Wiele feministek nie ma wątpliwości, że gdyby Marilyn Monroe przyszła na świat nieco później, zasiliłaby ich szeregi Kobieta, która nie ma swoich ulubionych perfum, to kobieta bez przyszłości. Autorstwo tego efektownego, a i w swej przewrotności wielce trafnego powiedzonka przypisuje się Coco Chanel. Idealna bohaterka słynnej francuskiej projektantki i dziś często idealnie wpisująca się w feministyczne dekalogi to kobieta, która nie tylko roztacza wokół siebie perfumeryjną aurę, ale jest równie zniewalająca w innych sferach życia. Jest kimś. Ma ciało i duszę. Marilyn Monroe nie tylko spała w oparach Chanel N°5, ale i stała się uosobieniem seksu, była fascynującą kobietą i świetną aktorką. Zanim jednak zanurzyła się w życiu, o jakim marzyła, zafundowała sobie nową szczękę, usunęła kilka żeber i skorygowała nos. Do ostentacyjnego seksapilu, kojarzonego wyłącznie z fizycznością, dodała także coś, co odróżniało ją od tlenionej lalki. Rozchwianą, ale niezwykłą osobowość. To był początek końca. Za własną legendę przyszło jej zapłacić najwyższą cenę.
Każda kobieta - według Coco Chanel - powinna mieć własną legendę. No i oczywiście perfumy. Niezależnie od tego, czy jest megagwiazdą kina, czy też jej życie w skali publicznej pozostaje anonimowe. A wówczas ambicje, plany do zrealizowania i marzenia, z których niełatwo zrezygnować, poza nią nikogo nie interesują. Trudno. Tak definiowane pojęcie kobiecej legendy przynależy więc i do zwykłych śmiertelniczek, których życie po latach zostanie co najwyżej zapisane w rodzinnej pamięci, jak i do tych pozostałych. Nieśmiertelnych
Jak się jednak okazuje, i na tym polu bywają nieporozumienia. Na zakończonym niedawno festiwalu filmowym w Wenecji wielka gwiazda amerykańskiego kina Lauren Bacall na jednej z konferencji prasowych swoimi słowami wywołała prawdziwą konsternację. Zapytana o to, jak grało się jej u boku innej legendy, Nicole Kidman - bez chwili wahania odpowiedziała: "Ona jeszcze nie jest legendą, ona dopiero zaczyna grać w te klocki". Na głowę Bacall posypały się gromy. Jeśli Kidman nie jest żywą legendą, to kto nią jest? Jak można z taką zawodową nonszalancją traktować koleżankę po fachu, która nie tylko jest ulubienicą kinomanów, piękną kobietą, ale i wybitną aktorką. Jest kimś. Jak mało która z dzisiejszych gwiazd rozbudza wyobraźnię wielbicieli. Co za kobieta. Co za aktorka - wzdychają
Dlaczego nie rozumie tego Lauren Bacall, która także już za życia stała się legendą? Zwłaszcza że niemała w tym zasługa innej legendy - Humphreya Bogarta, którego była żoną; o dwadzieścia pięć lat młodszą. Z pewnością także łatwiej było jej grać w te klocki, bo kolejnymi towarzyszami życia aktorki byli Frank Sinatra i Jason Robards. Także legendy. Łatwiej, chociaż nie do końca. Czy bowiem dobre zamążpójście a priori gwarantuje życie owiane legendą? Nie. Do tego potrzeba nie tylko ulubionych perfum, słynnego męża, ale i mocnego charakteru, który nie pozwoli zginąć w cieniu jego... legendy. Bacall się to udało. Zmierzyła się z Bogartem na planie filmowym nie tylko na spojrzenia, liczbę wypalonych na ekranie papierosów, ale i na osobowość. W tym pojedynku nie było pokonanych. Podobnie jest z Nicole Kidman, której charyzmy nie przyćmił były mąż Tom Cruise. Co więcej, aktorka błyskawicznie wyszła z cienia, jaki na kinowy ekran rzucał amerykański gwiazdor. Istnieje nawet przypuszczenie, że to ona, a nie on na stałe zawita w panteonie filmowych legend.
Śpię tylko w Chanel N°5 - mawiała Marilyn Monroe. Jestem nową twarzą Chanel N°5 - może o sobie z dumą powiedzieć Kidman. Obie aktorki na pytanie, kim są, mogłyby odpowiedzieć: jestem zwyczajnie skomplikowaną kobietą. A w moją legendę wpisane są nieudane miłości, krótkie romanse. Brak rodziny i uwielbienie tłumów. Chwile wielkiej radości i równie wielkiego cierpienia. Los zwyczajnie skomplikowanej kobiety. Wczoraj i dziś. Współczesna legenda współczesnej kobiety.
Czasami wystarczy umrzeć w odpowiednim czasie i już. Wówczas nikt nie kwestionuje pośmiertnej legendy. Marilyn Monroe popełniła samobójstwo w wieku 36 lat. Podobno z miłości. Ciekawe, że dziś wiele czołowych feministek nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że gdyby aktorka przyszła na świat później, na przykład w latach 60., to z pewnością zasiliłaby ich szeregi. Czy jednak wówczas zostałaby legendą? Pewnie nie.
Legenda to także styl życia, o którym opowiada się latami. Greta Garbo była znana nie tylko ze swoich królewskich ról i spojrzeń, ale i z samotniczego życia. Nie jestem samotna, ale zostawcie mnie w samotności - mawiała. Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci i do końca życia sama ogrzewała się w promieniach sławy. Robiła to jednak tak, że legendarny stał się nawet jej rozmiar stopy. Numer czterdziesty drugi. Boska Greta. Legendą jak bluszczem obrosło także rozwiązłe życie Anaes Nin.
Ta z kolei lubiła powtarzać: nie cierpię mężczyzn, którzy boją się silnych kobiet. Dobry początek legendy. W swoich dziennikach Nin zapisała: "zwykłe życie mnie nie interesuje. Szukam jedynie intensywnych doznań. Podzielam dążność surrealistów do cudowności". Czy to wystarczyło, by stać się legendą... A gdzie perfumy?
Jak się jednak okazuje, i na tym polu bywają nieporozumienia. Na zakończonym niedawno festiwalu filmowym w Wenecji wielka gwiazda amerykańskiego kina Lauren Bacall na jednej z konferencji prasowych swoimi słowami wywołała prawdziwą konsternację. Zapytana o to, jak grało się jej u boku innej legendy, Nicole Kidman - bez chwili wahania odpowiedziała: "Ona jeszcze nie jest legendą, ona dopiero zaczyna grać w te klocki". Na głowę Bacall posypały się gromy. Jeśli Kidman nie jest żywą legendą, to kto nią jest? Jak można z taką zawodową nonszalancją traktować koleżankę po fachu, która nie tylko jest ulubienicą kinomanów, piękną kobietą, ale i wybitną aktorką. Jest kimś. Jak mało która z dzisiejszych gwiazd rozbudza wyobraźnię wielbicieli. Co za kobieta. Co za aktorka - wzdychają
Dlaczego nie rozumie tego Lauren Bacall, która także już za życia stała się legendą? Zwłaszcza że niemała w tym zasługa innej legendy - Humphreya Bogarta, którego była żoną; o dwadzieścia pięć lat młodszą. Z pewnością także łatwiej było jej grać w te klocki, bo kolejnymi towarzyszami życia aktorki byli Frank Sinatra i Jason Robards. Także legendy. Łatwiej, chociaż nie do końca. Czy bowiem dobre zamążpójście a priori gwarantuje życie owiane legendą? Nie. Do tego potrzeba nie tylko ulubionych perfum, słynnego męża, ale i mocnego charakteru, który nie pozwoli zginąć w cieniu jego... legendy. Bacall się to udało. Zmierzyła się z Bogartem na planie filmowym nie tylko na spojrzenia, liczbę wypalonych na ekranie papierosów, ale i na osobowość. W tym pojedynku nie było pokonanych. Podobnie jest z Nicole Kidman, której charyzmy nie przyćmił były mąż Tom Cruise. Co więcej, aktorka błyskawicznie wyszła z cienia, jaki na kinowy ekran rzucał amerykański gwiazdor. Istnieje nawet przypuszczenie, że to ona, a nie on na stałe zawita w panteonie filmowych legend.
Śpię tylko w Chanel N°5 - mawiała Marilyn Monroe. Jestem nową twarzą Chanel N°5 - może o sobie z dumą powiedzieć Kidman. Obie aktorki na pytanie, kim są, mogłyby odpowiedzieć: jestem zwyczajnie skomplikowaną kobietą. A w moją legendę wpisane są nieudane miłości, krótkie romanse. Brak rodziny i uwielbienie tłumów. Chwile wielkiej radości i równie wielkiego cierpienia. Los zwyczajnie skomplikowanej kobiety. Wczoraj i dziś. Współczesna legenda współczesnej kobiety.
Czasami wystarczy umrzeć w odpowiednim czasie i już. Wówczas nikt nie kwestionuje pośmiertnej legendy. Marilyn Monroe popełniła samobójstwo w wieku 36 lat. Podobno z miłości. Ciekawe, że dziś wiele czołowych feministek nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że gdyby aktorka przyszła na świat później, na przykład w latach 60., to z pewnością zasiliłaby ich szeregi. Czy jednak wówczas zostałaby legendą? Pewnie nie.
Legenda to także styl życia, o którym opowiada się latami. Greta Garbo była znana nie tylko ze swoich królewskich ról i spojrzeń, ale i z samotniczego życia. Nie jestem samotna, ale zostawcie mnie w samotności - mawiała. Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci i do końca życia sama ogrzewała się w promieniach sławy. Robiła to jednak tak, że legendarny stał się nawet jej rozmiar stopy. Numer czterdziesty drugi. Boska Greta. Legendą jak bluszczem obrosło także rozwiązłe życie Anaes Nin.
Ta z kolei lubiła powtarzać: nie cierpię mężczyzn, którzy boją się silnych kobiet. Dobry początek legendy. W swoich dziennikach Nin zapisała: "zwykłe życie mnie nie interesuje. Szukam jedynie intensywnych doznań. Podzielam dążność surrealistów do cudowności". Czy to wystarczyło, by stać się legendą... A gdzie perfumy?
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.