Film "Upadek" pokazuje naród niemiecki do końca tkwiący w hitlerowskim obłędzie Kręcenie w Niemczech fabularnego filmu o Adolfie Hitlerze odkładano latami, by nie być posądzonym o apoteozę Führera. Gdy reżyser Olivier Hirschbiegel się na to zdecydował, padł zarzut, że Hitler będzie pokazany z sympatią. Może dlatego, że rolę Führera powierzono Brunonowi Ganzowi, najbardziej znanemu z roli anioła Damiena w "Niebie nad Berlinem" Wima Wendersa. "Upadek" Hirschbiegla rozwiewa obawy o uczłowieczenie dyktatora. Führer w kreacji Ganza miewa ludzkie odruchy, jednak to właśnie jego człowieczeństwo w konfrontacji z piekłem dziejącym się dookoła czyni z niego potwora. Kreacja Ganza jest w jakimś sensie egzemplifikacją słynnej tezy Hannah Arendt o banalności zła.
Pustka pieczołowitości
Nieliczni już świadkowie, którzy obserwowali Hitlera na co dzień, twierdzą, że Ganzowi udało się wczuć w duszę dyktatora. Nieocenioną pomocą dla aktora okazała się odnaleziona taśma z wypowiedziami Hitlera w prywatnym gronie (nie wiedział, że są nagrywane). To właśnie na tej m.in. podstawie Ganz stworzył wodza III Rzeszy prywatnego. Nie udało mu się jednak pokazać Hitlera jako ucieleśnienia złego.
Fenomen Hitlera właściwie wymknął się Hirschbieglowi oraz producentowi i scenarzyście Berndtowi Eichingerowi. Ale może tak musiało być. Znamy najdrobniejsze szczegóły jego biografii, wiemy nawet, co się składało na jego ostatni posiłek (makaron w sosie pomidorowym). Biografowie nie pomijają nawet takich drobnostek, że męczyły go gazy i nie przejmował się ulżeniem sobie choćby w towarzystwie generałów. A jednak nagromadzenie takich szczegółów nie powoduje, że jesteśmy bliżej wyjaśnienia fenomenu wodza III Rzeszy. Podobnie jest w filmie Hirschbiegla. Pieczołowite odtworzenie wnętrz jego bunkra czy topografii kancelarii Rzeszy robi duże wrażenie, ale wydaje się puste. Hirschbiegel dba nawet o takie drobnostki, by mapy, które ogląda Hitler, pokazywały prawdziwe położenie polskich jednostek.
Z punktu widzenia sekretarki
To, o czym opowiada niemiecki reżyser, przypomina szekspirowskie dramaty władzy - Ryszarda III czy Makbeta. Ale w istocie "Upadek" nie jest niczym więcej, jak fabularyzowanym dokumentem. Twórcy mieli w Hitlerze i jego otoczeniu do dyspozycji postacie o olbrzymim ładunku dramatycznym. Choćby Hermanna Göringa, bohatera I wojny światowej, człowieka o niewątpliwej odwadze, zmieniającego się w opasłego, skorumpowanego i nie wahającego przed zbrodnią bydlaka. Podobnie jest w wypadku Josefa Goebbelsa - kuternogi i demonicznego mistrza propagandy, czy Heinricha Himmlera - cherlawego hodowcy kur, przeistaczającego się w zbrodniarza, który nie waha się miliony ludzi wysyłać na śmierć. Ładunek dramatyczny niesie też Albert Speer - wrażliwy i niewątpliwie utalentowany artysta, który zostaje ministrem do spraw zbrojeń. W filmie te postaci są tylko marionetkami.
Twórcy "Upadku" zdecydowali się uczynić pierwszoplanową postacią sekretarkę Hitlera Traudl Junge. I na tym pomyśle polegli. Alexandra Maria Lara, młoda aktorka (grała m.in. panią Walewską w serialu o Napoleonie) nie tyle okazała się zbyt słaba do udźwignięcia roli, co ma niewiele do zagrania. Pełni ona rolę skromniejszą, niż chór w tragedii antycznej, bowiem ani nie posuwa akcji, ani jej nie komentuje. Wrażenie robią wypowiedzi autentycznej Traudl Junge z dokumentalnego filmu "In toten Winkel", spinające początek i koniec filmu. Jej wyznanie o poczuciu o winy, bez uciekania się do wyjaśnień typu "nic nie wiedziałam, bo tylko wykonywałam rozkazy", pozostawia otwartym pytanie o współodpowiedzialność tzw. zwykłych Niemców za nazizm.
Najciekawsza w "Upadku" jest rola towarzyszki Hitlera Ewy Braun, którą gra Juliane Köhler, znana w Polsce z "Weissera" Wojciecha Marczewskiego. Köhler stworzyła postać, pełnej radości życia kobiety, która pod wpływem Hitlera przechodzi na stronę zła. Scena, w której Ewa na kolanach błaga Hitlera, by cofnął rozkaz rozstrzelania Hermanna Fegeleina (męża jej siostry), a w końcu ulega dyktatorowi, mówiąc: "Ty jesteś Führer", jest równie wstrząsająca, jak obraz Magdy Goebbels mordującej sześcioro swoich dzieci.
Obłęd narodu
Film Hirschbiegla mimo wszystko jest świadectwem zmian, jakie dokonują się w świadomości Niemców. Wpisuje się w nurt zapoczątkowany przez Günthera Grassa powieścią "Idąc rakiem". Od tej opowieści w Niemczech zaczęły się dyskusje o Niemcach jako ofiarach II wojny światowej. Hirschbiegel nie stawia znaku równości między sprawcami i ofiarami, między cierpieniem zawinionym a niewinnym. Pokazuje naród, który nawet w chwili upadku tkwi w obłędzie. Obłędzie morderczym do tego stopnia, że zwraca się przeciw sobie samemu. I nie zmienia tego wrażenia nawet to, że były wśród Niemców jednostki, które zachowały człowieczeństwo i przyzwoitość. Na innym poziomie niż Hitler, który potrafił pochwalić kucharkę, gdy zrobiła dobry obiad.
Nieliczni już świadkowie, którzy obserwowali Hitlera na co dzień, twierdzą, że Ganzowi udało się wczuć w duszę dyktatora. Nieocenioną pomocą dla aktora okazała się odnaleziona taśma z wypowiedziami Hitlera w prywatnym gronie (nie wiedział, że są nagrywane). To właśnie na tej m.in. podstawie Ganz stworzył wodza III Rzeszy prywatnego. Nie udało mu się jednak pokazać Hitlera jako ucieleśnienia złego.
Fenomen Hitlera właściwie wymknął się Hirschbieglowi oraz producentowi i scenarzyście Berndtowi Eichingerowi. Ale może tak musiało być. Znamy najdrobniejsze szczegóły jego biografii, wiemy nawet, co się składało na jego ostatni posiłek (makaron w sosie pomidorowym). Biografowie nie pomijają nawet takich drobnostek, że męczyły go gazy i nie przejmował się ulżeniem sobie choćby w towarzystwie generałów. A jednak nagromadzenie takich szczegółów nie powoduje, że jesteśmy bliżej wyjaśnienia fenomenu wodza III Rzeszy. Podobnie jest w filmie Hirschbiegla. Pieczołowite odtworzenie wnętrz jego bunkra czy topografii kancelarii Rzeszy robi duże wrażenie, ale wydaje się puste. Hirschbiegel dba nawet o takie drobnostki, by mapy, które ogląda Hitler, pokazywały prawdziwe położenie polskich jednostek.
Z punktu widzenia sekretarki
To, o czym opowiada niemiecki reżyser, przypomina szekspirowskie dramaty władzy - Ryszarda III czy Makbeta. Ale w istocie "Upadek" nie jest niczym więcej, jak fabularyzowanym dokumentem. Twórcy mieli w Hitlerze i jego otoczeniu do dyspozycji postacie o olbrzymim ładunku dramatycznym. Choćby Hermanna Göringa, bohatera I wojny światowej, człowieka o niewątpliwej odwadze, zmieniającego się w opasłego, skorumpowanego i nie wahającego przed zbrodnią bydlaka. Podobnie jest w wypadku Josefa Goebbelsa - kuternogi i demonicznego mistrza propagandy, czy Heinricha Himmlera - cherlawego hodowcy kur, przeistaczającego się w zbrodniarza, który nie waha się miliony ludzi wysyłać na śmierć. Ładunek dramatyczny niesie też Albert Speer - wrażliwy i niewątpliwie utalentowany artysta, który zostaje ministrem do spraw zbrojeń. W filmie te postaci są tylko marionetkami.
Twórcy "Upadku" zdecydowali się uczynić pierwszoplanową postacią sekretarkę Hitlera Traudl Junge. I na tym pomyśle polegli. Alexandra Maria Lara, młoda aktorka (grała m.in. panią Walewską w serialu o Napoleonie) nie tyle okazała się zbyt słaba do udźwignięcia roli, co ma niewiele do zagrania. Pełni ona rolę skromniejszą, niż chór w tragedii antycznej, bowiem ani nie posuwa akcji, ani jej nie komentuje. Wrażenie robią wypowiedzi autentycznej Traudl Junge z dokumentalnego filmu "In toten Winkel", spinające początek i koniec filmu. Jej wyznanie o poczuciu o winy, bez uciekania się do wyjaśnień typu "nic nie wiedziałam, bo tylko wykonywałam rozkazy", pozostawia otwartym pytanie o współodpowiedzialność tzw. zwykłych Niemców za nazizm.
Najciekawsza w "Upadku" jest rola towarzyszki Hitlera Ewy Braun, którą gra Juliane Köhler, znana w Polsce z "Weissera" Wojciecha Marczewskiego. Köhler stworzyła postać, pełnej radości życia kobiety, która pod wpływem Hitlera przechodzi na stronę zła. Scena, w której Ewa na kolanach błaga Hitlera, by cofnął rozkaz rozstrzelania Hermanna Fegeleina (męża jej siostry), a w końcu ulega dyktatorowi, mówiąc: "Ty jesteś Führer", jest równie wstrząsająca, jak obraz Magdy Goebbels mordującej sześcioro swoich dzieci.
Obłęd narodu
Film Hirschbiegla mimo wszystko jest świadectwem zmian, jakie dokonują się w świadomości Niemców. Wpisuje się w nurt zapoczątkowany przez Günthera Grassa powieścią "Idąc rakiem". Od tej opowieści w Niemczech zaczęły się dyskusje o Niemcach jako ofiarach II wojny światowej. Hirschbiegel nie stawia znaku równości między sprawcami i ofiarami, między cierpieniem zawinionym a niewinnym. Pokazuje naród, który nawet w chwili upadku tkwi w obłędzie. Obłędzie morderczym do tego stopnia, że zwraca się przeciw sobie samemu. I nie zmienia tego wrażenia nawet to, że były wśród Niemców jednostki, które zachowały człowieczeństwo i przyzwoitość. Na innym poziomie niż Hitler, który potrafił pochwalić kucharkę, gdy zrobiła dobry obiad.
Więcej możesz przeczytać w 39/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.