Zamiast doganiać Stany Zjednoczone, Unia Europejska ciągle rozwija się wolniej niż amerykański olbrzym W 2000 r. w Lizbonie przywódcy Unii Europejskiej postawili przed nią ambitny cel: sprawić, by gospodarka unii stała się najbardziej konkurencyjna i dynamiczna na świecie, zdolna do rozwoju zarówno zgodnego z normami ekologii, jak i zapewniającego większą liczbę i wyższą jakość miejsc pracy oraz zwiększoną spójność społeczną. W Lizbonie i na kolejnych szczytach te ogólne cele starano się przełożyć na cele cząstkowe. Na przykład stopa zatrudnienia (odsetek zatrudnionych wśród ludności w wieku 15-64 lata) ma wzrosnąć do 70 proc., a efektywny wiek emerytalny o 5 lat.
Socjalistyczny europejski kapitalizm
Po czterech latach od podjęcia zobowiązań nastał czas rozliczeń, a te nie wypadają najlepiej. Potwierdzają to m.in. niedawno opublikowane raporty Komisji Europejskiej i Komitetu Polityki Ekonomicznej (EPC). Owszem, unijny wskaźnik zatrudnienia wzrósł z 62,5 proc. w 1999 r. do 64,3 proc. w 2002 r. Zaczynają też dawać efekty reformy rynku pracy przeprowadzone w niektórych krajach, na przykład w Hiszpanii (to pokazuje, że Polska nie jest skazana na niskie zatrudnienie i wysokie bezrobocie). W wielu państwach UE otworzono na konkurencję sektory wcześ-niej zmonopolizowane: telekomunikację, energetykę, usługi pocztowe, transport kolejowy. Spowodowało to poważną obniżkę kosztów i cen. Przeważają jednak opóźnienia w realizacji najważniejszych spraw, a wyniki są dużo gorsze od zamierzonych. Zamiast doganiać Stany Zjednoczone, unia rozwijała się w latach 2001-2003 wolniej niż amerykański olbrzym. Wydajność pracy była w latach 70. w UE równa amerykańskiej, ale w połowie lat 90. spadła do 87 proc., a w 2003 r. do 82 proc. poziomu USA. Jednocześnie w Ameryce pracuje dużo więcej ludzi zdolnych do pracy (około 80 proc. w porównaniu z 64,3 proc. w UE) i mniej jest bezrobotnych. Jak to pogodzić z obrazem amerykańskiego "wilczego" kapitalizmu, przedstawianym w socjalistycznych komiksach i na socjalistycznych zlotach?
Niemiecko-włosko--francuski żółw
Omawiając realizację strategii lizbońskiej, nie da się uciec od porównań UE z USA; są one zresztą pouczające. Na przykład w latach 1994-2003 Amerykę doganiały pod względem poziomu PKB na mieszkańca tylko trzy kraje unii: Irlandia (prawie 8 proc. wzrostu rocznie!), a potem - z dużym odstępem - Luksemburg i Finlandia. Najbardziej pod względem tempa wzrostu odstawały Niemcy, Włochy i Francja, tworzące większość produktu narodowego unii. W tych krajach reformy są najbardziej opóźnione. Przeciętne amerykańskie gospodarstwa domowe były lepiej wyposażone w sprzęt trwałego użytku niż gospodarstwa we wszystkich niemal krajach UE, a biedne amerykańskie rodziny miały więcej powierzchni mieszkalnej niż przeciętne rodziny w krajach piętnastki. To też jest przyczynek do "wilczego" kapitalizmu w Ameryce. Choć średnie bezrobocie w UE (8,1 proc.) było w 2003 r. wyższe niż w USA (6 proc.), to niektóre kraje unii (Holandia, Irlandia, Wielka Brytania, Szwecja, Dania i Austria) pod tym względem były w lepszej sytuacji niż USA. Wyższy niż amerykański wskaźnik bezrobocia wyróżniał m.in. Niemcy, Włochy, Francję, Hiszpanię (choć ta, jak wspomniałem, zrobiła w ostatnich latach ogromne postępy). W USA wydatki budżetu stanowiły w 2003 r. 35,7 proc. PKB, a w UE aż 48,5 proc. PKB. Spośród krajów piętnastki tylko Irlandia miała mniejsze obciążenie (35,2 proc. PKB) i dzięki temu - podobnie jak brat zza Atlantyku - mogła mieć stosunkowo niskie podatki.
W Polsce obciążenie PKB wydatkami bud-żetu sięgało 47 proc., a podatkami - 42 proc. Z nawiązką realizujemy europejski model państwa dobrobytu, tyle że daleko nam jeszcze do europejskiego dobrobytu i z takimi obciążeniami trudno nam będzie szybko go osiągnąć. Wreszcie, USA wydają na badania i rozwój więcej niż przeciętnie UE (2,8 proc. PKB w porównaniu z 2 proc. PKB), ale Niemcy i Francja przeznaczają na ten cel niewiele mniejszy odsetek PKB. Nie usunie się więc innowacyjnej luki na niekorzyść unii przez mechaniczne zwiększanie nakładów na ten cel, czego domaga się wielu naukowców. Trzeba w unii usunąć bariery wolności gospodarczej i konkurencji, a także zreformować ospałe uniwersytety. Innowacyjność zależy głównie od zmian w instytucjach, a nie od prostego zwiększania wydatków.
Egzamin z Lizbony
Dobrze, że unijne instancje krytycznie rozliczają kraje z realizacji strategii lizbońskiej. Taka mobilizacja powinna sprzyjać przyspieszaniu reform niezbędnych do osiągania jej celów. Nowi członkowie UE, w tym oczywiście Polska, szczególnie potrzebują szybkiego, długofalowego rozwoju, bo tak wiele mają do nadrobienia w stosunku do piętnastki. Dlatego właśnie te kraje powinny stanąć w unii na czele ruchu na rzecz strategii lizbońskiej, a zwłaszcza jej celów gospodarczych. Jej realizacja jest niezbędną podstawą wspólnego gospodarczego sukcesu nowych i starych członków UE.
Warto zaznaczyć, że samo rozszerzenie unii wzmocniło bodźce do reformowania się starych członków UE. Łatwość przeniesienia produkcji do nowych państw członkowskich pomaga w zmniejszaniu nadmiernej presji płacowej i w wydłużaniu - znacznie skróconego wcześniej - czasu pracy. Wygląda na to, że nawet we Francji może dojść do wyeliminowania piramidy socjalistycznego absurdu, a mianowicie skróconego do 35 godzin tygodnia pracy. Nawiasem mówiąc, tylko grą pod francuską publikę można wyjaśniać (choć nie usprawiedliwiać) ostatnie żądania niektórych francuskich polityków, by nowe kraje unii podwyższyły podatki od przedsiębiorstw. Tego na szczęście nie da się przeforsować. Legalizacja zwiększonej migracji zarobkowej z nowych do starych krajów członkowskich pomaga tym drugim uelastycznić rynek pracy. Wreszcie, niektórzy nowi członkowie dają piętnastce dobry przykład w przeprowadzaniu reform. Na czele plasują się tu państwa nadbałtyckie i Słowacja, która - dzięki przemianom ostatnich lat - przeszła z pozycji marudera do światowej elity krajów o najlepszym klimacie inwestycyjnym. U nas przeważają (udawane) nadzieje, że chorobę finansów publicznych da się zwyczajnie przespać, a czujność przedstawicieli narodu skupia się na tym, by po trzech latach dramatycznego spowolnienia prywatyzacji rząd jej przypadkiem nie przyspieszył.
Po czterech latach od podjęcia zobowiązań nastał czas rozliczeń, a te nie wypadają najlepiej. Potwierdzają to m.in. niedawno opublikowane raporty Komisji Europejskiej i Komitetu Polityki Ekonomicznej (EPC). Owszem, unijny wskaźnik zatrudnienia wzrósł z 62,5 proc. w 1999 r. do 64,3 proc. w 2002 r. Zaczynają też dawać efekty reformy rynku pracy przeprowadzone w niektórych krajach, na przykład w Hiszpanii (to pokazuje, że Polska nie jest skazana na niskie zatrudnienie i wysokie bezrobocie). W wielu państwach UE otworzono na konkurencję sektory wcześ-niej zmonopolizowane: telekomunikację, energetykę, usługi pocztowe, transport kolejowy. Spowodowało to poważną obniżkę kosztów i cen. Przeważają jednak opóźnienia w realizacji najważniejszych spraw, a wyniki są dużo gorsze od zamierzonych. Zamiast doganiać Stany Zjednoczone, unia rozwijała się w latach 2001-2003 wolniej niż amerykański olbrzym. Wydajność pracy była w latach 70. w UE równa amerykańskiej, ale w połowie lat 90. spadła do 87 proc., a w 2003 r. do 82 proc. poziomu USA. Jednocześnie w Ameryce pracuje dużo więcej ludzi zdolnych do pracy (około 80 proc. w porównaniu z 64,3 proc. w UE) i mniej jest bezrobotnych. Jak to pogodzić z obrazem amerykańskiego "wilczego" kapitalizmu, przedstawianym w socjalistycznych komiksach i na socjalistycznych zlotach?
Niemiecko-włosko--francuski żółw
Omawiając realizację strategii lizbońskiej, nie da się uciec od porównań UE z USA; są one zresztą pouczające. Na przykład w latach 1994-2003 Amerykę doganiały pod względem poziomu PKB na mieszkańca tylko trzy kraje unii: Irlandia (prawie 8 proc. wzrostu rocznie!), a potem - z dużym odstępem - Luksemburg i Finlandia. Najbardziej pod względem tempa wzrostu odstawały Niemcy, Włochy i Francja, tworzące większość produktu narodowego unii. W tych krajach reformy są najbardziej opóźnione. Przeciętne amerykańskie gospodarstwa domowe były lepiej wyposażone w sprzęt trwałego użytku niż gospodarstwa we wszystkich niemal krajach UE, a biedne amerykańskie rodziny miały więcej powierzchni mieszkalnej niż przeciętne rodziny w krajach piętnastki. To też jest przyczynek do "wilczego" kapitalizmu w Ameryce. Choć średnie bezrobocie w UE (8,1 proc.) było w 2003 r. wyższe niż w USA (6 proc.), to niektóre kraje unii (Holandia, Irlandia, Wielka Brytania, Szwecja, Dania i Austria) pod tym względem były w lepszej sytuacji niż USA. Wyższy niż amerykański wskaźnik bezrobocia wyróżniał m.in. Niemcy, Włochy, Francję, Hiszpanię (choć ta, jak wspomniałem, zrobiła w ostatnich latach ogromne postępy). W USA wydatki budżetu stanowiły w 2003 r. 35,7 proc. PKB, a w UE aż 48,5 proc. PKB. Spośród krajów piętnastki tylko Irlandia miała mniejsze obciążenie (35,2 proc. PKB) i dzięki temu - podobnie jak brat zza Atlantyku - mogła mieć stosunkowo niskie podatki.
W Polsce obciążenie PKB wydatkami bud-żetu sięgało 47 proc., a podatkami - 42 proc. Z nawiązką realizujemy europejski model państwa dobrobytu, tyle że daleko nam jeszcze do europejskiego dobrobytu i z takimi obciążeniami trudno nam będzie szybko go osiągnąć. Wreszcie, USA wydają na badania i rozwój więcej niż przeciętnie UE (2,8 proc. PKB w porównaniu z 2 proc. PKB), ale Niemcy i Francja przeznaczają na ten cel niewiele mniejszy odsetek PKB. Nie usunie się więc innowacyjnej luki na niekorzyść unii przez mechaniczne zwiększanie nakładów na ten cel, czego domaga się wielu naukowców. Trzeba w unii usunąć bariery wolności gospodarczej i konkurencji, a także zreformować ospałe uniwersytety. Innowacyjność zależy głównie od zmian w instytucjach, a nie od prostego zwiększania wydatków.
Egzamin z Lizbony
Dobrze, że unijne instancje krytycznie rozliczają kraje z realizacji strategii lizbońskiej. Taka mobilizacja powinna sprzyjać przyspieszaniu reform niezbędnych do osiągania jej celów. Nowi członkowie UE, w tym oczywiście Polska, szczególnie potrzebują szybkiego, długofalowego rozwoju, bo tak wiele mają do nadrobienia w stosunku do piętnastki. Dlatego właśnie te kraje powinny stanąć w unii na czele ruchu na rzecz strategii lizbońskiej, a zwłaszcza jej celów gospodarczych. Jej realizacja jest niezbędną podstawą wspólnego gospodarczego sukcesu nowych i starych członków UE.
Warto zaznaczyć, że samo rozszerzenie unii wzmocniło bodźce do reformowania się starych członków UE. Łatwość przeniesienia produkcji do nowych państw członkowskich pomaga w zmniejszaniu nadmiernej presji płacowej i w wydłużaniu - znacznie skróconego wcześniej - czasu pracy. Wygląda na to, że nawet we Francji może dojść do wyeliminowania piramidy socjalistycznego absurdu, a mianowicie skróconego do 35 godzin tygodnia pracy. Nawiasem mówiąc, tylko grą pod francuską publikę można wyjaśniać (choć nie usprawiedliwiać) ostatnie żądania niektórych francuskich polityków, by nowe kraje unii podwyższyły podatki od przedsiębiorstw. Tego na szczęście nie da się przeforsować. Legalizacja zwiększonej migracji zarobkowej z nowych do starych krajów członkowskich pomaga tym drugim uelastycznić rynek pracy. Wreszcie, niektórzy nowi członkowie dają piętnastce dobry przykład w przeprowadzaniu reform. Na czele plasują się tu państwa nadbałtyckie i Słowacja, która - dzięki przemianom ostatnich lat - przeszła z pozycji marudera do światowej elity krajów o najlepszym klimacie inwestycyjnym. U nas przeważają (udawane) nadzieje, że chorobę finansów publicznych da się zwyczajnie przespać, a czujność przedstawicieli narodu skupia się na tym, by po trzech latach dramatycznego spowolnienia prywatyzacji rząd jej przypadkiem nie przyspieszył.
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.