Polscy politycy tak długo i tak mocno szkodzili gospodarce, że w końcu stali się dla niej niemal zupełnie nieszkodliwi
Polscy politycy tak długo i tak mocno szkodzili gospodarce, że w końcu stali się dla niej niemal zupełnie nieszkodliwi; zostali po prostu wkalkulowani przez rynki finansowe jako stały czynnik ryzyka - podobnie niebezpieczny jak huragan, gradobicie, powódź, lawina, wybuch wulkanu, pożar stulecia i trzęsienie ziemi naraz i w dodatku tak pewny jak śnieg w styczniu i deszcz w listopadzie.
W każdym razie rynki finansowe ostatnio jakby zupełnie zignorowały polski rynek polityczny; złoty wrócił do względnie dobrej formy, a giełda raz po raz bije kolejne rekordy, mimo że po Warszawie nerwowo kręci się w poszukiwaniu zajęcia i gabinetu co najmniej czterech premierów, jeden rząd jeszcze nie dokonał żywota, a już przynajmniej trzy są naprędce klecone, zaś o względy roszczeniowo nastawionych wyborców zabiegają, lekko licząc, cztery partie lewicy bezbożnej i trzy partie lewicy pobożnej. Rynki finansowe i przedsiębiorcy, dzięki którym nasza gospodarka rośnie od niedawna jak na drożdżach, za nic zdają się mieć również to, że polska dziura budżetowa przypomina już rozmiarami Rów Mariański i ciągle rośnie, że tajnymi danymi Ministerstwa Spraw Zagranicznych handluje się na bazarach, a szef służb specjalnych okazuje się jednym z najgorzej poinformowanych ludzi w państwie, że jedna prosta posłanka wywodzi w pole trzech posłów o tęgich głowach, w tym dwóch prawników i jednego profesora historii, a pozostali politycy wyzywają się na przemian od barbarzyńców i złodziei, wypominając sobie publicznie, kto jak wysoką prowizję, czyli - przekładając z polskiego na nasze - haracz, zwykł pobierać za swe usługi (vide: "Uczciwy jak polityk" i "Dziura Raczki").
Taką spokojną reakcję biznesu można wyjaśnić na dwa sposoby. Pierwszy, eurooptymistyczny, oznacza, że oto żyjemy już w normalnym europejskim kraju, czyli takim, w którym taki "drobiazg" jak nieudolni i skorumpowani politycy - jako pewnik - po prostu wkalkulowuje się w ryzyko robienia interesów i nie zważając na wstrząsające krajem afery, na żądnych władzy populistów i lawinowo rosnący dług publiczny, po prostu robi się swoje, czyli właśnie interesy. Ale w grę wchodzi, niestety, także druga, znacznie gorsza możliwość, o której w artykule "Mała apokalipsa" napisał prof. Paweł Śpiewak; według niego, owe spokojne reakcje biznesu oznaczają najpewniej tylko ciszę przed burzą, czyli społeczno-gospodarczą katastrofę w Polsce. "Wyborcy czują się bezradni i utracili do cna zaufanie do kolejnych formacji politycznych - uważa prof. Śpiewak. - AWS pogrzebała piękną tradycję 'Solidarności'. SLD pogrzebał lewicę i postkomunizm. Dwie strony układu okrągłostołowego wyczerpały swoje możliwości. Została tylko złość i nienawiść, której symbolem jest Lepper. (...) Polsce grozi przedłużający się stan nierządności, konfrontacyjny styl uprawiania polityki i towarzyszący temu proces psucia państwa i pogarszania wskaźników makroekonomicznych. Niezależnie od tego, kto przyjdzie do władzy, przy tak ograniczonym poparciu nie podoła problemom. Niestabilność znowu będzie skutkować narastaniem agresji i zniecierpliwieniem. Będziemy winić za swój los wszystkich: polityków, Unię Europejską, komunistów, Samoobronę, liberałów. I nic z tego nie wyniknie".
Pozostaje mieć nadzieję, że zazwyczaj nieomylny prof. Paweł Śpiewak tym razem chybił, czyli że najgorsze już jednak za nami, a nie przed nami, co by oznaczało, iż to rynki finansowe mają nosa, spokojnie inwestując w polskie akcje, obligacje i w złotego, a Andrzej Lepper trwa w błędzie, inwestując w polską katastrofę. Jeśli się tak szczęśliwie stanie, huragan Andrzej przestanie się nam kojarzyć z huraganem Andrew - huraganem czwartego stopnia w pięciostopniowej skali, który w 1992 r. spustoszył Florydę, w polskich warunkach zaś mógłby eksplozją nienawiści spustoszyć cały kraj, a zacznie się kojarzyć z sympatycznym huraganem śmiechu, który oznacza po prostu dobry humor po udanym interesie.
W każdym razie rynki finansowe ostatnio jakby zupełnie zignorowały polski rynek polityczny; złoty wrócił do względnie dobrej formy, a giełda raz po raz bije kolejne rekordy, mimo że po Warszawie nerwowo kręci się w poszukiwaniu zajęcia i gabinetu co najmniej czterech premierów, jeden rząd jeszcze nie dokonał żywota, a już przynajmniej trzy są naprędce klecone, zaś o względy roszczeniowo nastawionych wyborców zabiegają, lekko licząc, cztery partie lewicy bezbożnej i trzy partie lewicy pobożnej. Rynki finansowe i przedsiębiorcy, dzięki którym nasza gospodarka rośnie od niedawna jak na drożdżach, za nic zdają się mieć również to, że polska dziura budżetowa przypomina już rozmiarami Rów Mariański i ciągle rośnie, że tajnymi danymi Ministerstwa Spraw Zagranicznych handluje się na bazarach, a szef służb specjalnych okazuje się jednym z najgorzej poinformowanych ludzi w państwie, że jedna prosta posłanka wywodzi w pole trzech posłów o tęgich głowach, w tym dwóch prawników i jednego profesora historii, a pozostali politycy wyzywają się na przemian od barbarzyńców i złodziei, wypominając sobie publicznie, kto jak wysoką prowizję, czyli - przekładając z polskiego na nasze - haracz, zwykł pobierać za swe usługi (vide: "Uczciwy jak polityk" i "Dziura Raczki").
Taką spokojną reakcję biznesu można wyjaśnić na dwa sposoby. Pierwszy, eurooptymistyczny, oznacza, że oto żyjemy już w normalnym europejskim kraju, czyli takim, w którym taki "drobiazg" jak nieudolni i skorumpowani politycy - jako pewnik - po prostu wkalkulowuje się w ryzyko robienia interesów i nie zważając na wstrząsające krajem afery, na żądnych władzy populistów i lawinowo rosnący dług publiczny, po prostu robi się swoje, czyli właśnie interesy. Ale w grę wchodzi, niestety, także druga, znacznie gorsza możliwość, o której w artykule "Mała apokalipsa" napisał prof. Paweł Śpiewak; według niego, owe spokojne reakcje biznesu oznaczają najpewniej tylko ciszę przed burzą, czyli społeczno-gospodarczą katastrofę w Polsce. "Wyborcy czują się bezradni i utracili do cna zaufanie do kolejnych formacji politycznych - uważa prof. Śpiewak. - AWS pogrzebała piękną tradycję 'Solidarności'. SLD pogrzebał lewicę i postkomunizm. Dwie strony układu okrągłostołowego wyczerpały swoje możliwości. Została tylko złość i nienawiść, której symbolem jest Lepper. (...) Polsce grozi przedłużający się stan nierządności, konfrontacyjny styl uprawiania polityki i towarzyszący temu proces psucia państwa i pogarszania wskaźników makroekonomicznych. Niezależnie od tego, kto przyjdzie do władzy, przy tak ograniczonym poparciu nie podoła problemom. Niestabilność znowu będzie skutkować narastaniem agresji i zniecierpliwieniem. Będziemy winić za swój los wszystkich: polityków, Unię Europejską, komunistów, Samoobronę, liberałów. I nic z tego nie wyniknie".
Pozostaje mieć nadzieję, że zazwyczaj nieomylny prof. Paweł Śpiewak tym razem chybił, czyli że najgorsze już jednak za nami, a nie przed nami, co by oznaczało, iż to rynki finansowe mają nosa, spokojnie inwestując w polskie akcje, obligacje i w złotego, a Andrzej Lepper trwa w błędzie, inwestując w polską katastrofę. Jeśli się tak szczęśliwie stanie, huragan Andrzej przestanie się nam kojarzyć z huraganem Andrew - huraganem czwartego stopnia w pięciostopniowej skali, który w 1992 r. spustoszył Florydę, w polskich warunkach zaś mógłby eksplozją nienawiści spustoszyć cały kraj, a zacznie się kojarzyć z sympatycznym huraganem śmiechu, który oznacza po prostu dobry humor po udanym interesie.
Więcej możesz przeczytać w 16/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.