Konkurs na staż
Joanna Romik - autorka tekstu "Pęknięcie drzewa genealogicznego", i Łukasz Kałuża - autor materiału radiowego "Mały kamień w mozaice", wygrali studencki konkurs dziennikarski Reportaż na Staż. W kategorii telewizyjnej nagrody głównej nie przyznano. Konkurs zorganizowało Studenckie Koło Naukowe Językoznawców przy Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego. Patronat honorowy objźła senator RP Krystyna Doktorowicz, medialny: katowickie wydanie "Gazety Wyborczej", Polskie Radio Katowice, TVP SA oddział Katowice, Polska Niezależna Gazeta Internetowa ZEWPRESS.COM oraz "Wprost". Reportaż Joanny Romik można przeczytać poniżej.
PĘKNIECIE DRZEWA GENEALOGICZNEGO |
---|
Jest poniedziałek. Początek tygodnia. Młoda 24-letnia wraca do domu z pracy. Na zewnątrz rodzi się świat i w zasadzie powinno rodzić się też życie w niej, bo przecież "taka młoda i wszystko jeszcze przed nią". Powinno... Często obserwowałam ją idącą ulicą jakby nierealnie , jakby połowicznie , zawieszoną pomiędzy rzeczywistością, a czymś co trudno było mi uchwycić, co nie dane było mi zdefiniować. Miejscowość niewielka, więc nie trzeba mieć zmysłu reporterskiego, aby zbudować drzewo genealogiczne osoby i umieścić ją w konkretnym miejscu. I drzewo to okazało się zwyczajne. Niezbyt rozrośnięte, z kilkoma pęknięciami, jak wszystkie dokoła, ale zwyczajne. A jednak pęknięcia okazały się większe. Podczas rozmowy patrzy na mnie twarz o niemal dziewczęcych rysach z dorosłymi oczami. Otwarta na świat, ciekawa ludzi. Dom jest duży, mieszkańców - niewielu. Ona młoda 24-letnia, on 17-letni i ich matka. Trzy różne postaci, trzy różna osobowości, wydawać by się mogło przez pomyłkę połączone więzami rodzinnymi. Czasem zastanawiających się ze zdziwieniem nad swoim pokrewieństwem . Pewnej soboty wyszła matka. Jedno ze zwykłych wyjść, odwiedzin. Późnym wieczorem, gdy siedzieli we dwoje - ona 24-letnia i on 17-letni, zadzwonił telefon: -Agnieszko, czy jest mama w domu? -Nie, jeszcze nie. -Właśnie dzwoniła jakaś nieznajoma z Katowic. Chyba znalazła Waszą mamę na przystanku w Katowicach. Podam Ci jej numer. Zadzwoniła, przestając na moment myśleć. Dostali adres. Pojechali, porozumiewając się bez słów, bo cóż zresztą można było powiedzieć. Gdy szukali podanej ulicy mijali szare, ciemne, brudne miejsca, które niekoniecznie planowali zwiedzać. Gdy szukała numeru domu, dostała kilka niewybrednych, jasnych propozycji młodzieńców wystających swoje życie na podwórkach przydomowych, rozbawionych swą "wyższością miejscowych". Otworzyła im obca kobieta, zmęczona całym dniem pracy oraz trzy głowy z zaciekawionymi oczami: dwóch małych dziewczynek i jednej starszej kobiety - babci. A w rogu przedpokoju siedziała ich matka, w zabrudzonej kurtce i bez torebki. -Zobaczyłam ją, jak wracałam z pracy. Siedziała na przystanku , zabrałam ją do domu i zadzwoniłam pod numer podany przez nią. -Dziękuję. Przepraszam i dziękuję. Dobranoc. Głowy spuszczone, bo co z tego, że wykształcenie, co z tego, że wiek, co z tego, że dobre zachowanie, wszystko to nic wobec jednej pijanej kobiety - ich matki. Tak wiercące i poniżające były spojrzenia starszej kobiety , że szybko zamknęli za sobą drzwi, aby uciec od myśli rodzących się pod wpływem tego wzroku. Schodzili we trójkę. Oni młodzi spokojni w środku, ona nerwowa między nimi, ich matka oskarżająca obcą kobietę o kradzież torebki. Minimalizując wieczorną sensację wsadzili ją do samochodu i odjechali, znów porozumiewając się bezgłośnie. Na słowa chyba brak już było siły, a może wyobraźni , a może zbyt duże poczucie braku sensu. W głowach tylko powtarzające się pytanie - dlaczego? Torebki nie znaleziono, podobnie jak dokumentów i kluczy. Po raz kolejny zawieźli ją do domu. Z każdym takim doświadczeniem przybywa im młodym lat i jakoś tak życie wydaje się mniej proste i zabawne. Zawsze trochę umiera nadzieja, że ten ostatni to jednak nie był koniec. Ona chciałaby uwierzyć, że rzeczywiście kształt jej życia zależy tylko od niej samej. Skończyła studia, nie miała większego problemu i zaczęła pracę. Każdego dnia udowadniając sobie i innym, nie wiedzieć komu bardziej, że nie jest gorsza, że przyszłość jej jest tak samo wolna od obciążeń przeszłością jak przyszłość jej znajomych. Książki , którymi się otacza , uczą dużo. Wypełniona jest więc złotymi myślami : o lepszym, treściwym życiu, o kształtowaniu własnego losu. Związki w jej życiu "tak jakoś" rozpadają się, bo sama nie wie już czego szuka - czy spokoju i bezpieczeństwa, czy wręcz przeciwnie - wiecznego poczucia niepewności i podekscytowania często towarzyszącego temu. I gdy tylko zaczyna się układać według jej myśli, gdy tylko wiara zaczyna się w niej zadomawiać , musi zderzyć się z rzeczywistością. Po wydarzeniach takich "sobót" zawsze czuje , jak osuwa się o kilka stopni na tej swojej wewnętrznej drabinie, po której wchodzi. -Czy próbowałaś rozmawiać? -To już nie ma sensu. Oczywiście, że próbowała. Niejednokrotnie. To jak rozmowy dwóch osób z innych planet, których porozumienie jest niemożliwe, bo posługują się innymi językami, których nie znają i chyba nawet bardzo nie starają się poznać. -Teoria jest prosta. Banał. W praktyce - za dużo nerwów. Za bardzo tracimy kontrolę nad słowami. Czuję się po takich rozmowach podle. Czuję coraz mniejszy szacunek do samej siebie. Mówi o matce w osobie trzeciej - ona. Chyba nawet nie do końca świadomie zdystansowała się tak bardzo. -Wiem, że tak jest - odpowiada - Jest to jak najbardziej świadome. To obrona. Bardziej umiem ją usprawiedliwić, gdy zapominam, że jest moją matką. On 17-letni chyba jest jeszcze bardziej zamknięty. Nie chce rozmawiać o matce. Na zewnątrz , często nawet patrząc z bliska, wszystko wygląda w porządku. Trudno powiedzieć. Być może dlatego, że ma mniejsze ambicje, mniejsze wymagania wobec swojego własnego, przyszłego życia. Szkoła, praca, rodzina. Spokój. Nie czuje silnej ręki ojca, bo go nie ma. Nie czuje autorytetu matki, bo jego pamięć za dużo wspomnień przechowuje. Chyba tylko duża, przedwczesna dojrzałość powstrzymuje go przed nieodpowiedzialnymi zachowaniami, czasem przed złym wpływem towarzystwa. Czemu nie wykorzystać sytuacji? W szkole mogłoby być lepiej. Jest jak jest. " Prosto i bezboleśnie , bez szaleństw i przesady". Ma dość porównań rodziny do lepszych i buntuje się przeciw temu. Niemal trzymając już dorosłość za nogi czasem wraca do domu późno w nocy, rano zabijając zapach "zabawy" miętowymi gumami. Chyba nawet czuje się usprawiedliwiony zachowaniem swojej matki. Ma dość "pilnowania" jej w domu, bo to bezcelowe. Tabletki i alkohol mogą być ukryte wszędzie , a na użycie ich wystarczy chwila. Oboje mają poczucie braku wyjścia z sytuacji w jakiej postawiło ich życie. Strach przed kolejnymi nieprzyjemnymi doświadczeniami, przed niebezpieczeństwem i poczucie niepewności sytuacji w domu po powrocie do niego, stały się już bardzo męczące. Przeczekanie - było ich pierwszym pomysłem, ale zbyt długi czas spowodował utratę sensu tego słowa. Rozmowy - tylko zaogniły rany i pogłębiły konflikt. Pomoc rodziny - "za dużo swoich problemów". W zasadzie pozostała im chyba tylko pomoc obcych, ale... Trudno przyznać się do swoich niedoskonałości, a tak właśnie oni traktują problem swojej matki, tak w zasadzie problem ich wszystkich trojga. Trudno powiedzieć na głos coś, co publicznie potępiane. W zamkniętych małych środowiskach, w jakim żyją, wiedza na temat ułomności innych łatwo się rozchodzi, wypełniając czas rozmów. Niepowodzenia sąsiadów usprawiedliwiają przecież własne nienajlepsze czasem zachowania, więc nie przegapia się możliwości takiego samousprawiedliwienia się i stworzenia tła, na którym własne postępowanie będzie wybijało się i wydawało lepszym, bo zgodnym z ogólnie przyjętymi normami, przynajmniej z zewnątrz, z pozoru. Fasadowość. Dlatego tak nie chcą wyjścia na zewnątrz ze swoim problemem, choćby to może było jego rozwiązaniem. Wolą póki co podszepty i niepewność innych. Ale chyba powoli dojrzewają do decyzji. Najczęstsze uczucia dzieci do matki to - współczucie przeplatające się z żalem, złością i własną bezradnością. A ona jest jak ich dziecko. Zupełnie zagubiona we współczesnej rzeczywistości. Straciła męża, nie ma pracy. Świat obecnie potrzebuje ludzi młodych, otwartych, przedsiębiorczych, z chłonnym umysłem i umiejętnością dopasowania się - wobec tego czuje się niepotrzebna takiemu światu. Teraz twierdzi, że zostało jej już bardzo niewiele. Nie widzi swego uzależnienia od alkoholu i tabletek. Nie widzi spirali którą nakręca jej choroba. Obwinia wszystkich za swój los i nie może zrozumieć argumentów swojej 24-letniej córki i jej chęci innego życia. Nie może zrozumieć braku posłuszeństwa swego syna . Nie wie dlaczego jej słowa padają w pustkę i znikają w niej bez reakcji dzieci, które przecież wychowała i które kocha. Nie widzi żadnego celu i z każdym dniem pogrąża się w swojej bezczynności i poczuciu wewnętrznej pustki. Agresją reaguje na próby uzmysłowienia jej swojej choroby. Dzieci okazują się bardziej dojrzałe , bo w przeciwieństwie do niej widzą potrzebę szukania pomocy u obcych, znających bardziej problem i nie mających niepotrzebnych w tym przypadku uprzedzeń i niepotrzebnego wzajemnego żalu paraliżującego chyba najbardziej wszystkie działania. Coraz bardziej zwiększa się przepaść między nimi trojga. Przepaść wypełniona ciszą i słowami wypowiedzianymi w kłótniach. Żyją bardziej obok siebie, niż razem ze sobą. Współczesna rodzina czy tylko pęknięcie drzewa genealogicznego?
|
Więcej możesz przeczytać w 16/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.