Gajos fotograf narodził się podczas przygotowywania ról: wnikliwie obserwując ludzi i przyrodę Większość z nas w kieszeni nosi telefony komórkowe, Janusz Gajos zawsze ma przy sobie aparat fotograficzny. Kiedyś był z żoną i Magdą Umer na urlopie we Włoszech. Na ekranie laptopa przeglądał zrobione przez siebie fotografie. Umer się nimi zainteresowała i namówiła do zorganizowania wystawy (dwa lata temu). Gajos jest zawsze gotów do zrobienia fotografii, do upolowania ciekawej twarzy czy osoby, na przykład kolegi aktora. W przerwach między próbami, w bufecie teatru, podczas rozmów czy spotkań towarzyskich znienacka wyciąga aparat i pstryka. - Nie robię zdjęć tak sobie, lecz zawsze szukam ciekawego ujęcia. Nie interesuje mnie banalny sposób pokazania człowieka - mówi "Wprost" Janusz Gajos, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów. W Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej do 28 września można oglądać fotografie Gajosa. On sam uważa, że teraz prezentuje prace znacznie dojrzalsze i doskonalsze warsztatowo od tych pokazywanych dwa lata temu. Na wystawie są m.in. zdjęcia Krystyny Jandy (zrobione w stylu Witkacego), Magdy Umer czy Kazimierza Kutza. Wszystkie zostały poddane komputerowej obróbce przez samego Gajosa.
Gajos jak Friedrich
Janusz Gajos dotychczas nie robił portretów: sam często bierze udział w pozowanych sesjach, więc uważa, że po pierwsze, to za trudne, a po drugie, nie ma sumienia tak męczyć ludzi. - Podpatruję zawodowców i to mnie troszkę przeraża, bo trzeba jednak się przyłożyć i mieć drogi sprzęt. Z zaglądaniem w oczy dałbym sobie radę, z dobrymi pomysłami mogłoby być gorzej - opowiada Gajos. Jest równie skromnym fotografikiem jak aktorem i w obu tych rolach jest perfekcjonistą.
Część pokazywanych na warszawskiej wystawie prac to rezultat niedawnej podróży do Norwegii. - Zatrzymywałem się w miejscach, gdzie był zakaz zatrzymywania, na przykład na mostach, albo rano wkładałem gumiaki i szedłem w las szukać pięknych kadrów. Po raz pierwszy odbyłem wyprawę specjalnie dla zdjęć - zrobiłem ponad 6 tysięcy kilometrów - mówi Janusz Gajos. Pośród czterdziestu prac pokazywanych na wystawie większość to krajobrazy: pełne mgieł i nierzeczywistych gór porośniętych tajemniczymi mchami. Przypominają one obrazy niemieckiego mistrza XIX-wiecznego malarstwa - Caspara Davida Friedricha
Od małpy do artysty
Od pierwszych swoich ról Janusz Gajos starał się być dobrym rzemieślnikiem. W przeciwieństwie do wielu kolegów nie traktuje aktorstwa jak misji. Podobnie postrzega fotografowanie. "Można powiedzieć za Konstantym Stanisławskim, że należy do aktorów, którzy lubią sztukę w sobie, a nie siebie w sztuce. Tacy byli najwięksi" - napisała Elżbieta Baniewicz w niedawno wydanej biografii aktora "Nie gram siebie". Gajos fotograf narodził się podczas przygotowywania ról. Aby były wiarygodne i dopracowane warsztatowo, wnikliwie obserwował ludzi, przyrodę, analizował sytuacje. Podobnie postępuje jako fotograf.
Janusz Gajos opowiada, że pierwszym jego aparatem była tzw. małpa, czyli sprzęt, w którym wszystko ustawiało się automatycznie. Dopiero po dziesięciu latach fotografowania doszedł do tego, że potrafi osiągać zamierzony efekt, odpowiednio ustawiając parametry. Rzemiosła nauczył się z podręczników: metodą prób i błędów. - Nigdy nie miałem kontaktu z ciemnią, nie mam też swoich mistrzów w tej dziedzinie. Wszystkich zmian dokonuję za pomocą komputera. Tego też sam się nauczyłem - opowiada Gajos.
Janusz Gajos mówi, że aktor musi być punktualny i zawsze w formie, bo widza nie obchodzą jego bóle duszy czy głowy. I w fotografii jest podobnie: kiedy chce się zrobić niesamowite góry spowite chmurami czy mgłami, jeśli się nie zdąży czy nie przyłoży, natura nie da drugiej szansy
Pułapka Janka Kosa
Aktorską karierę Janusza Gajosa mogła pogrzebać rola Janka Kosa w serialu "Czterej pancerni i pies". Mógł też podczas kręcenia tego serialu stracić życie. Któregoś dnia kilka godzin czekał na ujęcie, więc położył się na polanie i zasnął. Kierowca wielkiej ciężarówki, która tamtędy przejeżdżała, nie zauważył aktora i przejechał go. Były obawy, że Gajos nie będzie nigdy chodził. Okazało się, że błyskawicznie odzyskał sprawność. Gorzej było z odcięciem się od roli Janka Kosa. Ale Gajos nie skończył jak Stanisław Mikulski, który do końca życia pozostanie kapitanem Klossem, czy jak Peter Falk, który żartuje, że nawet na nagrobku będzie widniał napis "Tu spoczywa porucznik Columbo".
Aby wyjść z niewygodnej szuflady, Janusz Gajos przez lata ciężko pracował, był uparty i wierzył w siebie. I odniósł sukces już jako aktor w pełni dojrzały. Może dlatego stworzył ponad trzysta świetnych ról teatralnych i filmowych, w tym tak wybitne, jak w "Wahadełku" Bajona czy "Ucieczce z kina Wolność" Marczewskiego. Najgłośniejszym filmem ostatnich lat o alkoholizmie było "Zostawić Las Vegas" Mike'a Figgisa. Nicolas Cage otrzymał za nią Oscara. Gdyby Cage zobaczył Gajosa w roli alkoholika w "Żółtym szaliku" Morgensterna, popadłby w kompleksy. W nieudanej "Zemście" Andrzeja Wajdy zagrany przez Gajosa Cześnik Raptusiewicz był jedyną wielką rolą.
Gajos nie zamierza rezygnować z aktorstwa na rzecz fotografii. Chce jednak sprawdzić rynkową wartość swojej pasji i sprzedawać swoje zdjęcia. Bo Janusz Gajos nie uprawia sztuki dla sztuki, lecz dla odbiorcy, który weryfikuje go, wydając pieniądze na bilet czy kupując fotografie.
Janusz Gajos dotychczas nie robił portretów: sam często bierze udział w pozowanych sesjach, więc uważa, że po pierwsze, to za trudne, a po drugie, nie ma sumienia tak męczyć ludzi. - Podpatruję zawodowców i to mnie troszkę przeraża, bo trzeba jednak się przyłożyć i mieć drogi sprzęt. Z zaglądaniem w oczy dałbym sobie radę, z dobrymi pomysłami mogłoby być gorzej - opowiada Gajos. Jest równie skromnym fotografikiem jak aktorem i w obu tych rolach jest perfekcjonistą.
Część pokazywanych na warszawskiej wystawie prac to rezultat niedawnej podróży do Norwegii. - Zatrzymywałem się w miejscach, gdzie był zakaz zatrzymywania, na przykład na mostach, albo rano wkładałem gumiaki i szedłem w las szukać pięknych kadrów. Po raz pierwszy odbyłem wyprawę specjalnie dla zdjęć - zrobiłem ponad 6 tysięcy kilometrów - mówi Janusz Gajos. Pośród czterdziestu prac pokazywanych na wystawie większość to krajobrazy: pełne mgieł i nierzeczywistych gór porośniętych tajemniczymi mchami. Przypominają one obrazy niemieckiego mistrza XIX-wiecznego malarstwa - Caspara Davida Friedricha
Od małpy do artysty
Od pierwszych swoich ról Janusz Gajos starał się być dobrym rzemieślnikiem. W przeciwieństwie do wielu kolegów nie traktuje aktorstwa jak misji. Podobnie postrzega fotografowanie. "Można powiedzieć za Konstantym Stanisławskim, że należy do aktorów, którzy lubią sztukę w sobie, a nie siebie w sztuce. Tacy byli najwięksi" - napisała Elżbieta Baniewicz w niedawno wydanej biografii aktora "Nie gram siebie". Gajos fotograf narodził się podczas przygotowywania ról. Aby były wiarygodne i dopracowane warsztatowo, wnikliwie obserwował ludzi, przyrodę, analizował sytuacje. Podobnie postępuje jako fotograf.
Janusz Gajos opowiada, że pierwszym jego aparatem była tzw. małpa, czyli sprzęt, w którym wszystko ustawiało się automatycznie. Dopiero po dziesięciu latach fotografowania doszedł do tego, że potrafi osiągać zamierzony efekt, odpowiednio ustawiając parametry. Rzemiosła nauczył się z podręczników: metodą prób i błędów. - Nigdy nie miałem kontaktu z ciemnią, nie mam też swoich mistrzów w tej dziedzinie. Wszystkich zmian dokonuję za pomocą komputera. Tego też sam się nauczyłem - opowiada Gajos.
Janusz Gajos mówi, że aktor musi być punktualny i zawsze w formie, bo widza nie obchodzą jego bóle duszy czy głowy. I w fotografii jest podobnie: kiedy chce się zrobić niesamowite góry spowite chmurami czy mgłami, jeśli się nie zdąży czy nie przyłoży, natura nie da drugiej szansy
Pułapka Janka Kosa
Aktorską karierę Janusza Gajosa mogła pogrzebać rola Janka Kosa w serialu "Czterej pancerni i pies". Mógł też podczas kręcenia tego serialu stracić życie. Któregoś dnia kilka godzin czekał na ujęcie, więc położył się na polanie i zasnął. Kierowca wielkiej ciężarówki, która tamtędy przejeżdżała, nie zauważył aktora i przejechał go. Były obawy, że Gajos nie będzie nigdy chodził. Okazało się, że błyskawicznie odzyskał sprawność. Gorzej było z odcięciem się od roli Janka Kosa. Ale Gajos nie skończył jak Stanisław Mikulski, który do końca życia pozostanie kapitanem Klossem, czy jak Peter Falk, który żartuje, że nawet na nagrobku będzie widniał napis "Tu spoczywa porucznik Columbo".
Aby wyjść z niewygodnej szuflady, Janusz Gajos przez lata ciężko pracował, był uparty i wierzył w siebie. I odniósł sukces już jako aktor w pełni dojrzały. Może dlatego stworzył ponad trzysta świetnych ról teatralnych i filmowych, w tym tak wybitne, jak w "Wahadełku" Bajona czy "Ucieczce z kina Wolność" Marczewskiego. Najgłośniejszym filmem ostatnich lat o alkoholizmie było "Zostawić Las Vegas" Mike'a Figgisa. Nicolas Cage otrzymał za nią Oscara. Gdyby Cage zobaczył Gajosa w roli alkoholika w "Żółtym szaliku" Morgensterna, popadłby w kompleksy. W nieudanej "Zemście" Andrzeja Wajdy zagrany przez Gajosa Cześnik Raptusiewicz był jedyną wielką rolą.
Gajos nie zamierza rezygnować z aktorstwa na rzecz fotografii. Chce jednak sprawdzić rynkową wartość swojej pasji i sprzedawać swoje zdjęcia. Bo Janusz Gajos nie uprawia sztuki dla sztuki, lecz dla odbiorcy, który weryfikuje go, wydając pieniądze na bilet czy kupując fotografie.
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.