Lewej Kasy to de facto mafia wewnątrz władzy. PLK nie jest oczywiście polskim wynalazkiem: partie tego rodzaju funkcjonują niemal we wszystkich krajach europejskich, w państwach powstałych po rozpadzie ZSRR, w Azji, Afryce i Ameryce Południowej. Jak pokazują kulisy finansowania kampanii Billa Clintona (m.in. przez chińskich biznesmenów), PLK próbowano tworzyć nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieją ostre prawne zabezpieczenia przed takimi praktykami.
Cel i zarazem konieczność istnienia PLK bezpretensjonalnie wyłożyło w 1999 r. (podczas przesłuchań w tzw. aferze Kohla, dotyczącej tworzenia przez CDU-CSU lewych funduszy wyborczych) wielu deputowanych (zarówno z CDU, jak i SPD). Koszty prowadzenia politycznych kampanii, szczególnie telewizyjnych, są znacznie wyższe niż legalne środki trafiające do partii. Albo więc partia ma lewą kasę, albo jest skazana na tanią, skromną kampanię, co oznacza prawie pewną przegraną w wyborach. Prof. Arnulf Baring, niemiecki politolog, autor książki "Czy Niemcom się uda. Pożegnanie złudzeń", tak skomentował te opinie: "Politycy mówią nam: dajcie więcej forsy na politykę albo przestańcie się czepiać, że korzystamy z lewej kasy. Bo jeśli nie, to będziecie mieli gorsze rządy. W ten sposób sugerują, że bez lewej kasy nie ma polityki i demokracji. I mówią to ludzie, którzy tworzą prawo".
Zmowa milczenia
Wiesław Kaczmarek jest jedną z tych osób, które wiedzą dużo na temat pochodzenia pieniędzy trafiających do PLK, bo w różnych rolach nadzorował spółki skarbu państwa. W rządzie Waldemara Pawlaka był ministrem przekształceń własnościowych, w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza - ministrem gospodarki, a w gabinecie Leszka Millera - ministrem skarbu państwa. Kaczmarek mógłby być grabarzem mafii wewnątrz władzy, czyli PLK. Mógłby odegrać rolę podobną do tej, jaką we Włoszech odegrał boss bossów sycylijskiej mafii Salvatore Toto Riina, a w Polsce Jarosław Sokołowski (Masa) w walce z mafią pruszkowską. Ale Kaczmarek tej roli nie odegra. Po pierwsze dlatego, że nie ciąży na nim żadne oskarżenie, więc nie ma motywacji do ujawnienia prawdy; po drugie - musiałby być samobójcą. Do roli skruszonego nie dał się namówić nawet Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie, jeden z ważnych funkcjonariuszy PLK za rządów Akcji Wyborczej Solidarność. Wieczerzak tylko straszył, że może zacząć sypać, jeśli nie zostanie zwolniony z aresztu. Ale gdy robił to zbyt intensywnie, potknął się na schodach i dotkliwie potłukł. Wieczerzak, który już nie zagraża PLK, może wyjść z aresztu za kaucją. Mało tego, może nawet upaść oskarżenie wniesione przeciwko niemu.
Zasady milczenia i solidarności nie złamała żadna z osób mogących mieć wielką wiedzę na temat funkcjonowania Partii Lewej Kasy. Nie zrobili tego ani były skarbnik SdRP Wiesław Huszcza (atakowany przez swoich kolegów), ani wicepremier w rządzie Buzka i kasjer kampanii wyborczej AWS Janusz Tomaszewski (wyrzucony z rządu), ani minister zdrowia w gabinecie Millera Mariusz Łapiński (usunięty z rządu i partii), ani zajmujący się finansami wyborczymi Platformy Obywatelskiej Paweł Piskorski. W tym kontekście wypowiedź Kaczmarka dla "Gazety Wyborczej" wydaje się nieodpowiedzialnym wyskokiem, z którego zresztą były minister skarbu próbuje się teraz wycofać, koncentrując się na sprawie nielegalności działań UOP przy aresztowaniu byłego prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego.
Zasada solidarności i milczenia w PLK wciąż opłaca się bardziej niż odgrywanie roli skruszonego. Najlepiej dowodzi tego właśnie sprawa bossa mafijnych bossów Toto Riiny. Bo we Włoszech mafia była równoprawnym z partiami członkiem PLK. Przypuszczalnie Riiny wcale nie chciano aresztować, tak jak po aresztowaniu nie chciano wykorzystać dostarczonych przez niego dowodów. Choć szef cosa nostry był najbardziej w swoim czasie poszukiwanym przestępcą świata, przez 24 lata "ukrywał się"... w willi w centrum Palermo. W tejże willi, dosłownie pod nosem policji i prokuratury, spotykał się z najważniejszymi bossami mafii, sycylijskimi przedsiębiorcami i wieloma politykami. Ich wizyty policjanci utrwalili na taśmie filmowej. Te nagrania nie zostały jednak nigdy wykorzystane w żadnym procesie. Ten przykład pokazuje, jak trudno walczyć z Partią Lewej Kasy.
Nie grzebać w kasie konkurencji!
Choć partie zadają sobie w kampaniach ciężkie ciosy, konsekwentnie przestrzegają zasady, by nie grzebać w kasie konkurencji. W sejmowych debatach właściwie nigdy nie padają oskarżenia o lewą kasę. Politycy nie mówią o tym, gdy Państwowa Komisja Wyborcza odrzuca sprawozdania komitetów wyborczych, w których można natrafić na ślady prowadzące do lewej kasy.
W gruncie rzeczy afera Rywina jest jednym z koronnych dowodów na istnienie Partii Lewej Kasy. Grupa trzymająca władzę, która pojawia się w tej aferze, to jedno z ciał reprezentujących PLK. Skoro Rywin przyszedł po pieniądze do prywatnej firmy, a ci, którzy go wysłali, uznali, że 17,5 mln dolarów da się tak zaksięgować, by nie pozostał ślad po tej operacji, to podobne zachowania w sektorze publicznym mogą być standardem. I podczas przesłuchań przed komisją śledczą mieliśmy tego dowody - choćby ten, że produkcja filmów z udziałem telewizji publicznej stwarzała dziesiątki możliwości wyprowadzania pieniędzy na konta Partii Lewej Kasy. Podobne możliwości istniały przy przedsięwzięciach zleconych zewnętrznym producentom. Zmowa, do jakiej doszło przy przyjmowaniu sprawozdania sejmowej komisji śledczej w sprawie Rywina (głosowanie za projektem Anity Błochowiak), dowodzi, że i tym razem nie udało się do końca rozbić solidarności Partii Lewej Kasy i ujawnić jej obecnego zarządu, z którego mogą się wywodzić przedstawiciele grupy trzymającej władzę. Inne dowody to opieszałość organów państwa w zajęciu się tą sprawą, a potem takie jej prowadzenie, że oskarżono tylko Rywina i tylko o płatną protekcję.
Metoda na prowizję
Można przypuszczać, że istnienie wciąż wielkiego sektora publicznego w polskiej gospodarce to nie wyraz niechęci poszczególnych ekip do prywatyzowania, lecz dowód wpływów Partii Lewej Kasy. Bo spółki z udziałem skarbu państwa są największym źródłem jej lewych dochodów, co wymknęło się Wiesławowi Kaczmarkowi, gdy mówił o prowizjach przy podpisywaniu wielkich kontraktów. - Nie znam firmy państwowej ani spółki z udziałem skarbu państwa, w której zarządy i rady nadzorcze nie są ustawione politycznie. To mają być tzw. nasi ludzie, za pośrednictwem których można sterować mechanizmami personalnymi i finansowymi. Zapewne zdarza się, że jakieś środki trafiają do prywatnej kieszeni, ale głównie chodzi o zdobywanie pieniędzy na politykę - mówi Adam Szejnfeld, poseł Platformy Obywatelskiej, członek sejmowej Komisji Gospodarki. Szejnfeld przewodniczy podkomisji, która zbiera m.in. informacje o wykorzystywaniu spółek skarbu państwa do finansowania polityki.
Kaczmarek zasugerował, że przy zawieraniu wielkich państwowych kontraktów część prowizji wypłacanej pośrednikom trafiała pod stołem do kupującego, a ten dzielił się z politykami. Chodzi tu o wielkie kwoty: tylko za pośrednictwo w kontrakcie na dostawę ropy dla PKN Orlen pośrednik otrzymał około 300 mln dolarów. Dla SLD nie było obojętne, czy kontrakt podpisze prezes z AWS, czy z sojuszu. To dlatego aresztowano Andrzeja Modrzejewskiego. Zbigniew Wassermann, poseł PiS, członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, mówi wprost, że chodziło o kontrolowanie przepływu pieniędzy do "właściwej opcji politycznej", która akurat zarządzała PLK.
Metoda na spółki-córki
Często stosowanym sposobem przepływu pieniędzy do PLK jest tworzenie przez firmę z udziałem skarbu państwa spółek-córek i przekazywanie im pieniędzy, głównie na inwestycje. Tak było w wypadku Mennicy Państwowej, która założyła spółkę Mennica Invest, zasiloną 27 mln zł. Na interesach z firmami Wiesława Huszczy, byłego skarbnika SdRP, mennica szybko straciła 25 mln zł. Do każdej transakcji sporządzano dziesiątki aktów notarialnych, zbudowano także gęstą siatkę "słupów" i pośredników, co miało utrudnić śledzenie wypływających z mennicy pieniędzy. - Mało brakowało, a mennica razem z Wiesławem Huszczą budowałaby sanatorium na księżycu - mówi Tadeusz Steckiewicz, nowy prezes mennicy.
Metoda na podatkowy raj
Pieniądze wyprowadzone na potrzeby PLK można przekazać firmie zarejestrowanej w raju podatkowym. KGHM Polska Miedź przekazał kilkanaście milionów dolarów spółce Colmet International Ltd., zarejestrowanej w raju podatkowym na Wyspach Dziewiczych. Colmet otrzymał te pieniądze jako pośrednik w inwestycji nazwanej projektem Kimpe. Zamiast zapowiadanych zysków KGHM poniósł straty szacowane prawie na 100 mln dolarów. Zarobił na tym pośrednik z Wysp Dziewiczych. Czy mógłby tyle zarobić, nie dzieląc się z przedstawicielami Partii Lewej Kasy, którzy mu ten interes umożliwili?
Metoda na reklamę i public relations
Polska Miedź wydała za rządów AWS (w latach 2000-2001) 44 mln zł z tytułu umów i zleceń na reklamę, umów sponsorskich oraz darowizn. Spółka zapłaciła na przykład 100 tys. zł firmie Dekom z Gdańska za "przeprowadzenie akcji promującej KGHM podczas XI Krajowego Zjazdu NSZZ 'Solidarność'" oraz 250 tys. zł za promocję podczas obchodów rocznicy strajków sierpniowych. KGHM w podobny sposób finansował też OPZZ.
Po ujawnieniu afery w PZU Życie okazało się, że wielkie sumy firma ta przekazywała spółkom zajmującym się public relations. ASAP-Promotions Consultants, należąca do Marka B., byłego doradcy szefa kancelarii premiera Wiesława Walendziaka, a później doradcy ministra finansów Jarosława Bauca, otrzymała zlecenie (za 80 tys. zł miesięcznie) na "utrzymywanie właściwego obrazu firmy". Z kolei firmie PR Media Group płacono za przeciwdziałanie negatywnym publikacjom na temat PZU Życie (PR Media Group przekazała 70 tys. zł jako darowiznę na kampanię prezydencką Mariana Krzaklewskiego). Zamówienia reklamowe na 13 mln zł otrzymywała spółka PressNet, której prezesem był Paweł C., rzecznik prasowy Janusza Tomaszewskiego. Dzień przed aresztowaniem Grzegorz Wieczerzak w rozmowie z "Wprost" twierdził, że PZU Życie dysponowało miliardem złotych rocznie "do wydania na różne przedsięwzięcia i inwestycje, w tym polityczne", czyli Partię Lewej Kasy. Do finansowania PLK służył też w PZU Życie tzw. fundusz prewencyjny - ponad 100 mln zł rocznie.
Metoda na inwestycje
Grzegorz Wieczerzak z pieniędzy PZU Życie - jak twierdzi, na polecenie Mariana Krzaklewskiego - finansował takie przedsięwzięcia, jak Grupa Multimedialna (225 mln zł) czy Telewizja Familijna. Przed prokuratorem Wieczerzak zeznał, że był też kasjerem polityków lewicy. W grudniu 2000 r. za 225 mln zł kupił certyfikaty inwestycyjne Zamkniętego Funduszu Inwestycyjnego EEF IV. Firmą zarządzającą funduszem była spółka TDA TFI, w której pracował Leszek Miller junior, syn ówczesnego lidera SLD. TDA miała pobierać prowizję w wysokości co najmniej 5,6 mln zł rocznie za zarządzanie pieniędzmi PZU Życie.
Europejska Choroba
Afery wskazujące na istnienie PLK zdarzały się niemal we wszystkich krajach Europy. Helmut Kohl, były kanclerz Niemiec, zawarł umowę z ówczesnym prezydentem Francji Franois Mitterrandem, na mocy której francuski koncern Elf Aquitaine przejął wschodnioniemiecką rafinerię Leuna. Premia trafiła i do partii Kohla, i Mitterranda. Kohl przyznał się do przyjęcia w latach 1993-1998 2,1 mln marek w gotówce. O umożliwianie przepływu publicznych pieniędzy do PLK oskarżano dwoje byłych premierów Francji - Edith Cresson i Alaina Juppé. Oskarżano o to też Rolanda Dumasa, przewodniczącego francuskiego Trybunału Konstytucyjnego. Pierre Bérégovoy, socjalistyczny premier Francji w latach 1992-1993, popełnił samobójstwo, gdy wyszło na jaw, że był zamieszany w afery związane z lewymi funduszami partyjnymi.
Giulio Andreotti, kilkakrotny chadecki premier Włoch, za korupcję, dzięki której rosły środki PLK, stanął przed sądem i został skazany. Inny były premier, Bettino Craxi, ratował się ucieczką za granicę. Za udział w zasilaniu kont Partii Lewej Kasy aresztowano kilkudziesięciu włoskich polityków. Akcja pod hasłem "Czyste ręce" ujawniła stałą praktykę opodatkowywania zamówień publicznych przez partyjnych notabli: zdobycie kontraktu kosztowało 3-15 proc. wartości zlecenia. Politycy dzielili między siebie pieniądze proporcjonalnie do liczby głosów uzyskanych w wyborach lokalnych.
Udział w transferze środków do PLK (od producenta helikopterów Agusta) przypłacił stanowiskiem sekretarza generalnego NATO Willy Claes, były minister gospodarki oraz spraw zagranicznych Belgii. Podobne oskarżenia zrujnowały karierę Alfonso Guerry, wiceprzewodniczącego socjalistycznej PSOE. Partię Lewej Kasy zasilali nawet politycy Komisji Europejskiej, gdy przewodniczył jej chadek Jacques Santer, były premier Luksemburga.
W 1996 r. rosyjski Itera Holding wpłacił 25 mln USD na szwajcarskie konto Bainfield Company Ltd - firmy należącej do ówczesnego premiera Ukrainy Pawła Łazarenki. W tym samym roku Itera stała się największym dostawcą gazu na Ukrainę. Szacuje się, że łącznie spółki Itery wypłaciły premierowi około 200 mln USD. Partia Lewej Kasy funkcjonowała i funkcjonuje w Rosji. Za czasów Borysa Jelcyna na konta PLK wpływały pieniądze od firm remontujących Kreml i inne obiekty rządowe.
Niezależnie od tego, kto wygrywa, rządzi Partia Lewej Kasy. Kiedy więc Andrzej Lepper twierdzi, że wszyscy dotychczas rządzący Polską są zblatowani, ma rację. Tyle że to nie on jest alternatywą Partii Lewej Kasy, bo sam też do niej należy. Przykłady z krajów europejskich dowodzą, że Unia Europejska nie ochroni nas przed PLK, która co najwyżej zmieni nazwę na EPLK - Europejską Partię Lewej Kasy.
Zarząd PLK tworzy aktualnie rządząca partia lub koalicja. Przejmuje ona niemal wszystko, co zarobi podczas swoich rządów, a po zmianie władzy korzysta jeszcze z dywidendy od rozkręconych interesów. Żaden rząd III RP nie złamał tej fundamentalnej zasady funkcjonowania PLK. Partia Lewej Kasy to de facto mafia wewnątrz władzy. PLK nie jest oczywiście polskim wynalazkiem: partie tego rodzaju funkcjonują niemal we wszystkich krajach europejskich, w państwach powstałych po rozpadzie ZSRR, w Azji, Afryce i Ameryce Południowej. Jak pokazują kulisy finansowania kampanii Billa Clintona (m.in. przez chińskich biznesmenów), PLK próbowano tworzyć nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie istnieją ostre prawne zabezpieczenia przed takimi praktykami.
Cel i zarazem konieczność istnienia PLK bezpretensjonalnie wyłożyło w 1999 r. (podczas przesłuchań w tzw. aferze Kohla, dotyczącej tworzenia przez CDU-CSU lewych funduszy wyborczych) wielu deputowanych (zarówno z CDU, jak i SPD). Koszty prowadzenia politycznych kampanii, szczególnie telewizyjnych, są znacznie wyższe niż legalne środki trafiające do partii. Albo więc partia ma lewą kasę, albo jest skazana na tanią, skromną kampanię, co oznacza prawie pewną przegraną w wyborach. Prof. Arnulf Baring, niemiecki politolog, autor książki "Czy Niemcom się uda. Pożegnanie złudzeń", tak skomentował te opinie: "Politycy mówią nam: dajcie więcej forsy na politykę albo przestańcie się czepiać, że korzystamy z lewej kasy. Bo jeśli nie, to będziecie mieli gorsze rządy. W ten sposób sugerują, że bez lewej kasy nie ma polityki i demokracji. I mówią to ludzie, którzy tworzą prawo".
Zmowa milczenia
Wiesław Kaczmarek jest jedną z tych osób, które wiedzą dużo na temat pochodzenia pieniędzy trafiających do PLK, bo w różnych rolach nadzorował spółki skarbu państwa. W rządzie Waldemara Pawlaka był ministrem przekształceń własnościowych, w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza - ministrem gospodarki, a w gabinecie Leszka Millera - ministrem skarbu państwa. Kaczmarek mógłby być grabarzem mafii wewnątrz władzy, czyli PLK. Mógłby odegrać rolę podobną do tej, jaką we Włoszech odegrał boss bossów sycylijskiej mafii Salvatore Toto Riina, a w Polsce Jarosław Sokołowski (Masa) w walce z mafią pruszkowską. Ale Kaczmarek tej roli nie odegra. Po pierwsze dlatego, że nie ciąży na nim żadne oskarżenie, więc nie ma motywacji do ujawnienia prawdy; po drugie - musiałby być samobójcą. Do roli skruszonego nie dał się namówić nawet Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie, jeden z ważnych funkcjonariuszy PLK za rządów Akcji Wyborczej Solidarność. Wieczerzak tylko straszył, że może zacząć sypać, jeśli nie zostanie zwolniony z aresztu. Ale gdy robił to zbyt intensywnie, potknął się na schodach i dotkliwie potłukł. Wieczerzak, który już nie zagraża PLK, może wyjść z aresztu za kaucją. Mało tego, może nawet upaść oskarżenie wniesione przeciwko niemu.
Zasady milczenia i solidarności nie złamała żadna z osób mogących mieć wielką wiedzę na temat funkcjonowania Partii Lewej Kasy. Nie zrobili tego ani były skarbnik SdRP Wiesław Huszcza (atakowany przez swoich kolegów), ani wicepremier w rządzie Buzka i kasjer kampanii wyborczej AWS Janusz Tomaszewski (wyrzucony z rządu), ani minister zdrowia w gabinecie Millera Mariusz Łapiński (usunięty z rządu i partii), ani zajmujący się finansami wyborczymi Platformy Obywatelskiej Paweł Piskorski. W tym kontekście wypowiedź Kaczmarka dla "Gazety Wyborczej" wydaje się nieodpowiedzialnym wyskokiem, z którego zresztą były minister skarbu próbuje się teraz wycofać, koncentrując się na sprawie nielegalności działań UOP przy aresztowaniu byłego prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego.
Zasada solidarności i milczenia w PLK wciąż opłaca się bardziej niż odgrywanie roli skruszonego. Najlepiej dowodzi tego właśnie sprawa bossa mafijnych bossów Toto Riiny. Bo we Włoszech mafia była równoprawnym z partiami członkiem PLK. Przypuszczalnie Riiny wcale nie chciano aresztować, tak jak po aresztowaniu nie chciano wykorzystać dostarczonych przez niego dowodów. Choć szef cosa nostry był najbardziej w swoim czasie poszukiwanym przestępcą świata, przez 24 lata "ukrywał się"... w willi w centrum Palermo. W tejże willi, dosłownie pod nosem policji i prokuratury, spotykał się z najważniejszymi bossami mafii, sycylijskimi przedsiębiorcami i wieloma politykami. Ich wizyty policjanci utrwalili na taśmie filmowej. Te nagrania nie zostały jednak nigdy wykorzystane w żadnym procesie. Ten przykład pokazuje, jak trudno walczyć z Partią Lewej Kasy.
Nie grzebać w kasie konkurencji!
Choć partie zadają sobie w kampaniach ciężkie ciosy, konsekwentnie przestrzegają zasady, by nie grzebać w kasie konkurencji. W sejmowych debatach właściwie nigdy nie padają oskarżenia o lewą kasę. Politycy nie mówią o tym, gdy Państwowa Komisja Wyborcza odrzuca sprawozdania komitetów wyborczych, w których można natrafić na ślady prowadzące do lewej kasy.
W gruncie rzeczy afera Rywina jest jednym z koronnych dowodów na istnienie Partii Lewej Kasy. Grupa trzymająca władzę, która pojawia się w tej aferze, to jedno z ciał reprezentujących PLK. Skoro Rywin przyszedł po pieniądze do prywatnej firmy, a ci, którzy go wysłali, uznali, że 17,5 mln dolarów da się tak zaksięgować, by nie pozostał ślad po tej operacji, to podobne zachowania w sektorze publicznym mogą być standardem. I podczas przesłuchań przed komisją śledczą mieliśmy tego dowody - choćby ten, że produkcja filmów z udziałem telewizji publicznej stwarzała dziesiątki możliwości wyprowadzania pieniędzy na konta Partii Lewej Kasy. Podobne możliwości istniały przy przedsięwzięciach zleconych zewnętrznym producentom. Zmowa, do jakiej doszło przy przyjmowaniu sprawozdania sejmowej komisji śledczej w sprawie Rywina (głosowanie za projektem Anity Błochowiak), dowodzi, że i tym razem nie udało się do końca rozbić solidarności Partii Lewej Kasy i ujawnić jej obecnego zarządu, z którego mogą się wywodzić przedstawiciele grupy trzymającej władzę. Inne dowody to opieszałość organów państwa w zajęciu się tą sprawą, a potem takie jej prowadzenie, że oskarżono tylko Rywina i tylko o płatną protekcję.
Metoda na prowizję
Można przypuszczać, że istnienie wciąż wielkiego sektora publicznego w polskiej gospodarce to nie wyraz niechęci poszczególnych ekip do prywatyzowania, lecz dowód wpływów Partii Lewej Kasy. Bo spółki z udziałem skarbu państwa są największym źródłem jej lewych dochodów, co wymknęło się Wiesławowi Kaczmarkowi, gdy mówił o prowizjach przy podpisywaniu wielkich kontraktów. - Nie znam firmy państwowej ani spółki z udziałem skarbu państwa, w której zarządy i rady nadzorcze nie są ustawione politycznie. To mają być tzw. nasi ludzie, za pośrednictwem których można sterować mechanizmami personalnymi i finansowymi. Zapewne zdarza się, że jakieś środki trafiają do prywatnej kieszeni, ale głównie chodzi o zdobywanie pieniędzy na politykę - mówi Adam Szejnfeld, poseł Platformy Obywatelskiej, członek sejmowej Komisji Gospodarki. Szejnfeld przewodniczy podkomisji, która zbiera m.in. informacje o wykorzystywaniu spółek skarbu państwa do finansowania polityki.
Kaczmarek zasugerował, że przy zawieraniu wielkich państwowych kontraktów część prowizji wypłacanej pośrednikom trafiała pod stołem do kupującego, a ten dzielił się z politykami. Chodzi tu o wielkie kwoty: tylko za pośrednictwo w kontrakcie na dostawę ropy dla PKN Orlen pośrednik otrzymał około 300 mln dolarów. Dla SLD nie było obojętne, czy kontrakt podpisze prezes z AWS, czy z sojuszu. To dlatego aresztowano Andrzeja Modrzejewskiego. Zbigniew Wassermann, poseł PiS, członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, mówi wprost, że chodziło o kontrolowanie przepływu pieniędzy do "właściwej opcji politycznej", która akurat zarządzała PLK.
Metoda na spółki-córki
Często stosowanym sposobem przepływu pieniędzy do PLK jest tworzenie przez firmę z udziałem skarbu państwa spółek-córek i przekazywanie im pieniędzy, głównie na inwestycje. Tak było w wypadku Mennicy Państwowej, która założyła spółkę Mennica Invest, zasiloną 27 mln zł. Na interesach z firmami Wiesława Huszczy, byłego skarbnika SdRP, mennica szybko straciła 25 mln zł. Do każdej transakcji sporządzano dziesiątki aktów notarialnych, zbudowano także gęstą siatkę "słupów" i pośredników, co miało utrudnić śledzenie wypływających z mennicy pieniędzy. - Mało brakowało, a mennica razem z Wiesławem Huszczą budowałaby sanatorium na księżycu - mówi Tadeusz Steckiewicz, nowy prezes mennicy.
Metoda na podatkowy raj
Pieniądze wyprowadzone na potrzeby PLK można przekazać firmie zarejestrowanej w raju podatkowym. KGHM Polska Miedź przekazał kilkanaście milionów dolarów spółce Colmet International Ltd., zarejestrowanej w raju podatkowym na Wyspach Dziewiczych. Colmet otrzymał te pieniądze jako pośrednik w inwestycji nazwanej projektem Kimpe. Zamiast zapowiadanych zysków KGHM poniósł straty szacowane prawie na 100 mln dolarów. Zarobił na tym pośrednik z Wysp Dziewiczych. Czy mógłby tyle zarobić, nie dzieląc się z przedstawicielami Partii Lewej Kasy, którzy mu ten interes umożliwili?
Metoda na reklamę i public relations
Polska Miedź wydała za rządów AWS (w latach 2000-2001) 44 mln zł z tytułu umów i zleceń na reklamę, umów sponsorskich oraz darowizn. Spółka zapłaciła na przykład 100 tys. zł firmie Dekom z Gdańska za "przeprowadzenie akcji promującej KGHM podczas XI Krajowego Zjazdu NSZZ 'Solidarność'" oraz 250 tys. zł za promocję podczas obchodów rocznicy strajków sierpniowych. KGHM w podobny sposób finansował też OPZZ.
Po ujawnieniu afery w PZU Życie okazało się, że wielkie sumy firma ta przekazywała spółkom zajmującym się public relations. ASAP-Promotions Consultants, należąca do Marka B., byłego doradcy szefa kancelarii premiera Wiesława Walendziaka, a później doradcy ministra finansów Jarosława Bauca, otrzymała zlecenie (za 80 tys. zł miesięcznie) na "utrzymywanie właściwego obrazu firmy". Z kolei firmie PR Media Group płacono za przeciwdziałanie negatywnym publikacjom na temat PZU Życie (PR Media Group przekazała 70 tys. zł jako darowiznę na kampanię prezydencką Mariana Krzaklewskiego). Zamówienia reklamowe na 13 mln zł otrzymywała spółka PressNet, której prezesem był Paweł C., rzecznik prasowy Janusza Tomaszewskiego. Dzień przed aresztowaniem Grzegorz Wieczerzak w rozmowie z "Wprost" twierdził, że PZU Życie dysponowało miliardem złotych rocznie "do wydania na różne przedsięwzięcia i inwestycje, w tym polityczne", czyli Partię Lewej Kasy. Do finansowania PLK służył też w PZU Życie tzw. fundusz prewencyjny - ponad 100 mln zł rocznie.
Metoda na inwestycje
Grzegorz Wieczerzak z pieniędzy PZU Życie - jak twierdzi, na polecenie Mariana Krzaklewskiego - finansował takie przedsięwzięcia, jak Grupa Multimedialna (225 mln zł) czy Telewizja Familijna. Przed prokuratorem Wieczerzak zeznał, że był też kasjerem polityków lewicy. W grudniu 2000 r. za 225 mln zł kupił certyfikaty inwestycyjne Zamkniętego Funduszu Inwestycyjnego EEF IV. Firmą zarządzającą funduszem była spółka TDA TFI, w której pracował Leszek Miller junior, syn ówczesnego lidera SLD. TDA miała pobierać prowizję w wysokości co najmniej 5,6 mln zł rocznie za zarządzanie pieniędzmi PZU Życie.
Europejska Choroba
Afery wskazujące na istnienie PLK zdarzały się niemal we wszystkich krajach Europy. Helmut Kohl, były kanclerz Niemiec, zawarł umowę z ówczesnym prezydentem Francji Franois Mitterrandem, na mocy której francuski koncern Elf Aquitaine przejął wschodnioniemiecką rafinerię Leuna. Premia trafiła i do partii Kohla, i Mitterranda. Kohl przyznał się do przyjęcia w latach 1993-1998 2,1 mln marek w gotówce. O umożliwianie przepływu publicznych pieniędzy do PLK oskarżano dwoje byłych premierów Francji - Edith Cresson i Alaina Juppé. Oskarżano o to też Rolanda Dumasa, przewodniczącego francuskiego Trybunału Konstytucyjnego. Pierre Bérégovoy, socjalistyczny premier Francji w latach 1992-1993, popełnił samobójstwo, gdy wyszło na jaw, że był zamieszany w afery związane z lewymi funduszami partyjnymi.
Giulio Andreotti, kilkakrotny chadecki premier Włoch, za korupcję, dzięki której rosły środki PLK, stanął przed sądem i został skazany. Inny były premier, Bettino Craxi, ratował się ucieczką za granicę. Za udział w zasilaniu kont Partii Lewej Kasy aresztowano kilkudziesięciu włoskich polityków. Akcja pod hasłem "Czyste ręce" ujawniła stałą praktykę opodatkowywania zamówień publicznych przez partyjnych notabli: zdobycie kontraktu kosztowało 3-15 proc. wartości zlecenia. Politycy dzielili między siebie pieniądze proporcjonalnie do liczby głosów uzyskanych w wyborach lokalnych.
Udział w transferze środków do PLK (od producenta helikopterów Agusta) przypłacił stanowiskiem sekretarza generalnego NATO Willy Claes, były minister gospodarki oraz spraw zagranicznych Belgii. Podobne oskarżenia zrujnowały karierę Alfonso Guerry, wiceprzewodniczącego socjalistycznej PSOE. Partię Lewej Kasy zasilali nawet politycy Komisji Europejskiej, gdy przewodniczył jej chadek Jacques Santer, były premier Luksemburga.
W 1996 r. rosyjski Itera Holding wpłacił 25 mln USD na szwajcarskie konto Bainfield Company Ltd - firmy należącej do ówczesnego premiera Ukrainy Pawła Łazarenki. W tym samym roku Itera stała się największym dostawcą gazu na Ukrainę. Szacuje się, że łącznie spółki Itery wypłaciły premierowi około 200 mln USD. Partia Lewej Kasy funkcjonowała i funkcjonuje w Rosji. Za czasów Borysa Jelcyna na konta PLK wpływały pieniądze od firm remontujących Kreml i inne obiekty rządowe.
Niezależnie od tego, kto wygrywa, rządzi Partia Lewej Kasy. Kiedy więc Andrzej Lepper twierdzi, że wszyscy dotychczas rządzący Polską są zblatowani, ma rację. Tyle że to nie on jest alternatywą Partii Lewej Kasy, bo sam też do niej należy. Przykłady z krajów europejskich dowodzą, że Unia Europejska nie ochroni nas przed PLK, która co najwyżej zmieni nazwę na EPLK - Europejską Partię Lewej Kasy.
Europejska Partia Lewej Kasy |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 16/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.