Bejsbol genitalny, przypinanie żabek do worka mosznowego czy jedzenie pizzy z wymiocinami to przyszłość reality show Gdy Indiana Jones wpada do pieczary pełnej węży i robactwa, tylko dzieci ulegają panice. Dorośli w ogóle na to nie reagują. Co innego, kiedy do takiego dołu wpadł bohater reality show "Nieustraszeni" (w wersji angielskiej "Fear Factor"). Widzom natychmiast podskoczyło ciśnienie (producenci badali ich reakcje). Nic w tym dziwnego: Indiana Jones to po prostu bohater filmu przygodowego, w którym nawet najgorsze przygody są fikcją i muszą się dobrze skończyć. Tymczasem w reality show wszystko jest rzeczywiste i prawdopodobne - teoretycznie nawet śmierć bohatera. To strach o życie i zdrowie bohaterów sprawia, że widzowie chętnie oglądają reality show w stylu "Nieustraszonych" - wynika z badań amerykańskich psychologów, którzy wyjaśniali fenomen popularności tego programu. Dobrze się też sprzedają prawdziwe obrzydliwości. W "Nieustraszonych" uczestnicy programu jedli pizzę z baranimi oczami, karaluchy, pili sok z robaków, które wcześniej musieli rozdeptać. Byli atakowani przez głodne szczury i taplali się w fekaliach. Dlaczego widzowie z takim upodobaniem oglądali "Nieustraszonych"? - pytali psychologowie. Najczęściej powtarzana odpowiedź brzmiała: żeby mieć o czym rozmawiać w pracy i w domu. W USA co tydzień "Fear Factor" oglądało 16 mln widzów. Licencje na ten program sprzedano do ponad stu krajów. Polską wersję, której emisję rozpoczyna właśnie telewizja Polsat, prowadzi płk Roman Polko, były dowódca jednostki Grom, który wraz ze swymi komandosami uczestniczył w operacjach specjalnych w Iraku.
Normalsi kontra ekstremalsi
Uczestników pierwszych reality show, takich jak "Big Brother", nazwano normalsami. Dziś Janusz Dzięcioł, zwycięzca pierwszej polskiej edycji tego programu, nie miałby większych szans, by na dłużej skupić na sobie uwagę publiczności. Nawet skandalizująca Doda Elektroda, która w programie "Bar" mówiła prawie wyłącznie o "bzykaniu", należy już do innej epoki w historii reality show. Normalsi są dla "Nieustraszonych" zbyt normalni. Dziś twórca określenia normals prof. Wiesław Godzic przyznaje, że do uczestników nowej generacji programów typu reality show bardziej pasuje określenie ekstremals. Ekstremalsi są czymś w rodzaju telewizyjnego gabinetu osobliwości - kobietą z brodą pokazywaną kiedyś na jarmarkach.
W Polsce zwiastunem nowej generacji programów była amerykańska wersja "Nieustraszonych" (w Polsacie oglądało ją średnio 2,6 mln osób) i innego ekstremalnego reality show "Jackass" (pokazywane w MTV). Ten ostatni program wzbudził takie kontrowersje, że stacja na jakiś czas zaprzestała jego emisji. Zresztą nie tylko w Polsce - w USA i Francji protestowano przeciw "Kretynowi", bo to właśnie oznacza "Jackass". Siadanie nago na skorpionach, gra w bejsbol genitalny (piłka po uderzeniu kijem ma trafić przeciwnika w jądra), przypinanie żabek do worka mosznowego, jedzenie pizzy z własnymi wymiocinami - w takich konkurencjach brali udział uczestnicy programu rywalizujący o 50 tys. dolarów. Jednak nie to wzburzyło francuskie i amerykańskie stowarzyszenia nadawców telewizyjnych i sprowokowało senatora Josepha Liebermana do wystąpień przeciwko programowi, lecz fakt, że tysiące młodych ludzi chciało naśladować wyczyny uczestników programu, co skończyło się kilkoma ofiarami śmiertelnymi.
Kretyni są wśród nas: w Internecie prezentuje filmy ze swoimi wyczynami kilkanaście polskich grup ekstremalsów. Szefowie polskiej MTV twierdzą, że nie powstanie krajowa edycja "Jackassa", choć jeszcze niedawno swoje zainteresowanie jej realizacją ogłaszał w mediach znany z "Big Brother" Piotr Gulczas Gulczyński. W Europie dotychczas doczekano się jedynie niemieckiej mutacji.
Granice ohydy
W porównaniu z "Jackass" pokazywana obecnie w TVN "Wyprawa Robinson" (około 2,5 mln widzów tygodniowo i 20 tys. chętnych do udziału) to bajka dla grzecznych dzieci. A mimo to program wzbudził sprzeciw. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami powiadomiło prokuraturę o popełnieniu przestępstwa, kiedy w jednym z odcinków zabito węża.
"Wyprawę Robinson" realizowano w Malezji. Na dwóch bezludnych wyspach zamieszkało po dziewięcioro rozbitków. Musieli bez pomocy z zewnątrz przetrwać, zdobyć ogień i jedzenie, a do tego uczestniczyć w rywalizacji w wyczerpujących, a czasem nieprzyjemnych konkurencjach. Jeden z uczestników schudł ponad 20 kg, inni się rozchorowali. - Ludzie są w stanie zrobić wszystko, by zaistnieć w telewizji. Czasem było mi naprawdę szkoda uczestników "Wyprawy Robinson" - wyznaje prowadzący program Hubert Urbański. Sami bohaterowie programu jednak wcale nie narzekają. - Spodziewałem się, że będzie gorzej, ale robaka bym nie zjadł, no może jakby ode mnie zależał los grupy - mówi Wincenty Ołowski, 48-letni emerytowany górnik z Bytomia. Trzydziestoletnia Agnieszka Pawlak-Wolanin, nauczycielka akademicka z Wrocławia, chciałaby wziąć udział w "Nieustraszonych", bo dla niej zadania z "Wyprawy Robinson" nie były żadnym wyzwaniem.
Do udziału w polskiej edycji "Nieustraszonych" zgłosiło się ponad 10 tys. kandydatów. Przeszło stu. W pierwszym odcinku musieli się m.in. wykąpać ze zdechłymi rybami. Większość uczestników, tak jak Anna Dudka, 25-letnia studentka prawa z Krakowa, twierdziła, że w ten sposób przełamuje swój strach. Jeden z bohaterów przełamywał strach tak dobrze, że prowadzący program pułkownik Roman Polko rekomendował go do jednostki Grom, którą niedawno dowodził. - Istnieją pewne granice obrzydliwości, których bym nie przekroczył. Jednak w tym programie nie robiliśmy nic, co byłoby obce ludziom - broni się 43-letni lekarz pediatra Andrzej Stelmasiak, uczestnik "Nieustraszonych".
Sumo z rekinami
Producenci reality show i ich uczestnicy coraz mniej rzeczy uznają za zbyt ryzykowne czy niesmaczne. Prym w dziedzinie przekraczania tabu wiodą Amerykanie i Japończycy. W USA nawet producenci poczciwej, znanej od pół wieku "Ukrytej kamery" kazali niejakiemu Phillipowi Zelnickowi położyć się na pasie transportera do bagażu na lotnisku. Żarty się skończyły dopiero wtedy, gdy mężczyzna odniósł poważne obrażenia. Prowadzący program powiedział później "International Herald Tribune", że miała to być satyra na środki bezpieczeństwa w portach lotniczych. Zelnick nie zrozumiał dowcipu i wytoczył stacji telewizyjnej proces. Proces wytoczyło też małżeństwo - nieświadome, że bierze udział w programie - które w swoim pokoju hotelowym znalazło zwłoki.
W programie "Scare Tactics" nieświadomych niczego ludzi stawiano w takich sytuacjach jak spotkanie z psychopatycznym mordercą (w rzeczywistości odgrywającym go aktorem). Nawet jak na amerykańskie warunki zbyt drastyczny okazał się show "Bumfights", w którym zgodnie z tytułem można było obejrzeć walki meneli. Nie wzbudził też entuzjazmu widzów program pokazujący na żywo pracę anatomopatologa raczącego publiczność wiedzą na temat bakterii rozkładających martwe ciała.
Japończycy już cztery lata temu wpadli na pomysł wykorzystania w reality show zwierząt uchodzących za obrzydliwe. W programie "Robale" uczestnicy musieli m.in. odgadnąć, jaki robak chodzi im po głowie. W "Ultra Quiz" widzowie mogli obejrzeć bohaterów walczących z zawodowymi zapaśnikami sumo na ringu dryfującym po basenie z rekinami. Przegranych wyrzucano do wody. Przerwano jeden program - "Córki Nipponu zakładają się, która więcej wypije" - ponieważ zatrute alkoholem panie trafiły do szpitala.
Permanentna karnawalizacja
Socjologowie i medioznawcy twierdzą, że programy reality show są rodzajem barometru społecznych nastrojów. Jeśli pierwsza ich fala miała być zwierciadłem dla widzów, bo oglądaliśmy normalsów w normalnych sytuacjach, to druga serwuje nam ekstremalne emocje i pomysły rodem ze średniowiecznego jarmarku. Ulubioną rozrywką masowej publiczności były wtedy egzekucje i tortury. Z jednej strony oglądanie przemocy było rodzajem katharsis, z drugiej - spełniało funkcję socjalizującą. Powszechne zainteresowanie budziły także gabinety osobliwości, gdzie prezentowano siłaczy łamiących podkowy, żonglerkę karłów, kobiety z brodą czy fakirów chodzących po rozpalonym żelazie. Erupcję tego typu atrakcji obserwowano zwłaszcza podczas karnawału, który - jak pisał Michaił Bachtin, rosyjski filozof kultury - służył przekraczaniu wszelkich tabu.
Jak zauważa antropolog kultury prof. Wojciech Burszta, od ponad dwustu lat obserwujemy proces karnawalizacji kultury. Nasilił się on w drugiej połowie XX wieku. - Jedzenie robaków czy kąpiel w ekskrementach to dzisiejszy medialny odpowiednik oślej mszy z czasów średniowiecznych karnawałów, kiedy ołtarza używano do wygłupu - mówi prof. Burszta. Początki procesu karnawalizacji, jak twierdził socjolog Ernst Gellner, wiążą się ze zniszczeniem tradycyjnego podziału na wysoką kulturę dworską i niską - plebejską.
Idealnym narzędziem do przekraczania kolejnych tabu okazała się telewizja. Jest demokratyczna i nastawiona na dostarczanie widowiska, czyli karnawałowa z natury. Poza tym istnieje coraz większe społeczne przyzwolenie dla naruszania tabu. Z demokratycznego charakteru telewizji wynika także to, że dobrze sprzedaje się w niej poniżenie. W Niemczech rekordy oglądalności bił program "Jestem gwiazdą, wyciągnijcie mnie stąd", w którym byłe gwiazdki (sportowców, piosenkarzy, prezenterów), marzące o powrocie w światła reflektorów zmuszano do wypełniania zadań podobnych do tych z "Nieustraszonych". W Japonii jednym z najpopularniejszych show w latach 90. był program, w którym prowadzący m.in. wylewał kubły z brudną wodą na przedstawicieli innych nacji. Psychoterapeuci nazywają takie zachowanie satysfakcją agresywną. Widz jest wywyższony, a jedzący wymiociny uczestnik poniżony. Nie dość, że możemy sobie pomyśleć: "czego ludzie nie zrobią dla pieniędzy i sławy", to jeszcze mamy możliwość bezkarnie obserwować przełamywanie tabu. Obrzydliwość i patologia od wieków fascynują bardziej niż norma. Dlatego ekstrema i ekskrementy to przyszłość reality show.
Uczestników pierwszych reality show, takich jak "Big Brother", nazwano normalsami. Dziś Janusz Dzięcioł, zwycięzca pierwszej polskiej edycji tego programu, nie miałby większych szans, by na dłużej skupić na sobie uwagę publiczności. Nawet skandalizująca Doda Elektroda, która w programie "Bar" mówiła prawie wyłącznie o "bzykaniu", należy już do innej epoki w historii reality show. Normalsi są dla "Nieustraszonych" zbyt normalni. Dziś twórca określenia normals prof. Wiesław Godzic przyznaje, że do uczestników nowej generacji programów typu reality show bardziej pasuje określenie ekstremals. Ekstremalsi są czymś w rodzaju telewizyjnego gabinetu osobliwości - kobietą z brodą pokazywaną kiedyś na jarmarkach.
W Polsce zwiastunem nowej generacji programów była amerykańska wersja "Nieustraszonych" (w Polsacie oglądało ją średnio 2,6 mln osób) i innego ekstremalnego reality show "Jackass" (pokazywane w MTV). Ten ostatni program wzbudził takie kontrowersje, że stacja na jakiś czas zaprzestała jego emisji. Zresztą nie tylko w Polsce - w USA i Francji protestowano przeciw "Kretynowi", bo to właśnie oznacza "Jackass". Siadanie nago na skorpionach, gra w bejsbol genitalny (piłka po uderzeniu kijem ma trafić przeciwnika w jądra), przypinanie żabek do worka mosznowego, jedzenie pizzy z własnymi wymiocinami - w takich konkurencjach brali udział uczestnicy programu rywalizujący o 50 tys. dolarów. Jednak nie to wzburzyło francuskie i amerykańskie stowarzyszenia nadawców telewizyjnych i sprowokowało senatora Josepha Liebermana do wystąpień przeciwko programowi, lecz fakt, że tysiące młodych ludzi chciało naśladować wyczyny uczestników programu, co skończyło się kilkoma ofiarami śmiertelnymi.
Kretyni są wśród nas: w Internecie prezentuje filmy ze swoimi wyczynami kilkanaście polskich grup ekstremalsów. Szefowie polskiej MTV twierdzą, że nie powstanie krajowa edycja "Jackassa", choć jeszcze niedawno swoje zainteresowanie jej realizacją ogłaszał w mediach znany z "Big Brother" Piotr Gulczas Gulczyński. W Europie dotychczas doczekano się jedynie niemieckiej mutacji.
Granice ohydy
W porównaniu z "Jackass" pokazywana obecnie w TVN "Wyprawa Robinson" (około 2,5 mln widzów tygodniowo i 20 tys. chętnych do udziału) to bajka dla grzecznych dzieci. A mimo to program wzbudził sprzeciw. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami powiadomiło prokuraturę o popełnieniu przestępstwa, kiedy w jednym z odcinków zabito węża.
"Wyprawę Robinson" realizowano w Malezji. Na dwóch bezludnych wyspach zamieszkało po dziewięcioro rozbitków. Musieli bez pomocy z zewnątrz przetrwać, zdobyć ogień i jedzenie, a do tego uczestniczyć w rywalizacji w wyczerpujących, a czasem nieprzyjemnych konkurencjach. Jeden z uczestników schudł ponad 20 kg, inni się rozchorowali. - Ludzie są w stanie zrobić wszystko, by zaistnieć w telewizji. Czasem było mi naprawdę szkoda uczestników "Wyprawy Robinson" - wyznaje prowadzący program Hubert Urbański. Sami bohaterowie programu jednak wcale nie narzekają. - Spodziewałem się, że będzie gorzej, ale robaka bym nie zjadł, no może jakby ode mnie zależał los grupy - mówi Wincenty Ołowski, 48-letni emerytowany górnik z Bytomia. Trzydziestoletnia Agnieszka Pawlak-Wolanin, nauczycielka akademicka z Wrocławia, chciałaby wziąć udział w "Nieustraszonych", bo dla niej zadania z "Wyprawy Robinson" nie były żadnym wyzwaniem.
Do udziału w polskiej edycji "Nieustraszonych" zgłosiło się ponad 10 tys. kandydatów. Przeszło stu. W pierwszym odcinku musieli się m.in. wykąpać ze zdechłymi rybami. Większość uczestników, tak jak Anna Dudka, 25-letnia studentka prawa z Krakowa, twierdziła, że w ten sposób przełamuje swój strach. Jeden z bohaterów przełamywał strach tak dobrze, że prowadzący program pułkownik Roman Polko rekomendował go do jednostki Grom, którą niedawno dowodził. - Istnieją pewne granice obrzydliwości, których bym nie przekroczył. Jednak w tym programie nie robiliśmy nic, co byłoby obce ludziom - broni się 43-letni lekarz pediatra Andrzej Stelmasiak, uczestnik "Nieustraszonych".
Sumo z rekinami
Producenci reality show i ich uczestnicy coraz mniej rzeczy uznają za zbyt ryzykowne czy niesmaczne. Prym w dziedzinie przekraczania tabu wiodą Amerykanie i Japończycy. W USA nawet producenci poczciwej, znanej od pół wieku "Ukrytej kamery" kazali niejakiemu Phillipowi Zelnickowi położyć się na pasie transportera do bagażu na lotnisku. Żarty się skończyły dopiero wtedy, gdy mężczyzna odniósł poważne obrażenia. Prowadzący program powiedział później "International Herald Tribune", że miała to być satyra na środki bezpieczeństwa w portach lotniczych. Zelnick nie zrozumiał dowcipu i wytoczył stacji telewizyjnej proces. Proces wytoczyło też małżeństwo - nieświadome, że bierze udział w programie - które w swoim pokoju hotelowym znalazło zwłoki.
W programie "Scare Tactics" nieświadomych niczego ludzi stawiano w takich sytuacjach jak spotkanie z psychopatycznym mordercą (w rzeczywistości odgrywającym go aktorem). Nawet jak na amerykańskie warunki zbyt drastyczny okazał się show "Bumfights", w którym zgodnie z tytułem można było obejrzeć walki meneli. Nie wzbudził też entuzjazmu widzów program pokazujący na żywo pracę anatomopatologa raczącego publiczność wiedzą na temat bakterii rozkładających martwe ciała.
Japończycy już cztery lata temu wpadli na pomysł wykorzystania w reality show zwierząt uchodzących za obrzydliwe. W programie "Robale" uczestnicy musieli m.in. odgadnąć, jaki robak chodzi im po głowie. W "Ultra Quiz" widzowie mogli obejrzeć bohaterów walczących z zawodowymi zapaśnikami sumo na ringu dryfującym po basenie z rekinami. Przegranych wyrzucano do wody. Przerwano jeden program - "Córki Nipponu zakładają się, która więcej wypije" - ponieważ zatrute alkoholem panie trafiły do szpitala.
Permanentna karnawalizacja
Socjologowie i medioznawcy twierdzą, że programy reality show są rodzajem barometru społecznych nastrojów. Jeśli pierwsza ich fala miała być zwierciadłem dla widzów, bo oglądaliśmy normalsów w normalnych sytuacjach, to druga serwuje nam ekstremalne emocje i pomysły rodem ze średniowiecznego jarmarku. Ulubioną rozrywką masowej publiczności były wtedy egzekucje i tortury. Z jednej strony oglądanie przemocy było rodzajem katharsis, z drugiej - spełniało funkcję socjalizującą. Powszechne zainteresowanie budziły także gabinety osobliwości, gdzie prezentowano siłaczy łamiących podkowy, żonglerkę karłów, kobiety z brodą czy fakirów chodzących po rozpalonym żelazie. Erupcję tego typu atrakcji obserwowano zwłaszcza podczas karnawału, który - jak pisał Michaił Bachtin, rosyjski filozof kultury - służył przekraczaniu wszelkich tabu.
Jak zauważa antropolog kultury prof. Wojciech Burszta, od ponad dwustu lat obserwujemy proces karnawalizacji kultury. Nasilił się on w drugiej połowie XX wieku. - Jedzenie robaków czy kąpiel w ekskrementach to dzisiejszy medialny odpowiednik oślej mszy z czasów średniowiecznych karnawałów, kiedy ołtarza używano do wygłupu - mówi prof. Burszta. Początki procesu karnawalizacji, jak twierdził socjolog Ernst Gellner, wiążą się ze zniszczeniem tradycyjnego podziału na wysoką kulturę dworską i niską - plebejską.
Idealnym narzędziem do przekraczania kolejnych tabu okazała się telewizja. Jest demokratyczna i nastawiona na dostarczanie widowiska, czyli karnawałowa z natury. Poza tym istnieje coraz większe społeczne przyzwolenie dla naruszania tabu. Z demokratycznego charakteru telewizji wynika także to, że dobrze sprzedaje się w niej poniżenie. W Niemczech rekordy oglądalności bił program "Jestem gwiazdą, wyciągnijcie mnie stąd", w którym byłe gwiazdki (sportowców, piosenkarzy, prezenterów), marzące o powrocie w światła reflektorów zmuszano do wypełniania zadań podobnych do tych z "Nieustraszonych". W Japonii jednym z najpopularniejszych show w latach 90. był program, w którym prowadzący m.in. wylewał kubły z brudną wodą na przedstawicieli innych nacji. Psychoterapeuci nazywają takie zachowanie satysfakcją agresywną. Widz jest wywyższony, a jedzący wymiociny uczestnik poniżony. Nie dość, że możemy sobie pomyśleć: "czego ludzie nie zrobią dla pieniędzy i sławy", to jeszcze mamy możliwość bezkarnie obserwować przełamywanie tabu. Obrzydliwość i patologia od wieków fascynują bardziej niż norma. Dlatego ekstrema i ekskrementy to przyszłość reality show.
Randka z wężami |
---|
Najmłodsi uczestnicy "Nieustraszonych" mieli po 20 lat, najstarszy - 43 lata. Byli wśród nich drobniutkie studentki i rośli instruktorzy fitness, bizesmeni i lekarz pediatra. Wszystkich przetestowano pod kątem wytrzymałości fizycznej (większość uprawia sporty ekstremalne - na przykład wspinaczkę skałkową, skoki na bungee) i psychicznej. - Zawiązano mi oczy i dano do zjedzenia jakiegoś robala. Zjadłam, choć nie wiedziałam, co to jest. Potem okazało się, że to krewetka - mówi 25 letnia Ania Dudka, studentka prawa z Krakowa. Do "Nieustraszonych" zgłosiły się osoby, które nigdy wcześniej nie uczestniczyły w castingu do programu reality show - mówi Sylweriusz Rudolf, prezes Endemol-Neovision, producent programu. Podczas castingu kandydaci musieli m.in. wziąć do ręki węża czy pogłaskać szczura. Kiedy przygotowywano już program, okazało się, że kobiety są wytrzymalsze od mężczyzn. Przed konkurencją polegającą na piciu wyjątkowo nieapetycznej cieczy zrezygnowało aż trzech mężczyzn. Wypiły wszystkie kobiety. - Dziewczyny okazywały się twardsze niż najsilniejsi faceci - zapewnia Hubert Urbański, powadzący program "Wyprawa Robinson". |
Więcej możesz przeczytać w 42/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.