Wakacje na orbicie okołoziemskiej za 100 000 dolarów? W 1927 r. Karol Lindbergh przeleciał samolotem z Nowego Jorku do Paryża bez międzylądowania i wygrał 25 tys. dolarów nagrody Orteiga. Niewiele osób myślało wtedy o lotach pasażerskich przez Atlantyk, podobnie jak dziś mało kto poważnie myśli o turystyce kosmicznej. A jednak wkrótce (29 września i 4 października) prywatny samolot kosmiczny SpaceShipOne ma się jako pierwszy wznieść dwukrotnie w ciągu kilku dni na orbitę okołoziemską (na wysokość co najmniej 100 km). Ten, kto do końca 2004 r. w ciągu dwóch tygodni dwa razy wyniesie w kosmos trzy osoby, otrzyma nagrodę fundacji Ansari X-Prize w wysokości 10 mln dolarów. Kto będzie Lindberghiem kosmosu?
Ludzie na orbitę okołoziemską latają od ponad 40 lat, ale te wyprawy są drogie i wymagają kosztownej infrastruktury naziemnej. Założyciele fundacji Ansari X-Prize twierdzą, że koszty może zmniejszyć jedynie prywatny przemysł kosmiczny, podobnie jak w XX wieku stało się w wypadku lotnictwa pasażerskiego. Na początku ubiegłego stulecia latanie samolotem było sportem dla bogatych. Dopiero współzawodnictwo inwestorów zachęcanych nagrodami (do wybuchu II wojny światowej ufundowano około stu nagród w zawodach lotniczych) doprowadziło do powstania prywatnego przemysłu lotniczego. NASA od lat ogłasza konkursy na budowę sond kosmicznych i aparatury badawczej wysyłanej w kosmos. Teraz nadszedł czas na prywatne firmy kosmiczne.
Biały Rycerz na starcie
Do rywalizacji o X-Prize stanęło ponad 20 zespołów - głównie z USA, ale także z Wielkiej Brytanii (trzy zespoły), Kanady (dwa) oraz Argentyny, Izraela, Rosji i Rumunii (po jednym). Większość pojazdów wygląda jak rakiety kosmiczne lub wahadłowce, ale są też konstrukcje niepodobne do niczego, co dotychczas unosiło się w powietrzu. Amerykański Mayflower przypomina smoczek, a izraelski Negev 5 wygląda jak gałka lodów, wątpliwe jednak, by te konstrukcje wzbiły się w powietrze. Faworytem konkursu jest SpaceShipOne, skonstruowany przez firmę Scaled Composites Inc. z USA. W czerwcu SpaceShipOne wzniósł się już na wysokość 100 km, ale na jego pokładzie znajdował się wtedy tylko pilot.
29 września z pustyni Mojave w USA wystartuje samolot White Knight (Biały Rycerz), do którego zostanie podczepiony SpaceShipOne. Tym razem poza pilotem musi on zabrać na pokład co najmniej dwie osoby (konstruktorzy planują "odchudzić" maszynę, aby jej masa z dwoma dodatkowymi osobami na pokładzie wzrosła zaledwie o 50-60 kg). Turboodrzutowe silniki wyniosą oba pojazdy na wysokość około 15 km - tam nastąpi ich rozdzielenie. Dopiero wtedy włączony silnik rakietowy wyniesie trzyosobowy statek na wysokość 100 km. Potem - tak jak wahadłowiec - SpaceShipOne opadnie lotem ślizgowym i wyląduje na lotnisku, z którego startował przymocowany do Białego Rycerza. Cała operacja nie powinna trwać dłużej niż 20 minut. W przestrzeni kosmicznej w stanie nieważkości statek będzie się znajdował około 3 minut.
Burt Rutan, główny twórca SpaceShip-One, twierdzi, że tydzień później samolot będzie gotowy do powtórnego lotu. Jeżeli ten plan się powiedzie, Rutan otrzyma 10 mln dolarów (co zresztą nie zwróci kosztów przedsięwzięcia - zainwestowano w nie ponad 40 mln dolarów). W czasie ostatniego lotu, gdy statek ponownie wchodził w atmosferę ziemską, nie obyło się bez kłopotów. Najpierw pilot usłyszał wybuch, a potem miał problemy z zapanowaniem nad sterami. Nie znaleziono przyczyny eksplozji, ale pozostałe niedociągnięcia - zdaniem konstruktorów - usunięto.
Następcy concorde'a
W razie niepowodzenia SpaceShipOne Lindberghiem kosmosu może zostać Brian Feeney, główny konstruktor kanadyjskiego statku Wild Fire, wybudowanego przez zespół The da Vinci Project. Pierwszy z jego dwóch startów planowany jest na 2 października. Statek powstał dzięki ochotniczej pracy ponad 600 osób, a koszt tego przedsięwzięcia nie przekroczył 337 tys. dolarów (zbierając fundusze, organizowano publiczne kwesty, z kolei konstruktorzy SpaceShip-One znaleźli bogatych sponsorów, m.in. Microsoft). Przypominający batyskaf albo gigantycznego żuka Wild Fire zostanie wyniesiony wraz z załogą na wysokość 25 km za pomocą balonów wypełnionych helem (będzie to trwało około godziny). Dopiero wtedy zostaną odpalone silniki rakietowe, które wyniosą właściwy statek w przestrzeń kosmiczną. Wild Fire wyląduje na ziemi tak jak sonda kosmiczna - dzięki spadochronom i poduszkom powietrznym.
Do końca roku tylko nieliczne zespoły zdążą pomyślnie zakończyć pierwsze próby pojazdów i dwukrotnie wznieść się w przestrzeń kosmiczną. Po 31 grudnia 2004 r. przynajmniej część z nich będzie kontynuować badania i testy. Ma to być początek turystyki kosmicznej, z której już za kilka lat będzie mogło korzystać nawet 12 tys. osób rocznie (bilet ma kosztować 100 tys. dolarów). Przy okazji mogą również powstać nowe pasażerskie samoloty ponaddźwiękowe, które zastąpią concorde'a - wycofanego z użytku, bo był nieekonomiczny. Państwowe firmy nie potrafiły stworzyć niczego lepszego, być może uda się to dzięki funduszom i pomysłom prywatnych przedsiębiorców. Z Japonii lub Europy do USA będzie się można przemieścić zaledwie w dwie godziny, pytanie tylko, kiedy stanie się to rzeczywistością - za 10 lat, za 20 lat czy dopiero 30 lat?
Biały Rycerz na starcie
Do rywalizacji o X-Prize stanęło ponad 20 zespołów - głównie z USA, ale także z Wielkiej Brytanii (trzy zespoły), Kanady (dwa) oraz Argentyny, Izraela, Rosji i Rumunii (po jednym). Większość pojazdów wygląda jak rakiety kosmiczne lub wahadłowce, ale są też konstrukcje niepodobne do niczego, co dotychczas unosiło się w powietrzu. Amerykański Mayflower przypomina smoczek, a izraelski Negev 5 wygląda jak gałka lodów, wątpliwe jednak, by te konstrukcje wzbiły się w powietrze. Faworytem konkursu jest SpaceShipOne, skonstruowany przez firmę Scaled Composites Inc. z USA. W czerwcu SpaceShipOne wzniósł się już na wysokość 100 km, ale na jego pokładzie znajdował się wtedy tylko pilot.
29 września z pustyni Mojave w USA wystartuje samolot White Knight (Biały Rycerz), do którego zostanie podczepiony SpaceShipOne. Tym razem poza pilotem musi on zabrać na pokład co najmniej dwie osoby (konstruktorzy planują "odchudzić" maszynę, aby jej masa z dwoma dodatkowymi osobami na pokładzie wzrosła zaledwie o 50-60 kg). Turboodrzutowe silniki wyniosą oba pojazdy na wysokość około 15 km - tam nastąpi ich rozdzielenie. Dopiero wtedy włączony silnik rakietowy wyniesie trzyosobowy statek na wysokość 100 km. Potem - tak jak wahadłowiec - SpaceShipOne opadnie lotem ślizgowym i wyląduje na lotnisku, z którego startował przymocowany do Białego Rycerza. Cała operacja nie powinna trwać dłużej niż 20 minut. W przestrzeni kosmicznej w stanie nieważkości statek będzie się znajdował około 3 minut.
Burt Rutan, główny twórca SpaceShip-One, twierdzi, że tydzień później samolot będzie gotowy do powtórnego lotu. Jeżeli ten plan się powiedzie, Rutan otrzyma 10 mln dolarów (co zresztą nie zwróci kosztów przedsięwzięcia - zainwestowano w nie ponad 40 mln dolarów). W czasie ostatniego lotu, gdy statek ponownie wchodził w atmosferę ziemską, nie obyło się bez kłopotów. Najpierw pilot usłyszał wybuch, a potem miał problemy z zapanowaniem nad sterami. Nie znaleziono przyczyny eksplozji, ale pozostałe niedociągnięcia - zdaniem konstruktorów - usunięto.
Następcy concorde'a
W razie niepowodzenia SpaceShipOne Lindberghiem kosmosu może zostać Brian Feeney, główny konstruktor kanadyjskiego statku Wild Fire, wybudowanego przez zespół The da Vinci Project. Pierwszy z jego dwóch startów planowany jest na 2 października. Statek powstał dzięki ochotniczej pracy ponad 600 osób, a koszt tego przedsięwzięcia nie przekroczył 337 tys. dolarów (zbierając fundusze, organizowano publiczne kwesty, z kolei konstruktorzy SpaceShip-One znaleźli bogatych sponsorów, m.in. Microsoft). Przypominający batyskaf albo gigantycznego żuka Wild Fire zostanie wyniesiony wraz z załogą na wysokość 25 km za pomocą balonów wypełnionych helem (będzie to trwało około godziny). Dopiero wtedy zostaną odpalone silniki rakietowe, które wyniosą właściwy statek w przestrzeń kosmiczną. Wild Fire wyląduje na ziemi tak jak sonda kosmiczna - dzięki spadochronom i poduszkom powietrznym.
Do końca roku tylko nieliczne zespoły zdążą pomyślnie zakończyć pierwsze próby pojazdów i dwukrotnie wznieść się w przestrzeń kosmiczną. Po 31 grudnia 2004 r. przynajmniej część z nich będzie kontynuować badania i testy. Ma to być początek turystyki kosmicznej, z której już za kilka lat będzie mogło korzystać nawet 12 tys. osób rocznie (bilet ma kosztować 100 tys. dolarów). Przy okazji mogą również powstać nowe pasażerskie samoloty ponaddźwiękowe, które zastąpią concorde'a - wycofanego z użytku, bo był nieekonomiczny. Państwowe firmy nie potrafiły stworzyć niczego lepszego, być może uda się to dzięki funduszom i pomysłom prywatnych przedsiębiorców. Z Japonii lub Europy do USA będzie się można przemieścić zaledwie w dwie godziny, pytanie tylko, kiedy stanie się to rzeczywistością - za 10 lat, za 20 lat czy dopiero 30 lat?
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.