Grupa Jaruzelskiego i Kiszczaka nie była ofiarą, lecz uczestnikiem gry, w wyniku której zamordowano Popiełuszkę Mordercami księdza Popiełuszki byli esbecy - przyznały władze po zabójstwie kapłana. Był to ewenement w całym wschodnim bloku: sprawcy politycznych morderstw byli zawsze anonimowi albo twierdzono, że nie ma żadnych politycznych mordów. Proces zabójców księdza przed sądem w Toruniu był bezprecedensowym w historii komunizmu sądem nad bezprawiem służb specjalnych. Był bezprecedensowy, mimo że został oczywiście starannie wyreżyserowany. Chodziło o to, by wmówić opinii publicznej, że zbrodni dokonała mała grupa nie mająca nic wspólnego z praworządnym rzekomo resortem. Oprócz bezpośrednich sprawców na ławie oskarżonych zasiadł ich zwierzchnik płk Adam Pietruszka, wicedyrektor Departamentu IV MSW, zajmującego się głównie Kościołem. Pietruszka uczestniczył w poprzedzających zbrodnię naradach, dostarczył mordercom niezbędne dokumenty, próbował zacierać ślady. Ława oskarżonych była oczywiście za krótka. W scentralizowanej strukturze MSW działanie grupy samotnych jeźdźców było wykluczone. Tak jak wykluczone było, aby na przykład członek Biura Politycznego KC PZPR podporządkował sobie jakąś komórkę i wydał jej polecenie zabójstwa. A tak można rozumieć notatkę ujawnioną przez prof. Andrzeja Paczkowskiego, z której wynika, że o zlecenie mordu podejrzewano gen. Mirosława Milewskiego. Owszem, w MSW można się było zasłużyć, popełniając bezprawie, ale musiało to być bezprawie precyzyjnie uzgodnione ze zwierzchnikami. Podczas procesu w Toruniu dyspozycyjny sąd ustalił to, na co mu pozwolono, to znaczy przebieg wypadków, w których uczestniczyli bezpośredni sprawcy oraz Pietruszka.
Zróbcie z nim porządek!
Ksiądz Jerzy Popiełuszko, liczący w chwili śmierci dopiero 37 lat, stał się postacią powszechnie znaną, gdy w stanie wojennym zaczął odprawiać msze za ojczyznę. Po 13 grudnia 1981 r. zaangażował się w pomoc sądzonym i więzionym robotnikom, z wielką energią organizował przyjmowanie i rozdział napływających z Zachodu darów. Tłamszonym przez propagandę, szykanowanym, wyrzucanym z pracy ludziom mówił, że sprawa "Solidarności" ma sens, że ich dążenie do wolności jest słuszne. Wzywał swych słuchaczy do przebaczenia i nieulegania nienawiści, a władze - do opamiętania.
Postawa i popularność księdza stały się solą w oku władz, a szczególnie bezpieki. Od wiosny 1982 r. znalazł się on "w aktywnym zainteresowaniu" SB. Władze przy każdej okazji starały się wymóc na kościelnych zwierzchnikach księdza, by "zrobiły z nim porządek". Esbecy szykanowali go na rozmaite sposoby. Do mieszkania księdza podrzucono cały magazyn wydawnictw drugiego obiegu oraz materiały wybuchowe i amunicję, wytoczono mu proces, umorzony następnie na podstawie amnestii. Ksiądz nie zaprzestał jednak swej "przestępczej działalności", co więcej - zaczął wyjeżdżać z Warszawy i odprawiać msze w różnych miejscowościach na zaproszenie miejscowych księży.
13 października 1984 r. (w drodze z Gdańska, z kościoła św. Brygidy) ksiądz Popiełuszko po raz pierwszy padł ofiarą zamachu - jeszcze nieudanego. Grzegorz Piotrowski, kapitan SB, rzucił w szybę samochodu księdza kamieniem - w nocy, w lesie, na łuku drogi. Refleks kierowcy ocalił życie pasażerom samochodu. Sześć dni później, 19 października, ci sami sprawcy - oprócz Piotrowskiego porucznicy Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala - zatrzymali samochód księdza pod pozorem kontroli drogowej. Esbecy zamordowali księdza ciosami półmetrowego kija i pięści potężnie zbudowanego Piotrowskiego oraz dusząc kneblem i specjalną pętlą zaciskającą się przy każdym ruchu ofiary. Jeszcze żywego lub już martwego księdza wrzucili do wody na tamie we Włocławku, obciążywszy mu nogi "kamulkami" - jak mówił Piotrowski.
Walki frakcyjne
Można było mieć nadzieję, że w wolnej Polsce uda się ujawnić zleceniodawców zbrodni. Niestety, do dziś tak się nie stało. Wieloletni proces dyrektora Departamentu IV gen. Zenona Płatka i wiceministra, szefa SB gen. Władysława Ciastonia, których oskarżano o kierowanie zbrodnią, zakończył się fiaskiem: Ciastonia uniewinniono, postępowanie wobec Płatka zawieszono ze względu na stan zdrowia. Dlatego do dziś w tej sprawie obracamy się w sferze hipotez. Wokół zamordowania księdza niewątpliwie toczyła się skomplikowana gra z udziałem służb specjalnych - PRL i zapewne także sowieckich - a najpewniej także władz partyjnych nadzorujących służby: sprawa była zbyt poważna, by nie sięgała poziomu politycznego. Na temat szczegółów tej gry trudno wyjść poza spekulacje.
Generałowie Jaruzelski i Kiszczak od początku dawali do zrozumienia, że za zamachem stoją partyjni twardogłowi. W tym kontekście najczęściej padało nazwisko gen. Mirosława Milewskiego, ministra spraw wewnętrznych (przed Kiszczakiem), później członka Biura Politycznego nadzorującego MSW, w służbach od 1944 r.
O tym, że zamordowanie księdza nie było wynikiem prostego rozkazu, świadczy fakt, iż bezpośredni sprawcy zostali ujawnieni i trafili do więzienia. Musiał istnieć powód, dla którego zdecydowano się na zabieg bezprecedensowy i propagandowo katastrofalny, skoro nawet starannie wyreżyserowany proces toruński dostarczył niebywałej wiedzy o bezprawiu panującym w MSW. Hipoteza walk frakcyjnych wyjaśniałaby, dlaczego zdecydowano się tę cenę zapłacić, zamiast - wzorem tylu innych komunistycznych zbrodni - przypisać mord "nieznanym sprawcom".
Gra Jaruzelskiego i Kiszczaka
Warto pamiętać, że tzw. liberałowie (z własnego nadania) - grupa Jaruzelskiego i Kiszczaka - byli uczestnikami gry, w wyniku której zamordowano księdza Popiełuszkę, a nie jej ofiarami. Świadczy o tym niemało poszlak. Mordercy twierdzili, że ich śledzono, a byli to w końcu fachowcy. Podczas procesu Ciastonia i Płatka funkcjonariusz służb wojskowych zeznał, że był w bydgoskim kościele, gdy ks. Popiełuszko wygłaszał ostatnie w życiu kazanie, a grupa Piotrowskiego sposobiła się do akcji. Funkcjonariusz stwierdził, że był tam przypadkowo... Przypomnijmy: Kiszczak wywodził się ze służb wojskowych i im przede wszystkim ufał.
Pułkownik Adam Pietruszka zeznał, że widział parafę Kiszczaka na zapisie z podsłuchu w mieszkaniu księdza po pierwszym, nieudanym zamachu, kiedy to jego niedoszłe ofiary zastanawiały się, któż to taki wybiegł na szosę. O dziwo, Kiszczak nie zaprzeczył stanowczo: stwierdził, że może ten dokument widział, a może nie, a jeśli nawet widział, to nie zrozumiał jego znaczenia. To ostatnie można włożyć między bajki: szef MSW z wieloletnim stażem w służbach nie rozumie zapisu z podsłuchu? Czyżby więc generał obawiał się, że zaginiony dokument z jego parafą mógłby się przypadkiem odnaleźć? Jeśli Pietruszka mówi prawdę - Kiszczak co najmniej wiedział, że jego podwładni próbowali zabić księdza.
Nie ma wątpliwości, że Kiszczak snuł plany wykorzystania mordu na księdzu do zaostrzenia kursu wobec Kościoła. Przygotowywał konkretne projekty dla towarzyszy z politbiura. Nie wiadomo, dlaczego nie zostały one zrealizowane.
Sowiecki ślad
Od początku w sprawie zabójstwa Jerzego Popiełuszki przewija się ślad sowiecki. Jan Olszewski, jeden z pełnomocników oskarżycieli posiłkowych w procesie toruńskim, pamięta, że w aktach śledztwa były materiały z biura paszportowego o licznych służbowych podróżach Piotrowskiego do Związku Sowieckiego, a także informacja o jego koncie rublowym. Wszystkie te dane zostały wyczyszczone przed wpłynięciem akt do sądu. Później, już w wolnej Polsce, znaleziono dokumenty świadczące o podróżach i naradach z towarzyszami z KGB nie tylko Piotrowskiego, ale też Pietruszki i Płatka. Sam Piotrowski nie szczędził szczegółów na temat tych kontaktów. Choć część z tych opowieści była jawnie niedorzeczna, to jednak jego bliskie związki z KGB są wysoce prawdopodobne. Już w 1980 r., mając zaledwie 29 lat i jeszcze nie pracując w centrali MSW, Piotrowski był członkiem kilkuosobowej grupy przyjmującej w imieniu resortu delegację bratnich służb z Czechosłowacji.
Zaufanie, jakim darzyli Piotrowskiego Sowieci, było zapewne - obok osobistych zasług - powodem jego błyskawicznej kariery. W chwili zamordowania księdza jego główny zabójca był w resorcie nie byle kim: najprawdopodobniej trzecią osobą w pionie wyznaniowym MSW. Miał wtedy 34 lata!
Na co liczyli inspiratorzy zbrodni?
Nie jest jasne, na co liczyli inspiratorzy zbrodni, kimkolwiek byli. Czy chodziło o zastraszenie opozycji? Czy o jej sprowokowanie do użycia przemocy? A może chodziło o wymuszenie na ekipie Jaruzelskiego ostrzejszego kursu i frontalnej rozprawy z opozycją, zamiast jej zastraszania, infiltracji i niechętnego tolerowania? Nie wiadomo, jaki miał być ten scenariusz. Jakikolwiek był, nie udał się. Opozycja nie dała się sprowokować ani zastraszyć. Kurs ekipy Jaruzelskiego nie uległ większym zmianom, a Milewski stracił wszelkie stanowiska.
Czterej sprawcy skazani w Toruniu wyszli już dawno na wolność. Płatek i Ciastoń też mogą spać spokojnie: odsiedzieli jedynie w śledztwie po dwa lata w areszcie. Na temat gry, której ofiarą padł ks. Jerzy Popiełuszko, wiemy bardzo niewiele, a prawdziwe szczegóły giną w świadomie wywoływanym szumie informacyjnym.
Ksiądz Jerzy Popiełuszko, liczący w chwili śmierci dopiero 37 lat, stał się postacią powszechnie znaną, gdy w stanie wojennym zaczął odprawiać msze za ojczyznę. Po 13 grudnia 1981 r. zaangażował się w pomoc sądzonym i więzionym robotnikom, z wielką energią organizował przyjmowanie i rozdział napływających z Zachodu darów. Tłamszonym przez propagandę, szykanowanym, wyrzucanym z pracy ludziom mówił, że sprawa "Solidarności" ma sens, że ich dążenie do wolności jest słuszne. Wzywał swych słuchaczy do przebaczenia i nieulegania nienawiści, a władze - do opamiętania.
Postawa i popularność księdza stały się solą w oku władz, a szczególnie bezpieki. Od wiosny 1982 r. znalazł się on "w aktywnym zainteresowaniu" SB. Władze przy każdej okazji starały się wymóc na kościelnych zwierzchnikach księdza, by "zrobiły z nim porządek". Esbecy szykanowali go na rozmaite sposoby. Do mieszkania księdza podrzucono cały magazyn wydawnictw drugiego obiegu oraz materiały wybuchowe i amunicję, wytoczono mu proces, umorzony następnie na podstawie amnestii. Ksiądz nie zaprzestał jednak swej "przestępczej działalności", co więcej - zaczął wyjeżdżać z Warszawy i odprawiać msze w różnych miejscowościach na zaproszenie miejscowych księży.
13 października 1984 r. (w drodze z Gdańska, z kościoła św. Brygidy) ksiądz Popiełuszko po raz pierwszy padł ofiarą zamachu - jeszcze nieudanego. Grzegorz Piotrowski, kapitan SB, rzucił w szybę samochodu księdza kamieniem - w nocy, w lesie, na łuku drogi. Refleks kierowcy ocalił życie pasażerom samochodu. Sześć dni później, 19 października, ci sami sprawcy - oprócz Piotrowskiego porucznicy Waldemar Chmielewski i Leszek Pękala - zatrzymali samochód księdza pod pozorem kontroli drogowej. Esbecy zamordowali księdza ciosami półmetrowego kija i pięści potężnie zbudowanego Piotrowskiego oraz dusząc kneblem i specjalną pętlą zaciskającą się przy każdym ruchu ofiary. Jeszcze żywego lub już martwego księdza wrzucili do wody na tamie we Włocławku, obciążywszy mu nogi "kamulkami" - jak mówił Piotrowski.
Walki frakcyjne
Można było mieć nadzieję, że w wolnej Polsce uda się ujawnić zleceniodawców zbrodni. Niestety, do dziś tak się nie stało. Wieloletni proces dyrektora Departamentu IV gen. Zenona Płatka i wiceministra, szefa SB gen. Władysława Ciastonia, których oskarżano o kierowanie zbrodnią, zakończył się fiaskiem: Ciastonia uniewinniono, postępowanie wobec Płatka zawieszono ze względu na stan zdrowia. Dlatego do dziś w tej sprawie obracamy się w sferze hipotez. Wokół zamordowania księdza niewątpliwie toczyła się skomplikowana gra z udziałem służb specjalnych - PRL i zapewne także sowieckich - a najpewniej także władz partyjnych nadzorujących służby: sprawa była zbyt poważna, by nie sięgała poziomu politycznego. Na temat szczegółów tej gry trudno wyjść poza spekulacje.
Generałowie Jaruzelski i Kiszczak od początku dawali do zrozumienia, że za zamachem stoją partyjni twardogłowi. W tym kontekście najczęściej padało nazwisko gen. Mirosława Milewskiego, ministra spraw wewnętrznych (przed Kiszczakiem), później członka Biura Politycznego nadzorującego MSW, w służbach od 1944 r.
O tym, że zamordowanie księdza nie było wynikiem prostego rozkazu, świadczy fakt, iż bezpośredni sprawcy zostali ujawnieni i trafili do więzienia. Musiał istnieć powód, dla którego zdecydowano się na zabieg bezprecedensowy i propagandowo katastrofalny, skoro nawet starannie wyreżyserowany proces toruński dostarczył niebywałej wiedzy o bezprawiu panującym w MSW. Hipoteza walk frakcyjnych wyjaśniałaby, dlaczego zdecydowano się tę cenę zapłacić, zamiast - wzorem tylu innych komunistycznych zbrodni - przypisać mord "nieznanym sprawcom".
Gra Jaruzelskiego i Kiszczaka
Warto pamiętać, że tzw. liberałowie (z własnego nadania) - grupa Jaruzelskiego i Kiszczaka - byli uczestnikami gry, w wyniku której zamordowano księdza Popiełuszkę, a nie jej ofiarami. Świadczy o tym niemało poszlak. Mordercy twierdzili, że ich śledzono, a byli to w końcu fachowcy. Podczas procesu Ciastonia i Płatka funkcjonariusz służb wojskowych zeznał, że był w bydgoskim kościele, gdy ks. Popiełuszko wygłaszał ostatnie w życiu kazanie, a grupa Piotrowskiego sposobiła się do akcji. Funkcjonariusz stwierdził, że był tam przypadkowo... Przypomnijmy: Kiszczak wywodził się ze służb wojskowych i im przede wszystkim ufał.
Pułkownik Adam Pietruszka zeznał, że widział parafę Kiszczaka na zapisie z podsłuchu w mieszkaniu księdza po pierwszym, nieudanym zamachu, kiedy to jego niedoszłe ofiary zastanawiały się, któż to taki wybiegł na szosę. O dziwo, Kiszczak nie zaprzeczył stanowczo: stwierdził, że może ten dokument widział, a może nie, a jeśli nawet widział, to nie zrozumiał jego znaczenia. To ostatnie można włożyć między bajki: szef MSW z wieloletnim stażem w służbach nie rozumie zapisu z podsłuchu? Czyżby więc generał obawiał się, że zaginiony dokument z jego parafą mógłby się przypadkiem odnaleźć? Jeśli Pietruszka mówi prawdę - Kiszczak co najmniej wiedział, że jego podwładni próbowali zabić księdza.
Nie ma wątpliwości, że Kiszczak snuł plany wykorzystania mordu na księdzu do zaostrzenia kursu wobec Kościoła. Przygotowywał konkretne projekty dla towarzyszy z politbiura. Nie wiadomo, dlaczego nie zostały one zrealizowane.
Sowiecki ślad
Od początku w sprawie zabójstwa Jerzego Popiełuszki przewija się ślad sowiecki. Jan Olszewski, jeden z pełnomocników oskarżycieli posiłkowych w procesie toruńskim, pamięta, że w aktach śledztwa były materiały z biura paszportowego o licznych służbowych podróżach Piotrowskiego do Związku Sowieckiego, a także informacja o jego koncie rublowym. Wszystkie te dane zostały wyczyszczone przed wpłynięciem akt do sądu. Później, już w wolnej Polsce, znaleziono dokumenty świadczące o podróżach i naradach z towarzyszami z KGB nie tylko Piotrowskiego, ale też Pietruszki i Płatka. Sam Piotrowski nie szczędził szczegółów na temat tych kontaktów. Choć część z tych opowieści była jawnie niedorzeczna, to jednak jego bliskie związki z KGB są wysoce prawdopodobne. Już w 1980 r., mając zaledwie 29 lat i jeszcze nie pracując w centrali MSW, Piotrowski był członkiem kilkuosobowej grupy przyjmującej w imieniu resortu delegację bratnich służb z Czechosłowacji.
Zaufanie, jakim darzyli Piotrowskiego Sowieci, było zapewne - obok osobistych zasług - powodem jego błyskawicznej kariery. W chwili zamordowania księdza jego główny zabójca był w resorcie nie byle kim: najprawdopodobniej trzecią osobą w pionie wyznaniowym MSW. Miał wtedy 34 lata!
Na co liczyli inspiratorzy zbrodni?
Nie jest jasne, na co liczyli inspiratorzy zbrodni, kimkolwiek byli. Czy chodziło o zastraszenie opozycji? Czy o jej sprowokowanie do użycia przemocy? A może chodziło o wymuszenie na ekipie Jaruzelskiego ostrzejszego kursu i frontalnej rozprawy z opozycją, zamiast jej zastraszania, infiltracji i niechętnego tolerowania? Nie wiadomo, jaki miał być ten scenariusz. Jakikolwiek był, nie udał się. Opozycja nie dała się sprowokować ani zastraszyć. Kurs ekipy Jaruzelskiego nie uległ większym zmianom, a Milewski stracił wszelkie stanowiska.
Czterej sprawcy skazani w Toruniu wyszli już dawno na wolność. Płatek i Ciastoń też mogą spać spokojnie: odsiedzieli jedynie w śledztwie po dwa lata w areszcie. Na temat gry, której ofiarą padł ks. Jerzy Popiełuszko, wiemy bardzo niewiele, a prawdziwe szczegóły giną w świadomie wywoływanym szumie informacyjnym.
Więcej możesz przeczytać w 42/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.