Pacyfiści w służbie terrorystów Dwie uratowane włoskie pacyfistki - Simona Pari i Simona Torretta - od chwili przybycia do Rzymu więcej dobrego mówią o porywaczach niż o własnym rządzie, który ocalił im życie. Dziękują za solidarność wszystkim muzułmanom na świecie. Początkowo porywacze uważali je za amerykańskie agentki, ale gdy się okazało, że pomagały zwykłym Irakijczykom, zadeklarowali chęć zapoznania ich z doktryną islamu, przeprosili i przed zwolnieniem podarowali książki o islamie i słodycze. W wywiadzie dla dziennika "Corriere della Sera" kobiety wyraziły poparcie dla "ruchu oporu walczącego przeciw Amerykanom i ich irackiemu rządowi marionetek". Torretta wezwała gabinet Berlusconiego do wycofania włoskich oddziałów z Iraku. - Trzeba odróżnić terroryzm od ruchu oporu. Wojna partyzancka jest usprawiedliwiona - stwierdziła Torretta. Włoszki uznały też, że zapowiadane na styczeń 2005 r. wybory do irackiego parlamentu są pozbawione jakiejkolwiek legitymacji. Obie przybyły do Iraku jeszcze za rządów Saddama Husajna jako "żywe tarcze", mające chronić dyktatora przed nalotami Amerykanów. Ostatnio zapowiedziały, że chciałyby jak najszybciej do Iraku wrócić. - Nie jest to możliwe, póki armia USA okupuje Irak - twierdzą.
Milion dolarów od podatników
Przez trzy tygodnie, gdy Włoszki były przetrzymywane przez porywaczy, groźba ich egzekucji wydawała się realna. Wszyscy nad Tybrem pamiętali śmierć Enzo Baldoniego, wolontariusza włoskiego Czerwonego Krzyża, którego dwa miesiące temu w Bagdadzie porwali i zamordowali islamscy fundamentaliści. W końcu za pośrednictwem jordańskiej dyplomacji Włoszki trafiły do Kuwejtu, skąd triumfalnie wróciły do Rzymu. Szybko pojawiły się plotki o milionie dolarów, które rząd miał zapłacić za ich uwolnienie. Szef włoskiego MSZ zaprzecza, Berlusconi odmawia komentarzy, ale już Gustavo Selva, szef parlamentarnej komisji spraw zagranicznych, przyznaje, że - jego zdaniem - władze zapłaciły okup.
Włoski rząd, który w wypadku mafijnych porwań egzekwuje zajmowanie kont rodzin porwanych, aby uniemożliwić opłacanie porywaczy, kręci w sprawie okupu. Media powtarzają opowieści Simon o szlachetnych porywaczach. Nikt zaś nie zadaje pytania: skoro partyzanci są tak szlachetni, to w imię czego niedawno zarżnięto niczym nie różniącego się poglądami od obu Simon nieszczęsnego Baldoniego? Teoretycznie kaźń Baldoniego, a potem porwanie kobiet powinny uświadomić Włochom, że prawdziwym problemem Iraku jest bandycki terroryzm, który uderza ślepo we wszystkich.
Akcja promocyjna terrorystów
Trudno sądzić, iż porywacze nie wiedzieli, że aktywistki pomagały bagdadzkiej biedocie. Porwanie wymagało szczegółowej obserwacji. Dla fundamentalistów islamskich jednak wszyscy Europejczycy to wrogowie. Iraccy porywacze przetrzymują w tej chwili 150 osób różnych narodowości, wyznań i profesji. Paradoksalnie, porwanie włoskich entuzjastek było łatwe, bo ich wiara w Irakijczyków powodowała, że nie chciały mieć nic wspólnego z Amerykanami i ich ochroną.
Po ich porwaniu ludzie z wyższego szczebla terrorystycznej ośmiornicy zapewne pojęli, że zwolnienie kobiet będzie darmową reklamą dla terrorystów, a na dodatek okup przyniesie całkiem konkretną sumę.
Tego wszystkiego włoska lewica nie chciała zrozumieć ani w czasie porwania Simon, ani po ich uwolnieniu. Wiece i czuwania ze świecami, urządzane ku czci kobiet na rzymskim Lateranie, były okazją do powtarzania żądań wycofania się Amerykanów z Iraku. Autorzy internetowej strony włoskiego Narodowego Komitetu na rzecz Wycofania Wojsk z Iraku sugerowali nawet, że za porwaniem mogli stać Amerykanie, dla których pacyfistki były "niewygodnymi świadkami jankeskiej okupacji". Porwanie Simon było okazją do kolejnych ataków na "faszystowski rząd" i dowodem, że obecność włoskich wojsk w Iraku to przyczyna cierpień wolontariuszek. Teraz obie działaczki szykują się do nowych akcji pokojowych. Jankesi muszą przecież odpokutować za ich trzytygodniowy dyskomfort.
Dobrzy terroryści i źli Amerykanie
Jak zwykle lewicowe dogmaty pacyfistyczne wytrzymują starcie z faktami. Podobnie jak zachodni entuzjaści Rosji Stalina, Simona Pari i Simona Torretta wszystko potrafią wytłumaczyć. Ich porwanie to pomyłka i kolejny argument za wycofaniem US Army z Iraku. Maurizio Scelli, szef włoskiego Czerwonego Krzyża, głosi przecież, że porywaczy zmyliła zdobyta przez porywczy lista CIA uznająca Simony za agentki.
Zwykli Irakijczycy za cień podejrzenia o sprzyjanie rządowi giną z rąk fundamentalistów islamskich. Z nimi nikt się nie bawi w dyskusje o islamie i nie obdarowuje słodyczami. Zwykłych Irakijczyków zresztą nikt nie porywa, bo też nikt za nich nie zapłaci ani centa. Fundamentaliści po prostu podrzynają im gardła. Za włoskie dolary można uzbroić następne bojówki terroryzujące Bagdad.
Podobnie zachodnia lewica nie pyta, co stanie się z Irakiem, gdy Ameryka się wycofa. Padają ogólniki, że Irakijczycy wyłonią władze bez pomocy "jankeskich okupantów". Do banałów politycznych dochodzi mit biednych i szlachetnych ludzi islamu, "od których Europejczycy mogliby się wiele nauczyć". Happy end historii porwania Simon te mity tylko umocni. Okazuje się, że gdy sytuacja przekracza normy, do jakich przyzwyczajeni są dzisiejsi Europejczycy, media odmawiają przyjęcia ich do wiadomości. Skoro wybiera się świat wymyślony i egoistyczny - nikt nie stawia pytań, czy włoski precedens nie skłoni fundamentalistów islamskich do kolejnych porwań w nadziei na kolejne okupy.
Lewica włoska ani same porwane nie dziękują Berlusconiemu. Wolą uważać, że okupu w ogóle nie było. Prawica posłusznie dostosowuje się do mitologii lewicy. Nawet wicepremier i lider Frontu Narodowego Gianfranco Fini zrobił sobie zdjęcie na lotnisku z nowymi bohaterkami. Uśmiechając się do pacyfistek, Fini nie chciał pamiętać swych wcześniejszych słów: "Pacyfizm to karykatura pokoju. Pierwszym pacyfistą w historii był Poncjusz Piłat".
Przez trzy tygodnie, gdy Włoszki były przetrzymywane przez porywaczy, groźba ich egzekucji wydawała się realna. Wszyscy nad Tybrem pamiętali śmierć Enzo Baldoniego, wolontariusza włoskiego Czerwonego Krzyża, którego dwa miesiące temu w Bagdadzie porwali i zamordowali islamscy fundamentaliści. W końcu za pośrednictwem jordańskiej dyplomacji Włoszki trafiły do Kuwejtu, skąd triumfalnie wróciły do Rzymu. Szybko pojawiły się plotki o milionie dolarów, które rząd miał zapłacić za ich uwolnienie. Szef włoskiego MSZ zaprzecza, Berlusconi odmawia komentarzy, ale już Gustavo Selva, szef parlamentarnej komisji spraw zagranicznych, przyznaje, że - jego zdaniem - władze zapłaciły okup.
Włoski rząd, który w wypadku mafijnych porwań egzekwuje zajmowanie kont rodzin porwanych, aby uniemożliwić opłacanie porywaczy, kręci w sprawie okupu. Media powtarzają opowieści Simon o szlachetnych porywaczach. Nikt zaś nie zadaje pytania: skoro partyzanci są tak szlachetni, to w imię czego niedawno zarżnięto niczym nie różniącego się poglądami od obu Simon nieszczęsnego Baldoniego? Teoretycznie kaźń Baldoniego, a potem porwanie kobiet powinny uświadomić Włochom, że prawdziwym problemem Iraku jest bandycki terroryzm, który uderza ślepo we wszystkich.
Akcja promocyjna terrorystów
Trudno sądzić, iż porywacze nie wiedzieli, że aktywistki pomagały bagdadzkiej biedocie. Porwanie wymagało szczegółowej obserwacji. Dla fundamentalistów islamskich jednak wszyscy Europejczycy to wrogowie. Iraccy porywacze przetrzymują w tej chwili 150 osób różnych narodowości, wyznań i profesji. Paradoksalnie, porwanie włoskich entuzjastek było łatwe, bo ich wiara w Irakijczyków powodowała, że nie chciały mieć nic wspólnego z Amerykanami i ich ochroną.
Po ich porwaniu ludzie z wyższego szczebla terrorystycznej ośmiornicy zapewne pojęli, że zwolnienie kobiet będzie darmową reklamą dla terrorystów, a na dodatek okup przyniesie całkiem konkretną sumę.
Tego wszystkiego włoska lewica nie chciała zrozumieć ani w czasie porwania Simon, ani po ich uwolnieniu. Wiece i czuwania ze świecami, urządzane ku czci kobiet na rzymskim Lateranie, były okazją do powtarzania żądań wycofania się Amerykanów z Iraku. Autorzy internetowej strony włoskiego Narodowego Komitetu na rzecz Wycofania Wojsk z Iraku sugerowali nawet, że za porwaniem mogli stać Amerykanie, dla których pacyfistki były "niewygodnymi świadkami jankeskiej okupacji". Porwanie Simon było okazją do kolejnych ataków na "faszystowski rząd" i dowodem, że obecność włoskich wojsk w Iraku to przyczyna cierpień wolontariuszek. Teraz obie działaczki szykują się do nowych akcji pokojowych. Jankesi muszą przecież odpokutować za ich trzytygodniowy dyskomfort.
Dobrzy terroryści i źli Amerykanie
Jak zwykle lewicowe dogmaty pacyfistyczne wytrzymują starcie z faktami. Podobnie jak zachodni entuzjaści Rosji Stalina, Simona Pari i Simona Torretta wszystko potrafią wytłumaczyć. Ich porwanie to pomyłka i kolejny argument za wycofaniem US Army z Iraku. Maurizio Scelli, szef włoskiego Czerwonego Krzyża, głosi przecież, że porywaczy zmyliła zdobyta przez porywczy lista CIA uznająca Simony za agentki.
Zwykli Irakijczycy za cień podejrzenia o sprzyjanie rządowi giną z rąk fundamentalistów islamskich. Z nimi nikt się nie bawi w dyskusje o islamie i nie obdarowuje słodyczami. Zwykłych Irakijczyków zresztą nikt nie porywa, bo też nikt za nich nie zapłaci ani centa. Fundamentaliści po prostu podrzynają im gardła. Za włoskie dolary można uzbroić następne bojówki terroryzujące Bagdad.
Podobnie zachodnia lewica nie pyta, co stanie się z Irakiem, gdy Ameryka się wycofa. Padają ogólniki, że Irakijczycy wyłonią władze bez pomocy "jankeskich okupantów". Do banałów politycznych dochodzi mit biednych i szlachetnych ludzi islamu, "od których Europejczycy mogliby się wiele nauczyć". Happy end historii porwania Simon te mity tylko umocni. Okazuje się, że gdy sytuacja przekracza normy, do jakich przyzwyczajeni są dzisiejsi Europejczycy, media odmawiają przyjęcia ich do wiadomości. Skoro wybiera się świat wymyślony i egoistyczny - nikt nie stawia pytań, czy włoski precedens nie skłoni fundamentalistów islamskich do kolejnych porwań w nadziei na kolejne okupy.
Lewica włoska ani same porwane nie dziękują Berlusconiemu. Wolą uważać, że okupu w ogóle nie było. Prawica posłusznie dostosowuje się do mitologii lewicy. Nawet wicepremier i lider Frontu Narodowego Gianfranco Fini zrobił sobie zdjęcie na lotnisku z nowymi bohaterkami. Uśmiechając się do pacyfistek, Fini nie chciał pamiętać swych wcześniejszych słów: "Pacyfizm to karykatura pokoju. Pierwszym pacyfistą w historii był Poncjusz Piłat".
Więcej możesz przeczytać w 42/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.