Liderzy SLD zarzekali się, że sojusz kończy z kolesiostwem, ale w partii nie traktuje się serio tej deklaracji Senatorowie SLD nie uchylili immunitetu Jerzemu Pieniążkowi, czego domagała się prokuratura prowadząca postępowanie w sprawie niegospodarności w Funduszu Ochrony Środowiska w Łodzi. Stało się tak mimo że kierownictwo SLD zalecało swoim parlamentarzystom, by zgodzili się na pociągnięcie Pieniążka do odpowiedzialności. W ten sposób senatorowie SLD oddali swojej partii iście niedźwiedzią przysługę. W ostatnim czasie liderzy sojuszu wielokrotnie się zarzekali, że ich środowisko zrywa z nadużywaniem władzy i kolesiostwem. A tu masz babo placek! Hydra kolesiostwa zionęła ogniem jak w najgorszych czasach.
Co więcej, liderzy SLD sprawiają wrażenie przestraszonych i cofają się przed potworem. W każdej normalnej partii, w której parlamentarzyści sprzeniewierzyliby się ostentacyjnie wyznawanym przez nią normom moralnym, nie zagrzaliby miejsca ani minutę dłużej niż czas trwania nagannego uczynku. Tymczasem w omawianym przypadku na żadne sankcje się nie zanosi. Trudno bowiem za takie uznać słowa sekretarza generalnego SLD, który ostrzegł, że jeżeli senator Pieniążek nie wyjaśni zarzutów prokuratorskich "w normalnym trybie", będzie miał kłopoty, by ponownie się znaleźć na listach wyborczych SLD. Takie groźby są zwykłym mydleniem oczu. Przecież dopóki senator Pieniążek nie ma uchylonego immunitetu, to nie istnieje najmniejsza szansa wyjaśnienia tej sprawy "w normalnym trybie", bo prokuratura do parlamentarzysty chronionego immunitetem nie może się nawet zbliżyć. Smutnie, a nie groźnie brzmi ostrzeżenie o "dużych kłopotach". Można je przecież odczytać jako zapowiedź, że wprawdzie z kłopotami, ale i nie rozliczony z prokuraturą i wymiarem sprawiedliwości senator może się znaleźć na listach SLD. Tak też całą aferę zinterpretował sam zainteresowany, który nie przejął się przestrogami sekretarza generalnego. Nie da się inaczej zinterpretować jego oświadczenia dla jednej z gazet: "Nie będę się tłumaczył z czegoś, czego nie popełniłem".
Takie zachowanie to dla SLD duży kłopot. Albo zdyscyplinuje on krnąbrnych senatorów, albo zrezygnuje z programu uczynienia państwa przejrzystym i uczciwym. Nie da się przecież bez konsekwencji co innego mówić, a co innego robić.
Powyższa historia jest też znakomitym przyczynkiem do proponowanej innym partiom przez kierownictwo SLD debaty na temat minimum programowego polskiej lewicy. Widać, jak bezpłodne byłoby to zajęcie. Co z tego, że wszyscy zgodziliby się, że nadużywanie władzy i kolesiostwo nie mogą istnieć na lewicy? W obliczu takich historii nikt nie potraktowałby tego serio.
Polskiej lewicy potrzeba dzisiaj jak powietrza nie teoretycznego minimum programowego, lecz minimum uczciwego działania. Decyzja senatorów SLD, chroniąca kolegę przed wymiarem sprawiedliwości, pokazuje, jak jeszcze daleko do tego stanu.
Takie zachowanie to dla SLD duży kłopot. Albo zdyscyplinuje on krnąbrnych senatorów, albo zrezygnuje z programu uczynienia państwa przejrzystym i uczciwym. Nie da się przecież bez konsekwencji co innego mówić, a co innego robić.
Powyższa historia jest też znakomitym przyczynkiem do proponowanej innym partiom przez kierownictwo SLD debaty na temat minimum programowego polskiej lewicy. Widać, jak bezpłodne byłoby to zajęcie. Co z tego, że wszyscy zgodziliby się, że nadużywanie władzy i kolesiostwo nie mogą istnieć na lewicy? W obliczu takich historii nikt nie potraktowałby tego serio.
Polskiej lewicy potrzeba dzisiaj jak powietrza nie teoretycznego minimum programowego, lecz minimum uczciwego działania. Decyzja senatorów SLD, chroniąca kolegę przed wymiarem sprawiedliwości, pokazuje, jak jeszcze daleko do tego stanu.
Więcej możesz przeczytać w 42/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.