Andrzej Wróblewski zginął opętany myślą o śmierci i winie Pozostawił po sobie tylko dzieła młodzieńcze, a mimo to przeszedł do historii jako jeden z najbardziej znaczących polskich malarzy po wojnie. Dla kolejnych pokoleń Andrzej Wróblewski był legendą: artystą zbuntowanym, tworzącym w poczuciu grozy życia. W jego obrazach stale powraca myśl o śmierci - motyw trupiej czaszki, nagrobka, umierania, zabijania. Wróblewski zginął w kwietniu 1957 r. podczas samotnej wycieczki w Tatry. Miał wtedy niespełna trzydzieści lat. Wystawę prac artysty "Przemiany" można obecnie oglądać w warszawskiej Królikarni. Jako czterolatek (w 1941 r.) Andrzej Wróblewski widział, jak jego ojciec Bronisław, profesor i rektor Uniwersytetu Wileńskiego, umiera na atak serca, gdy NKWD przyszło do jego mieszkania. Okrucieństwa wojny, utratę bliskich, pacyfikacje i rozstrzeliwania przeżywa Wróblewski szczególnie dotkliwie. Jego dziecięce rysunki niewiele mają w sobie pogody właściwej twórczości dziecka. W roku 1944 powstała jego pierwsza grafika - "Czaszka". Aż trudno uwierzyć, że jest dziełem siedmiolatka.
Bunt w imię socrealizmu
Po II wojnie światowej Andrzej Wróblewski znalazł się w Krakowie. Studiował tam malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych. W szkołach artystycznych nauczali wtedy i rządzili koloryści, jak Eugeniusz Eibisch czy Zbigniew Pronaszko. Uprawiali oni malarstwo wysmakowane, oparte na dźwięcznych - jak mówili - zestawieniach barw, na konwencjonalnych motywach: krajobrazu, aktu, martwej natury. Do tej sztuki rzeczywistość nie miała wstępu.
Bunt przeciw dziełom i postawie kolorystów przyszedł z dwóch zasadniczo odmiennych stron. Głos zabrali zwolennicy plastyki nowoczesnej - w imię wolności i nowych form. Atak na szkolnictwo artystyczne i całą tradycyjną kulturę przyszedł wtedy z innej strony: Polska wchodziła w okres stalinizmu. Rozpoczynała się ofensywa ideologiczna, piętnowanie wroga klasowego, masowe aresztowania. Proklamowano też "jedynie słuszną drogę" w sztuce - realizm socjalistyczny.
W krakowskiej ASP odbyła się wystawa prac uczniów Władysława Strzemińskiego, jednego z najwybitniejszych polskich twórców i teoretyków sztuki nowoczesnej. A jednocześnie krążyła wśród studentów broszura z tezami Andrieja Żdanowa na temat socrealizmu. Paradoksalnie, obie te rzeczy naraz spowodowały, że część studentów postanowiła podjąć zorganizowany bunt. Andrzej Wróblewski założył wraz z przyjaciółmi (był wśród nich m.in. Andrzej Wajda) Grupę Samokształceniową.
Obrazy jak zapach trupa
Mieli malować wszyscy tak samo, zgodnie z doktryną, którą wypracowaliby kolektywnie. Mieli tworzyć dzieła dla hal fabrycznych i robotników. Zwracając się do przyszłej proletariackiej widowni, Wróblewski pisał: "Nie skrywamy przed wami niebezpieczeństw. Przeciwnie, chcemy, żebyście pamiętali o wojnie i imperializmie, o bombie atomowej w rękach złych ludzi. Malujemy obrazy przykre jak zapach trupa".
W 1949 r. (miał 22 lata) Andrzej Wróblewski namalował długą serię obrazów "przykrych jak zapach trupa". Powstały jego "Rozstrzelania", których tematem była uliczna egzekucja. Nie ma tu konwencjonalnych gestów rozpaczy, rąk wyrzucanych ku górze, nie ma krwi. Tylko postacie rozstrzeliwanych rozpadają się. Części ludzkich korpusów odrywają się od siebie, przekręcają w przestrzeni - z niespotykaną ekspresją. Artysta utożsamia się z ofiarami, cierpi z nimi i oskarża w ich imieniu.
Lata cyniczne
Ledwie nastał socrealizm, okazało się, że władza nie tak jak Wróblewski wyobrażała sobie sztukę dla mas. Wówczas malarz przestał się utożsamiać z ofiarami. W jednym z prywatnych listów wyznał: "Ponieważ jestem nieszczęśliwy, więc zajmuję się problemami realizmu socjalistycznego. Wymyśliłem między innymi głęboką prawdę, że tylko wtedy nikt mi nie będzie narzucał socrealizmu, jeśli ja sam go będę narzucał innym". Opowiadał, jak uczy się z radia języka propagandy, formułek w rodzaju: "siły pokoju i postępu". Pisał: "Fadiejew powiedział "ja się zajmuję propagandą. To dobrze, bo i ja też".
Andrzej Wróblewski przemawiał na odprawach aktywu i zjazdach, potępiał imperializm i formalizm, gloryfikował ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), a także złożył w imieniu własnym i przyjaciół publiczną samokrytykę: "Bunt nasz posiadał pewne cechy mieszczańskich ruchów awangardowych". Przyczynił się do usunięcia Eugeniusza Eibischa ze stanowiska rektora ASP, oskarżając go o "kapitalistyczne nauczanie" malarstwa.
Ukrzesłowienie
Wystawa w warszawskiej Królikarni obejmuje prace Andrzeja Wróblewskiego z dwóch ostatnich lat jego życia: 1956-1957. Krytycy kładą nacisk na pewien formalny aspekt tego okresu twórczości artysty. W obrazach, rysunkach i grafikach Wróblewskiego powraca wówczas dość często motyw metamorfozy: człowiek stapia się z krzesłem bądź zamienia się w nagrobek, a zatem życie przeobraża się w śmierć.
Malarstwo Wróblewskiego niepokoi swą zmiennością, nie ona jednak wydaje się dominować. Artysta przedstawia świat boleśnie obezwładniony, tragicznie okaleczony. Maluje duży obraz "Kolejka trwa" (1956): ludzie siedzą rzędem w poczekalni, zastygli pod wielką strzałką wskazującą kierunek oczekiwania. Wiemy, że dla Wróblewskiego była to metafora Peerelu - systemu, który człowieka zamienia w petenta, odbiera ludziom swobodę działania. Idąc dalej tym tropem, artysta stworzył nowy motyw ikonograficzny - człowieka wrastającego w krzesło, zamieniającego się w przedmiot. Nie drwi zeń, lecz ukazuje go jako postać ginącą, budzącą współczucie.
W liście do Andrzeja Wajdy z jesieni 1956 r. Wróblewski napisał, że chciałby zorganizować wielką wystawę, która ukazywałaby "odpowiedzialność, jaką ponosimy wobec tych wszystkich, którzy zginęli lub skapcanieli w imię socjalizmu". Wielkie słowo: "odpowiedzialność", tak rzadkie w ustach artysty.
Kadłubowaty świat
Sztuka oskarżająca komunizm niezmiernie rzadko mówi o osobistej odpowiedzialności autora lub choćby bohatera literackiego za wyrządzone zło. Zawsze winy szuka się w systemie, historii lub u innych. Prace Wróblewskiego dowodzą, że miał on dość wyobraźni i odwagi, by za swe dokonania jako propagandzisty przyjąć odpowiedzialność. Żył i tworzył pod jej ciężarem.
Wróblewski malował świat rzeczy ściśniętych, okrojonych: kalekę bez nóg na tle zdrowych i urodziwych nóg kobiecych. Malował ryby i konie bez głów. Widzimy stado koni na łące, są to jednak same kadłuby. Kadłubowaty, niezgrabny jest na jego obrazie autobus, podobnie jak statek czy dom. Malarz podkreśla pospolitość ciał i twarzy, lecz zwięzłość i powaga chronią przed pospolitością jego malarstwo. Albo inaczej: nadają rzeczom szarym, topornym i brzydkim niezwykłą, heroiczną siłę. I - w końcu - piękno.
Obrazy Wróblewskiego nie są publicystyką. Wiele motywów pozostaje w pamięci jako tajemnica. Przykładem - temat podejmowany i we wczesnym, i w najpóźniejszym okresie twórczości: szofer autobusu, odwrócony do widza plecami, wiozący nas w niewiadomym kierunku.
Po II wojnie światowej Andrzej Wróblewski znalazł się w Krakowie. Studiował tam malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych. W szkołach artystycznych nauczali wtedy i rządzili koloryści, jak Eugeniusz Eibisch czy Zbigniew Pronaszko. Uprawiali oni malarstwo wysmakowane, oparte na dźwięcznych - jak mówili - zestawieniach barw, na konwencjonalnych motywach: krajobrazu, aktu, martwej natury. Do tej sztuki rzeczywistość nie miała wstępu.
Bunt przeciw dziełom i postawie kolorystów przyszedł z dwóch zasadniczo odmiennych stron. Głos zabrali zwolennicy plastyki nowoczesnej - w imię wolności i nowych form. Atak na szkolnictwo artystyczne i całą tradycyjną kulturę przyszedł wtedy z innej strony: Polska wchodziła w okres stalinizmu. Rozpoczynała się ofensywa ideologiczna, piętnowanie wroga klasowego, masowe aresztowania. Proklamowano też "jedynie słuszną drogę" w sztuce - realizm socjalistyczny.
W krakowskiej ASP odbyła się wystawa prac uczniów Władysława Strzemińskiego, jednego z najwybitniejszych polskich twórców i teoretyków sztuki nowoczesnej. A jednocześnie krążyła wśród studentów broszura z tezami Andrieja Żdanowa na temat socrealizmu. Paradoksalnie, obie te rzeczy naraz spowodowały, że część studentów postanowiła podjąć zorganizowany bunt. Andrzej Wróblewski założył wraz z przyjaciółmi (był wśród nich m.in. Andrzej Wajda) Grupę Samokształceniową.
Obrazy jak zapach trupa
Mieli malować wszyscy tak samo, zgodnie z doktryną, którą wypracowaliby kolektywnie. Mieli tworzyć dzieła dla hal fabrycznych i robotników. Zwracając się do przyszłej proletariackiej widowni, Wróblewski pisał: "Nie skrywamy przed wami niebezpieczeństw. Przeciwnie, chcemy, żebyście pamiętali o wojnie i imperializmie, o bombie atomowej w rękach złych ludzi. Malujemy obrazy przykre jak zapach trupa".
W 1949 r. (miał 22 lata) Andrzej Wróblewski namalował długą serię obrazów "przykrych jak zapach trupa". Powstały jego "Rozstrzelania", których tematem była uliczna egzekucja. Nie ma tu konwencjonalnych gestów rozpaczy, rąk wyrzucanych ku górze, nie ma krwi. Tylko postacie rozstrzeliwanych rozpadają się. Części ludzkich korpusów odrywają się od siebie, przekręcają w przestrzeni - z niespotykaną ekspresją. Artysta utożsamia się z ofiarami, cierpi z nimi i oskarża w ich imieniu.
Lata cyniczne
Ledwie nastał socrealizm, okazało się, że władza nie tak jak Wróblewski wyobrażała sobie sztukę dla mas. Wówczas malarz przestał się utożsamiać z ofiarami. W jednym z prywatnych listów wyznał: "Ponieważ jestem nieszczęśliwy, więc zajmuję się problemami realizmu socjalistycznego. Wymyśliłem między innymi głęboką prawdę, że tylko wtedy nikt mi nie będzie narzucał socrealizmu, jeśli ja sam go będę narzucał innym". Opowiadał, jak uczy się z radia języka propagandy, formułek w rodzaju: "siły pokoju i postępu". Pisał: "Fadiejew powiedział "ja się zajmuję propagandą. To dobrze, bo i ja też".
Andrzej Wróblewski przemawiał na odprawach aktywu i zjazdach, potępiał imperializm i formalizm, gloryfikował ZMP (Związek Młodzieży Polskiej), a także złożył w imieniu własnym i przyjaciół publiczną samokrytykę: "Bunt nasz posiadał pewne cechy mieszczańskich ruchów awangardowych". Przyczynił się do usunięcia Eugeniusza Eibischa ze stanowiska rektora ASP, oskarżając go o "kapitalistyczne nauczanie" malarstwa.
Ukrzesłowienie
Wystawa w warszawskiej Królikarni obejmuje prace Andrzeja Wróblewskiego z dwóch ostatnich lat jego życia: 1956-1957. Krytycy kładą nacisk na pewien formalny aspekt tego okresu twórczości artysty. W obrazach, rysunkach i grafikach Wróblewskiego powraca wówczas dość często motyw metamorfozy: człowiek stapia się z krzesłem bądź zamienia się w nagrobek, a zatem życie przeobraża się w śmierć.
Malarstwo Wróblewskiego niepokoi swą zmiennością, nie ona jednak wydaje się dominować. Artysta przedstawia świat boleśnie obezwładniony, tragicznie okaleczony. Maluje duży obraz "Kolejka trwa" (1956): ludzie siedzą rzędem w poczekalni, zastygli pod wielką strzałką wskazującą kierunek oczekiwania. Wiemy, że dla Wróblewskiego była to metafora Peerelu - systemu, który człowieka zamienia w petenta, odbiera ludziom swobodę działania. Idąc dalej tym tropem, artysta stworzył nowy motyw ikonograficzny - człowieka wrastającego w krzesło, zamieniającego się w przedmiot. Nie drwi zeń, lecz ukazuje go jako postać ginącą, budzącą współczucie.
W liście do Andrzeja Wajdy z jesieni 1956 r. Wróblewski napisał, że chciałby zorganizować wielką wystawę, która ukazywałaby "odpowiedzialność, jaką ponosimy wobec tych wszystkich, którzy zginęli lub skapcanieli w imię socjalizmu". Wielkie słowo: "odpowiedzialność", tak rzadkie w ustach artysty.
Kadłubowaty świat
Sztuka oskarżająca komunizm niezmiernie rzadko mówi o osobistej odpowiedzialności autora lub choćby bohatera literackiego za wyrządzone zło. Zawsze winy szuka się w systemie, historii lub u innych. Prace Wróblewskiego dowodzą, że miał on dość wyobraźni i odwagi, by za swe dokonania jako propagandzisty przyjąć odpowiedzialność. Żył i tworzył pod jej ciężarem.
Wróblewski malował świat rzeczy ściśniętych, okrojonych: kalekę bez nóg na tle zdrowych i urodziwych nóg kobiecych. Malował ryby i konie bez głów. Widzimy stado koni na łące, są to jednak same kadłuby. Kadłubowaty, niezgrabny jest na jego obrazie autobus, podobnie jak statek czy dom. Malarz podkreśla pospolitość ciał i twarzy, lecz zwięzłość i powaga chronią przed pospolitością jego malarstwo. Albo inaczej: nadają rzeczom szarym, topornym i brzydkim niezwykłą, heroiczną siłę. I - w końcu - piękno.
Obrazy Wróblewskiego nie są publicystyką. Wiele motywów pozostaje w pamięci jako tajemnica. Przykładem - temat podejmowany i we wczesnym, i w najpóźniejszym okresie twórczości: szofer autobusu, odwrócony do widza plecami, wiozący nas w niewiadomym kierunku.
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.