Dokonania lewicowych gigantów myśli mogą zachwycać nie tyle inteligentów, ile ćwierćinteligentów Polskie Koleje Państwowe tym się różnią od innych, że w wielu wagonach i przedziałach są regulatory temperatury, ale prawie zawsze można nastawić tylko jedną wartość. Może być albo bardzo zimno, albo bardzo gorąco. W ostatnich latach takie pokrętło nastawione na jedną wartość funkcjonuje w komitecie nagród noblowskich w Oslo (pokojowa) i Sztokholmie (literacka). Jurorom wszystko się kojarzy z lewicą, tak jak w starym dowcipie Jasiowi wszystko się kojarzyło z d... Jakoś tak wychodzi, że ostatnio prawie zawsze (w tym roku oczywiście także) obie nagrody otrzymuje jakiś lewicowiec (tym razem lewicówki). Jeśli jest inaczej, to znaczy, że na chwilę pokrętło się popsuło (vide: "Lewy sztokholmski"). Podobna lewoskrętność zaczyna dominować w naszym życiu intelektualnym.
Dlaczego czepiam się lewicowców, skoro mają oni przecież jakieś osiągnięcia? Ale jak próbuję te osiągnięcia powiększyć pod mikroskopem, to zawsze się okazuje, że nic nie widać. Weźmy tylko przytoczonych przez Bronisława Wildsteina - Jamesa Lovelocka, Marthę Nussbaum, Petera Singera, Noama Chomsky'ego czy Jacques'a Derridę ("Niezbędnik lewych inteligentów"). Zdaniem redaktorów "Polityki", to najwybitniejsze umysły naszych czasów, którymi powinniśmy się zachwycać. Ale jak tu się zachwycać, kiedy oni nas nie zachwycają - można powiedzieć, trawestując ucznia z "Ferdydurke" (nie zachwycał go Słowacki, mimo że prof. Bladaczka zachwytów się domagał). Patrząc na dokonania tych gigantów myśli, mam nieuchronne wrażenie, że mogą oni zachwycać nie tyle inteligentów, ile ćwierćinteligentów. Bo też tak jakoś wychodzi, że ilekroć lewicowiec wydali z siebie jakiś intelektualny płód, to albo jest on martwy, albo rodzi się stworzenie z dużym defektem mózgu. Oczywiście, lewicowcy mogą to zwalić na działanie jakiejś chemii, czyli powiedzieć, że lek, który miał im pomóc na niemoc umysłową, okazał się szkodliwy (vide: "Ryzyko w tabletkach"). Marne to tłumaczenie, jeśli zestawić z nimi prawicowych intelektualistów - jak Friedman, Novak, Buchanan czy Rowles. Im żadne leki nie są potrzebne.
W ostatnich dniach runęła moja wiara w to, że lewicowców jednak na coś stać. Z wielkim bólem - strasznie kajam się przed polskimi feministkami i środowiskiem "Gazety Wyborczej" - stwierdziłem, że kompletnie mnie zawiodła intelektualna lwica lewicy prof. Maria Janion. Jej tekst "Rozstać się z Polską?" w "Gazecie Wyborczej" mnie poraził. Czołowa intelektualistka lewicy pokazała, jak wielki nieporządek w głowach mają nawet najwybitniejsi lewicowcy. Czegóż w tym eseju nie było: a to rozważania o polskim mesjanizmie i kompleksach wobec Rosji oraz stosunkach z Ukrainą, a to o naszym stosunku do Europy, a to o Polaku katoliku oraz islamie, a wszystko to nie wiedzieć czemu skąpane w streszczeniach książek naszych młodocianych pisarzy. Jak tu się potem dziwić, że mistrzem lewicy jest taki Jacques Derrida (nie jestem w stanie wypić tyle wódki, żeby chcieć go czytać). Rozumiem, że licealista może mieć bałagan w głowie, ale przecież nie prof. Janion, która napisała takie dzieło jak "Romantyzm, rewolucja, marksizm". Zaczynałem studiować, kiedy to dzieło wyszło (w połowie lat 70.) i do dziś jestem nim oszołomiony.
Można rzecz jasna powiedzieć, że jestem prostakiem, który nie nadąża za erupcją myśli lewicowych guru, w tym prof. Janion. Niech i tak będzie. Nie muszę za wszystkim nadążać. Kiedy kilka lat temu w USA wybrałem się na kilka wieców wyborczych republikanów, sprzedawano na nich koszule z napisem: "We're right, cause we've right. We've right, cause we're right". Nie da się tej gry słów przełożyć na polski, ale sens jest mniej więcej taki: "Jesteśmy prawicą (ale też jesteśmy prawi), bo mamy rację. Mamy rację, bo jesteśmy prawicą (jesteśmy prawi)". Co było do okazania.
W ostatnich dniach runęła moja wiara w to, że lewicowców jednak na coś stać. Z wielkim bólem - strasznie kajam się przed polskimi feministkami i środowiskiem "Gazety Wyborczej" - stwierdziłem, że kompletnie mnie zawiodła intelektualna lwica lewicy prof. Maria Janion. Jej tekst "Rozstać się z Polską?" w "Gazecie Wyborczej" mnie poraził. Czołowa intelektualistka lewicy pokazała, jak wielki nieporządek w głowach mają nawet najwybitniejsi lewicowcy. Czegóż w tym eseju nie było: a to rozważania o polskim mesjanizmie i kompleksach wobec Rosji oraz stosunkach z Ukrainą, a to o naszym stosunku do Europy, a to o Polaku katoliku oraz islamie, a wszystko to nie wiedzieć czemu skąpane w streszczeniach książek naszych młodocianych pisarzy. Jak tu się potem dziwić, że mistrzem lewicy jest taki Jacques Derrida (nie jestem w stanie wypić tyle wódki, żeby chcieć go czytać). Rozumiem, że licealista może mieć bałagan w głowie, ale przecież nie prof. Janion, która napisała takie dzieło jak "Romantyzm, rewolucja, marksizm". Zaczynałem studiować, kiedy to dzieło wyszło (w połowie lat 70.) i do dziś jestem nim oszołomiony.
Można rzecz jasna powiedzieć, że jestem prostakiem, który nie nadąża za erupcją myśli lewicowych guru, w tym prof. Janion. Niech i tak będzie. Nie muszę za wszystkim nadążać. Kiedy kilka lat temu w USA wybrałem się na kilka wieców wyborczych republikanów, sprzedawano na nich koszule z napisem: "We're right, cause we've right. We've right, cause we're right". Nie da się tej gry słów przełożyć na polski, ale sens jest mniej więcej taki: "Jesteśmy prawicą (ale też jesteśmy prawi), bo mamy rację. Mamy rację, bo jesteśmy prawicą (jesteśmy prawi)". Co było do okazania.
Więcej możesz przeczytać w 42/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.